"Odwiedziny to coś gorszego niż nawiedzenie?". W języku religijnym jest sporo wyrażeń, które już dawno powinny się zmienić. Jakie niebezpieczeństwa mogą się wiązać z ich używaniem?
Dariusz Piórkowski SJ opublikował na swoim profilu na Facebooku wpis, w którym dzieli się opinią na temat archaicznych i przestarzałych zwrotów, ciągle obecnych w wielu tłumaczeniach tekstów religijnych.
Oto jego treść:
Próbuję zrozumieć, w jakim celu w tłumaczeniach religijnych tekstów ciągle używamy "nabożnych", perlistych i przestarzałych wyrażeń, Dlaczego musimy być "przyobleczeni" lub "odziani" a nie "ubrani"" w moc Ducha Świętego? Dlaczego Maryja "nawiedza", a nie po prostu "odwiedza" Elżbietę? Pomijam tutaj całą nomenklaturę klerykalno-hierarchiczną, że ekscelencja przybywa, spoczywa, udaje się, spożywa, raczy coś zrobić, wyraża zgodę lub niepokój itd. W ten sposób tworzy się sztuczny świat.
O ile nie da się zastąpić i nie powinno się tego robić w przypadku słów stricte religijnych jak odkupienie, zbawienie, zmartwychwstanie, po co czynić tak w odniesieniu do zupełnie prozaicznych czynności? Te pierwsze słowa nie są archaiczne, bo będziemy ich używać od końca świata, ale mnóstwo innych słów musi się z biegiem czasu zmieniać. Czy odwiedziny to coś gorszego niż nawiedzenie? Czy człowiek dzisiaj się przyobleka i odziewa? Rzadko też spożywamy, tylko jemy.
Jasne, że tłumacze chcą zapewne podkreślić wyjątkowość, inność tych wydarzeń. To prawda, że Bóg jest inny, ale jednak stał się też jednym z nas.
Myślę jednak, że stosowanie archaicznych zwrotów to pułapka. Oddzielanie za pomocą języka sfery religijnej od codzienności jeszcze bardziej pogłębia już i tak istniejący rozziew między religią a codziennością. Wtedy Bóg sobie mieszka gdzieś tam, ale nie pośród nas. To subtelna pokusa. Język religijny w świadomości wierzących nie przystaje do codziennego życia. Nie dziwmy się, że dla wielu chrześcijan to, co religijne, zawężone jest wręcz przestrzennie do kościoła. Wtedy mają poczucie, że na chwilę wchodzą w zupełnie inną sferę, potem wracają do innej, w której wszystko rządzi się innymi prawami.
Owszem, Maryja zapewne nie rozmawiała z Elżbietą tylko o pogodzie, co tam słychać i jak się czujesz, ale też nie możemy sobie wyobrażać, że było to spotkanie tak różne od naszych, że potrzeba na to aż innej nazwy. A przecież również w tej scenie o to chodzi, byśmy odwiedzali tych, którzy mogą czegoś potrzebować, byśmy mówili sobie o dobru, które nas spotkało, dzielili się radością.
Skomentuj artykuł