Ks. Stryczek: jaka jest najczęstsza przyczyna rozwodów?

(fot. youtube.com)
ks. Jacek Stryczek

Wiele małżeństw decyduje się na ten tragiczny krok. Jakie są jego najczęstsze przyczyny? Co sprawia, że ci, którzy ślubowali sobie wspólne życie do śmierci, odchodzą w innych kierunkach?

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ks. Stryczek: jaka jest najczęstsza przyczyna rozwodów?
Komentarze (45)
no_name (PiotreN)
9 grudnia 2017, 23:55
Podaję dwa pomocne adresy dla osób przechodzących trudne chwile w swoich małżeństwach: <a href="http://sychar.org">sychar.org</a> oraz, <a href="http://kryzys.org">kryzys.org</a>
9 grudnia 2017, 23:48
Czasami nie ma innego rozwiązania niż rozwód. Niestety za błędy dorosłych najmocniej cierpią dzieci. Polecam przeczytać książkę "Wariatka" Agnieszki Chrzan, w której opisane jest co przeżywają dzieci rozwódników oraz co mogą zrobić, aby zamknąc za sobą ten rozdział i wkroczyć w dorosłe życie z możliwością stworzenia własnego szczęśliwego związku.
6 marca 2017, 16:03
 @TomaszL- czemu tutaj propagujesz jakieś własne (albo zaczerpniete z jakiejś sekty) wizje. Czemu tak usilnie zaśmiecasz dyskusje? Co chesz osiągnąć w ten sposób?
6 marca 2017, 09:55
I tak przy okazji - warto by było aby kazdy młody mężczyzna choć raz przeszedł EDK. I to nie ze wzgledów stricte religijnych, ale aby poznac smak walki ze sobą, swoimi słąbościami, strachami itd. To bardzo pomocne doświadczenie przed założeniem własnej rodziny, gdy taką walke ze sobą toczyć sie będzie bardzo często. Natomiast ostrożny byłbym z emocjonalną egazltacją EDK.
7 marca 2017, 07:26
Te minusy to od bojących sie zweryfikować na nocnej 50km wędrówce z realnymi rozważaniami Drogi Krzyżowej? ​Zapisy na EDk rozpoczete. Trzeba choc raz opuścić bezpieczny azyl aby zmierzyć się ze soba i swoimi lękami, słabościami, a przede wszystkim ze swoim wyobrażeniem o własnej osobie.
6 marca 2017, 08:33
Rozwody wśród malżenstw pogan (czyli tych co zawarli tylko malzeństwo cywilne) są czesto bardzo rozsądnym krokiem. W czasach życia i bezpieczeńśtwa z państwowego socjału, w czasach, w których gloryfikuje sie własne JA rozwody są oczywistością. Niestety tą pogańską drogą podążac zaczyna wielu, którzy uznaja sie za katolików. Do tego wielu zaczyna żadać uznania prawa katolików do wielokrotnych związków małżenskich. To jest tragedia naszych czasów. Ale nie dziwi, gdy np zaczniemy pytać o cele życia współczesnych religinych neopogan. Nie dziwi też, bo wystarczy zapytać o istote Sakramentu Malżeństwa i co jest dla młodej pary najważniejsze. Suknia panny młodej, garnitur pana młodego, wesele, wystrój kościoła, goście weselni etc. Albo oczekiwanie jakiejś magii ślubu.   No i dramat wielu neopogan, tzn. wyręczanie się Bogiem. Oczywisćie wynika to z faktu wczesniejszego wyreczanai sie rodzicami. I tak, zamiast usilnie, codzinnie budować swoje malżeństwo wielu uważa, iz Bóg ma im dać szczęście, miłość... Czekają, modla sie, nic dobrego sie nie dzieje w ich małżeństwie, wiec wkurzeni robia jedyną rzecz, którą umieją - zabieraja swoje zabawki (rozwód) i idą do innej piskownicy. Współczesna postawa "mi sie należy" i "Bog ma mi dać" zawsze prowadzi do dramatu.
Andrzej Ak
5 marca 2017, 19:13
Tych powodów faktycznie jest bardzo wiele, ale jednym z nich jest egoizm małżonów. Egozim jest słabością człowieka, która w związkach staje się bardzo często "kością niezgody", która rozrasta się do formy nowotworów małżeństw, nawet dobrze rokujących na starcie. Żadko kiedy dwoje egoistów zbuduje trwałe małżeństwo. Natomiast altruiści bardzo często są przykładnymi żonami i mężami. Tak więc każdy może zawrzeć małżeństwo, ale trzeba się zaprzeć własnego egoizmu, aby wytrwać w małżeństwie.
Oriana Bianka
5 marca 2017, 20:34
Masz rację, że egoizm jest jedną z głównych przyczyn rowodów. Ważne jest bowiem, aby dbać o dobro małżonka, nie ma znaczenia, jaki jest model związku, dwoje ludzi, którzy mają na uwadze dobro partnera stworzą taki związek, który bedzie dobry i satysfakcjonujacy dla obojga. Z tego dalej wynikają: zaufanie, szacunek. A przede wszystkim trzeba lubić być ze sobą, wtedy to jest przyjemnośc, a nie obowiązek
6 marca 2017, 08:37
Po ślubie "ja=my". Egoizm jest wskazany, ale egoizm dotyczący nowego ciała jakim jest małżeństwo. Wielu jednak nadal pozostaje przy swoim starym ciele panny/kawalera. Wtedy altruzim jednego z małżonków wprost wprowadzi do bycia ofiaą tego drugiego -egoisty.  
6 marca 2017, 09:28
Oriana - u podstaw malżeństwa katolików leży bycie jednym ciałem. Jak ktoś w to nie wierzy, to małżeństwo staje sie jedynie kotraktem. Tak, czasami nawet małzonkoiwe dbają o siebie wzjemnie, tyle tylko, iż czynią to na wzór pogan. Mówia o partnerze, jego potrzebach, że trzeba lubić być ze sobą lub opowiadaja podobną psychologiczną papkę.
Oriana Bianka
6 marca 2017, 09:57
Co według Ciebie oznacza być jednym ciałem?  
Oriana Bianka
6 marca 2017, 10:02
Mnie, myślę że również i Andrzejowi chodzi o to, że oboje powinni wyzbyć się egoizmu. Nie będzie dobrze, jesli choćby jedno z nich zachowuje się egoistycznie, nie dbając o małżonka, nie licząc się z jego potrzebami.
6 marca 2017, 10:11
Małżeństwo nie jest umową, w której chodzi o dbanie o potrzeby współmałżonka.
6 marca 2017, 10:15
Najprościej po ślubie nie ma pojecia "ja i ty", jest "my". W kazdym obszarze życia. Zona jest cała męża, mąż jest caly zony. Odpowiadaja wzajemnei za siebie. Do tego, wobec swiata, rodziny czy nawet własnych dzieci zawsze i bez wyjatku występują jako "my".
Oriana Bianka
6 marca 2017, 10:23
Bardzo ważne jest, żeby lubić być ze sobą i są małżeństwa, które po wielu wspólnych latach nadal się lubią, lubią ze sobą rozmawiać, spędzać czas, choc dają sobie również wiele wolności - nie wszystko musza robić razem. O relacje trzeba dbać przez cały czas. A znam też wiele małżeństw, które żyją w jednym domu, a zupełnie osobno, nadal pozostają formalnie małżeństwem, a już nic ich właściwie nie łączy, nie rozmawiają ze soba, chodzą własnymi drogami, z ich wypowiedzi o małżonku wynika, że go nie lubią, mają tylko wielkie morze żalu. 
Oriana Bianka
6 marca 2017, 10:31
Oczywiście. Ale z tego wynika również to, co ja napisałam, tylko innymi słowami. Bo co oznacza, że mąż jest cały żony, a żona męża? To własnie oznacza, że nie postępują egoistycznie, licza się z potrzebami drugiej osoby, ufają sobie, szanują się i lubia być ze sobą.
Oriana Bianka
6 marca 2017, 10:32
Przecież tego nie powiedzielismy.
7 marca 2017, 07:13
Oriano - różnimy sie w podstawach. Ty piszesz niestety to, co wypisują poradniki małżeńskie w świeckich, pogańskich mediach. ​Bo co sie stanie, jak w wyniku zwykłego życia małżonkowie przestaną się lubić?
7 marca 2017, 07:16
No i znów to samo. Małżeństwo nei poleaga na lubieniu się, spedzaniu razem czasu, czy dawani sobie wolności (cokolwiek to znaczy). ​To co piszesz ma sie nijak do byci ana zawsze jednym ciałem. ​Co ważne - co stanie się, gdy małżonkowie zaczna zyć, osobno, przestana sie lubić, rozmawiać ze sobą etc. Mają sie rozejść?
Oriana Bianka
7 marca 2017, 09:09
Tomaszu, czy słyszałeś o takich chorobach, w których organizm niszczy sam siebie? To się dzieje w jednym ciele: organizm wytwarza przeciwciała skierowane przeciwko własnym komórkom, tkankom i niszczy je. Jest to reakcja autoimmunologiczna, która prowadzi do ciężkich chorób, wyniszczenia organizmu (ciała) i śmierci. 
Oriana Bianka
7 marca 2017, 09:22
Piszę to na podstawie mojego doświadczenia życiowego, moich własnych doświadczeń i dobrze mi znanych małżeństw. A co się dzieje z ciałem, które zaczyna niszczyć własne komórki napisałam poniżej.  Należy dbać o relacje, aby do takiej sytuacji nie doprowadzić.
7 marca 2017, 11:45
Oriano - wielką część chorób da się leczyć i da sie wyleczyć. Części da sie zapobiegać, albo je spowalniać i łagodzić ich skutki I to nie tylko autoimunologicznych. Oczywisćie nieuchronnym elementem naszego życia jest śmierć I tu są dwie róznice miedzy swiatem, a nami katolikami. O śmierci w świecie decyduje drugi człowiek, a u nas jedynym decydentem jest Bóg. I drugi punkt - my wierzymy do końca i bardzo często dzieją sie cuda, a świat wybiera eutanazje aby uciec przed bólem choroby. Dla mnie każdy rozwód to właśnie taka eutanazja.
7 marca 2017, 11:53
Dbać należy wyłącznei o wspólnotę małżeńską. Aby to czynić, trzeba przestać myśleć w kategoriac ja i ona. To jest bardzo trudne, bo takie myslenie jest nam nieustannie wpajane przez współczesny świat. Jak sie buduje wspólnotę wychodzi w sytuacjach kryzysowych - ciękiej choroby, czy innych dramatów. A przy okajzi tyhch relacji, bycia ze sobą etc. to znam kilka byłych już małżeństw marynarzy, które były szczesliwe przez czas rozłąki, a zakończyły sie "po katolicku". I znam kilka małżeństw papuzek nierozłączek, które nie przetrwały pierwszego kryzysu. Nie ma wiec prosty rad.
MR
Maciej Roszkowski
5 marca 2017, 13:15
Żyjemy  w cywilizacji (nadmiaru) środków, zamiera kultura celów. Jak zepsuło sie radio, czy pralka to się je reperowało. Teraz się wyrzuca i kupuje nowe. To przenosi się na związki miedzyludzkie.
Oriana Bianka
6 marca 2017, 11:58
To jest wielkie uproszczenie. To że kiedyś ludzie się mniej rowodzili nie oznacza, że potrafili naprawiać związki. Po pierwsze ludzie żyli krócej, po drugie wiele małżeństw było małżeństwami tylko formalnie: małżonkowie żyli obok siebie, a nie ze sobą.
KJ
k jar
5 marca 2017, 09:15
Chyba nie w tym kierunku trzeba by iść, aby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wzrasta ilość rozwodów i ludzie to robią: tu nie chodzi o związki damsko-męskie, jako takie (przecież znaczna część rozwodników wchodzi w nowe związki, więc to nie niedojrzałe relacje są powodem kryzysu małzeństw). Jak obserwuję znajomych, którzy się rozwiedli, to problem ma inny kontekst: niewiara w instytucję małzeństwa, jej niewystarczalność dla wyrażenia potrzeb ludzi w zakresie budowy relacji. Uznaje się instytucję małzeństwa za opresyjną, stąd choćby popularność nieformalnych związków i utrzymywanie się konkubinatu nawet wtedy,gdy żadnych przeszkód nie ma. Ludzie się rozwodzą,bo jedna strona trzyma się uparcie ról zakreślonych przez instytucję, a druga już ich nie chce pełnić, chce innego modelu relacji i nie znajduje dla tych swoich pragnień zrozumienia u współmałżonka. Często ta druga strona nigdy nie chciała małżeństwa, chciała relacji, a nie małżeństwa i zgodziła się na ślub tylko dla utrzymania relacji z drugą osobą. Ludzie często nie wiedzą,czego pragną w relacjach z drugą osobą, zwłaszcza płci odmiennej, i pozwalają sobie na narzucenie uznanych społecznie wzorców zachowań w sytuacji, kiedy nie rozpoznali jeszcze swoich pragnień. Obrazowo to ujmuje słynne powiedzenie: "Co będziemy długo deliberować, pożeńmy się". No to się ludzie żenią lub wychodzą za mąż i klamka zapadła, i klops, gdy ktoś odkrywa,że tego właśnie nie chciał. Podobnie zresztą jest w odniesieniu do innych instytucji, np. zakonów, z których też ludzie podobnie odchodzą na zasadzie niezgody na model życia w danej instytucji. Wybierający małżeństwo lub konkretny zakon muszą się zgodzić na to, że to ta instytucja modeluje im relacje z drugą osobą lub z Bogiem, że są niewolnikami modelu życia, jaki za tym wyborem stoi, że mogą jedynie kosmetycznie na kształt kwiatka do kożucha relacje wewnątrz instytucji zmieniać.
no_name (PiotreN)
5 marca 2017, 10:07
"...którzy się rozwiedli, to problem ma inny kontekst: niewiara w instytucję małzeństwa, jej niewystarczalność dla wyrażenia potrzeb ludzi w zakresie budowy relacji." To nie jest niewiara w instytucję, tylko niewiara w Boży plan tyczący małżeństwa. "Ludzie się rozwodzą,bo jedna strona trzyma się uparcie ról zakreślonych przez instytucję, a druga już ich nie chce pełnić, chce innego modelu relacji i nie znajduje dla tych swoich pragnień zrozumienia u współmałżonka." Podzielam to rozpoznanie. Kobiety od m.w. 150 lat się wyemancypowały i prawie żadna juz nie chce być posłuszna swojemu mężowi. Wolą słuchać koleżanek, albo własne mamusie. Panowie w konsekwencji dość często uciekają z takich związków (małżeństw). Oczywiście to nie jedyna przyczyna rozwodów. Pani Kasiu, muszę przyznać, że pani komentarze dość często sprawiają mi trudność. Każdy komentujący na DEON-ie próbuje mierzyć się z bieżacymi problemami Kościoła, najpierw je analizując, by w konsekwencji zalecić jakieś rozwiązania w kontekście naszej wiary. Pani komentarze są za przeproszeniem trochę takimi "bezbarwnymi" felietonami ukazującymi co prawda zarys jakiegoś zagadnienia, ale jednocześnie uciekającymi od etycznej nad nimi refleksji. Ludzie najbardziej potrzebują przekazu jak w życiu winno być i jak powinni się w danej sytuacji postępować. Te problemy oczywiście są dość skomplikowane. Sam mam za soba wiele lat pracy na sychar.org i wciąż jeszcze się uczę. I proszę mi wierzyć daleki byłbym od serwowania w temacie komukolwiek prostych rad. Ci zaś, którzy chcą naprawiać własne małżeństwa (a takich na szczęście nie brakuje) uczeni są, że ową naprawę zawsze należy rozpoczynać od siebie samego.
K
k.jarkiewicz.ign
5 marca 2017, 12:27
1. Gdyby rozpoznanie Bożego planu względem człowieka było sprawą prostą, to nie byłoby takich tragedii w zakresie powołania, jakie obserwujemy. 2. Istnieje różnica między małzenstwem w wymiarze społecznym, a małżeństwem w wymiarze religijnym. Sakrament małżeństwa jest usankcjonowaniem relacji w wymiarze transcendentalnym, którą nupturienci rozpoznają jako boskiej prowieniencji, daną im przez Boga więź miłości, która ma ich prowadzić do pełnego poznania jego samego i do zbawienia. Kościół instytucjonalny jedynie legitymuje ich ślub w zakresie takim, że stoi na straży rozwoju ich relacji miłości w tym wymiarze eschatologicznym, a cała wspólnota Kościoła modli się za nich, prosząc o opiekę Ducha Świętego, który by ich uzdolnił do odkrywania wszelkich głebin tej relacji. 3. Uważam, że bronienie przez Kościół instytucji małżeństwa, które we wspólczesnym świecie przeżywa kryzys, jest niepotrzebną stratą energii i czasu. Instytucje społeczne ewoluują, stare formy zanikaja, tworza się nowe. Niedługo może powstaną takie formy relacji damsko-męskich, które bardziej odpowiadać będa nowemu społeczeństwu jutra. Kościół nie powienien zachowywać się jak Mojżesz, który dał Izraelitom list rozwodowy, aby uspokoić społeczne nastroje. Chrystus oponuje przeciw temu domagając się czci dla małzeństwa transcendentalnego, bo tylko takie winno interesować Kościół. Podobnie zresztą wyraził się w rozmowie z Samarytanką, która miała 5 mężów, ale żadnego z woli Bożej. Można oczywiście ludziom dawać rady w zakresie uspokojenia ich sumienia, ale problem rozwodów dla Koscioła nie powinien być problemem etycznym, a religijnym. Powinnismy badać, czy rozwodzący się uciekają od realizacji transcendentalnej więzi, np. z powodu strachu, lęku przed wejsciem w głębszy wymiar relacji, czy rozwodzą się ludzie nie powiazani więzią transcendentalną, a jedynie społeczną wynikłą z róznych przyczyn.
KJ
k jar
5 marca 2017, 12:39
4. Jeśli na podstawie obserwacji wypowiadam się o niewierze w małzeństwo, to oczywiście nie dotyczy to niewiary w zakresie religijnym. Zakładam, że znaczna część rozwodzących się wierzy w transcendentalny wymiar małzeństwa, ale nie widzi możliwosci jego realizacji w instytucji małżenstwa i to winno byc problemem debaty w Kościele: jaki wymiar społeczny winno mieć małzeństwo transcendentalne w społeczeństwie jutra? jak winno byc zorganizowane i jak do niego przygotować następne pokolenia? Jesli pogłebia się w świecie laicyzacji i desakralizacja wszystkich wymiarów organizacji społecznych (w polityce mieszkaniowej, edukacji, polityce zdrowotnej, opiece społecznej), to trzeba zdać sobie sprawę o skali trudności takiej debaty w Kościele. W Polsce prowadzono ją w okresie Wielkiej Nowenny, ale nie kontynuowano i wiele rozwiazań organizacyjnych upadło, np. koncepcje katolickiego osiedla mieszkaniowego, ośrodków zdrowia, opieki społecznej, edukacji domowej.
5 marca 2017, 12:58
Zawsze mi się wydawało, że taka idea katolickiego osiedla jest pociągająca, ale niedobra, bo katolicy nie powinni się zamykać w swoich środowiskach, ale być dla innych, niekoniecznie wierzących.
KJ
k jar
5 marca 2017, 13:36
Byłoby idealnie, gdyby nie desakralizacja. Za wzrost apostazji odpowiada brak społecznego wymiaru wiary, odejście od katolickiej nauki w zakresie organizacji życia rodzinnego i małzeńskiego. Katolickie domy wygladają tak samo jak niekatolickie i nie tylko dlatego, ze czesto brakuje krzyża, ale przestrzeń organizacji mieszkań jest niezgodna z katolicką etyką, np. brak sedes patris. Niewierzących może by ciekawiły te osiedla - wkońcu wiele rozwiazań dziś występujacych zaprowadzono dzięki katolikom jak łóżko małzeńskie czy łózeczko dziecięce, kinkiety na ścianach czy mydelniczka w łazience. Segregacja śmieci jest też wynalazkiem osiedli katolickich i po raz pierwszy pojawiła sie w Belgii w latach 50., ale większość uznała by je za dziwactwa, nierozumiejac ich sensu i wcale niechętnie mieszkajac z chrześcijanami.
no_name (PiotreN)
5 marca 2017, 14:33
1. Nie pisałem o Bożym planie na życie człowieka, tylko o Boga planie na małżeństwo. Czy i na ile dobrze ktoś rozpoznaje swoje powołanie to jedna sprawa, całkiem inna to postrzeganie małżeństwa. Postrzeganie jako sakramentu w którym mężczyzna i Kobieta stają się w łączności z Chrystusem trojgiem, a wszystko w Jedności. 2. Ze wzgledu na to, że słowo niesie ze sobą przekaz sam wyznaczam proste semantyczne granice pomiędzy małżeństwem, które jako jedyne nazywam małżeństwem sakramentalnym, a jakiekolwiek inne związkiem (także cywilnym). 3. W tym punkcie róznice w postrzeganiu problemów sa między nami chyba najszersze. Ja twierdzę, że nauka Chrystusa jest niezmienna, w stosunku do małżeństwa także. Cały Kosciół włącznie z Papieżem jest tylko depozytariuszem tej nauki. Pamięta Pani w jaki sposób Chrystus tłumaczył wprowadzony przez Mojżesza list rozwodowy? Dał go nam ze względu na zatwardziałość serc naszych, ale od początku tak nie było. Proszę zwrócić uwagę, iż Jezus w tamtej wypowiedzi nie gani Mojżesza. Dziś tę rolę (Mojżesza) zmuszony był przejąć p. Franciszek. W Amoris Laetitia Ojciec św. znacznie nagina dogmat o nierozerwalności małżeństwa. Niestety robi to z uwagi na to, że zatwardziałych serc mamy obecnie nie mniej, niż w historycznym odniesieniu. Ale dopóki oboje małżonkowie żyją, a sąd biskupi nie stwierdzi inaczej każde małżeństwo zawarte przed Chrystusem jest ważne. Ani rozstanie małżonków, ani rozwód, ani jakiekolwiek ponowne ich związki nie zmienią tu niczego. To małżenstwo wciąż jest ważne i wciąż trwa. c.d. ponizej
no_name (PiotreN)
5 marca 2017, 14:35
4. Co do samych przyczyn rozpadu małżeństw to jest ich wiele. Są robione odpowiednie badania na ten temat. Tylko, ze samym rozpatrywaniem przyczyn niczego tu nie zmienimy, a pomagać w kryzysie trzeba każdemu małżeństwu z osobna. Słusznie Pani zauważa, iż swiat się zmienia, a te zmiany mają faktycznie zastraszające tempo. Statystyki są nieubłagane, coraz częsciej odchodzimy od wartości katolickich. Ale jeśli nie my, to kto w tej pogańsko rysującej się przyszości bedzie solą ziemi i światłem świata? Bądźmy zatem w swych naukach jednoznaczni, jak jednoznacznie uczył nas Jezus Chrystus. PS Koncepcja katolickiego osiedla mieszkaniowego bardzo mi się spodobała. Tu na ziemi raczej mało realna, ale w Niebie, kto wie... :-)
KJ
k jar
5 marca 2017, 15:02
Co do 3: nie oponuję przeciw nierozerwalności małżeństwa, ale przeciw rozumieniu tej nierozerwalności - uważam, że Kościół tak jak Mojżesz skupia się na formalnej stronie zagadnienia, na tym, jak wpisać nierozerwalność małżeństwa w system społeczny, co uznaję za niepotrzebną stratę czasu i wkładanie wysiłku w kwestię, która wydaje się łatwiejsza do opanowania niż kwestia pracy nad rozpoznaniem u małżonków istoty ich nierozerwalnej więzi. Kościół oczywiście z samego założenia sakramentu małżeństwa, o czym pisałam w punkcie 2, musi uznawać nierozerwalność więzi, jaką stwierdzają małzonkowie w momencie składania przysięgi (oczywiście niektórzy teologowie piszą, że ona dopiero się inicjuje w tym momencie i dalej postępuje jej rozpoznanie w małżeństwie, ale ja bardziej się skłaniam do twierdzenia, ze ona już jest silna - inaczej nie doszłoby wogóle do jej artykulacji- i po tym fakcie jedynie się pogłebia), niemniej coraz częściej musi się liczyć z tym, że decyzje nupturientów nie są transcendentnej natury. Zawiera się często śluby tylko z powodów społecznych i nawet te związki są trwałe. Przypominam sobie dyskusję na portalu o2.pl na temat tego, jaką rangę w Kościele ma małżeństwo sakramentalne zawarte w kościele przez niewierzacych, którzy mieli taki kaprys i nawet włożyli wysiłek, aby uczęszczać na nauki przedślubne i zdobyć potrzebne zaświadczenia tylko po to, aby mieć ślub w kościele. Sama kilka lat temu radziłam się kompetentnych duchownych w zakresie takiego ślubu (później rozwiązanego przez sąd kościelny), o którym wiedziałam, bo się osoba taka z tym nie kryła, że jest fikcyjny, tylko dla rodziny panny młodej, żeby nie szemrała, że nie ma ślubu kościelnego. Nupturienci świadomie odegrali w kościele przedstawienie dla rodziny i znajomych, nie mając wogóle zamiaru zawierania związku małzeńskiego.
KJ
k jar
5 marca 2017, 15:08
Co do katolickich osiedli - to nie kaprys, to rzeczywistość, choć czesto buduje się je w krajach niekatolickich. Sama zwiedzałam takie samowystarczalne osiedle w Egipcie w 2010 roku. W Polsce plany takich osiedli z Łomży i Krakowa pochodzą z okresu Wielkiej Nowenny, ale nie powstały z przyczyn politycznych. Te budowane w Borysłąwiu czy Warszawie w 1938 i 1939 roku niestety nie przeżyły wojny.
Oriana Bianka
6 marca 2017, 13:40
Czy w Twoim stwierdzeniu nie ma aby sprzeczności? " Kobiety od m.w. 150 lat się wyemancypowały i prawie żadna juz nie chce być posłuszna swojemu mężowi. Wolą słuchać koleżanek, albo własne mamusie. Panowie w konsekwencji dość często uciekają z takich związków (małżeństw)." Jeśli kobieta jest wyemancypowana, to jest niezależna i nie słucha koleżanek i mamuś. O takiej kobiecie można raczej powiedzieć, że jest niedojrzała. Ponadto uważam, że mąż i żona są równi sobie i słuchać powinni siebie nawzajem. Mężczyzna, który nie ma kompleksów i jest dojrzały (nie słucha mamusi) potrafi nawiązać relację z kobietą na zasadach równości, bez pragnienia podporządkowania jej sobie. Podobnie żona nie powinna dążyć do podporządkowania sobie męża.  Kochający mąż nie powinien ograniczać żony w realizacji jej planów, lecz ją wspierać. Podobnie żona. Trzeba iść na kompromisy i znaleźć najlepsze rozwiązanie dla obojga i dzieci.
no_name (PiotreN)
6 marca 2017, 23:55
Zrobiłem mały research czym jest owa emancypacja i odnoszę wrażenie, iż sama zapomniałaś doczytać co stanowi o wykładni tego słowa. Polecam Wikipedię, SJP, PWN, czy słownik Kopalińskiego. :-) Definicje wszędzie są podobne. Kobieca emancypacja to skrótowo mówiąc wyzwolenie się Kobiet od obowiązujących norm społecznych, ale również wyzwolenie od porządku biblijnego i zyskanie w życiowej przestrzeni równych praw z mężczyznami. Czy słyszałaś Oriano o jakimkolwiek przypadku, w którym Kobieta emancypuje się od swojej koleżanki, bądź matki? Mam już trochę lat, ale dotychczas nie spotkałem się o czymś takim. Emancypacja Kobiet nierozerwalnie związana jest z ruchami feministycznymi, a te jak powszechnie wiadomo od zawsze bazują na walce płci. Ale wrócmy może do małżeństwa. O biblijnej wizji małżeństwa św.Paweł wyrażał się m.w. w ten sposób: "21 Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! 22 Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, 23 bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała. 24 Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom - we wszystkim. 25 Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie" Ef(5;21-25) Mężczyzna i kobieta oczywiście co do godności są sobie równi, bo zostali stworzeni na podobieństwo Boga. Jednak właśnie ze względu na płeć nasza tożsamość jest zróżnicowana. Nie da się z kobiety zrobić mężczyzny i vice versa. Kobiety przede wszystkim mają inną strukturę mózgu i to ona sprawia, że inaczej czują, aniżeli mężczyźni. Inaczej też reagują na bodźce, dużo bardziej emocjonalnie. Różnice te w oczywisty sposób przekładają się także na płaszczyznę wolitywną. Wszystkie podstawowe różnice pomiędzy Kobietą, a mężczyzną mają źródło w naszej biologii, a nie (jak chciałyby sufrażystki) są wynikiem zachodzących zmian kulturowych. c.d. poniżej
no_name (PiotreN)
6 marca 2017, 23:57
Oczywiście błędem byłoby myśleć, iż mózg kobiety jest gorszy od mózgu mężczyzny. On jest po prostu inny i swym działaniem wymusza poziom i skład hormonów, a to w konsekwencji różnicuje naszą tożsamość. PS Kochająca żona winna zawsze słuchać swego męża. Ale żeby nie było, że nie jest "po równo", to mąż przed podjęciem ważnych decyzji rownież winien wysłuchać opinii żony. Amen. Widzisz Oriano, udało się w końcu wypracować kompromis. :-)
7 marca 2017, 07:19
Niestety obecne świat oczekuje od mężczyzny zachowań kobiecych, emocjonalnych wzruszeń etc. To jest jedna z przyczyn rozwodów, bo po co w małżeństwie dwie kobiety?
7 marca 2017, 07:21
Ciekawi mnie kiedy zawierano wiecej malżeństw faktycznie transcendentnej natury?
O
Oriana
7 marca 2017, 09:58
Kobiety i mężczyźni różnią się, nie mam co do tego wątpliwości. Ale tak samo, jak zgodzimy się, że kolor niebieski różni się od niebieskiego, nie można wysnuć wniosku, że samochody zawsze muszą być koloru niebieskiego, a garnki mają być zawsze w kolorze czerwonym. Zgodzisz się ze mną, że może być odwrotnie? Dlatego też nie można przypisać pewnych ról społecznych (za wyjatkiem roli matki i ojca, żony i męża) tylko kobietom, albo tylko mężczyznom. O tym powinny decydować indywidualne predyspozycje, zdolności. Mądrzy rodzice wspierają dzieci w rozwoju, aby zdolności dzieci nie zostały zmarnowane. Później, jeśli ludzie decydują się zawrzeć małżeństwo powinni również respektować i wspierać swoje aspiracje w swerze zawodowej i zainteresowania. Jeśli są zdolni do kompromisów i nie są egoistami to jest to możliwe. A mam wrażenie, że często powołując się na dowolnie wybrane fragmenty Biblii, chce się kobiecie przypisać tylko rolę matki i gospodyni domowej. Nic dziwnego, że pragnienia katolickich chłopców i pragnienia katolickich dziewczyn rozmijają się, o czym pisała tutaj Pani Katarzyna. Obawiam się, że jeżeli będzie się wychowywać młodzież w katolickich wspólnotach w tym duchu, to będzie mało katolickich małżeństw. 
Oriana Bianka
7 marca 2017, 10:02
Powinno być:  Ale tak samo, jak zgodzimy się, że kolor niebieski różni się od czerwonego,
Oriana Bianka
7 marca 2017, 10:02
Powinno być:  Ale tak samo, jak zgodzimy się, że kolor niebieski różni się od czerwonego,
no_name (PiotreN)
7 marca 2017, 22:39
"...nie można wysnuć wniosku, że samochody zawsze muszą być koloru niebieskiego, a garnki mają być zawsze w kolorze czerwonym. Zgodzisz się ze mną, że może być odwrotnie?" Oczywiście, zgadzam się z Tobą. Kobiety nawet lubią czerwone samochody. Ja choć facet też chciałbym być posiadaczem takiego czerwonego cacka, ale wyłacznie z emblematem czarnego konia na masce. W tym roku jeszcze mnie nie stać, brakuje mi do zakupu parę groszy, może w przyszłym... :D Oki, to były żarty, teraz na poważnie. Nikt nie chce wikłać i ograniczać Kobietę do roli matki, czy gosposi. To nie o to tu chodzi. Kobiety często nie zgadzają się z treścią przytoczonego przeze mnie fragmentu Pisma Św., bo go nie rozumieją, ale nie martw się, równie często mężczyźni błędnie go interpretują. Nie będę go tutaj tłumaczył, bo to nie czas i miejsce na tak długi wywód. Zainteresowanych odsyłam do Internetu w celu odszukania jakiegoś dobrego komentarza biblijnego. Egoizm, który podajecie jako jeden z głównych powodów rozpadu małżeństw i w konsekwencji rozwodów nie jest do końca słusznym rozpoznaniem. Nie ma takiego przypadku rozpadu małżeństwa, w którym jedna strona jest całkowicie winna, a druga przeciwnie. Ja za główny czynnik doprowadzający do rozpadu małżeństw uznałbym zupełną indolencję w kwestii wiedzy na temat małżeństwa (równie często falszywą wiedzę), a jako kolejny emocje i niepotrzebny pośpiech. Takie rozpoznanie częściej pozwala nie przypisywać winy za rozpad wyłącznie jednej stronie, a w rzeczywistości dość często tak się dzieje. Przez to mamy możliwość dostrzegania własnych błędów, a taka diagnoza dodatkowo implikuje postawę, że naprawę popsutego małżeństwa zaczynamy od naprawy samego siebie.
no_name (PiotreN)
7 marca 2017, 22:44
Ja np. nie wiem czego świat oczekuje od mężczyzny, ale mało mnie to obchodzi. Zresztą rzadko który facet w mojej opinii poddaje się takim oczekiwaniom (zwykle przeważa męskie ego). Ale skoro piszesz z własnego doświadczenia, to nie ma powodu, by Ci nie wierzyć. Czyli mam rozumieć, iż poddajesz się kobiecym, emocjonalnym wzruszeniom? Super!  :-)