Dlaczego nie lubimy rachunku sumienia?

(sxc.hu)
Stanisław Morgalla SJ

Dlaczego nie lubimy rachunku sumienia? Pewnie dlatego, że kojarzy się z grzechem, karą i przykrym poczuciem winy czy bezsilności. Zaniedbując go, zapominamy jednak, że jest to droga nie tylko wewnętrznego oczyszczania, ale także oświecenia i zjednoczenia z Bogiem, i to w tak delikatnej sferze, jaką jest nasza ułomność i grzeszność.

Rachunek sumienia to swoisty papierek lakmusowy naszej duchowej dojrzałości. Nie jest dziełem przypadku, że w przeżywaniu prawdy o własnej grzeszności leży clou chrześcijańskiej nowości, ponieważ to w nim dokonuje się religijny przewrót kopernikański, z którego św. Ignacy uczynił centralną treść pierwszego tygodnia Ćwiczeń duchownych. Dlatego rachunek sumienia powinien być codziennym echem owego zadziwionego, paschalnego okrzyku: O, szczęśliwa wino! Powinien być też okazją do pokornego, a jednocześnie odważnego powtarzania za św. Pawłem: Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa (2 Kor 12, 9). Zobaczmy, czy takie przewartościowanie rachunku sumienia jest możliwe. Okazją do tego niech stanie się mała rewizja ignacjańskiej metody rachunku sumienia, według pięciu punktów zawartych w Ćwiczeniach duchownych (por. Ćd 43).

Przedmiot rachunku sumienia

Duchowość ignacjańska ma w sobie coś paradoksalnego, zwłaszcza gdy próbuje godzić skrajności. Takie znamiona nosi między innymi ignacjańska metoda rachunku sumienia, ponieważ łączy to, co najbardziej osobiste - subiektywny punktu widzenia, z tym, co uniwersalne - obiektywną sytuacją poddaną analizie. Ogromna dysproporcja między naszą subiektywną wiedzą a obiektywnym stanem rzeczy może onieśmielać i zniechęcać, lecz nie powinna zwalniać z wysiłku dochodzenia do prawdy. Tym bardziej że zgodnie z intuicjami św. Ignacego przedmiotem rachunku sumienia nie jest wprost owa obiektywna sytuacja, ale jej percepcja w naszym wnętrzu, czyli tzw. poruszenia wewnętrzne, które my dziś częściej nazywamy uczuciami i emocjami (jest to oczywiście pewne uproszczenie).

Dlatego przedmiotem naszych analiz będą uczucia i emocje, gdyż są one nie tylko bardzo dobrym materiałem do samego rachunku sumienia, ale i jego wewnętrznym motorem. Przemawia za tym kilka oczywistych względów. Po pierwsze, większość z nich odczuwamy spontanicznie i bezwiednie, wcale o to nie prosząc. Po drugie, uprzedzają nasz rozum i nie dają się łatwo kontrolować, dlatego mówią o nas bardzo wiele i "poza cenzurą", jaką stanowią mechanizmy obronne. Po trzecie wreszcie, pod ich wpływem często podejmujemy różne ważne decyzje i działania, dlatego podlegają rozeznaniu duchowemu i uporządkowaniu.

Uczucia i emocje - zarówno te negatywne, jak i pozytywne - zasługują na szczególną uwagę jeszcze z innego względu: są koniecznym dopełnieniem zdrowej natury, na której buduje łaska. Każde ludzkie działanie (akt woli) bywa wsparte nie tylko rozumną motywacją (akt rozumu), ale i poruszeniem emocjonalnym (akt serca). Często o pomyślności jakichś przedsięwzięć decydują nie tyle słuszne i rozumne cele, co żar serca. Jeśli studiować, to z zapałem i entuzjazmem! Jeśli jeść, to z apetytem i radością! Jeśli nosić żałobę, to ze smutkiem i żalem! Uczucia i emocje można więc porównać do wiatru, który bezustannie wieje, kędy i jak chce. Nie mamy nad nim władzy, lecz możemy z niego wiele skorzystać. Nasza natura przypomina bowiem dobrze uposażony jacht, który można wprawić w ruch spokojną i mozolną pracą pagaja (krótkiego wiosła) lub przy wykorzystaniu ożaglowania i odpowiednich technik sterowniczych. A cóż piękniej wyraża ludzki geniusz niż wspaniały jacht na pełnych żaglach, sunący po wzburzonych falach morza?

Punkt 1. Dziękować Bogu za otrzymane dobrodziejstwa

Każdą czynność warto zacząć od pozytywnego wzmocnienia, tym bardziej jeśli - jak w naszym przypadku - dotyczy ona trudnego i mozolnego wglądu w siebie. W ignacjańskim rachunku sumienia rolę takiego wzmocnienia spełnia dziękczynienie. Może ono dotyczyć nie tylko duchowych pocieszeń i natchnień, ale także tych naturalnych i przyrodzonych nam zdolności, które - jeśli głębiej wniknąć w ich istotę - są takim samym, jeżeli nie większym, bo wciąż niedocenianym przejawem Bożej Opatrzności. Wszak na tle porażającego ogromem wszechświata samo istnienie życia jest czymś cudownym i wyjątkowym, wystarczającym powodem do nieustannego dziękczynienia. W naszej analizie ograniczymy się do kilku podstawowych uczuć - radości, dumy i wdzięczności - które stanowią naturalną osnowę dziękczynienia. Na tej naturze opiera się łaska, dlatego jest to doskonałe preludium do właściwego dziękczynienia.

Nawet najbardziej doświadczony przez życie człowiek ma powody do radości. Choćby to, że ma zdrowe ręce i nogi. Smutną prawdą jednak pozostaje fakt, że powodów tych nie doceniamy w dostatecznym stopniu i to z wyraźną szkodą dla życia tak osobistego, jak i wspólnotowego. Przypomina to korzystanie z wiosła w piękny i wietrzny dzień i to na łodzi, która dysponuje zarówno dobrym sterem, jak i ożaglowaniem. Konieczne byłoby więc przewartościowanie życia pod kątem radości, tym bardziej że jest ona podstawą kolejnych, bardziej subtelnych pozytywnych uczuć, takich jak życzliwość, serdeczność czy wdzięczność. Nie bez powodu św. Paweł zalicza radość do darów Ducha Świętego (por. Ga 5, 22), a jej brak - jak jednomyślnie podkreślają podręczniki psychopatologii - jest przejawem poważnych uszczerbków na zdrowiu psychicznym i fizycznym.

Kolejnym zaniedbanym uczuciem wydaje się zwykła ludzka duma, która pozwala z pogodą ducha znosić nieuchronne przeciwności życia. Jest ona tym ważniejsza dla nas, Polaków, że nosimy w sobie jakiś dziwny kompleks niższości, brak poczucia własnej wartości i słabość wyssaną nieomal z mlekiem matki. Z pewnością to pozostałości katastrofalnego eksperymentu, w którym próbowano stworzyć z nas nowy rodzaj ludzki - homo sovieticus. Zwykła ludzka duma została tak skutecznie w nas złamana, że jakikolwiek jej przejaw do tej pory źle się kojarzy i dlatego nieomal każdy w konfesjonale wyznaje jako grzech powszedni pychę, jakby możliwy był oksymoron w rodzaju "dumny niewolnik" lub "pyszny przegrany". Właśnie dlatego trzeba dumę oczyścić z tych negatywnych skojarzeń i przywrócić jej rozwojowy charakter.

 

Duma to synonim podstawowego zaufania, pewności siebie i wiary w pomyślny dalszy ciąg życia. Gdy dziecko stawia pierwszy krok, pokonuje własny lęk, samodzielnie kończy pierwszą układankę, widzi w oczach rodziców dumę, którą na zasadach empatycznego rezonansu absorbuje w siebie i uczy się dumy z własnych osiągnięć. Cieszy się i odważniej robi następny krok, rozpędzając tym samym koło zamachowe rozwoju, które uzdolni je do pokonania kolejnych trudnych zadań. Każde pomyślne zwieńczenie następnego kroku naprzód jest powodem do zasłużonej dumy, która wcale nie kłóci się z wdzięcznością Bogu, lecz przeciwnie jest jej pomnożeniem, bo to Bóg daje siły i potrzebny zapał. A w ostatecznym rozrachunku to Bóg zastępuje dumne spojrzenie rodziców czy kolejnych osób znaczących. To On jest z nas dumny i tę zdrową dumę, dumę dzieci Bożych, w nas rozwija. Czas zerwać z Sartrowską karykaturą Boga jako złośliwego podglądacza, a przywrócić Mu ewangeliczną postać dobrego i miłosiernego Ojca, który widzi w ukryciu (Mt 6, 4) każde dobro i otacza nas swoją troską.

Nieustanna wdzięczność jest tą postawą, do której gorąco namawia nas św. Paweł, niczym do jednej z najważniejszych chrześcijańskich cnót: A cokolwiek mówicie lub czynicie, wszystko [niech będzie] w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego (Kol 3, 17); W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża (1 Tes 5, 18); Dziękujcie zawsze za wszystko Bogu Ojcu w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa (Ef 5, 20). Wbrew pozorom wdzięczność jest postawą, której trudno się nauczyć. Raczej wydaje się darem łaski Bożej lub owocem współpracy z nią, a jej zwiastunem jest głęboka przemiana sposobu postrzegania siebie i świata. Główną treścią tego nowego sposobu patrzenia na świat jest przekonanie, że wszystko jest darem Boga, wszystko jest łaską. A jeśli tak, to nieustanna wdzięczność jest jedyną proporcjonalną odpowiedzią człowieka.

Punkt 2. Prosić o łaskę poznania grzechów

Pomoc Boga jest konieczna. By dostrzec uczucia i emocje czy też -mówiąc po ignacjańsku - poruszenia duchowe, które wymagają oczyszczenia i uporządkowania, człowiek potrzebuje poczucia bezpieczeństwa i doświadczenia miłości bezwarunkowej. A takie warunki zapewnia tylko Bóg. Dotykając bowiem korzeni zła, uruchamiamy jednocześnie nieświadome mechanizmy obronne, czyli cały system psychicznych bloków i zapór, które skutecznie oddzielają nas od trudnej prawdy o nas samych, innych i świecie. Z pewnością łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż zwykłemu śmiertelnikowi przyłapać się na "wypieraniu, intelektualizowaniu czy projekcji", tym bardziej że poczciwe mechanizmy obronne niczym dobroduszny wewnętrzny cenzor dbają przecież o nasze psychiczne dobre samopoczucie. Barwnych przykładów dostarcza nam sama Biblia, choćby historia uświadamiania grzechu pierwszym ludziom czy królowi Dawidowi. Jedynie w kontraście z absolutnym dobrem i miłością, jakie daje Bóg, człowiek przyzna się do drobnych fałszów, przekłamań, zniekształceń rzeczywistości, które pozwalają mu utrzymać dobre mniemanie o sobie i o własnym sądzie na temat rzeczywistości. Jedynie wobec miłości miłosiernej człowiek gotów jest wyrzec się tego dobra cząstkowego, o które tak troszczy się i niepokoi na co dzień.

Punkt 3. Żądać od duszy swojej zdania sprawy

W tym punkcie św. Ignacy zachęca, by "żądać od duszy swojej zdania sprawy" (Ćd 43) ze stanu jakiejś rzeczy. W naszych rozważaniach ograniczymy się tylko do kilku negatywnych uczuć - smutku, agresji i zazdrości - które opanowując nasze serca, prowadzą bądź do wielu grzechów i zaniedbań, bądź do ewangelicznej zatwardziałości serca. Mówiąc "negatywne uczucia", nie chcę powiedzieć złe czy niepożądane, czyli jednoznacznie skazane na usunięcie. Porządkowanie uczuć nie oznacza bowiem eliminowania. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza te uczucia powinny być badane i wysłuchiwane, ponieważ odsłaniają najboleśniejsze prawdy o nas samych. Dlatego przestrzegam przed pochopnym moralizowaniem uczuć i emocji, które nie prowadzi do niczego innego, jak tylko do ich nieświadomego wypierania i ostatecznie do kamuflowania prawdziwych przyczyn zatwardziałości serca. Uczucia i emocje tak się mają do moralności, jak wiatry i wichry do nieszczęśliwych wypadków na morzu. Tylko ignorant może zrzucać na nie odpowiedzialność za własne życie.

Powodów do smutku jest wiele. Biorąc pod uwagę naszą polską skłonność do narzekania, należałoby je dzielić na połowę, by uzyskać przybliżoną miarę problemów. Pierwszym przedmiotem refleksji uczyńmy więc naszą narodową zdolność do narzekania. Najbardziej znanym zjawiskiem, które tę tendencję katalizuje, są powszechne plotki i obmowy. Nic tak szybko i łatwo nie tworzy poczucia jedności jak wspólny wróg lub przeciwnik, wobec którego trzeba podjąć właściwe kroki i odpowiednio się ustosunkować. Dlatego - bardziej lub mniej świadomie - poszukujemy sojuszników w rodzinach, miejscach pracy lub kościelnych wspólnotach. Zaś nasi środowiskowi wrogowie dość szybko przekształcają się w kozłów ofiarnych, na których barki składamy wszystkie nieszczęścia, jakie nas trapią.

Kolejnym powodem smutku i jego źródłem jest dość powszechna frustracja. Można ją dostrzec nie tylko u osób sfrustrowanych, którym nie powiodło się w życiu, bo nie sprostały wyzwaniom czy własnym ambicjom, i żyją naznaczone tym niepowodzeniem. Frustracja widoczna jest także u tych, którzy są naszą dumą i naszymi przywódcami. Przejawia się ona choćby w tym, że są zniechęceni do współpracy, proponowania nowych rozwiązań, podejmowania wspólnych inicjatyw czy chociażby wspólnego rozeznania. Liczy się tylko status quo i ewentualna walka o władzę.

Swoistym owocem tej frustracji jest "nasz polski sposób postępowania", który można by streścić potocznym "Róbmy swoje!". Sfrustrowani zamykamy się w naszych małych ojczyznach i robimy swoje: jedni popadają w nałogi i uzależnienia, wypełniając minimum z nałożonych obowiązków, drudzy robią swoje, osiągając często wybitne i uznawane na zewnątrz wyniki w pracy naukowej, społecznej czy jakiejkolwiek innej. Powodem do smutku jest jednak to, że ten styl się utrwala, zamiast zanikać. Trwa nieustanna walka postu z karnawałem, gdzie post dotyczy dobra publicznego, a karnawał życia osobistego, gdzie każdy sobie sterem, żeglarzem i okrętem.

 

Kolejna przyczyna smutku - choć od niej należałoby zacząć, jest bowiem chyba najważniejsza - to nasz stan duchowy. Jest to oczywiście rzecz niezwykle osobista i indywidualna, ale może i tu leży przyczyna trudności: zbyt mało dzielimy się swoim życiem duchowym. Już mniejsza o powody, które są racjonalne i zrozumiałe: brak czasu, nadmierne obciążenie obowiązkami, pośpiech... Ważne są skutki: wewnątrz naszych małych wspólnot (rodzin, grup społecznych, parafii itp.) nasze słowa nie przekonują, a przykłady - nie pociągają. Nikłą pociechą jest to, że nadal jesteśmy postrzegani jako kraj katolicki.

Jako chrześcijanie, z racji powołania do świętości, musimy wyciszać słuszne skądinąd odruchy agresji, siły i dominacji. Dlatego grozi nam wyrażanie agresji na sposób pasywny, czyli zakamuflowany. Najczęściej ten, który jest źródłem agresji, sam zachowuje spokój, ponieważ jego złość jest skutecznie stłumiona, natomiast wszyscy dookoła wściekają się i złoszczą. Przykłady można mnożyć: wszelki brak punktualności i zaniedbywania obowiązków, niechlujstwo i niedbalstwo, wulgaryzm i hałaśliwość. Co gorsza, zazwyczaj mechanizm tej agresji jest nieświadomy, ale u ludzi złamanych i pozbawionych poczucia własnej godności zdarzają się świadome sposoby jego stosowania. Przejawem tego jest formalizm i biurokracja, z którymi spotykamy się wszędzie. W imię litery prawa ktoś naigrawa się z jego ducha, prowokując u bliźnich ogromną frustrację, przy jednoczesnym własnym samozadowoleniu. Ascetyczne agere contra odczytane zostało w sposób cyniczny i złośliwy. Z takimi postawami można się spotkać zarówno na szczytach władzy, jak i przy kasie sklepowej, w ławach poselskich, jak i w kancelarii parafialnej czy na furcie klasztornej. Zwykłe codzienne sprawy i obowiązki stają się poligonem agresji. Choć nie ranią śmiertelnie, szalenie uprzykrzają życie i brutalizują wzajemne relacje. Gorsza od tego jest jeszcze tylko obojętność, czyli życie obok siebie, niczym na anonimowym blokowisku.

Iście szatańskim wykrzywieniem chrześcijańskiej wdzięczności jest chorobliwa zazdrość. Ktoś ogarnięty zazdrością, owszem, wszystko postrzega jako dar, którym jednak cieszą się wszyscy, tylko nie on. Jest to oczywiście wynik tendencyjnej i zdeformowanej percepcji rzeczywistości, ale bardzo trudny do korekty, bo skutecznie chroniony przez mechanizm doskonałej racjonalizacji. Symbolicznym wyrazem tego mechanizmu obronnego jest nierozwiązywalny spór o szklankę w połowie pełną czy w połowie pustą. Chorobliwy zazdrośnik zawsze znajdzie dziurę w całym, a - pokornie trzeba to przyznać - świat dookoła dostarczy mu ku temu solidnych argumentów. Lokalnego kolorytu dodaje wyniesione z komunizmu głębokie przeświadczenie, że wszystkim należy się po równo. Tym równiej, im mniej się o to starają.

Bogatym polem eksploracji w temacie zazdrości są nasze tendencje do tworzenia małych grupek czy układów. Samo zjawisko jest naturalne: jednych się lubi bardziej, innych mniej, ale klanowość niektórych grup i wspólnot już dawno przerosła naturalne tendencje. U innych budzi to słuszne poczucie wykluczenia, a nawet zazdrości, co wzmaga się, gdy takie grupy zaczynają mieć realną władzę we wspólnocie lub na szerszym forum. Tak się sprawy mają w każdej instytucji, nawet religijnej.

Punkt 4. Prosić Boga o przebaczenie win

W rachunku sumienia nie chodzi o przepraszanie za uczucia czy emocje, które nas nurtują. Nie za uczucia i emocje należy przepraszać, ale za to zło, które pod ich wpływem uczyniliśmy. Same uczucia podlegają rozeznaniu i uporządkowaniu. To, że je mamy, jest dowodem na to, że wciąż żyjemy. Jedynie to, że ich nie rozpoznajemy i nie porządkujemy, jest naszą winą. A to można i należy zmienić.

Poczucie winy, które zwykle uruchamia się przy tym punkcie rozważań, stanowi manowce, na które dajemy się zwieść naszej emocjonalności. Dlatego trzeba mocno podkreślić: Bóg oczekuje od nas żalu za grzechy, a nie poczucia winy. Różnica między nimi jest zasadnicza. Żal za grzechy - według św. Ignacego - jest rodzajem pocieszenia duchowego (por. Ćd 316). Poczucie winy, zwłaszcza to przesadzone lub patologiczne - jak pamiętamy z psychologii rozwojowej - jest negatywnym biegunem jednego z Eriksonowskich konfliktów: "inicjatywa - poczucie winy". Gdy więc ono przeważa, automatycznie odbiera nam to siły nie tylko do żalu za grzechy, ale do życia w ogóle. Dlatego między innymi rachunek sumienia jest praktyką, którą najczęściej zaniedbujemy lub najszybciej porzucamy.

Punkt 5. Postanowić poprawę przy Jego łasce

Z praktyki terapeutycznej i duszpasterskiej wiemy, że już samo uświadomienie sobie własnych uczuć bardzo uspokaja i wstępnie porządkuje wewnętrzny świat. Wiemy też, że owo uświadomienie jest bardzo trudne, bo subtelne i wymagające pokory, dlatego niewielu osiąga zadowalający poziom takiej samoświadomości. Wiedzę o uczuciach mamy wszyscy, ale nie wszyscy posiedliśmy w takim samym stopniu umiejętność zastosowania jej do samych siebie. Dlatego tak doskonale widzimy drzazgę w oku brata lub siostry, a belki we własnym - nie. To ewangeliczne stwierdzenie możemy śmiało przyjąć za pewnik, gdy rozpoczynamy kolejną reformę własnego życia, nie mówiąc o świecie.

Rozeznanie duchów nie jest rzeczą łatwą i większość zna ją tylko z książek. Dlatego wszyscy możemy do siebie wziąć przyganę Jezusa: Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz mówicie: "Deszcz idzie". I tak się dzieje. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie: "Będzie upał". I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże chwili obecnej nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne? (Łk 12, 54-57).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego nie lubimy rachunku sumienia?
Komentarze (16)
M
M
22 grudnia 2014, 22:48
Dla mniej juz pkt. 1 jest nie do przejścia. Na przykładzie zdania z artykułu: „Nawet najbardziej doświadczony przez życie człowiek ma powody do radości. Choćby to, że ma zdrowe ręce i nogi.” Niestety nie, większość ludzi w podeszłym wieku nie zdrowych rąk i nóg, nie wspominają tez o tym, ze przecież są ludzie, którzy nie zależnie od wieku nie maja rak i/lub noga, lub mają je niesprawne. Zgodnie z powyższą logiką człowiek na łożu śmierci miałby prawo Boga przeklinać, bo już wszystkie organy jego ciała odmawiają posłuszeństwa. Wg mnie jedynym dobrodziejstwem otrzymanym od Boga może być Zycie wieczne, bo wszystko co  jest na tym świecie jest   nietrwale i  z biegiem czasu obraca się w proch. Co to w ogóle  za zysk urodzić się, cierpieć  i umrzeć? Żaden. To już chyba lepiej w ogóle nie istnieć Wdzięczność i radość muszą mieć jakaś realną podstawę. Itd., itd...
M
misjonarz
21 grudnia 2014, 22:54
Robię rachunek sumienia, ale............:-), no właśnie, przerobiłem go "na własną modłę" :-). Wyjaśnię, ale najpierw uwaga "Kopiowanie zabronione" !!! :-). Trochę żartem, ale system jest naprawdę autorski :-). Stosuję metodę św. Ignacego ze zmienioną nieco treścią a między punkty wstawiam sobie modlitwę :-). Noo, czyli między wierszami mówię sobie do Pana Jezusa - "jak przyjaciel z przyjacielem" (co zresztą zaleca Ignacy, ale przy innych okazjach :-) ). Oczywiście mój R.S też jest dla mnie trudny, gdyż miewam "tysięczne rozproszenia", ale nauczyłem się "je olewać" - co z resztą zalecił mi O.S S.J :-). Pkt. 1 jak u Ignacego. 2. Przyjdź Duchu Święty i oświeć mnie. 3.Proszę Cię daj mi łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz. 4. Jak u Ignacego w pkt. 5. No więc skróciłem sobie i odpuściłem Ignacjańskie: "co do myśli, słów i uczynków". No i nie "proszę o przebaczenie win, chociaż często mówię przepraszam. Być może przesadzam i będę musiał to zmienić w/g zaleceń ale na razie tak się nauczyłem i tak mi to idzie. Wiem jedno - praktykowanie R.S. pomaga porządkować życie i pomaga też w R.S. przygotowującym do spowiedzi św. Jest więc nieocenioną pomocą, a że bywa trudny, no to dobrze, przecież trud nas rozwija, ale uwaga, to nie trud walki duchowej (ze złymi duchami), lecz trud znalezienia Boga w modlitwie R.S jest takim, no a zmaganie z rozporszeniami i pokusami to jedynie za Bożą łaską.
R
R
10 grudnia 2010, 08:57
Ja tam lubię rachunek sumienia.
M
M
21 grudnia 2014, 13:33
a ja  niestety przeciwnie nie cierpię robic rachunku sumienia. Szkoda, że nie możemy wymienic doświadczen, bo nie wiem gdzie popełniam blad
M
Maria
17 grudnia 2009, 09:59
Metody osiągania pozytywnego stanu duchowego, o których podanie prosi jazmig nie mają nic wspólnego z rachunkiem sumienia. Są raczej próbą osiągnięcia (wygenerowania, wyprodukowania) własnym sposobem oczekiwanego stanu wewnętrznego. Podejmowałam takie próby, ale nie radzę. Efekty robienia takich "doświadczeń" są bardzo przykre, kiedy człowiek zmierzy się z Panem Bogiem.  Sumienie jest głosem Boga i "stan duchowy" będzie owocem osobowej relacji z Panem Bogiem - będzie darem. Nie wierzyłam, że tak to jest dopóki sama się nie przekonałam, jak inny jest pokój od Pana, jak inna jest radość z powodu obdarowania przez Pana Boga od tych poszukiwanych i wypracowywanych własnym sposobem. Szukanie metod na osiąganie "pozytywnego stanu duchowego" to prowokujące zaproszenie, które poprzedziło grzech pierworodny: "będziecie jako bogowie". Dla mnie rachunek sumienia też jest trudny, nie z powodów technicznych jak go wykonać, ale z powodu wewnętrznego uciekania przed Panem Bogiem. W praktyce wyraża się to usprawiedliwianiem siebie z powodu braku czasu, zmęczenia itd ..., ale ostatecznie poznałam główny powód i teraz rozumiem dlaczego św. Ignacy polecał rachunek sumienia i dlaczego na rekolekcjach ignacjańskich jest to fundamentalne zadanie. Kiedy wewnętrzna relacja z Panem Bogiem staje się bliska, życie duchowe zaczyna stawać się piękne i całe codzienne życie nabiera sensu. Dziękuję w tym miejscu za wszystko, czym Pan Bóg mnie obdarował przez posługę Ojców Jezuitów. Dziękuję również za jedną (przypadkową) rozmowę z Ojcem Stanisławem, autorem powyższego tekstu, na temat sumienia. Było to bardzo dawno, ale był to kolejny krok na drodze ku Panu Bogu. Pan Bóg JEST! Dziękuję.
E
Ewa
16 grudnia 2009, 09:50
Faktycznie nie potrafię zrobić dobrego rachunku sumienia, mechanizmy obronne, brak zaufania do siebie, nieumiejętność odczytywania emocji i uczuć to trudne ponieważ to wymaga wyciszenia. A ja ciągle gdzieś się spieszę, jestem zmęczona, pewne rzeczy są dla mnie niezrozumiałe, więc nie będę się w nie wgłębiać no bo komu ja robię krzywdę....? Od dłuższego czasu zastanawiam się czy potrafię siebie kochać, jaka jest moja relacja z samą sobą. Urzekł mnie ten artykuł, ponieważ ćwiczenia Ignacego należy ciągle zgłębiać, poznawać, zastanawiać się. Cieszę się że autor mnie dzisiaj przebudził.
J
joss
15 grudnia 2009, 18:55
Jazmig, podobno nie narzekasz, ale czy tym wpisem nie robisz jednak wyjątku? :-) Oby on tylko potwierdzał regułę :-) Poza tym warto powoływać się na jakieś inne niż własne impresje, a impresje ogólnonarodowe, nawet te związane z kalkami myślowymi, jednak stkąd się wzięły. choć pewnie autor lepiej by zrobił, gdyby mniej uogolniał.
jazmig jazmig
14 grudnia 2009, 19:00
Autor mógł sobie darować wtrącenia "nasze polskie...". Jestem Polakiem, ale ja akurat nie chodzę zły, nie mam kompleksu niższosći i śmiem twierdzić, że mało Polaków ma ten kompleks. Podobnie narodowa skłonność do narzekania - nie znam tego uczucia, co nie oznacza, że jestem zadowolony z tego, co się dzieje w Polsce, Europie i świecie. Nia zamierzam wytłumiać w sobie zmysłu obserwacji więc zarzut o skłonności do narzekania odrzucam, bo uważam go za niepoważny. Robię swoje bo uważam, że WSZYSTKIE obowiązki należy wykonywać, dlatego tego rodzaju krytykę odrzucam. Jednym słowem niezła analiza została spaprana powszechnie znanymi komunałami. Wszystkie nacje cacy, polska nacja be. Durne to i tyle. Nie wiem, w czym zamyka się autor, ja nie zamykam się w niczym. Dlatego swoje obowiązki wykonuję jak najlepiej, frustracja jest mi nieznana. Zamiasat wygaszać agresję, najlepiej jest jej nie doznawać. I tu byloby duże pole do popisu dla zakonników, aby podać metody osiągania pozytywnego stanu duchowego, czyli takiego, że nic nie jest w stanie człowieka zirytować. Ja mam swoją metodę i jestem po prostu spokojny, mało rzeczy mnie podnieca, dlatego mało rzeczy mnie irytuje.
G
Gog
8 grudnia 2009, 18:16
z profesji....właściwie.....prawie murarz...
I
issy
8 grudnia 2009, 17:41
Tak krótko nawiązując do tego co napisał gog. Myślę, że chciał pokazac pewien schemat w podejściu do rachowania się ze sobą. Niestety nieobcy wielu nam/quote] W tej sprawie raczej warto podumć nad sobą. Każdy sam nad sobą. Również Gog- myślę, ze tego potrzebuje. A inni nad sobą.
8 grudnia 2009, 15:32
Chyba nie, ale widzę, że znajomości działają.
Jurek
8 grudnia 2009, 15:28
Świat jest mały :) Ale w końcu to jezuicki portal. Ciagle chyba jeszcze nie funkcjonuje prywatna poczta
8 grudnia 2009, 14:26
"Będąc w WŻCh jestem "zobowiązany" do takiego rachunku sumienia chociaz wcale nie jest to takie proste." No i proszę, wspólnotowicz :).
Jurek
8 grudnia 2009, 14:14
Tak krótko nawiązując do tego co napisał gog. Myślę, że chciał pokazac pewien schemat w podejściu do rachowania się ze sobą. Niestety nieobcy wielu nam, i każdy w różnym stopniu coś tam może swojego odnaleźć. Artykuł bardzo dobry i warto się w niego wczytać. Będąc w WŻCh jestem "zobowiązany" do takiego rachunku sumienia chociaz wcale nie jest to takie proste. Mając za podstawę punkty św. Ignacego możemy odpowiedzieć na postawione pytanie: Dlaczego nie lubimy rachunku sumienia?  - bo go źle robimy.
DR
dobra rada
8 grudnia 2009, 11:19
Czyżbyś był kapłanem- spowiednikiem, że wiesz jak ludzie robią rachunek sumienia? A co do Twoich problemów, które tak szczerze wyznałeś, to myślę, że musisz poszukać pomocy w realu. Może stały spowiednik? (nawet jeżeli rzeczywiście sam jesteś księdzem). I nie myśl, ze piszę złośliwie. Jeżeli jesteś cały czas tym samym Gogiem..
G
Gog
7 grudnia 2009, 22:55
Ja przeswiadczony, ze mam... no  prawie zawsze racjję,postepuję prawie zawsze własciwie, najlepiej...... i ja mam się nad tym zastanawiac, mam mysleć nad sobą? To jest sprzeczne z moja naturą......... Mój rozum pracuje dla mojej pychy. Przegląd kadr minionego dnia wymaga duzego wysiłku umysłu, pokory, zeby móc choc w częsci zobaczyc swój bród, swoja małośc, śmieszność...trzeba otworzyć się na Boga. To nie jest łatwe. Bardzo mało ludzi stać na systematyczny, dobry rachunek sumienia. To są duchowi galernicy.