(fot. shutterstock.com)
Modlić się, to zwrócić uwagę na cud, to odzyskać zmysł tajemnicy, która ożywia wszystkie istoty, która jest Bożą otoczką wszelkich dokonań. Modlitwa jest naszą pokorną odpowiedzią na niepojętą niespodziankę życia. Nic więcej nie możemy ofiarować w zamian za tę tajemnicę, która jest naszym życiem.
Westchnienie
Około stu lat temu Rabi Izaak Meir Alter z Ger zastanawiał się, co jego znajomy szewc powinien zrobić ze swą poranną modlitwą. Jego klienci byli ubogimi ludźmi i mieli tylko jedną parę butów. Szewc zwykle zabierał ich buty późnym wieczorem, naprawiał przez całą noc i część poranka, by móc dostarczyć je, zanim ich właściciele pójdą do pracy. Kiedy więc szewc miał odmawiać poranną modlitwę? Czy powinien był zacząć poranek od szybkiej modlitwy, a potem wrócić do pracy? Czy też powinien był opuścić wyznaczoną godzinę modlitwy i co pewien czas, odkładając na bok młotek, wzdychać: "Nieszczęsny ja człowiek, jeszcze się nie pomodliłem!"? To westchnienie jest chyba więcej warte od samej modlitwy.
My też stoimy wobec tego dylematu: wybrać żal z całego serca czy niedbałe wykonanie? Wielu z nas z żalem zaniechało regularnej modlitwy, czekając, aż pojawi się pragnienie, które byłoby całkowite, nagłe i niezrównane. Ale to, co niezrównane, występuje rzadko, a nieustanne opuszczanie się może łatwo przejść w nawyk. Może się nawet zdarzyć, że zapomnimy, czego mamy żałować, za czym tęsknić.
Zdolność do odpowiedzi
My nie odrzucamy modlitwy. Czujemy tylko, że nasz język jest związany, nasz umysł ociężały, nasz wewnętrzny wzrok przyćmiony, kiedy mamy właśnie otworzyć bramę prowadzącą do modlitwy. My nie odrzucamy modlitwy, tylko się nie modlimy. Bijemy w pusty dzwon samolubstwa, zamiast chłonąć ciszę spowijającą świat, unosząc się ponad wszelkim niepokojem i lękiem, jakie niesie życie - tajemną ciszę poprzedzającą nasze narodzenie i następującą po naszej śmierci. Próżne dogadzanie sobie sprawia, że zaczynamy fałszować - wypadamy z melodii subtelnej pieśni, jaką zanosi natura w swym oczekiwaniu, jaką śpiewa rodzaj ludzki w swym dążeniu do zbawienia. Czy wsłuchiwanie się w to, jak bije serce cudu, nie zasługuje na ciszę i zaniechanie pewności siebie? Dlaczegóż nie wydzielimy godziny z życia na oddanie się Bogu w uległości ciszy? Żyjemy u progu tajemnicy i ją ignorujemy, marnując nasze dusze i narażając się na utratę naszego uczestnictwa w Bogu. Wciąż uciekamy od Niego z naszym wewnętrznym światłem, wznosząc grubą ścianę własnego "ja" pomiędzy Nim a nami, wprowadzając więcej cienia w ciemność, która już unosi się pomiędzy Nim a naszym krnąbrnym rozumem. Przyjmując przesłanki za dogmaty, a uprzedzenia za rozwiązania problemów, kpimy ze świadectwa życia o tym, co przekracza życie. Nasz umysł już nie jest wrażliwy na cud. Pozbawieni zdolności oddania się temu, co ważniejsze od naszego indywidualnego losu, pogrążeni w namiętnej obawie o przetrwanie, gubimy z oczu to, czym jest los, czym jest życie. Mknąc w kolejną ekstazę ambicji, budzimy się, dopiero kiedy ogarnia nas smutek lub strach. W ciemności szukamy wtedy pocieszenia, sensu, modlitwy.
Istnieje jednak brama bardziej przestronna od smutku i rozpaczy, która prowadzi do modlitwy w sposób świadomy i dobrowolny - to otwarcie naszych myśli na Boga. Nie możemy sprawić, by Bóg stał się widoczny dla nas, ale możemy stać się widoczni dla Niego. Dlatego otwieramy na Niego nasze myśli - nasz język jest słaby, ale serce wrażliwe. Widzimy więcej, niż jesteśmy w stanie wyrazić. Drzewa stoją na straży Wiekuistego, kwiaty są jak drogowskazy Jego dobroci - tylko my nie potrafimy być świadectwem Jego obecności, znakiem Jego zaufania. Jakżeż mogliśmy żyć w cieniu tego, co wielkie, i stawiać opór?
Skupienie uwagi na Bogu wzmaga się powoli, myśl za myślą. Nagle jesteśmy z Nim. Czy też raczej On jest tu, na skraju naszej duszy? Kiedy zaczynamy odczuwać przypływ nieśmiałości, żeby nie zranić tego, co święte, nie naruszyć tego, co całkowite, wówczas odkrywamy, że On nie jest surowy. Naszej drżącej bojaźni odpowiada z miłością. Żałując, że kiedykolwiek zapomnieliśmy o Nim choćby na chwilę, stajemy się uczestnikami subtelnej radości; chcielibyśmy na zawsze poświęcić się realizacji Jego ostatecznego planu.
Modlić się, to zwrócić uwagę na cud, to odzyskać zmysł tajemnicy, która ożywia wszystkie istoty, która jest Bożą otoczką wszelkich dokonań. Modlitwa jest naszą pokorną odpowiedzią na niepojętą niespodziankę życia. Nic więcej nie możemy ofiarować w zamian za tę tajemnicę, która jest naszym życiem. Kto jest godzien śledzić nieprzerwany upływ czasu? Pośród gór zatopionych w medytacji, pokornych kwiatów, mądrzejszych niż wszystkie alfabety świata, chmur ginących nieustannie na chwałę Bożą -my wciąż nienawidzimy, ścigamy, ranimy. Nagle, wobec cichej chwały obecnej w świecie natury, czujemy wstyd z powodu naszych skarg i sporów. Jakże dziwni i obcy jesteśmy w świecie, jakże zarozumiałe nasze czyny! Tylko jedna odpowiedź podtrzyma nas na duchu: wdzięczność za to, że jesteśmy świadkami cudu, za niezasłużony dar, jakim jest nasze prawo do tego, by służyć, adorować i wypełniać. To wdzięczność nadaje duszy wielkość.
Często jednak brakuje nam siły, by być wdzięcznym, odwagi, by odpowiadać, zdolności do modlitwy. Człowiek niekiedy aż usycha z pragnienia, by uciec od nędzy i podłości, od intryg i kalkulacji. Zmęczony kłótniami tęskni za tym, by uciec od własnego umysłu i osiągnąć pokój płynący z modlitwy. Jak dobrze jest otulić się w modlitwę, snując miękką tkaninę wdzięczności wokół wszystkich myśli, okrywając się jedwabnym welonem pieśni! Jakże jednak człowiek ma wydobyć pieśń ze swego serca, jeśli w jego świadomości panuje żałosne pomieszanie lęku i ambicji? Nie może zaoferować nic poza odrazą i znużeniem, bo oto marnieje jego dusza. Przyzwyczajony w myślach i w mowie do zawiłości i krętactwa, mających zapewnić mu powodzenie, nie potrafi znaleźć słów prostych i bezpośrednich. Jego język to przynęty i pułapki, pozory i sztuczki, szyderstwa i kpiny. Pozostając w trybach tak potężnych rozproszeń, musi skoncentrować całą siłę swojego umysłu na tylko jednej sprawie. Jak odnaleźć spokój pośród powszechnego wzburzenia?
Uświadamiamy sobie z drżeniem, że jest w nas jednocześnie skromność i tupet, samozaparcie i stronniczość, błagamy Boga o ratunek, by pomógł nam zapanować nad naszymi myślami, słowami i czynami. Powierzamy Mu wszystkie nasze możliwości. Modlitwa to stawienie się na granicy. Twoja jest władza i panowanie. Zabierz ode mnie to wszystko, co nie może wejść do Twego królestwa.
Istota życia duchowego
Jak drzewo wyrwane z ziemi, jak rzeka odcięta od swego źródła, tak dusza ludzka marnieje oderwana od tego, co jest od niej większe. Bez świętości dobro staje się chaotyczne; bez dobra piękno staje się cechą przypadkową. To wzór nieskazitelności czyni możliwym to, co przeciętne. Przywiązaniem do tego, co duchowo wyższe, jest wierność świętej osobie lub idei, oddanie szlachetnemu przyjacielowi lub nauczycielowi, miłość do ludu lub ludzkości - które nadają spójność naszemu życiu wewnętrznemu. Ale każdy ideał ludzki, społeczny czy artystyczny, jeśli zasklepia całe nasze życie, odcina nas od światła. Nawet jedną dłonią można zasłonić światło całego słońca. Naprawdę trzeba być otwartym na to, co odległe, by móc dostrzec to, co bliskie. Jeśli nasze aspiracje nie sięgają tego, co największe, kurczymy się i stajemy się gorsi.
Modlitwa jest przylgnięciem do tego, co największe. Nie mając Boga na uwadze, jesteśmy jak rozrzucone szczeble połamanej drabiny. Modlić się, to stać się drabiną, po której myśli wznoszą się do Boga i włączają się w ruch ku Niemu, wzbierający niepostrzeżenie w całym wszechświecie. Kiedy się modlimy, nie opuszczamy świata; my tylko widzimy świat w innym kontekście. "Ja" nie jest środkiem, ale szprychą obracającego się koła. W modlitwie następuje przesunięcie centrum życia od samoświadomości do poddania siebie. Bóg jest centrum, do którego zmierzają wszystkie moce. On jest źródłem, a my przepływem Jego mocy, przypływem i odpływem Jego fal.
Modlitwa wydobywa umysł z zawężenia, jakim jest zainteresowanie samym sobą, i umożliwia nam widzenie świata w zwierciadle świętości. Ponieważ kiedy przeniesiemy się na antypody ego, możemy spostrzec sytuację z punktu widzenia Boga. Modlitwa jest sposobem panowania nad tym, co w nas niższe, rozróżniania pomiędzy sygnałem a błahostką, pomiędzy tym, co istotne, a tym, co bezsensowne, poprzez radzenie się naszej wiedzy na temat woli Bożej, poprzez widzenie naszego losu w relacji do Boga. Modlitwa rozjaśnia naszą nadzieję i nasze intencje. Pomaga nam odkryć nasze prawdziwe aspiracje, ignorowane przez nas impulsy, zapomniane tęsknoty. To akt samooczyszczenia, kwarantanna duszy. Modlitwa daje sposobność do uczciwości, do wypowiedzenia tego, w co wierzymy, aby być znakiem tego, co wypowiadamy. Bo zgodność słów i przekonań, myśli i sumienia jest podstawą wszelkiej modlitwy.
Modlitwa uczy nas, do czego mamy dążyć. Często nie wiemy, czego się trzymać. Modlitwa zaszczepia w nas ideały, które powinniśmy w sobie pielęgnować. Zbawienie, czystość myśli i języka czy chęć pomagania ludziom mogą przedstawiać się jako idee w naszym umyśle, ale kiedy się modlimy, idea staje się konkretem, czymś, czego się pragnie, celem do osiągnięcia: "Strzeż mego języka od zła i moich warg od oszukańczej mowy. Niech moja dusza milczy wobec tych, którzy mnie przeklinają".
Modlitwa jest istotą życia duchowego. Jej urok jest obecny w każdym doświadczeniu duchowym. Zapał do modlitwy sprawia, że możemy zgłębiać, co kryje się pod naszymi wierzeniami i pragnieniami, i wychodzić na powierzchnię z zawsze nowym upodobaniem do nieskończonej prostoty dobra. W naszym ludzkim mikrokosmosie nurt modlitwy jest jak Golfsztrom, ogrzewający to wszystko w naszym życiu, co jest zimne, topiący, co twarde. Bo nawet lojalność może zamarznąć, stając się obojętnością, jeśli zostanie odcięta od strumienia, który niesie ze sobą moc wierności. Jakże często sprawiedliwość przeradza się w okrucieństwo, a prawość w hipokryzję. Modlitwa odradza i podtrzymuje w żywej pamięci unikatowe, wielkie doświadczenia z przeszłości, w których poszczególne sprawy promieniowały sensem i błogosławieństwem. Nawet jeśli przez chwilę nie zwracamy na nią uwagi, jest zawsze ważna - jak świecznik odstawiony na bok w ciągu dnia. Nadejdzie noc i znów zgromadzimy się wokół maleńkiego płomienia. Nasze przywiązanie do rzeczy błahych zmiesza się z pragnieniem pociechy dla wszystkich ludzi.
A jednak modlitwa nie stanowi panaceum i nie może zastąpić działania. Jest raczej jak promień latarki rzucony w ciemność przed nami. W tym świetle my, którzy szukamy po omacku, potykamy się i wspinamy, odkrywamy, gdzie jesteśmy, co nas otacza, a także kierunek, który powinniśmy obrać. Modlitwa odsłania to, co słuszne, a także to, co fałszywe i co przeszkadza. W jej blasku dostrzegamy wartość naszych wysiłków, zasięg naszych nadziei i znaczenie naszych czynów. Zazdrość i strach, rozpacz i uraza, smutek i ból, które zalegają w sercu ciężarem, pierzchają w jej świetle jak cienie.
Modlitwa czasem to coś więcej niż światło przed nami - to światło w nas. Ci, którzy choć raz zajaśnieli tym światłem, nie widzą sensu w spekulacjach na temat skuteczności modlitwy. Jest takie opowiadanie o rabinie, który kiedyś we śnie wstąpił do nieba. Pozwolono mu zbliżyć się do świątyni rajskiej, gdzie wielcy mędrcy Talmudu, tannaici, wiedli swoje życie wieczne. Ujrzał ich po prostu siedzących przy stołach i studiujących Talmud. Rozczarowany rabin zastanawiał się: "Czy to już wszystko, co się tyczy raju?", i usłyszał nagle głos: "Mylisz się. Tannaici nie są w raju. Raj jest w tannaitach".
Najwyższa aspiracja, jaką może mieć człowiek
W tych duszach, w których modlitwa jest jak rzadki kwiat, który zadziwia i zachwyca, rozwija się ona, jak się wydaje, na zasadzie szczęścia w nieszczęściu, jak jakiś nieunikniony lub przypadkowy produkt uboczny niedoli. Ale cierpienie nie jest źródłem modlitwy. Pobudka nie wywołuje czynności tak jak przyczyna powoduje skutek; ona jedynie pobudza to, co potencjalne, do tego, by stało się rzeczywistością. Niebezpieczeństwo czy deprywacja mogą przygotować grunt pod rozwój modlitwy, wyrywając chwasty zarozumialstwa, oczyszczając serce z hardości i uporu - ale nigdy nie są w stanie wzbudzić modlitwy.
Dla rolnika, który ma przygotować rozsadnik, warunkiem zasadniczym tego przedsięwzięcia nie jest przypadkowa potrzeba zboża. Jego potrzeby pokarmowe nie wyposażają go w umiejętność uprawy roli; one jedynie dostarczają pobudki i celu dla jego przedsięwzięcia. Tym, co umożliwia rolnikowi żniwo, jest jego wiedza, to, że ma ideę uprawy ziemi. To samo dotyczy modlitwy. Naturalna wierność, użyźniona wiarą zgromadzoną w ciągu życia, jest glebą, na której modlitwa może wzrosnąć. Nabrzmiała tajemniczą płodnością pełna cierpliwej dyskrecji odnośnie do rzeczy przyszłych i tych, które nigdy nie zostaną poznane, gleba duszy karmi i podtrzymuje korzenie modlitwy. Gleba jednak sama z siebie nie wydaje plonu. Aby dusza wydała swój zadziwiający owoc, musi istnieć także idea modlitwy.
Idea modlitwy opiera się na założeniu, że człowiek potrafi zwrócić się do Boga, przedstawić mu swoje nadzieje, smutki i pragnienia. Założenie to jednak nie jest jednoznaczne ze świadomością, że istnieje jakaś szczególna zdolność, którą zostaliśmy obdarzeni z natury. Wcale nie czujemy, że mamy jakąś magiczną zdolność przemawiania do Nieskończonego; my po prostu jesteśmy świadkami cudu modlitwy, cudu, jakim jest człowiek zwracający się do Przedwiecznego. Kontakt z Nim nie jest naszym osiągnięciem. To dar, który zstępuje do nas z wysoka, a nie coś, co wstępuje - jest raczej jak meteor niż rakieta. Zanim słowa modlitwy przyjdą na usta, umysł musi uwierzyć w pragnienie Boga, by zbliżyć się do nas, i w naszą zdolność do przygotowania Mu drogi. Właśnie taka wiara jest ideą, która prowadzi nas do modlitwy.
Modlitwa nie jest monologiem. Ale czy jest to dialog z Bogiem? Czy człowiek zwraca się do Niego tak jak osoba do osoby? Nie jest rzeczą właściwą opisywać modlitwę przez analogię z rozmową ludzką; my nie przekazujemy Bogu żadnych wiadomości. Sprawiamy tylko, że sami możemy być dla Boga przekazem. Modlitwa jest emanacją ku Bogu tego, co w nas najcenniejsze, to wylanie przed Nim serca. Nie jest to relacja między osobą a osobą, podmiotem a podmiotem, ale dążenie do tego, by stać się przedmiotem Jego myśli.
Modlitwa jest jak światło przepuszczone przez soczewkę ogniskującą wszystkie promienie duszy. Bywają godziny, kiedy jaśniejemy świadomością naszego udziału w Jego tajemnych sprawach na ziemi. Modlimy się. Zostajemy uniesieni ku Temu, który zbliża się do nas. Staramy się zgłębić Jego wolę, a nie tylko przykazanie. Modlitwa to odpowiedź dana Bogu: "Oto jestem. A oto treść moich dni. Wejrzyj w moje serce, w moje nadzieje i żal". Odchodzimy ze wstydem i radością. Ale modlitwa nigdy się nie kończy, bo wiara darzy nas zuchwałym pragnieniem, by On zbliżył się do nas i zwracał do nas jak ojciec - nie tylko jak władca; nie tylko przez to, że będziemy chodzić Jego drogami, ale także przez to, że On wkroczy na nasze drogi. Celem modlitwy jest przyciągnąć Jego uwagę, być wysłuchanym, być przez Niego zrozumianym; nie po to, by Go poznać, ale by być przez Niego poznanym. Modlić się, to spostrzegać życie nie tylko jako skutek Jego władzy, ale także jako Jego troskę; modlić się, to starać się uczynić nasze życie Bożą sprawą. Bo najwyższą aspiracją człowieka nie jest chęć, aby posiąść wiedzę, ale pragnienie, by stać się obiektem Jego poznania. Żyć "w świetle Jego oblicza", stać się myślą Bożą - oto prawdziwa kariera człowieka.
Ale czy jesteśmy godni tego, by być poznanymi, by ogarnęło nas Jego miłosierdzie, by stać się obiektem Jego zainteresowania? Wydaje się, że znaczenie modlitwy polega na dążeniu człowieka do tego, by Bóg myślał o nim jak o kimś, kto myśli o Bogu. Człowiek rośnie w Bogu, kiedy służy temu, co święte, i słabnie, kiedy odstępuje od swego zadania. Człowiek żyje w umyśle Boga, kiedy Bóg mieszka w jego życiu.
Żadnej biedy ludzkiej nie odczuwa się mocniej niż sytuacji opuszczenia przez Boga. Nic nie jest tak straszne, jak zostać przez Niego odrzuconym. Życie człowieka porzuconego przez Boga i wymazanego z Jego umysłu jest horrorem. Strach przed zapomnieniem przez Boga choćby na chwilę jest dla pobożnego człowieka potężnym bodźcem, by zwracać na siebie uwagę Boga i dbać o to, by jego życie było wciąż warte poznania przez Boga. Człowiek taki woli, by dosięgła go kara Boża, niż by został pozostawiony samemu sobie. We wszystkich swych modlitwach otwarcie lub skrycie błaga: "Nie opuszczaj mnie, o Panie".
Człowiek, który dzień po dniu zdradza Boga, pijany próżnością, urazą czy lekkomyślną ambicją, żyje w upiornej mgle wyrzutów sumienia. Kiedy już zniszczył miłość swą chciwością, wciąż zastanawia go brak czułości wjego życiu. Jego uciekające sumienie ma kryjówkę w jego duszy. Swoje więzy z Bogiem potargał na strzępy wrzasku i przerażenia, jego umysł stał się zaćmiony i bezduszny. Zniszczył swój los, a teraz chodzi po ziemi jak szkielet duszy, bredząc o utraconej rozkoszy.
Bóg nie jest sam, kiedy odrzuci Go człowiek. Ale człowiek jest sam. Jeśli ktoś stale unika modlitwy, czyni wyrwę pomiędzy sobą a Bogiem; może się ona powiększyć i stać przepaścią. Niekiedy jednak, budząc się na skraju rozpaczy, by zapłakać, i kładąc kres zapomnieniu, czujemy, że tęsknota z łagodnością powraca, by zakrólować w niespokojnym sercu. Z lekkością snu przeskakujemy nad wyrwą.
Abraham J. Heschel (1907-1972), jeden z najwybitniejszych myślicieli żydowskich XX wieku, znawca teologii i filozofii judaizmu, odegrał istotną rolę w przygotowaniu deklaracji Soboru Watykańskiego II Nostra aetate. W Polsce ukazały się między innymi: Bóg szukający człowieka; Człowiek nie jest sam; Człowiek szukający Boga.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł