Jak odnaleźć wolę Bożą w małżeństwie?

(fot. shutterstock.com)

Nie jest zadaniem duszpasterzy, by zwalniać małżonków od wysiłku kierowania statkiem ich życia, czyli przejmować jego stery.

Parę dni temu podczas mszy w pewnej parafii modliłem się o święte powołania do małżeństwa, kapłaństwa i życia zakonnego. Po Eucharystii ktoś podszedł do mnie i powiedział, że nigdy nie słyszał, aby do małżeństwa potrzebne było powołanie.

Powołanie religijne oznacza, że ktoś zostaje wybrany i wezwany przez Boga, a potem stara się odpowiadać swoimi wyborami i czynami na Jego wezwanie. Nie raz, nie dwa, ale ciągle. Ponieważ małżeństwo zawiązuje się niemalże naturalnie, mało kto myśli o tym, że Bóg powołuje mężczyznę i kobietę już na etapie zakochania. Wszystko odbywa się tak "niereligijnie". A jednak Papież Franciszek w adhortacji "Amoris laetitia" stwierdza, że już "decyzja o zawarciu małżeństwa i założeniu rodziny powinna być owocem rozeznania powołania ( 72).

Inaczej niż umowa cywilna

DEON.PL POLECA


Tajemnicze słowo "rozeznanie" pojawia się w tym dokumencie ponad dwadzieścia razy. I to w różnych kontekstach. A to dlatego, że Papież jest jezuitą. W ten sposób wprowadza ignacjańską zasadę szukania i znajdowania Boga we wszystkim do praktyki duszpasterskiej Kościoła. Oprócz rozeznawania powołania, Franciszek zachęca też, aby szukać woli Bożej odnośnie do określenia liczby dzieci w małżeństwie (167), do wyboru formy przygotowania do małżeństwa w lokalnym Kościele (207), do wszelkich wyzwań, przed którymi stoi konkretna rodzina (227) czy w końcu do trudnej sytuacji osób rozwiedzionych i porzuconych ( 242-243).

Każde małżeństwo, cywilne bądź sakramentalne, nieustannie staje przed nowymi decyzjami. Wziąć czy nie wziąć kredyt na mieszkanie. Zdecydować się na kolejne dziecko czy nie. Wyjechać na dłużej za granicę w celach zarobkowych lub pozostać z mniejszą pensją bliżej domu. W przedmiocie wyboru nie ma często różnicy między cywilnymi związkami a małżeństwem sakramentalnym. Jednak istnieje między nimi inna zasadnicza różnica. Jeśli małżeństwo sakramentalne jest powołaniem, wtedy kluczowe decyzje nie mogą być podejmowane wyłącznie w oparciu o kryteria tego świata: pieniądze, komfort, zdrowie, dobrobyt. Małżonkowie sakramentalni muszą brać pod uwagę cel ich życia, który przekracza ten świat i powinni pytać, czego w związku z tym pragnie od nich Bóg. Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie z pewnością nikt z nas nie otrzyma nadzwyczajnego objawienia z nieba. Bóg mówi jednak do nas przez nasze człowieczeństwo, stworzenie i wspólnotę Kościoła. I właśnie do tego służy rozeznawanie duchowe, abyśmy umieli ten głos rozpoznać.

Rozeznawanie nie jest w żadnym wypadku obmyślaniem jakiejś strategii, lecz aktem wiary, rozumu i drogą z wieloma etapami. To przede wszystkim narzędzie, które w świetle Ewangelii i nauczania Kościoła pomaga odnaleźć dobro w natłoku impulsów, myśli, poruszeń, pragnień, pożądań, jakie do nas docierają z wewnątrz, ze świata, od innych ludzi. W tym gąszczu ukrywa się również głos Pana. Najpierw musimy, jak mówi św. Ignacy Loyola, wejść w siebie. Otwieramy oczy umysłu na nasz wewnętrzny świat, które zwykle bywa bardzo bogaty. Bez odkrycia wewnętrznego kosmosu i chaosu w nas samych, a także głosu sumienia, rozeznawanie nie ruszy nawet z miejsca. Następnie patrzymy i słuchamy tego, co dzieje się wokół nas, co mówią inni. Pytamy czy to, do czego jesteśmy pociągani, wyjdzie nam na dobre, czy pochodzi od Pana, czy taka a nie inna myśl lub opcja, którą zamierzamy wybrać, da nam moralną pewność, że idziemy w dobrym kierunku. O słuszności wyboru, który rozeznajemy, ostatecznie rozstrzyga duchowe poruszenie: pokój, radość, stałość powracających pragnień, potwierdzone w rozmowie z kierownikiem duchowym. Wszyscy podlegamy bowiem kuszeniu i błędom. Jednak kierownik duchowy nie podejmuje decyzji za rozeznającego, lecz pomaga mu w tym zadaniu. Rozeznawanie ignacjańskie niewątpliwie wymaga nauki i cierpliwości. Św. Ignacy zostawił nam sprawdzone metody, reguły i wskazówki jak to robić. Żyjemy też we wspólnocie Kościoła, bez której rozeznanie jest wręcz niemożliwe.

Świetne wprowadzenie w metodę rozeznawania można znaleźć chociażby w książkach "Rozeznawanie duchów" i "Rozeznawanie woli Bożej" T. Gallaghera.

Aby prawidłowo rozeznawać zdaniem Franciszka zarówno duszpasterze jak i małżeństwa powinni opierać się na przynajmniej czterech filarach: towarzyszenie w drodze, wewnętrzne i zewnętrzne prawo Ducha, prawo stopniowości i reguła miłosierdzia.

Towarzyszenie w drodze

Skoro jesteśmy wspólnotą w drodze, stopniowy wzrost nigdy się nie kończy. Nie jest też żadną słabością, lecz prawem ustanowionym przez Stwórcę. By wyrazić, co znaczy towarzyszenie w drodze, Papież porównuje Kościół do latarni morskiej lub pochodni, wniesionej, "by oświecić tych, którzy stracili kurs, czy też są w samym środku burzy" (291). Zauważmy, że Kościół nie ma wchodzić w rolę kapitana statku, lecz wskazywać kierunek, w którym należy płynąć. Kurs wytycza ten, kto stoi za sterem, czyli konkretny wierzący, a tutaj małżeństwo. Nie jest zadaniem Kościoła hierarchicznego, by zwalniać wierzących od wysiłku kierowania statkiem ich życia, czyli przejmować jego stery, by za nich dopłynąć do brzegu lub "nadopiekuńczo" chronić ich przed wszelkimi burzami i ciemnościami. Z kolei wierni świeccy nie powinni zrzucać odpowiedzialności za swoje decyzje na duchownych, licząc, że ci ich wyręczą z trudu szukania i pytania. Na sądzie przed Bogiem nie będziemy odpowiadać zbiorowo, lecz pojedynczo.

Zdaniem Franciszka, Kościół musi pozostać w relacji, która zakłada pewne wycofanie, aby stworzyć wierzącym przestrzeń wolności. Nie może ich przytłaczać, ponieważ to nie Kościół jest celem ich dążeń, lecz Bóg. W tych myślach Papieża pobrzmiewa echo zalecenia św. Ignacego z "Ćwiczeń duchowych", gdzie święty zachęca kierownika duchowego, aby pozwolił "Stwórcy bezpośrednio działać ze swoim stworzeniem, a stworzeniu ze swoim Stwórcą i Panem" (ĆD, 15).

Z drugiej strony, Kościół ma towarzyszyć w ciemności, słowem i sakramentami, tym, którzy idą przez świat. W scenie uzdrowienia niewidomego od urodzenia w Ewangelii według św. Jana (J 9, 1-41) Jezus najpierw mówi do niego, potem nakłada mu błoto na oczy, po czym każe mu iść w ciemności do sadzawki, aby się obmył. Jezus nie prowadzi go za rękę. Wskazuje mu cel, daje mu słowo i lekarstwo (sakrament) na drogę, ale chory musi sam dotrzeć do wody.

Towarzyszenie to dyskretna obecność jednego wierzącego dla drugiego wierzącego. Uczy pokory, byśmy nie prowadzili innych na postronku, nie wchodzili w butach w tę tajemniczą przestrzeń wolności między Bogiem a wierzącym.

Wewnętrze i zewnętrzne prawo Ducha

Rozeznanie tylko wtedy jest możliwe, jeśli uznamy, że oprócz obiektywnego prawa spisanego i norm ogólnych jak Dekalog czy Prawo Kanoniczne, istnieje jeszcze wewnętrzne prawo Ducha, który działa w sumieniu. Nie należy tych dwóch praw przeciwstawiać, bo oba pochodzą od tego samego Ducha. Pomiędzy nimi istnieje harmonia, ale i napięcie. Chrystus mówi, że wierzący w Niego jest jak wiatr. Trochę nieprzewidywalny, czasem nagły. Jeśli pominie się wewnętrzne prawo miłości, popadnie się w autorytaryzm i legalizm. Wracamy wtedy do Starego Przymierza. Wzrasta bierność wiernych. Jeśli odrzuci się nauczanie Kościoła, rodzi się przerośnięty indywidualizm, chora spontaniczność, podziały i fanatyzm.

Bóg ciągle komunikuje się z człowiekiem za pomocą dobrych poruszeń, oświeceń i myśli. Dlaczego? Ponieważ ogólne prawo nie obejmuje wszystkich przypadków. Po drugie, dobro wciela się w życie konkretnego człowieka. Dostosowuje się jak ciasto wlane do formy. Każdy człowiek ma za sobą inną historię, inny potencjał, rany i słabości. Podobnie i małżeństwo. Podejście prawne skupia się głównie na tym, by unikać zła i nie popełnić błędu. To już bardzo wiele, ale nie jest to kres chrześcijańskiej moralności i rozwoju. Dlatego Duch wskazuje wierzącym wewnętrznie, co robić i jak wybierać, aby dążyć do większego dobra.

Franciszek wyraźnie zaznacza, że rozeznawanie nie jest rozwadnianiem doktryny albo jakimś subiektywizmem. Istnieją pewne granice w ramach wolności. "Nie można nie brać pod uwagę wymagań ewangelicznej prawdy i miłości proponowanej przez Kościół" ( 300). Św. Ignacy zachęca wierzącego, by zaangażował wolność, wyobraźnię, rozum i uczucia w celu odnalezienia Boga objawiającego się Piśmie świętym i w życiu. Ale z drugiej strony pisze, że wszystko odbywa się w ramach "reguł rozeznawania", które pomagają pewnie odczytywać wolę Bożą z poszanowaniem indywidualności jednostki.

Zarówno każda dojrzała decyzja jak i wzrost w wierze jest owocem syntezy między prawem wewnętrznym i zewnętrznym. W praktyce w Kościele niewiele się o tym mówi, jakbyśmy tkwili nadal w Starym Testamencie. Tęsknimy za uniformizującą prostotą, która też jest syntezą, ale z wykluczeniem złożoności spraw, ludzkiej słabości i bez udziału sumienia wierzącego. Stoi za tym legalistyczne żądanie, by wszystko ustalić w prawie spisanym, by nie trzeba było szukać woli Boga niejako "po omacku".

Znakomita większość wiernych a także wielu księży uważa, że aby dobrze żyć, wystarczy zastosować tylko prawo zewnętrzne. I tak wzajemnie wyręczają się od odpowiedzialności, ponieważ nie szukają woli Boga we właściwy sposób. Czasem bywa tak, że wierzącego próbuje się nagiąć do norm ogólnych jak nieszczęśnika na łożu Prokrusta albo banalizuje się jego pragnienia, które nie pasują do wizji Kościoła masowego i pewnej minimalistycznej wizji chrześcijaństwa.

Prawo stopniowości

Trzecim filarem rozeznawania jest to, co Franciszek za Janem Pawłem II i Benedyktem XVI nazywa "prawem stopniowości" lub "cierpliwym realizmem" (271-273). W Konstytucji soborowej "Dei Verbum" pojawia się inna nazwa tego prawa: "pedagogia Boża" . Polega ona na stopniowym objawianiu się Boga w księgach, nawet jeśli "zawierają one sprawy niedoskonałe i przemijające" (DV, 15). Nie od razu Bóg mógł być przyjęty jako jedyny Bóg (chociaż obiektywnie zawsze takim był), ale dla Izraelitów najpierw był "ich Bogiem" obok innych bogów. Podobnie rozwój moralny wierzącego nie jest jednorazowym skokiem, lecz podążaniem małymi krokami, po górach i dolinach, w stronę ideału, który jest odwieczny, ale człowiek żyje w czasie i jest słaby. Prawo stopniowości uwzględnia to, że wierzący jest pielgrzymem i zwraca uwagę przede wszystkim "na dobro, jakie Duch Święty szerzy wśród słabości" (308). Także w małżeństwie nie wszyscy od razu, a czasem w ogóle, mogą zdobyć się, np. na posiadanie większej liczby dzieci. Podobnie z normami dotyczącymi pożycia seksualnego. Niektórzy z różnych powodów, nie zawsze zawinionych, potrzebują czasu, aby zachować pełną czystość w małżeństwie.

Prawo miłosierdzia

Czwarty filar, czyli reguła miłosierdzia i cierpliwości, łączy się ściśle z poprzednim. Ponieważ nie żyjemy w świecie i Kościele idealnym, Franciszek pragnie, abyśmy w duszpasterstwie, zwłaszcza pośród małżeństw i rodzin, przyjęli logikę pana z przypowieści o pszenicy i kąkolu (Por Mt 13, 24-30). Wiemy, że nie pozwala on sługom na wyrwanie chwastu, lecz zależy mu na wzroście pszenicy. I ją chce ochronić. Daje szansę, włącza, czeka. "Pozwólcie róść obojgu do żniwa" oznacza nie tyle akceptację zła w człowieku (w małżeństwie), ale wiarę, że zło może w nich zostać przezwyciężone. Chwast kiedyś uschnie, jeśli dowartościuje się pszenicę. Trzeba przyznać, że na naszym polskim gruncie ciągle mamy ludzi w Kościele, którzy chcą mieć czystą pszenicę bez chwastów. Ale, paradoksalnie, skupiają się głównie na chwaście, wykluczaniu i izolowaniu się od tych, którzy nie są jeszcze czystą pszenicą.

Rozeznanie z miłosierdziem jest konieczne, ponieważ nie wszystko w życiu jest czarno-białe. Chodzi najpierw o szukanie tego, co "najbardziej przynosi nam dobro". Istnieją trudne dylematy moralne, w których dobro wymieszane jest ze złem lub zło mami pozorami dobra. Rozeznawanie duchowe zakłada też wzmocnienie takiej wizji Kościoła, wedle której nie jest on słońcem, lecz księżycem odbijającym jego światło i towarzyszącym człowiekowi w ciemnościach na drodze wiary.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Jak odnaleźć wolę Bożą w małżeństwie?
Komentarze (13)
P
Piotr
6 maja 2017, 23:53
Trochę sie uśmiałem czytając co niektóre komentarze. Co niektórzy z Was chcą prostą instrukcję obsługi małżenstwa jak od pralki czy apartau fotograficznego :))) Mam 20 lat "stażu" małżeńskiego i wiem jedno - to wszystko zmienia się z czasem, z wiekiem a do wielu rzczy trzeba dojrzeć ... niestety. Moja żona kiedyś robiła focha bez specjalnego powodu na "trzy ciche dni" a teraz to co nawyżej trzy minuty :) Darami Ducha Świętego są między innymi cierpiliwość, łagodność i tego w małżeństawach potrzeba i czasmi choć trudno, wszytsko to znośić  trzeba, szczególnie facetom którzy powinni być wspaniołomyślni dal swioch drugich połówek:)
6 maja 2017, 09:36
A jak wy trafiacie do ludzi z marginesu społecznego? Przecież to jest napisane językiem dla wybranych osób. Niech ksiądz napisze to samo tylko językiem, który zrozumie człowiek po szkole kamieniarskiej, który spędził w więzieniu większość swojego życia. Ja się często modliłam, Panie Boże, poślij mnie tam dokąd chcesz żebym szła. I teraz w pracy wysłuchuję historii nie z tej ziemi i nigdy wcześniej bym nie pomyślała, że będę pracować w tak szczególnym środowisku ludzi z kryminalną przeszłością. Więc bardzo proszę, niech ojciec napisze taki wykład jeszcze raz tylko w taki sposób żeby był zrozumiały dla prostego mało wykształconego człowieka z ciężkim bagażem na plecach.
Dariusz Piórkowski SJ
6 maja 2017, 10:03
A jak nauczać matematyki, fizyki lub chemii prostym językiem? Jak zamienić logarytm, prawo zachowania energii, prędkość światła, węglowodany i cukry na prosty język?  Trzeba sobie przyswoić pewne podstawy a i tak nie uniknie się niezrozumienia tematu i trudu.  Tak, to nie jest dla wszystkich, tak jak matematyka, chemia i fizyka nie jest dla wszystkich od razu. Bo też trzeba wysiłku, czasu, przebrnięcia przez trudne terminy, doświadczenia. A z wiarą niektórzy chcieliby wszystko załatwić podczas 5 minutowego (broń Boże nie dłuższego) kazania w niedzielę. Sam chętnie przeczytałbym o rozeznaniu "prostym językiem". Nie wiem, czy taki istnieje.
6 maja 2017, 10:47
Człowiek (każdy z nas) potrzebuje takze swoistego treningu duchowego, pomocy w drodze, czyli właśnei towarzyszenia. Na poziomie, ktory jest w stanie przysoić. Jednemu wystrcyz 3 minutowe kazanie aby sie nawrócić, innemu potrzeba lat pomocy. Z mojego doświadczenia zdecydowanie łatwiej jest rozmawiać z osobami "prostymi" niż z tymi, co im sie wydaje iż posiedli wiele rozmów. To co prosty człowiek zrozumie w 3 minutowym kazaniu, intelekutalista będzie analizował latami. Szczególnie gdy mu sie wydaje iż jest mądrzejszy od Boga. Zresztą kto odrzucił Jezusa - prosty lud, czy uczeni w Piśmie?
6 maja 2017, 10:52
A ile to wykształconej młodzieży idzie w świat, i języki znają i przedmioty ścisłe w jednym palcu a życiowe ciemięgi? Czy żeby zrobić podest po którym ciężka maszyna zostanie zwieziona z przyczepy samochodu potrzeba skończyć studia? Te wszystkie gadki są oderwane od życia, żeby elita pławiła się we własnym sosie wzajemnej adoracji bo szkoda pobrudzić eleganckich paznokietków.
Dariusz Piórkowski SJ
6 maja 2017, 10:55
I jedni, i drudzy odrzucili Jezusa. Nie tylko uczeni w Piśmie. To tłum krzyczał podczas procesu Jezusa, bo dal się zmanipulować, bo w tłumie właśnie sie nie myśli, tylko wszystko działa "prosto". Chwilowe namiętności, co myślą "wszyscy", opinia i żeby wszystko było lekko i żeby nie trzeba było nic stracić. Dlatego tłum krzyczał, bo w ludziach nie było żadnego fundamentu, korzenia, głębi. A dlaczego Pan Jezus mówił inaczej do tłumów, a uczniom wyjaśniał osobno? Bo uczeń musi się zaangażować, ćwiczyć, słuchać, być z Jezusem, a nie tylko ganiać za cudami. Kiedy Jezus stawiał ludziom warunki, niektórzy odchodzili. Jezus nie chciał mas, ale świadomych uczniów, to znaczy takich, którzy zdają sobie sprawę, co wybierają. Z całym szacunkiem, ale jeśli droga wiary ma się sprowadzać do kilkuminutowego kazania, to się nie dziwię, że potem wszystko jest za trudne. Na to, żeby się nauczyć zawodu, poświęcamy lata, a w sprawach wiary, chciałoby się wszystko szybko i łatwo. Każdy całe życie potrzebuje lata pomocy i formacji. W tym sęk.
6 maja 2017, 11:02
Niech ksiądz zorganizuje wczasy dla dwóch trzech rodzin z marginesu i spędza z nimi cały dzień. Tu nikt z nich nie zagląda i nie czyta tego z wyjątkiem nawiedzonej elyty katolików którzy podobnie jak ksiądz nie mają pojęcia o życiu.
Dariusz Piórkowski SJ
6 maja 2017, 11:19
Tak to już jest na świecie, że jedni czytają, inni nie. Nierówności były, są i będą. Przyczyn jest wiele. Przeciętny Polak spędza dziennie 5 godzin przed telewizorem i jakoś mu to nie przeszkadza. A to, co sie tam pokazuje, bardzo często ma się nijak do Ewangelii. I można mówić nie wiem jak prostym językiem a i tak się nie zrozumie. Kompleksy też w ludziach są, bo jak się czegoś nie rozumie, albo nie chce, to wtedy szuka się dziury w całym, atakuje i usprawiedliwia. 
6 maja 2017, 21:41
Jedna z moich śp. Babć była bardzo prostą kobietą, nie kończyła szkół, żyła prostą wiara, nie analizowała jej, nie roztrząsała. Jej zycie choć bez wątpienia bardzo ciezkie było wielką ufnościa Bogu. Szła drogą świętości - to widac po owocach jej życia. Dzis wielu neguje taki model wiary, opowiada o potrzebie ciągłego analizowania, szkolenai sie w wierze. Wielu naprawdę wystarczy kilkuminutowe kazanie, a nie wieloletni kurs zycia w wierze. Czasmi wręcz odnosze wrażenie, iż zbyt długa formacja powoduje, iz zamiast życia wiarą, zyje się jedynie kolejnymi etapami tej formacji. A co do pomocy - kiedyś trzeba dorosnąć, także w sferze duchowej.
Dariusz Piórkowski SJ
6 maja 2017, 22:28
W sferze duchowej całe życie jesteśmy uczniami. Właśnie na tym polega problem i opór wobec Boga - że chcemy być samowystarczalni.
6 maja 2017, 07:26
Troche przydlugi tekst, ale brak w nim jasnego i czytelnego okreslenia czym tak naprawde jest małżeństwo i jaki jest jego podstawowy cel. Ale co ważneijsze, aby w ogóle mówić o małżeńśtwie trzeba najpierw określić co jest celem naszego ziemskiego etapu życia. Bez tego cała idea towarzyszenia staje się niezrozumiałym tłumaczeniem. I jeszcze jedno - kazdy nasz upadek jest zawsze naszą winą. Warto pisać iż upadamy, to chcemy upaść. I to nie dlatego iz jesteśmy zbyt słabi aby iść dobrą drogą, lecz dlatego iż przestajemy wierzyć Bogu. I towarzyszenie Kościoła musi pomagać sie nawracać ze złej drogi, a nie tłumaczyć i umniejszać nasze winy. Towarzyszenei Kościoła to takze nazywanei rzeczy po imieniu i jasne mówienie co jest dobre, a co złe. Najgorsze co można zrobić to rozmywac naukę, opowiadac iz np cudzołożne małżerństwo (cywilne) ma cos dobrego - bo nie ma. Opowiadać, iż seks cudzołożny jest dobry itd. Towarzyszenie to mówienie prawdy. Nie aby kogoś potepić, ale aby wielu uratowac przed potępieniem wiecznym.
Dariusz Piórkowski SJ
6 maja 2017, 08:23
Tekst przydługi, ale chciałby Pan, żeby wszystko w nim było:) Zabawne. Nie mówiąc o tym, że dzisiaj wielu ludzi o ważnych sprawach chciałoby zmieścić wszystko na wpisie w Twitterze. I to jest raczej dramatyczne. No i potem jeszcze, żeby trudne problemy rozwiązać migiem, jak po zażyciu tabletki od bólu głowy. To jest kolejny tekst z cyklu o małżeństwie. O celu małżeństwa było w pierwszym tekście "O to tak naprawdę chodzi w małżeństwie" Nie, towarzyszenie to nie jest moralizm. Normy i doktryna są też znane i jasne. Kłopot polega na tym, jak je wcielać w konkretnej rzeczywistości każdego małżeństwa.  Upadamy także dlatego, że jesteśmy słabi. Wina bardziej polega na tym, że nie chcemy tej słabości i bezsilności uznać i przyjąć pomocy. Mówi o tym Jezus: "Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe" i każe się modlić i czuwać. A człowiek się napina, postanawia, nie wychodzi mu, potem się obwinia. I tak w kółko. Siła nie płynie z silnej woli, której sami z siebie nie mamy, lecz z łaski Bożej. To, o czym Pan pisze głosił Pelagiusz. Ludzie grzeszą po chrzcie, ponieważ nie chcą się zmienić. Bliższa mi jest jednak opcja św. Augustyna i wielu innych świętych: ludzie chcą nie grzeszyć, ale nie mogą. 
6 maja 2017, 10:42
Wskazówką ma być oczywiscie List do Rzymian, bo on opisuje dokładnie ten problem. Problem wynikajacy oczywiscie z braku wiary Bogu. Jak ktoś faktycznie wierzy ma nikłą szanse upaść (pomijajac problem falszywej wiary czy pychy). Wiarę naprawde poznaje sie po owocach, a owocami będzie wybieranie dobra (czyli niegrzeszenie).   Jak ktoś grzeszy, ma problem z własną wiarą. Kościół nie ma moralizować, lecz jasno mówić co jest dobre (miłe Bogu), a co jest odrzuceniem Boga (zlem). I nie jest tak, iż ludzie to wiedzą. Oczywiście głoszenie samych norm moralnych jest błędem, ale ich nie głoszenie też jest błędem. Jak jesteśmy przy małżeńśtwach, to za wielki problem patologii rozwodów jest współodpowiedzialny Kościół, a współczesne próby rozwiazanie tego dramtu przypominają pomysły faryzeuszów.