Kobieta i mężczyzna-kapłan

(fot. shutterstock.com)
Agata Rusak

Na początku rozmowy o spotkaniu dwóch światów (a może raczej dwóch samotności) należy odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie: czy mówimy tu o spotkaniu kapłana i kobiety czy o relacji kapłan - kobieta?

Jest to w gruncie rzeczy pytanie o zasadniczą postawę kapłana i kobiety wobec osoby płci przeciwnej. Postawa ta wyrasta zarówno z osobistej historii życia, z zasad przejętych od rodziców, jak i z odkrytych, przemyślanych i przyjętych za własne przekonań. Warto w tym miejscu zatrzymać się i odważnie przyjrzeć swoim uczuciom i myśleniu na temat osób odmiennej płci. Czy odkrywamy w sobie szacunek czy pogardę, fascynację czy lęk?

To ważne, by spróbować podejść do lektury tego artykułu bez sztywnych schematów, gdyż wiele konkretnych historii relacji kobiet i kapłanów, które dane mi było poznać jako psychoterapeutce pokazuje, jak delikatnej materii tu dotykamy. Uproszczenia są tu po prostu niesprawiedliwe. W naszej refleksji spróbujemy przyjrzeć się spotkaniu kapłana i kobiety. Spojrzymy na nie z perspektywy kobiety (a raczej młodej dziewczyny). Niewątpliwie przydatne byłoby uzupełnienie tego obrazu o spojrzenie z perspektywy mężczyzny. Prawdą jest, że zarówno rozwojowe, jak i kaleczące spotkania kobiet i mężczyzn wynikają ze współpracy obu stron. Dlatego też wszyscy jesteśmy wezwani do brania odpowiedzialności za sposób tworzenia relacji.

DEON.PL POLECA

Rozpoczynając zasadniczą część artykułu od próby spojrzenia na drogę rozwoju relacji damsko-męskich warto przypomnieć, że cechą dorastania jest tendencja do psychicznego oddalania się od domu po to, by odnaleźć akceptację w grupie rówieśniczej. Grupa staje się w pewnym momencie życia często większym autorytetem niż rodzice.

Bycie członkiem grupy jest wstępem do nawiązywania relacji przyjaźni, a później miłości oblubieńczej. W tym właśnie czasie, gdy młody człowiek poszukuje własnej tożsamości poza domem, pragnie on potwierdzenia swojej wartości w oczach ludzi, którzy go przyjęli do swojego świata. W tym okresie bardzo boleśnie przeżywa też wykluczenie z kręgu rówieśników. Przeżycia z tym związane to głownie uczucie niezrozumienia i samotności. Młody człowiek boleśnie przeżywa też sprzeciwy rodziców związane z jego częstymi nieobecnościami w domu. Nierzadko też dołącza tu brak rozmów o sprawach, które stają się coraz bardziej ważne dla młodego człowieka.

Wybierzmy dla przykładu jedną z możliwych sytuacji. Dziewczyna, która w okresie dojrzewania zaczyna odczuwać wielką potrzebę rówieśniczej przyjaźni, która chce godzinami rozmawiać o nowych w jej życiu pytaniach i problemach, która wreszcie odczuwa niespotykaną do tej pory potrzebę akceptacji i emocjonalnego ciepła - taka dziewczyna trafia do młodzieżowej wspólnoty religijnej. Znajduje grono bliskich i otwartych rówieśników.

Mogło się tak zdarzyć, że trafiła właśnie do tej grupy, gdyż rodzice, kierowani nadmierną troską, obawiali się zezwolić córce na budowanie nowych relacji rówieśniczych w innych środowiskach. Jako że Kościół cieszy się dużym autorytetem i zaufaniem, rodzice młodej osoby właśnie w tym przypadku zgodzili się na wyjątek. Oczywiście, wiele podobnych historii kończy się pomyślnie. Jednak zdarzają się też sytuacje, w których dochodzi do powstania niewłaściwych relacji między młodymi dziewczynami i liderami podobnych grup, którymi często są kapłani.

Struktura grup młodzieżowych o charakterze religijnym w naszym kraju jest dość specyficzna (autorka nie dysponuje materiałem porównawczym dotyczącym podobnych grup w innych krajach). Na czele takiej grupy stoi ksiądz, a poza nim uczestniczy w niej zwykle kilku chłopców oraz dosyć duża liczba dziewcząt. Trudno tu zatem mówić o równowadze. Można sobie wyobrazić, że przy tej proporcji łatwo tworzą się dodatkowe napięcia na polu relacji między chłopcami i dziewczętami.

Będą one w naszej przykładowej dziewczynie tym silniejsze, im więcej niezaspokojonych potrzeb emocjonalnych wyniosła ona z domu. Jeśli doświadczała od swego ojca dużej oschłości emocjonalnej (a przecież nie wystarczy, żeby ojciec tylko nie bił i nie pił, w relacji ojcowskiej potrzeba czegoś więcej), to może wystąpić u niej pewna "histeryczna" potrzeba zwracania na siebie uwagi. Potrzeba ta może być wyrażana w bardzo rożnej formie. W zależności od temperamentu, osobowości i przeżytych doświadczeń, może się ona przejawiać w jakiejś psychologicznej grze (np. "seksbomba", "niepewna i niezdecydowana", "nadwrażliwa", czy też "biedactwo").

Warto tu zaznaczyć, że najczęściej są to postawy nieuświadomione, wypływające z wielkich potrzeb kontaktu. A czym jest potrzeba kontaktu? U dziewcząt zainteresowanie stroną fizyczną jest stonowana (nie znaczy to, że nie istnieje!). Kobieta koncentruje się bardziej na emocjonalności. Oczekuje najpierw zainteresowania nie tyle własną seksualnością, ale całą swoją osobą. Nawet jeśli wchodzi w relacje seksualne, to motywacja do takiego kontaktu z jej strony jest zwykle znikoma. Najczęściej oczekuje czegoś innego. Oczekuje akceptacji, opieki, troskliwości, mocnego oparcia. Działanie fizyczne, wszelkie gesty i słowa łączy zaś z miłością. Jeśli mówimy, że kobieta ma skłonność do łączenia fizyczności z miłością, to można by porównać to do puzzli, w których każda część jest długo analizowana, a cały sens leży nie w pojedynczych elementach, lecz w obrazie z nich utworzonym.

Tak więc dotyk mężczyzny kobieta ujmuje jako część większej całości. Być może doświadczając gestów czułości z jego strony, w swojej wyobraźni planuje już wspólne budowanie ogniska domowego. Należy tu też dodać, że kobieta reaguje głownie na dotyk (przygarnięcie, przytulenie, głaskanie, pocałunek) oraz na czułe i delikatne słowa. Są to dla niej najsilniejsze "dowody" miłości i zainteresowania ze strony mężczyzny. Wielu mężczyzn często o tym zapomina lub po prostu nie zdaje sobie z tego sprawy.

Wróćmy jednak do naszej dziewczyny. Kiedy doświadcza ona w grupie (szczególnie ze strony lidera) akceptacji, rodzi się w niej pragnienie, by mocniej zaangażować się w relacje, pragnie głębszej przyjaźni. Lider, a szczególnie kapłan, może w tej sytuacji stać się kimś wyjątkowym, wręcz uosobieniem Jezusa, którego głosi i niesie. Jezus jest niewątpliwie wzorem mężczyzny. Dziewczyna, która wchodzi w fascynację Jezusem - człowiekiem w takiej właśnie grupie młodzieżowej, może ulec pokusie nanoszenia Jego wzoru na spotykanych mężczyzn.

To przeniesienie będzie oczywiście najłatwiejsze w odniesieniu do osób głoszących Jezusa: kapłanów, kleryków itd. Ludzie ci mogą stawać się uosobieniem Jezusa w oczach dziewczyn. Sprzyjają takiemu wyidealizowanemu widzeniu cechy "duszpasterskie" księdza, a więc dyspozycyjność, umiejętność i gotowość słuchania, mądrość, takt i delikatność, opiekuńczość. Słowem - wszystko, czego dziewczyna potrzebuje od mężczyzny.

Każde działanie kapłana czy kleryka powinno więc być bardzo świadome, oparte na wiedzy o psychice kobiet i mężczyzn, pełne wreszcie odpowiedzialności za słowo i gest. Niestety - jak się wydaje - bardzo często mężczyźni nie zdają sobie sprawy z tych naturalnych różnic, co tworzy przestrzeń dla niekomunikowanej "obietnicy" złożonej kobiecie. W efekcie potrafi ona, nieraz całymi latami, czekać na jej spełnienie, nie realizując jednocześnie innych relacji przyjacielskich i oblubieńczych z mężczyznami. Jakkolwiek odpowiedzialność za podobne sytuacje leży zawsze po obu stronach, jednak gdy opisana relacja dotyczy nastolatki i kilkanaście lat od niej starszego księdza, trudno oprzeć się przekonaniu o większej niefrasobliwości ze strony kapłana.

Warto dodać, że więzi między bliskimi sobie ludźmi bardzo mocno utrwalają się poprzez wspólne pasje. Jest to widoczne szczególnie w grupach nastawionych na pomaganie innym ludziom, np. w grupach charytatywnych czy muminkowych. Wspólny cel bardzo mocno łączy ludzi ze sobą. Postawa czekania na coś, co mogłoby się wydarzyć, utrwala się często w postaci biernego cierpiętnictwa lub też nieustannych prób naciągania okoliczności do życzeń.

Przykładem może być wyczekiwanie pod kościołem, tzw. przypadkowe spotkania, liczne telefony czy wizyty pod pretekstem ważnych spraw do załatwienia, itd. Kapłan w podobnej relacji spełnia psychiczno-duchowe potrzeby dziewczyny, dla której w tym okresie życia właśnie to jest najważniejsze. Dziewczyna, widząc wartościowe cechy kapłana, doświadcza wielu pozytywnych, często głębokich emocji (dochodzi tu wszak do splecenia wiary i życia). Jednocześnie nie zastanawia się nad tym, że aktywność w tej relacji leży bardziej po jej stronie. To tylko ona zwierza się księdzu.

Tak naprawdę niewiele wie o jego życiu, jego historii, jego zmaganiach z codziennością, własnymi problemami i samotnością. W podobnych relacjach bardzo często dziewczęca czy kobieca wyobraźnia zapełnia tę lukę fantazjami zrodzonymi z potrzeb i pragnień. Mamy wtedy do czynienia z czystą projekcją. Co z tego wynika? Efektem tej relacji jest to, że dziewczyna podnosi poprzeczkę innym chłopcom - swoim rówieśnikom. Szuka swojego idealnego odbicia wzoru, który znalazła w Jezusie. Nie jest zatem otwarta na swoich rówieśników, takich, jakimi są.

W psychice takiej dziewczyny dochodzi do pewnego rodzaju programowania idealnego mężczyzny. Jeśli ksiądz (lider) jest pierwszą osobą płci przeciwnej, od której doświadcza tak wielu pozytywnych wzmocnień i tak wielkiej akceptacji, to takie programowanie może być bardzo trwałe. W pewnym sensie znane prawo pierwszych połączeń zaistnieje tu nie tyle w sferze cielesnej, co w psychiczno-duchowej. Spowoduje to więc patrzenie na innych chłopców lub mężczyzn przez filtr tego wyjątkowego kontaktu.

Od tego, czy taka osoba będzie potrafiła w przyszłości spojrzeć w prawdzie na swoje życie, będzie zależała jej umiejętność nawiązywania prawdziwych relacji z osobami płci odmiennej. Nie chodzi o to, że zamążpójście ma być kryterium zdrowia psychicznego. Chodzi o to, by takie relacje w ogóle w jej życiu się wydarzyły. Uświadomienie sobie "toksyczności" relacji z kapłanem będzie dla takiej osoby bardzo trudne, a jednocześnie może być drogą wyzwolenia i przełomem w jej życiu.

Zostawmy na moment historię naszej dziewczyny, by zająć się bardziej ogólnymi przemyśleniami. Z dzieła stworzenia wynika, że nie można być człowiekiem, nie będąc określonym seksualnie jako mężczyzna lub kobieta. W pewnym sensie płeć stanowi o losie człowieka. Każdy istnieje jako kobieta (matka) lub jako mężczyzna (ojciec), i tak ma przejść przez życie, płeć bowiem to nie tylko prezent od Pana Boga, ale też trudne zadanie, dane nam w jakimś określonym celu. Najpierw mamy ją poznać (a więc zrozumieć jej znaczenie), potem zaakceptować, a w końcu uczyć się używać jej zgodnie z przeznaczeniem.

Wiemy też, że to pierwotne uzupełnianie się płci zostało stworzone po to, aby mogły być spełnione indywidualne, psychiczne i emocjonalne potrzeby obu stron. Wiemy (także dzięki Freudowi) o instynktownym pociągu do osoby płci odmiennej, od którego nikt z nas nie jest wolny. O tych prawach natury zapominać nie wolno, tak naprawdę są to podstawowe powody, dla których młodzi ludzie łączą się w pary i zaczynają wspólne życie. Niestety, coraz częściej relacje między chłopcami i dziewczętami zaczynają się od realizacji popędu, a dopiero później szuka się miejsca na spotkanie i wzajemne poznanie się.

Trochę inne prawa dotyczą grup i rodzin chrześcijańskich. Tu relacje między przeciwnymi płciami często zaczynają się od budowania więzi duchowych. Dążenie do zbliżenia fizycznego jest tu wynikiem dłuższego lub krótszego czasu wzajemnego poznawania się i bycia ze sobą. Jednak także w takich relacjach istnieje potrzeba wielkiej ostrożności, powściągliwości i świadomości siebie, własnego ciała oraz reakcji drugiej strony.

Wróćmy do naszego przykładu. Każdy człowiek powinien potrafić odróżniać relacje przyjaźni od relacji oblubieńczych. Jeśli między dwojgiem zaprzyjaźnionych ludzi (także w relacji kobieta - kapłan) zabraknie uświadomienia sobie tego, co między nimi "tu i teraz" się dzieje, jeśli osoby te nie będą sobie o tym wprost mówiły, jeśli nie będą tego konfrontować z istotą i celem swojej relacji - to przestrzeń spotkania może łatwo doprowadzić do głębokich, intymnych kontaktów. Każda relacja ma jakiś cel. Może on być świadomy lub nie. Jeśli nie będzie on określony przez obie strony i co jakiś czas weryfikowany, to rzeka zwana relacją popłynie pierwotnym korytem, często opartym na popędzie naturalnym, naznaczonym przez instynkty, a nierzadko także przez zranienia.

Oczywiście cały czas pamiętamy, że każde takie spotkanie dwojga osób jest czymś wyjątkowym, uwarunkowanym zbiorem niepowtarzalnych czynników. Równie dobrze może to być kontakt partnerski, jak i kontakt, w którym jedna z osób będzie bardziej rodzicem i opiekunem, a druga dzieckiem pokaleczonym przez los czy potrzebującym ciepła. Trzeba tu jednak wspomnieć, że nawet w sytuacji, gdy kapłan będzie spełniał rolę opiekuna, to po pewnym czasie relacje te mogą ulec zmianie. Każdy człowiek chce czuć się potrzebny, chce być dla kogoś wsparciem. Kobieta pozostając w takiej relacji z kapłanem będzie nie tylko "kopciuszkiem", ale będzie pragnęła być jego jedyną, najwierniejszą i najwyrozumialszą towarzyszką drogi.

Jeśli kapłan w pewnym momencie zechce odejść, zostawić ją, zerwać relację - to kobieta taka będzie skłonna (mniej lub bardziej świadomie) do manipulowania nim. Może dojść do przedłużającej się i wyczerpującej walki o wolność i niezależność ze strony księdza, a ze strony kobiety o utrzymanie relacji (kapłan może słyszeć od kobiety słowa: "jesteś całym moim światem", "bez ciebie nie dam rady" itp.).

Trzeba tu oczywiście wspomnieć, że często księża przeciągają tę grę powodowani lękiem o kobietę (a czasami dla przyjemności), a tym samym potwierdzają, że naprawdę są jedyni i niezastąpieni. Im mniej jasne komunikaty w tym momencie - tym dłuższy i boleśniejszy proces rozstawania. Nie muszę dodawać, że w podobnych relacjach część gier i manipulacji wychodzi nie ze strony kobiety, ale ze strony księdza - który często także nosi w sobie rożne zranienia. Nie ma tu lepszej i gorszej płci. Jesteśmy równie słabi.

Warto jeszcze wspomnieć o bardzo częstym mieszaniu się ról w takiej relacji. Ksiądz w intymnej relacji z kobietą będzie często zarówno ojcem, bratem, mistrzem, przyjacielem, jak i kochankiem. Już od strony psychologicznej (czy socjologicznej) jest to sytuacja skomplikowana, a co dopiero, gdy dodamy do tego sferę życia duchowego i sakramentalnego. Dobra i jasna komunikacja w tej sytuacji jest bardzo utrudniona. Kapłan jest bowiem jakby uosobieniem kilku ważnych dla kobiety osób.

Każdy kapłan łączy w sobie kilka ról (np. ojciec, brat, nauczyciel, powiernik), które w pogłębiającej się relacji tracą na ostrości i często się mieszają. Wywołuje to w kobiecie pewien chaos percepcyjny będący pożywką dla mechanizmu racjonalizacji, który przyzwala na kontynuowanie niezdrowych relacji (tłumaczeniem mogą być argumenty typu: "ten ksiądz jest mi potrzebny dla mojego rozwoju duchowego" itp.). Wielości ról księdza odpowiada wiele ról kobiety.

Jeśli on jest ojcem, to ona jest córką, jeśli jest bratem - ona jest siostrą, dla przyjaciela będzie przyjaciółką, a dla kochanka - partnerką. Takie wielopoziomowe wiązanie się powoduje chaos, który dodatkowo maskuje problem, a przez to utrudnia widzenie prawdy dotyczącej takiej relacji. Przedłużająca się sytuacja sprzyja zacieśnianiu związku, co w rezultacie powoduje, że obie strony mogą bardzo mocno go bronić i walczyć o niego. Zaburzenie status quo danej relacji prowadzi często do wzajemnego ranienia się, a rany te odbijają się mocno na ogólnym obrazie dotyczącym płci przeciwnej. U kobiet np. ta generalizacja może dotyczyć kapłanów, być może w ogóle mężczyzn, a czasem nawet Boga.

Tworzą się skrzywione obrazy i uprzedzenia. Zerwanie takiej relacji jest trudniejsze i boleśniejsze niż innej, gdyż przez związanie się na wielu poziomach kobieta musi pogodzić się z utratą jakby kilku osób jednocześnie. Najtrudniejsze są oczywiście odejścia. Kobieta przeżywa je jako przekreślenie całej swojej osoby i to często aż do utraty sensu życia. Czuje się wykorzystana i porzucona. Może się to skończyć depresją czy nawet próbą samobójczą, a z pewnością wzmaga lęk przed kolejnym zaangażowaniem, które znów może się skończyć zranieniem. Kończąc intymną relację z kapłanem, kobieta może się obawiać o swój dalszy rozwój duchowy, gdyż również w tej sferze kapłan był jej najbliższy. Bardzo często duma nie pozwala jej mówić o tym, co czuje, a to jeszcze wzmacnia destrukcyjne procesy emocjonalne lub zaburzenia somatyczne.

Kilka zdań należy jeszcze poświęcić ewentualnemu "owocowi" relacji kapłana i kobiety, jakim może być poczęte dziecko. Pytania - urodzić czy nie - są tu rzadsze niż wśród niewierzących, ale na pewno się pojawiają. Jeśli zabić - to skończy się u obojga zespołem poaborcyjnym, udowodnionym i opisanym przez medycynę i psychologię. Jeśli urodzić - to jak? W tajemnicy, czy jawnie? Jeśli wychowywać, to jak? Samotnie, czy może założyć rodzinę, a może oddać dziecko do adopcji?

Pytań i możliwości odpowiedzi jest wiele - niesie je samo życie i sytuacja obojga rodziców. Zawsze jest to trudne, bo dziecko po prostu już jest. Poczęte dziecko przewartościowuje świat rodziców w tak radykalny sposób, że nie wyobrażają oni już sobie często życia osobno. W tym momencie bardzo często podejmowana bywa decyzja o stworzeniu domu i formalnym założeniu rodziny, co jest oczywiście równoznaczne z odejściem mężczyzny od kapłaństwa, a to jest zawsze wielkim dramatem duchowym.

Być może ta sytuacja jest trudniejsza dla księdza, gdyż kobieta traktuje macierzyństwo naturalnie. W efekcie podobnych wypadków dochodzi też do wzrostu ilości matek samotnie wychowujących dziecko - a jest to coraz większy problem, również w Polsce. Kapłan musi podjąć w tym przypadku trudną decyzję, związaną z jednej strony ze swoim powołaniem (często oprócz kapłaństwa dochodzą także śluby zakonne), a z drugiej strony z ojcostwem oraz relacją z kobietą - matką jego dziecka. Są to dramaty związane z wiernością i z odpowiedzialnością. Sytuacja komplikuje się, gdy kobieta jest już związana z mężczyzną, ma rodzinę i dzieci. Zawsze są to trudne chwile w życiu takiej rodziny, nierzadko dochodzi do jej rozpadu lub załamania relacji. "Leczenia" w tym przypadku potrzebują wszyscy, gdyż wszyscy zostali zranieni.

Jeszcze słowo o leczeniu zranień. Należy do tego podchodzić z dużą mądrością. Kobieta zraniona przez kapłana i "lecząca" rany u innego kapłana, ma dużą szansę na wejście w kolejną "toksyczną" relację. Jest to pewien rodzaj utrwalonego, nieświadomego mechanizmu. Wszyscy spowiednicy i kierownicy duchowi powinni być tego świadomi. Taka kobieta potrzebuje raczej innej kobiety, starszej, zaufanej, mądrej. Potrzebuje również pomocy fachowej - być może grupy wsparcia lub terapii psychologicznej. Najważniejsze zaczyna się od przemiany postawy, a to z kolei od przemiany myślenia (Rz 12, 2).

Tworzenie mniej wyłącznych i intymnych sposobów wyrażania serdeczności i ciepła jest bardzo trudne do realizacji przy wychodzeniu z bliskich relacji. Trzeba wówczas stworzyć jakby inny język życzliwości, co często jest bardzo trudnym zadaniem i wymaga wielkiego wysiłku. Gdy nastąpiło silne uzależnienie od osoby, potrzebne jest zwykle całkowite rozstanie, analogicznie do abstynencji trzeźwiejącego alkoholika. Być może kobieta, po niewłaściwej relacji z osobą duchowną, za jakiś czas będzie gotowa na zdrowe kontakty z kapłanami.

Czasowe świadome unikanie takich kontaktów ma uchronić ją przed "kolejnym razem", ma na celu przerwanie błędnego koła. Jeśli więź z kapłanem była dla dziewczyny pierwszą tak ważną relacją, to konieczna jest w jej życiu także zmiana postrzegania płci przeciwnej, uzdrowienie i urealnienie obrazu mężczyzny. To nie oni mają się zmienić, ale ona powinna obniżyć poprzeczkę swoich oczekiwań przez rezygnację z poszukiwania ideału. W leczeniu zranień ważna jest także świadomość, że Pan Bóg stworzył nas indywidualnie, leczy nas indywidualnie i zbawia nas indywidualnie. I wszystko to robi w swoim czasie. Nie możemy być zatem gorliwsi od Pana Boga w uzdrawianiu naszych zranień.

W tzw. profilaktyce ważne wydaje się przekazywanie wiedzy o rozwoju człowieka, o różnicach w przeżywaniu relacji przez dziewczęta i chłopców, przez kobiety i mężczyzn. Trzeba nieustannie przypominać sobie o tym, że nie istnieje przyjaźń czysto duchowa. A nawet gdyby ona istniała, to nie byłaby ideałem, ponieważ każda prawdziwie ludzka relacja jest przeżywana i wyrażana także na poziomie ciała. Odkrycie, że ktoś staje się mi coraz bliższy, że bycie z nim napawa mnie radością, że często staje się on kimś jedynym i niezastąpionym, nie jest samo w sobie złem.

Wręcz przeciwnie, trzeba cieszyć się z uświadomienia sobie tego faktu. Od tego momentu otwiera się bowiem perspektywa odpowiedzialnego przeżywania relacji. Jest to zatem czas odkrywania w sobie rożnych poruszeń emocjonalnych i kontrolowanego ich wyrażania. Jednocześnie taka relacja stwarza możliwość odkrycia i wglądu w to, co myśli i przeżywa drugi człowiek. Świadome przeżywanie takiej relacji pozwala uniknąć karmienia się złudzeniami oraz odkryć, co mieści się pod duchową stroną bycia ze sobą. Stwarza to zawsze okazję, by świadomie i prawdziwie weryfikować relację poprzez szczerą rozmowę.

Współpraca mężczyzn i kobiet w Kościele jest wielką szansą tworzenia wspólnoty dzieci Bożych. Kościół ciągle się tu dużo uczy. Koedukacyjność na wielu poziomach życia społecznego rozpoczęła się tak naprawdę wraz z dwudziestym wiekiem. Wcześniej kobieta i mężczyzna stawali twarzą w twarz niemal wyłącznie w życiu małżeńskim i rodzinnym. Dziś pole wspólnego działania, jakie się przed nimi otwiera, jest dużo bardziej rozległe. Dotyczy już nie tylko rodziny, ale też pracy, aktywności społecznej i politycznej, wymiany myśli, odpoczynku. Jest to zatem duża szansa, ale i zadanie zarówno dla świeckich członków Kościoła, jak i kapłanów, zakonników i sióstr zakonnych.

Na kartach Ewangelii czytamy, że Jezus był w relacjach z kobietami bardzo naturalny, a jednocześnie pełen szacunku do nich. Przyjmował wszystkie spotkane kobiety bez sztucznego dystansu lub zakłopotania, ale też bez fascynacji czy zbytniego przywiązywania się. Kobiety chodziły też z apostołami. Znamy również przykłady przyjaźni Franciszka i Klary, Jordana i Diany, Franciszka Salezego i Joanny de Chantall, a także wielu innych prawdziwych, głębokich i twórczych relacji kapłanów i świeckich kobiet. Wzajemne budowanie relacji między ludźmi (także między kapłanami i kobietami) ma być realizacją naszej relacyjnej natury. Pięknie mówi o tym Jan Paweł II:

Człowiek jest w pełni sobą dopiero wówczas, kiedy wchodzi w relację z drugim człowiekiem. Dopiero w relacji wzajemnego oddania się w miłości stajemy się «pełnymi ludźmi», realizujemy w sobie pełne podobieństwo do Boga. Miłość mężczyzny oddzielona od miłości kobiety (i odwrotnie) jest w jakiś sposób miłością niepełną. Mężczyzna i kobieta muszą dopiero wzajemnie «przekroczyć Granicę samotności».

Na to wyzwanie do przekroczenia swej samotności każda kobieta i każdy mężczyzna (w tym kapłan) musi odpowiedzieć na swój własny, jedyny i niepowtarzalny sposób.

Oby nasze przeżywanie relacji z innymi ludźmi był mówieniem "TAK" dla Bożego planu w naszym życiu.

Agata Rusak — psycholog, psychoterapeuta, sekretarz zarządu głównego Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. Mieszka w Warszawie

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kobieta i mężczyzna-kapłan
Komentarze (5)
AA
a a
5 września 2016, 18:04
Dlaczego Pan nie chce ujawnić imienia i nazwiska tego jezuty. To Pan wie, czy to wszystko co zostało opisane jest prawdą czy nie. Nie jest ważne jak wysokie stanowisko ta osoba piastuje. Jest ważne aby podobnych sytuacji unikać w przyszłości. Przecież u większości normalnych ludzi ta sytuacja wymaga natychmiastowego zaprzestania tak złego czynu tego jezuity. Ukrywany przez Pana jezuita może stać się powodem naśladownictwa przez innych księży. Zatem proszę postąpić zgodnie z sumieniem i ukazać tego jezuitę, bo podejrzenie może paść na zupełnie niewinnych księży piastujących wyższe stanowiska. Zakładam bezspornie, że Pana opis jest prawdą.
JE
Just Em
5 września 2016, 17:23
cz. 4 Nie sposób zadać pytania, czy fakt romansu jako ksiądz, zakonnik z kobietą, która powinna wspierać swego narzeczonego podczas powolnej utraty bliskiego członka rodziny nie świadczy o zbyt dużym braku empatii lub zwykłej ludzkiej przyzwoitości, niegodnym Jezuity? Jak można pozwalać w swoim sumieniu (tym bardziej sumieniu osoby będącej w zakonie i piastującym w nim całkiem wysoką funkcję) na takie upodlenie innej osoby? Przecież gdy wszystko się wyda - a zwykle się wydaje, tak też było tym razem - zdradzony mężczyzna traci jakąkolwiek wiarę w ludzką przyzwoitość. Czy rok-dwa to nie za dużo czasu, by tłumaczyć taką osobę domniemanym momentem słabości? Czy fakt utrzymywania kontaktu z tą kobietą również po jej ślubie nie jest przejawem całkowitego już braku zasad i poszanowania dla instytucji małżeństwa? Jak może ksiądz, jezuita nadal ingerować w życie dwojga osób, które powinny tworzyć nierozerwalną więź małżeńską? I czemu nie ma najmniejszej szansy, by ten człowiek mógł kiedykolwiek poczuć się w podobny sposób, by zrozumieć, jaką krzywdę wyrządził?
JE
Just Em
5 września 2016, 17:23
cz. 3 Nie twierdzę, że są ludzie idealni. Pewnie takich nie ma. Jest jednak na świecie wielu ludzi przyzwoitych, którzy chcieliby wierzyć w dobro. Ludzi, którzy nie potrzebują takich felietonów, jak Pańskie, by starać się być po prostu ok i żyć godnie. Przykre jest to, że w gronie, które moralizuje i próbuje nauczać innych, jak żyć, jest wiele, bardzo wiele osób, które i tak na pierwszy miejscu stawia własne dobro nie licząc się z drugim człowiekiem. I taki człowiek niejednokrotnie piastuje nawet wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej (wspomniany powyżej człowiek jest jedną z ważniejszych postaci w jednej z prowincji Jezuitów w Polsce). Czy jest godny piastować wysokie stanowisko? Czy jest godny być księdzem kościoła katolickiego, gdy sam przyczynia się do zniszczenia związku dwojga innych ludzi? Czy sam oddałby wszystko, by z tą osobą być na całe życie, zdjąć sutannę, gdyby ona tego chciała lub gdy wszystko się wyda? Nie. Dla niego to romans, przelotna, niezobowiązująca przygoda, natomiast dla kobiety i jej narzeczonego/męża być może najgorszy okres w życiu. Dla wspominanego powyżej narzeczonego tak właśnie jest, nawet choroba i śmierć bliskiej osoby nie wyrządziły mu tak wielkiej szkody, jak właśnie poznanie prawdy ukrywanej przez (wydawało mu się) kochającą żonę i jej "przyjaciela"/księdza/jezuitę.
JE
Just Em
5 września 2016, 17:22
cz. 2. Po kilku miesiącach narzeczony wraca do stolicy i podupada na zdrowiu. Ksiądz, wie o tym, jak o wszystkim innym, co dzieje się w życiu narzeczonych. Nadal jednak nie widzi powodu by rozstać się ze swoją kochanką. Wciąż również buntuje ją przeciwko niemu wykorzystując wszystkie chwile jego słabości. Widują się po trzy dni naraz, gdy tylko narzeczony wyjedzie w rodzinne strony. Wspaniałych chwil uniesień nie przerywa nawet 7-miesięczna, śmiertelna choroba babci narzeczonego, którą ten z trudnościami próbuje przetrwać. Wyjazdy narzeczonego z mamą do hospicjum by z ciężkim sercem i życzliwością żegnać powoli gasnącego członka rodziny umierającego na skutek rozległych przerzutów nowotworowych, a także pobyt w rodzinnym mieście, by ją pocieszać wykorzystywane były do kolejnych kontaktów z narzeczoną. Niestety nawet ślub dwojga narzeczonych (on nadal o niczym nie był świadomy) nie skłonił go do przekreślenia kontaktu i zakończenia toksycznego wpływu na ten związek. Nadal dochodziło do kontaktów, nadal spotykali się za plecami (już) męża.
JE
Just Em
5 września 2016, 17:21
Są na tym świecie ludzie, którzy dają miłość, starają się być dobrzy, a przynajmniej na tyle przyzwoici, by móc sobie patrzeć w twarz w lustrze. Tacy ludzie nie oczekują Bóg wie czego od świata. Oczekują... przyzwoitości. Niestety żyjemy w takim świecie, w którym cios może przyjść z najmniej oczekiwanej strony, ze strony zakonnika, księdza. Nie, nie jest to opowieść o pedofilii, czy czymkolwiek ogromnie istotnym dla mediów. To dla nich żadna pożywka. To historia (tylko, a może aż) zniszczenia związku przez człowieka, który jest zakonnikiem i często wydaje się jeździć zagranicę by pomagać potrzebującym, czynić coś dobrego, jednocześnie czyniąc niewyobrażalne zło w czyimś życiu. Historia, jakich wiele. Przyjaciel rodziny, uważany za kogoś godnego zaufania dla kobiety, będącej już zaręczoną z pewnym mężczyzną (którego zresztą również zna). "Przyjaciel", który początkowo doradza kobiecie, jak ma zachowywać się w związku, w pewnym sensie buntując ją przeciwko narzeczonemu, który w tym czasie przeżywa gorsze chwile zmagając się z brakiem pracy. Ten sam człowiek, gdy narzeczony opuszcza stolicę i udaje się za pracą w rodzinne strony bez skrupułów wchodzi w romans z kobietą. Nie twierdzę, że ona jest bez winy, jednak czy zakonnik, ksiądz nie powinien uszanować faktu narzeczeństwa dwojga osób, pohamować swój egoizm i z szacunku dla innego człowieka po prostu urwać kontakt?