Miłość woła o kreatywność

(fot. shutterstock.com)
Zdzisław Józef Kijas OFMConv

Miłość jest kluczową sprawą życia. Niezależnie od tego, kim jestem, co robię, niezależnie od wieku i historii życia, miłość puka ciągle do drzwi serca.

Chciałbym rozpocząć moje rozważania o od bajki noszącej tytuł Miłosna względność. Bajka, jak to bajka, zawiera wiele różnych treści ukrytych w formie obrazów, zachowań, słów, gestów. Ich pełne odczytanie jest możliwe wówczas, kiedy słuchamy jej ze skupieniem i uwagą. Tak właśnie jest z poniższą opowieścią. Na pozór historia ta brzmi dziwnie. Pierwsza, bardzo urocza część zostaje zakwestionowana w drugiej. Czy słusznie? Warto jej wysłuchać, bo może się w niej ktoś odnajdzie.

Pewien król zakochał się w pięknej Miriam, kobiecie niższego pochodzenia, którą wbrew opinii kanclerza uczynił swoją żoną. A kanclerz trafił do lochu. Pewnego dnia, kiedy król był na łowach, przybył do Miriam kurier, zawiadamiając ją o chorobie matki. Chociaż pod żadnym pozorem nie wolno jej było korzystać z osobistej karocy króla (naruszenie tego zakazu kosztowało głowę), Miriam wsiadła w nią i udała się do matki.
Po powrocie król został poinformowany przez usłużnych doradców o tym, co zaszło.
- Czyż nie jest wspaniała? - rzekł do doradców. - To jest prawdziwa miłość dziecka do rodzica. Aby odwiedzić matkę, zaryzykowała własne życie. Jest wspaniała! - I usłużni informatorzy znaleźli się w lochu.
Któregoś dnia, kiedy Miriam przebywała w królewskich ogrodach, jedząc owoce, pojawił się król. Królowa powitała go, nie przerywając jedzenia ostatniej soczystej brzoskwini wyjętej z koszyka.
- Brzoskwinie wyglądają smakowicie! - rzekł król.
- Tak, są smaczne - odpowiedziała królowa. I wyciągnąwszy rękę, ofiarowała jego wysokości ostatni kęs brzoskwini. Dworzanie byli oburzeni.
- Jakże mnie kocha! - skomentował później król. -Wyrzekła się własnej przyjemności, oddając mi ostatni kęs owocu. Czyż nie jest fantastyczna? - A dworzanie trafili do lochu.
Upłynęło kilka lat i, jak to zwykle bywa, z serca króla zniknęła miłość i pasja.
Siedząc obok swojego serdecznego przyjaciela, król rzekł do niego:
- Nigdy nie zachowywała się jak prawdziwa monarchini. Chyba niepotrzebnie ożeniłem się z nią. Czyż nie złamała mojego zakazu używania karety? A raz nawet ofiarowała mi nadgryziony owoc.
Kanclerz, doradcy i dworzanie znaleźli się na wolności.
Bajka kończy się następującą puentą, ważną nie tylko w jej kontekście: "Rzeczywistość zawsze jest taka sama. To od nas zależy, jak zinterpretujemy daną sytuację. Uważaj na swój sposób postrzegania".

Miłość jest kluczową sprawą życia. Niezależnie od tego, kim jestem, co robię, niezależnie od wieku i historii życia, miłość puka ciągle do drzwi serca. Mocno związana z życiem, nadaje mu właściwy posmak, sens, wyznacza kierunek lub go pozbawia. Choć rzeczywistość zasadniczo się nie zmienia, to jednak miłość, jej intensywność lub brak, nadaje tej rzeczywistości odpowiedni koloryt, specyficzny smak - słodyczy lub goryczy. Można więc powiedzieć, że miłość reguluje zasadniczo nasze nastawienie do życia, nasz sposób przeżywania trudności i ich rozwiązywania, doświadczanie radości lub smutku. Stąd życie jest terenem częstej agonii, bolesnej nieraz walki, wewnętrznego zmagania się z samym sobą o miłość, o miłość autentyczną, pełną pasji, zaangażowaną i gotową do poniesienia ofiary dla tego, co się kocha. Tej agonii doświadcza każdy. Musi jej doświadczać, bo nie można uciec od miłości, nie można jej zlekceważyć, udawać, że jej nie ma, że się jej nie doświadcza, że nie kusi swoją słodyczą. Miłości doświadcza również kapłan. Jego życie ma sens o tyle, o ile poznał i przyjął miłość Boga, o ile zakochał się w Bogu. Żyje i cieszy się swoim kapłaństwem, ponieważ przekonał się (na ile jest to po ludzku możliwe), że Bóg go kocha, stąd też powołał go, wybrał go dla siebie. Jest przekonany, że odtąd Bóg jest z nim, wierny jak najwierniejszy przyjaciel. Dlatego też gotów jest zrezygnować z bycia "dla siebie", aby stać się lub stawać się (bo jest to proces długi) coraz bardziej dla Boga.

Miłość żyje na pograniczu

Kapłan, ale nie tylko on - ponieważ fenomenu tego doświadcza każdy prawdziwie kochający, zmienia się wyłącznie obiekt miłości - żyje w pewnym sensie na pograniczu dwóch miłości: tej, która schodzi od Boga, i tej, która od niego wychodzi do innych ludzi. Pierwsza warunkuje drugą i odwrotnie, miłość do bliźnich nadaje intensywności miłości do Boga. Są jedną nierozłączną parą, intymnie splecioną ze sobą, związaną na zawsze węzłem solidarności. Ta krzyżowa forma egzystencji wzmaga agonię, ale jednocześnie czyni życie kapłana szczególnie ciekawym. Miłość Boga i miłość bliźniego tylko pozornie są dwiema różnymi miłości, w rzeczywistości bowiem stanowią jedną nierozłączną całość, nawzajem się szanującą, wzmacniającą i dynamizującą. W jej przestrzeni żyją wszystkie inne, mniejsze miłości, zainteresowania, dobre skłonności. Dzisiaj słyszymy o przypadkach miłości do pieniądza, do materii... jednak więzi, które one tworzą, nie są autentyczne, szybko się zmieniają, upadają i odradzają.

Miłość jest wspaniałomyślnością

Każda forma miłości, zaczynając od tej najbardziej prozaicznej, a kończąc na heroicznej, zdaje się zakładać ze strony tego, kto kocha, określoną wspaniałomyślność, pewną gotowość do dzielenia się sobą, swoim czasem, zdolnościami, pragnieniami, planami itd. - z kimś lub z czymś. Bez tej wspaniałomyślności nie sposób wręcz wyobrazić sobie możliwości osiągnięcia pewnych celów, wymagających poświęcenia, ofiary, rezygnacji z siebie, podważenia swojego ego. Lecz na wspaniałomyślność, jak słusznie zauważa ks. Tischner, spojrzeć można z dwóch stron, z dwóch odmiennych nieco perspektyw, ważnych dla uchwycenia właściwej pełni. Otóż, kiedy spoglądamy na nią od strony negatywnej, wówczas, jak mówi przywołany filozof, wspaniałomyślność jawi się jako pewna bezinteresowność, lecz kiedy zaczniemy oceniać ją od strony bardziej pozytywnej, natrafiamy na podziw i wdzięczność. "W bezinteresowności człowiek wznosi się ponad »interesy«, które posiada i które jego posiadają na tym świecie", kiedy zaś żyje w atmosferze wdzięczności i podziwu, dostrzega w sobie i wokół siebie wiele dobra, piękna i prawdy. Granice między podziwem a wdzięcznością są zatem dość płynne i "jedno łączy się z drugim, jedno drugie przenika. Płaszczyzną wzajemnego przenikania jest wspaniałomyślność".

Wspaniałomyślność jest ucieleśnieniem paradoksu. Lecz najgłębszym paradoksem jest sama miłość. Wszystko w niej jest paradoksalne. Także ten, kto prawdziwie kocha, jawi się jako żyjący paradoks. Żyje radością z bycia kochanym i walczy jednocześnie, aby jej nie utracić, aby ją pogłębić. Miłość rośnie dzięki temu zmaganiu. Jest spieraniem się pomiędzy moim ego, które ciąży do środka, pragnąc sprowadzić wszystko do siebie, a siłą przeciwną, która "wypycha" mnie na zewnątrz, każąc mi szukać dopełnienia w kimś drugim, w pewnym nie-ego. Nie ma pokoju. Osiągamy go dopiero w chwili śmierci, lecz w obecnym życiu istniejemy wyłącznie wśród rozdźwięków, w pewnym rozdarciu. Tym, co wzbogaca i zarazem spaja moje wnętrze, co tworzy głęboką jedność mojego życia, są w istocie wewnętrzne rozbieżności, odmienne pragnienia i interesy, spośród których miłość jest najważniejsza. Miłość żyje dzięki wewnętrznej sprzeczności, którą niesie w sobie, ponieważ z jednej strony rozbija życie człowieka, zmuszając go do "wyjścia" i szukania dopełnienia siebie gdzie indziej, to znaczy niejako poza sobą. Z drugiej natomiast strony pragnie "przyciągać" wszystko do siebie, oswoić, związać tak mocno z sobą, aby stało się nią samą, czymś jednym. Prawdziwa miłość jednocześnie rozbija i scala, jest wyjściem i wejściem, odejściem i powrotem. Tylko ten, kto pozostaje w tym napięciu, istnieje autentycznie. W miłości obydwoje posiadają siebie nawzajem.

Przypomina mi się w tym momencie bajka pt. Mieć tylko dla siebie. Opowiada ona o pewnym włóczędze, który idąc wesoło i beztrosko ulicą, zobaczył nagle wspaniałą bryłę złota. Słońce oświetlało ją w całej pełni, a promienie ocierające się o jej powierzchnię fantastycznie odbijały się i załamywały, dając tysiące przepięknych refleksów. Wydawało się, że to jakiś nieziemski obiekt. Włóczęga stał i przyglądał się jej zahipnotyzowany.
- Znalazłem bryłę złota - pomyślał. - Ale może jest tu gdzieś jej właściciel? - dodał z niepokojem.
Rozejrzał się dookoła, ale nikogo w pobliżu nie było. W końcu podszedł i dotknął ją. Była ciepła i miła. Czule gładząc powierzchnię palcami, miał wrażenie, że jest delikatniejsza, niż myślał. Wydała mu się jeszcze piękniejsza.
- Chcę ją dla siebie - pomyślał.
Wziął więc ją ostrożnie w ręce, włożył do plecaka i udał się pospiesznie w kierunku lasu.
Pełen emocji wszedł pomiędzy drzewa, kierując się ku odludnej polanie. Tam ostrożnie wyjął ją z plecaka i ułożył na trawie. Usiadł i w samotności, w spokoju zaczął ją kontemplować, sycić się jej pięknem.
Po raz pierwszy w życiu mam coś cennego tylko dla siebie. Coś, co jest moje. Tylko moje! - pomyśleli oboje jedno-cześnie.

Odtąd włóczęga i bryła złota posiadali siebie nawzajem. Każde z nich uważało, i całkiem słusznie, że ów drugi "należy" tylko do niego, że jest jego wyłączną własnością. W istocie wspólnie stanowili nierozłączną jedność. Jedno nadawało tożsamość drugiemu. A pozbawieni siebie tracili ją. Odtąd włóczęga wzbogacił się o rysy bogacza, zaś bryła złota zyskała rysy personalne. Przypomina to poniekąd również postawę ojca z Ewangelii św. Łukasza (15, 11-24), którego pełna tożsamość ojca realizuje się właśnie w tym jakże trudnym napięciu pomiędzy pozwoleniem, aby młodszy syn odszedł z domu, i zarazem gotowością przyjęcia go z miłością, kiedy powraca.

Kto prawdziwie kocha, jest ucieleśnieniem paradoksu. Dlaczego? Ponieważ wszystko w nim jest darem - wspaniałomyślność, bezinteresowność, podziw dla dobra i piękna wokół niego, gotowość do dzielenia się sobą, swoimi darami, duchowymi i intelektualnymi. Wszystko zostaje mu dane "z góry" i zarazem wszystkim się dzieli. Nic w nim nie jest wyłącznie jego własnością. Jest to szczególnie prawdziwe w przypadku kapłana, szczególnie współcześnie. Widząc go, wielu pyta: Jak to możliwe, że człowiek, młody, zdrowy, inteligentny, być może z dobrej rodziny, z jasną perspektywą na przyszłość, idzie pod prąd panującej modzie, wyraża sprzeciw ogólnym trendom i wstępuje do seminarium? Czy nie jest to sprzeczne z duchem naszych czasów? Ale nawet wtedy, kiedy zgodzimy się, że wspaniałomyślność jest darem "z góry", pytamy, czy aby człowiek jest w stanie przyjąć ów dar, żyć nim przez całe życie, bez zniechęcenia, zgorzknienia, ale z radością i wdzięcznością okazywaną Bogu. Tischner konkluduje, że "do wspaniałomyślności dochodzi się jak do tego, co już się posiada, ale posiada tak, jakby się nie posiadało". Ważna jest więc ostrożność. Trzeba pokornie żyć darem, który się otrzymuje, bo można go stracić. Prawdziwe dzieje kapłana są dziejami pokornego przyjmowania wspaniałomyślności Bożego wyboru i zarazem ciągłego dojrzewania do bycia coraz bardziej wspaniałomyślnym, bardziej gotowym do ofiary z siebie i przyjęcia drugiego. Chodzi więc o wzrastanie w miłości. Tylko ona potrafi być ciągle wspaniałomyślna, pełna zapachu i gotowości. Wspaniałomyślność wybiera i uznaje coś za dobro tylko dlatego, że jest dobrem, i nie pyta, jakie stąd czerpać będzie korzyści.

Rozważanie pochodzi z książki: Znalazłem perłę

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Miłość woła o kreatywność
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.