Według ewangelicznych relacji o Zmartwychwstaniu, Chrystus ukazuje się najpierw kobietom, a dopiero potem mężczyznom. W każdym przypadku kobiety wyznają wiarę, chociaż czasami widzą tylko aniołów, a nie samego Jezusa. Świadectwo niebieskich posłańców wystarcza im, aby uwierzyć. Następnie zostają posłane do apostołów, którzy, w przeciwieństwie do niewiast, powątpiewają i uznają ich opowieści za "czczą gadaninę".
Ta różnica jest szczególnie dostrzegalna w dzisiejszej Ewangelii, w której widzimy dorosłych mężczyzn zamkniętych na cztery spusty ze strachu przed ewentualnym wyśmianiem lub prześladowaniem. Jeden z nich, Tomasz, izoluje się od wspólnoty, zmagając się w pojedynkę ze swoją wątłą wiarą. Wątpiący apostoł oczekuje dowodów, aby sprawdzić, czy "zjawa", którą ujrzały kobiety, jest rzeczywiście Chrystusem znanym mu sprzed piątkowej tragedii. Tomasz okazuje gotowość wiary, jeśli Jezus zadośćuczyni jego kryteriom. Chce nie tylko zobaczyć, ale również dotknąć Zmartwychwstałego.
O dziwo, Jezus przystaje na jego warunki i gotów jest spełnić wymagania Tomasza. Wygląda jednak na to, że apostoł ostatecznie nie dotyka ran Chrystusa, gdyż św. Jan nie wspomina tego faktu. Przekonują go same słowa Jezusa "nie bądź niewierzącym, lecz wierzącym", Tomasz nagle zapomina o swoim pragnieniu namacalnego sprawdzenia, czy ów Jezus jest tym samym Jezusem, z którym chodził po Galilei i Judei, i natychmiast odpowiada: "Pan mój i Bóg mój".
Wróćmy teraz do mojego początkowego spostrzeżenia i zapytajmy, co sprawiło, że kobietom było łatwiej uwierzyć w rzeczywistość Zmartwychwstania? Czy to, że kobiety są bardziej naiwne, irracjonalne, łatwowierne, bardziej polegające na intuicji i uczuciach, jak próbują nas o tym przekonać różne stereotypy? Albo może ich postawa była spowodowana niskim statusem społecznym kobiet w ówczesnym Izraelu? Dlaczego apostołowie żywili wątpliwości, nawet w chwili spotkania ze zmartwychwstałym Chrystusem? Czy dlatego, że mężczyźni są zdroworozsądkowi, racjonalni, skłonni do filozofowania i dociekliwi?
Myślę, że istnieją co najmniej dwie racje, które wywołały ową różnicę między kobietami a mężczyznami (apostołami) w rozpoznaniu Zmartwychwstałego Pana. Zauważmy, że kobiety, które podążały za Jezusem, jeszcze przed Jego śmiercią bardziej pojęły, o co chodziło Mistrzowi w Jego nauczaniu. Osią Dobrej Nowiny jest służba wypływająca z żywej relacji z Chrystusem. Niektóre z kobiet "usługiwały Jezusowi ze swego mienia". Maria, siostra Marty i Łazarza, wylała na nogi Chrystusa drogocenny olejek, zapowiadając w pewnym sensie umycie nóg apostołom przez Mistrza w Wieczerniku.
Drugi powód lepszego otwarcia się na zmartwychwstanie w wypadku kobiet wiąże się z ich wiernym trwaniem pod krzyżem do końca, w wytrwałym towarzyszeniu Panu w najtrudniejszeej godzinie i współ-odczuwaniu Jego boleści.
A apostołowie? Kiedy Jezus mówił im o służbie i zapomnieniu o sobie, oni "rozprawiali między sobą, który z nich jest największy". Czynili to tak namiętnie, że aż się pokłócili. Potem sprzeczali się o to, kto zajmie najbardziej lukratywne urzędy w Królestwie Bożym, oczekując poniekąd wymiernych korzyści z pójścia za Chrystusem. Gdy jednak okazało się, że te oczekiwania nie będą spełnione, bo ich Mistrz został pojmany i aresztowany, wszyscy, oprócz umiłowanego ucznia, rozpierzchli się na wsze strony i opuścili Jezusa. Łatwiej jest więc ufać, jeśli się kocha, to znaczy, jeśli pozwala się konkretnej osobie być, porzucając wygórowane oczekiwania względem niej.
Nasz Pan, znając sytuację ludzi w okresie międzywojennym, przez lata ukazywał się siostrze Faustynie Kowalskiej, prostej i pokornej kobiecie, która w ciągu swojego krótkiego życia spełniała prozaiczne posługi. To właśnie do niej Jezus powiedział: "Moja córko, mów światu, że jestem ucieleśnieniem miłości i miłosierdzia".
Niektórzy ludzie twierdzą, że Zmartwychwstanie ma niewiele wspólnego z miłosierdziem, a Święto Miłosierdzia jest "wynalazkiem" polskiej pobożności i Jana Pawła II. Sugerują przy tym, że koncentracja na miłosierdziu przyćmiewa obchód oktawy wielkanocnej.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale wydaje mi się, że owo nieporozumienie po części jest spowodowane bardzo wąskim postrzeganiem miłosierdzia Boga, zredukowanego do odpuszczenia grzechów, tak jakby Bóg był miłosierny tylko wówczas, kiedy grzeszymy. Ciągle teolodzy się kłócą, czy miłosierdzie przynależy do istoty Boga, czy jest tylko Jego przymiotem. Gdyby nie było grzechu, powiadają, Bóg nie miałby komu okazać miłosierdzia. I w ten sposób toczą abstrakcyjne dociekania, w oderwaniu od historii i człowieka, gdzie właśnie Bóg objawił siebie.
Tymczasem w Piśmie św., zwłaszcza w Starym Testamencie, miłosierdzie oznacza przede wszystkim wierność Boga względem Jego ludu i wobec zobowiązań wynikających z przymierza pomimo ludzkiego nieposłuszeństwa. Stąd prorok Izajasz woła: "Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą" (Iz 54, 10).
Śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa to najwyższe dowody wierności Boga względem nas. Odkąd Stwórca pobłogosławił człowieka na początku stworzenia, nigdy nie zmienił swego zdania. Nigdy nie przeklął człowieka. Mawet jeśli zesłał potop na ziemię,postanowił jednak ocalić Noego z rodziną. Na krzyżu, kiedy doszło do odrzucenia Chrystusa przez ludzi, wierność i stałość Boga dosięgła szczytu.
W Starym Testamencie znajdujemy jeszcze inne słowo wyrażające miłosierdzie, które określa również łono kobiety. Z faktu, iż kobieta nosi dziecko pod swoim sercem i wydaje je na świat w stosownym czasie, rodzi się jedyna w swoim rodzaju relacja między nią a dzieckiem. Ta więź obejmuje w sobie takie cechy jak delikatność, troska, uczucie, cierpliwość, wyrozumiałość, przywiązanie. Do tego obrazu nawiązuje Izajasz, próbując wyrazić miłosierną miłość Boga: "Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie (Iz 49,50).
W Chrystusie Bóg w sposób radykalny potwierdził daną nam obietnicę, przez zbliżenie się do nas, zamieszkanie między nami i odmowę odpłacenia przemocą za przemoc, ponieważ Bóg widzi w nas więcej niż tylko nasze skłonności do złego.
Na czym polega nasz żródłowy problem? Chyba na tym, że nie do końca jesteśmy przekonani o bezwarunkowej miłości. A równocześnie bardzo jej pragniemy. Niby słyszymy o niej na okrągło w kościele i na kazaniach. Czytamy o miłości Boga w pobożnych książkach. Nawet przytakujemy tym pięknym słowom, ale w głębi serca coś każe nam myśleć, że taka miłość w tym świecie jest niemożliwa. A za to bardzo łatwo przychodzi nam bezkrytycznie wierzyć chociażby w to, o czym bez ustanku donoszą media. Nie mamy nawet ochoty tego sprawdzać. Po prostu ufamy, że tak jest, bo w telewizji powiedzieli, a w gazecie napisali.
Dlatego Jezus niestrudzenie przypomina nam, że prawdziwa miłość istnieje (święto Miłosierdzia jest jednym ze sposobów dotarcia do naszego serca, bo przecież Pismo św. mówi o tym samym nieco innym językiem).
Siostra Faustyna, doświadczając miłosiernego Jezusa, zaczęła inaczej spoglądać na samą siebie i innych. Spotkanie z Miłosierdziem sprawiło, że zmienił się jej sposób myślenia, czucia i dostrzegania drugiego człowieka. Najlepszym dowodem tej wewnętrznej transformacji jest jej przepiękna modlitwa, bliska temu, co Jezus wypowiedział w scenie Sądu Ostatecznego:
"Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.
Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.
Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.
Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.
Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze śpieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpocznienie jest w usłużności bliźnim.
Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem, że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnych cierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój.
O Jezu mój, przemień mnie w siebie, bo Ty wszystko możesz" (Dz. 163).
Podobnie jak kobiety, które towarzyszyły Jezusowi i były pierwszymi świadkami Jego Zmartwychwstania, siostra Faustyna dogłębnie zrozumiała, co jest istotą Ewangelii. Doświadczając miłosierdzia, w innym świetle postrzega się Boga, a następnie drugiego człowieka. Z przyjmującego posługę, człowiek staje się sługą. Bo nie można kochać Boga, nie kochając bliźniego. Ale najpierw trzeba doświadczyć miłości Boga, która objawia się najpełniej w miłosierdziu. I o to w gruncie rzeczy chodzi Chrystusowi. Zamiast szukać pseudośrodków na uzdrowienie relacji międzyludzkich, by osiągnąć pokój i pojednanie, wystarczy zbliżyć się do miłosiernego Boga. Zamiast szamotać się w sobie i walczyć bez końca ze swoimi słabościami, gdyż rzekomo możemy się sami zmienić, wystarczy stanąć w pokorze przed Bogiem, nie bojąc się, że się na nas pogniewa.
Takie proste, a jakie trudne. I dlatego mamy siostrę Faustynę, jej dzienniczek i święto Miłosierdzia.
Skomentuj artykuł