Kiedy z konfesjonału odchodzisz poharatany...

(fot. shutterstock.com)
Grzegorz Kramer SJ, Łukasz Wojtusik, Piotr Żyłka

Pan Bóg sobie poradzi i przebije się z łaską nawet przez największego barana, ale z konfesjonału można wyjść bardzo poharatanym. Jeśli Kościół ma być szpitalem, to niestety ci księża raczej dobijali rannego.

ŁUKASZ: Piotrek, znasz wielu księży, możesz przebierać w spowiednikach. Idziesz na chybił trafił czy masz swoich ludzi od spowiedzi?

PIOTR: Nie mam jednego stałego spowiednika, kierownika ducho­wego, do którego zawsze idę. Kiedyś miałem, ale go przenieśli z Krakowa (uśmiech). Ale jest kilku franciszkanów i dominika­nów, o których wiem, że mogę do nich pójść bez obaw. U nich mogę liczyć na coś więcej niż tylko odklepanie formułki. Trak­tują penitentów poważnie. Spowiedź jest rozmową, uważnym wysłuchaniem, jakąś podpowiedzią, radą. Dlatego staram się do nich wracać. Oni znają mnie, moją historię, wiedzą, z czym się zmagam, wiedzą, z jakimi słabościami walczę i co się powtarza w moich spowiedziach. Podpowiadają mi, co zrobić. Nie dostaję u nich pokut z czapy. Polecam taki sposób: nie chodzić na chybił trafił, ale do kogoś, kogo znamy i kto nas zna. Sakrament działa, niezależnie od księdza, do którego trafisz, z tą samą mocą. Cza­sem może łatwiej z tego samego grzechu wyspowiadać się za każdym razem innej osobie. Tylko że to jednak pójście trochę na łatwiznę. Jestem przekonany, że dobrze jest wyznawać te same grzechy tej samej osobie.

DEON.PL POLECA

ŁUKASZ: Historie twoich spowiedzi to historie dobrych spowiedników?

PIOTR: Pewnie, że nie tylko. Miałem kilka spowiedzi, o których wolałbym zapomnieć. W okresie dojrzewania mocno zmagałem się z Ko­ściołem. Nie wiedziałem, czy chcę być jego częścią. I doświadczy­łem wtedy kilku spowiedzi, po których po prostu przestawałem chodzić do kościoła. Myślałem wtedy, że skoro Kościół tak przyj­muje grzesznika, to z taką instytucją nie chcę mieć nic wspólnego.

ŁUKASZ: Zamiast zrozumienia - wkurzenie?

PIOTR: Szczerze? Zaliczyłem klika spotkań w konfesjonałach z księżmi, którzy byli po prostu chamscy. Oczywiście wierzę, że Pan Bóg sobie poradzi i przebije się z łaską nawet przez największego ba­rana, ale z konfesjonału można wyjść bardzo poharatanym. Je­śli Kościół ma być szpitalem, to niestety ci księża raczej dobijali ciężko chorego, niż opatrywali rany. Mam sporo znajomych, któ­rzy też nie mieli szczęścia ze spowiednikami. Idą do spowiedzi przed chrztem, ślubem i trafiają na księży, którzy ich dobijają, a nawet poniżają. Albo ktoś zbiera się po kilku latach, długo wal­czy ze sobą, przepracowuje coś na serio, w końcu przychodzi do szczerej spowiedzi, klęka w konfesjonale, liczy na nowe otwar­cie swojej relacji z Kościołem i z Bogiem i zostaje totalnie olany. Po drugiej stronie kratki słychać tylko - dwie zdrowaśki, prze­czytaj fragment z Pisma Świętego i chwała Ojcu i Synowi, i Du­chowi Świętemu, mam cię gdzieś. Myślę, że Kościół gubi w ten sposób wielu ludzi, którzy wykonali ciężką duchową pracę. Za­miast wyciągnąć do nich rękę, dobijamy ich lub lekceważymy.

ŁUKASZ: Z czego to wynika? Z braku wrażliwości, wykształcenia? A może księ­ża mają przeładowany grafik w konfesjonale?

GRZEGORZ: Wszystko naraz. Ale przede wszystkim - jakim jesteś człowie­kiem, takim i spowiednikiem. Mało wrażliwi, wręcz grubiańscy księża mają przy kratce konfesjonału spore problemy z okaza­niem zrozumienia, i co za tym idzie, miłosierdzia. Łaska buduje na naturze - powtórzę za św. Tomaszem. I jeszcze jeden ważny czynnik: łatwiej jest księżom, którzy sami doświadczyli grze­chu i przebaczenia. Jeśli Pan Bóg mi wybaczył i sam sobie wyba­czyłem dzięki niemu, potrafię współczuć z innymi. Wtedy nawet jeśli na co dzień jestem trudnym człowiekiem, wchodząc do kon­fesjonału, potrafię być dobry, potrafię słuchać.

PIOTR: Arcybiskup Grzegorz Ryś wielokrotnie powtarza, że dopóki nie wyrżniesz na pysk, nie doświadczysz upadku, grzechu i nie do­wiesz się, czym jest wybaczenie, nie wychodź do ludzi, bo zrobisz im krzywdę. Do konfesjonału trafiają ludzie, którzy chcą miło­sierdzia; jeśli po drugiej stronie kratki jest ktoś, kto go nie do­świadczył, może być dramat.

GRZEGORZ: Posługujemy się sloganem: doświadczyć swojego grzechu, ale nie chodzi tu o świadomość, że złamałem któreś z przykazań czy w moim przypadku również śluby zakonne; chodzi o poczucie, że dla mnie grzech, który się wydarzył, w który wszedłem, jest naprawdę trudnym przeżyciem. Czuję się źle w relacji z Bogiem, grzech mnie upadla i wtedy idę do spowiedzi! Powtórzę, to kwe­stia doświadczenia, a nie wiedzy. Nie chodzi o to, żebyśmy z każ­dą pierdołką biegli do konfesjonału.

ŁUKASZ: Post od spowiedzi może być wskazany?

GRZEGORZ: Tak, jeśli podchodzimy do sprawy świadomie, dojrzale. Przyda­rzają mi się grzechy dnia codziennego, a jednak świadomie prze­dłużam moment kolejnej spowiedzi, by trochę się pomęczyć ze sprawą, przemyśleć błędy. Nie można działać jak dziecko, któ­re przez trzy dni chodzi w białych ubrankach, a potem znów się brudzi, mimo że ojciec prosił, by nie wchodzić w błoto. W sakra­mencie spowiedzi nie chodzi o magię, ale o spotkanie z Bogiem. A żeby doszło do spotkania, muszę za Nim zatęsknić. Inaczej się nie spotkamy. Można pochodzić trochę w brudnych ciuchach.

ŁUKASZ: A jeśli regularnie chodzę do kościoła, przestrzegam przykazań, pro­wadzę raczej spokojne, zrównoważone życie, to po co mi spowiedź? Po co Panu Bogu głowę zawracać, skoro wydaje mi się, że nie grzeszę.

GRZEGORZ: Dotykamy dwóch kwestii. Po pierwsze, wracamy do osoby sta­łego spowiednika; dobrze mieć kogoś, kto byłby stałym odnie­sieniem, on łatwiej zauważy, gdzie wypieramy coś z pamięci. Zna dynamikę naszego duchowego rozwoju, z nim ustalamy często­tliwość spowiedzi. Po drugie, mając dużą samoświadomość du­chową, sami umawiamy się ze sobą, że do konfesjonału idziemy na przykład raz na dwa miesiące. Dobry spowiednik zrozumie naszą motywację, chęć zmagania się z sobą na dłuższym odcin­ku. Ważne, by dobrze przemyśleć i uargumentować wybór, któ­rego dokonujemy. Idziemy do spowiedzi nie dlatego, że mamy to gdzieś, tylko stajemy rzadziej przy kratkach konfesjonału, po­nieważ nam to służy, widzimy owoce zmagania się z sobą.

PIOTR: Mamy spore problemy z sensownym podejściem do spowiedzi po obu stronach konfesjonału. Na katechezach kształtuje się w mło­dych ludziach poczucie, że spowiedź to kara za niedotrzymanie umowy. Nie przestrzegałeś praw, złamałeś zasady, teraz będziesz musiał za to odpokutować, przeprosić i ponieść konsekwencje. W takim nauczaniu umyka najważniejsza kwestia - mówimy przecież o prawdziwej i niezwykłej relacji - człowieka z Bogiem i Boga z człowiekiem. Przychodzimy do Kogoś, Kto nas kocha i chce nam pomóc, nie chce nas gnębić. Spójrzmy na historię mo­jego patrona, św. Piotra. Zauważyłem w jego relacji z Jezusem dwa ważne momenty świetnie pasujące do tematu, którym się zajmu­jemy. Pierwszy wtedy, gdy Jezus pyta uczniów, kim dla nich jest, a Piotr wyrywa się, mówiąc, że On jest Mesjaszem. Jezus cieszy się z takiej odpowiedzi, ale chwilę później dodaje, że będzie musiał zginąć na krzyżu. Wzburzony tymi słowami Piotr protestuje. Piotr wierzy po swojemu, egoistycznie, chce Mesjasza dowódcy i poli­tycznego wyzwoliciela. Jeszcze nie rozumie, że Bóg jest zupełnie inny od jego wyobrażeń. Jezus reaguje ostro i beszta Piotra słowa­mi: "Zejdź Mi z oczu, szatanie!". Mądrzy ludzie siedzący w tłuma­czeniach Biblii mówią, że tam tak naprawdę jest: "Pójdź za Mnie, szatanie!". Jezus nie udaje, że wszystko jest OK. Ale nie mówi: "Chłopie, ty nic nie rozumiesz. Zejdź Mi z oczu!". Mówi do Piotra: "Idź za Mnie!" Co to znaczy? Jezus go nie potępia. On mu skła­da obietnicę! Będę szedł przed tobą, nie rób już nic po swojemu, skończ ze swoim egoizmem. Ranisz ludzi, ponieważ niby wiesz najlepiej, myślisz kategoriami, które nie są moimi kategoriami.

ŁUKASZ: I jak się to przekłada na spowiedź?

PIOTR: Przychodzę do Niego, klękam i mówię: "Panie Boże, znowu pró­bowałem robić po swojemu i dupa blada z tego wyszła, porani­łem i siebie, i innych". A On mnie nie opieprza, tylko zdaje się mówić: "Ok, oddaj Mi to, z czym przychodzisz, chodź za Mnie, ruszajmy razem, Ja prowadzę. Zaufaj Mi, tak będzie lepiej".

ŁUKASZ: A drugi moment relacji Piotra z Jezusem, który jest dla ciebie ważny w kontekście spowiedzi?

PIOTR: Rozmowa już po zmartwychwstaniu. Piotr zawalił na całej linii, zdradził Jezusa i mimo to On chce, by Piotr za Nim poszedł, że­by spróbowali jeszcze raz, chce odbudować więzi, pyta o miłość. Spowiedź może być takim zbliżeniem, wzajemną chęcią odno­wienia relacji. W tym fragmencie Jezus pyta trzy razy Piotra, czy ten Go kocha. Tu nie chodzi o upokorzenie, tylko o podniesienie. Nie ma takiego upadku, z którego nie można się podnieść w re­lacji z Bogiem. Problem w tym, że najczęściej nie rozumiemy, że w spowiedzi mamy do czynienia z czułą relacją. Bóg naprawdę nie czeka, żebyśmy przed Nim padali ze strachu na kolana. On pewnie nie może wytrzymać, tak bardzo chce, żebyśmy do Nie­go wrócili, przyszli do Niego. Chce nam pomóc, ale nie zrobi tego na siłę, sami musimy tego chcieć. To istota spowiedzi, nie błagaj­my o wybaczenie, po prostu idźmy się spotkać z kimś, komu na nas na maksa zależy.

GRZEGORZ: Mądrze mówisz (uśmiech). Siedząc w konfesjonale, pytam cza­sem ludzi, po co przyszli do spowiedzi, dziewięćdziesiąt dziewięć procent opowiada mi wtedy o tym, że grzeszyli, żałują, że pro­szą o zadośćuczynienie. Mówią w sposób wyuczony, bazując na tekstach wykutych na blachę przed Pierwszą Komunią Świętą. A kiedy im mówisz, że chodzi jednak o coś innego, siejesz nie­pewność. Napięcie rośnie, ponieważ zadaję pytania spoza formu­łek spowiedzi. Często czuję wtedy zdziwienie po drugiej stronie konfesjonału, o co tu chodzi, przecież przyszedłem się tylko grzecznie wyspowiadać. W spowiedzi widać często brak głęb­szej refleksji, prawdziwego zrozumienia sakramentu. Wydaje się, że ludzie boją się nie tylko spowiednika, ale także Boga. Bo prze­cież trzeba chodzić do spowiedzi, żeby nie iść do piekła!

PIOTR: Rozmawialiśmy ostatnio w Deonie o tym, że zabiliśmy istotę sa­kramentu spowiedzi i jeszcze kilku innych ważnych przestrzeni skrajnym formalizmem. Koleżanka opowiedziała historię ze ślubu, na którym niedawno była. Młodzi ludzie mieszkali ze so­bą przed ślubem. Wiadomo, z punktu widzenia Kościoła to coś, z czego należy się wyspowiadać. I wiecie, co im ksiądz powiedział w konfesjonale? Że da im rozgrzeszenie, tylko niech jakoś już wytrzymają te kilka nocy bez seksu. Żadnego pogłębienia, jakiś obłęd. Czy to ma cokolwiek wspólnego z nawróceniem? Czy ten ksiądz im jakoś w tym pomógł? Nie, najważniejsze, żeby forma­lizm się zgadzał. Jeśli do tego dodamy karteczki i podpisy, które trzeba zdobywać, to ja się ludziom nie dziwię, że się z tego śmie­ją i mówią, że to jest parodia. Topimy się w schematach, jesteśmy za bardzo skoncentrowani na biurokracji i formalnościach.

Jest to fragment rozdziału poświęconego spowiedzi z książki "Łobuzy. Grzesznicy mile widziani"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kiedy z konfesjonału odchodzisz poharatany...
Komentarze (3)
13 czerwca 2018, 22:15
Brakło mi w tej rozmowie bardzo ważnej rzeczy - modlitwy za spowiednika.  
S
Sławek
12 czerwca 2018, 20:23
Mam wrażenie, że trafiałem na spowiedników w zależności od mojej kondycji duchowej. Jak była mi potrzeba rozmowa - przytrafiał się właściwy ksiądz. Jak opiernicz i taki się trafił. Jak potrzebowałem spokojnego księdza - i tu jak znalazł. Zdarzyła się też mało komfortowa spowiedź (i nie chodzi mi o ciężar grzechów), ale raczej o podejście - w takim przypadku szukałem dalej :) I ciekawa prawidłowość: spowiednicy, którzy na codzień wydawali się mało wrażliwi, w konfesjonałach okazywali się bardzo spokojni i rzeczowi :) 
Andrzej Ak
13 czerwca 2018, 20:08
Dokładnie tak działa Pan Jezus poprzez Kapłanów. I to jest świadectwem obecności Pana Jezusa w KK.