Na wspólnej drodze

(fot. Sant’Egidio)
Sylwia Gawrysiak

ŚDM, Droga Krzyżowa na Błoniach, stacja pierwsza. Krzyż niesie Wspólnota Sant’Egidio. W tej grupie są uchodźcy z Syrii, Pakistańczycy i Ukraińcy. Są też Dorota i Edek. Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością.

Para bezdomnych przyjechała do Krakowa z warszawską Wspólnotą Sant’Egidio. Przyjechali, by reprezentować wszystkich ubogich, z którymi wspólnota przyjaźni się od lat. By - tak jak na co dzień - nieść razem krzyż.
- To było wzruszające - przyznają. Pierwszy raz widzieli papieża. Pierwszy raz uczestniczyli w tak dużym wydarzeniu. Oglądali młodych pełnych entuzjazmu. Patrzyli na ich radość. Edek co chwila pokazuje nagrane komórką filmiki - prywatną dokumentację ŚDM-owych śpiewów i tańców. Ze śmiechem opowiada, jak na migi próbował się porozumieć z towarzyszącymi im ludźmi z innych krajów. - Aż ręce bolały od tego gadania - żartuje. - Wszyscy byli otwarci i życzliwi. Nikt się nie wywyższał - wspominają z Dorotą. Nikt nie patrzył na nich z góry.
Skradzione życie
Edek nie wygląda na swój wiek. A twierdzi, że mógłby mieć już prawnuki. Bystre oczy, ciemny wąsik. Musiał podobać się kobietom. - Żonę wyjeździłem PKS-em - żartuje. On był kierowcą. Ona dojeżdżała do szkoły. Pobrali się mając niewiele ponad 20 lat. Mieli żyć "długo i szczęśliwie". I tak było. Do czasu.
Edek 20 lat pracował w kopalni. Półtora kilometra pod ziemią. - Przyszły zmiany i jednego dnia trzy i pół tysiąca ludzi znalazło się na bruku - wspomina. Wtedy też pojawiły się "biedaszyby". - Myślę, że w "najlepszym" okresie pracowało w nich ponad 3 tysiące ludzi - mówi. Sam tylko "zwiedzał" te miejsca. Wielu kolegów się powiesiło. On za chlebem pojechał na zachód, do Niemiec i Holandii. Znalazł pracę, stracił żonę. - Najpierw był telefon codziennie, później raz na tydzień, a potem wszystko się posypało - wspomina. Wrócił, żeby ratować małżeństwo. Zastał zmienione zamki w drzwiach. I policję, która uświadomiła mu, że nie ma prawa się awanturować, bo oficjalnie już tu nie mieszka. Żona go wymeldowała. Na ścianie w dużym pokoju nadal wisiało ich ślubne zdjęcie.
- Zacząłem pić. I to ostro. Cztery-pięć połówek dziennie. W miesiąc przepiłem 14 tys. euro - wszystkim stawiałem. Na niczym mi nie zależało. Miałem plan, że piję póki mam za co. A później wsiadam do samochodu, rozpędzam się do 200 km/h i szukam pierwszego lepszego drzewa - wspomina. Pieniądze się skończyły. Picie nie. Przecież to nie problem wynieść ze sklepu flaszkę czy dwie. Trzeba tylko wiedzieć jak.
- W życiu to chyba tylko nie dowodziłem łodzią podwodną i nie pilotowałem samolotu - śmieje się Edek. Był kierowcą, górnikiem, mechanikiem okrętowym… Niestety w jednej z warszawskich noclegowni stracił wszystkie dokumenty, certyfikaty, świadectwa pracy. - Przysnąłem tylko na chwilę. Ktoś przeciął pasek i zabrał mi plecak. I po co mu to wszystko? Przecież i tak tych dokumentów nie wykorzysta - mówi wściekły. Samo odzyskanie papierów potwierdzających uprawnienia spawacza to kilkaset złotych - wylicza. A po niektóre certyfikaty trzeba by jechać aż do Holandii. Ktoś w 5 minut pozbawił go prawie całej przeszłości.
Ile lat jest w Warszawie? Kilkanaście. Na ulicy łatwo traci się rachubę.
Jest nadzieja
Dorota słucha, czasem coś dopowiada. O sobie mówi niewiele. Praca? Zakłady mięsne. Najpierw na produkcji, później w magazynie. W sumie będzie z 20 lat. Aż do likwidacji. Potem dwa lata na zasiłku. Mąż? Pracował w tej samej kopalni co Edek. Tylko Józek przy wydobyciu barytu. To taki minerał potrzebny np. przy produkcji szkła. Podobno cholernie ciężki. Ale baryt też zamknęli. Mówili, że francuski surowiec tańszy. - Mąż znalazł robotę na budowie. We Wrocławiu. Nie chciałam, żeby jechał - wspomina Dorota. Ale nie chciała też kłótni, więc postawił na swoim. Przepracował dwa dni. Dostał udaru. Dorota została wdową. Dzieci? Jedno. Córka.
- Piłam - mówi i ucieka gdzieś wzrokiem. Mieszkanie zabrali. Na Śląsku nie było już czego szukać. Po masowych zwolnieniach setki ludzi były w podobnej sytuacji. Przyjechała do Warszawy. Najpierw opiekowała się starszą panią w Milanówku. Dobrze wspomina ten czas. Miała dach nad głową, wikt i opierunek. Kiedy staruszka zmarła, trzeba było szukać nowej pracy. - Na Wileniaku ktoś wyciągnął mi portfel z tylnej kieszeni spodni - wspomina. Przez pewien czas wynajmowała niewielki pokoik. Nie było pracy. Nie było z czego płacić za mieszkanie. Została ulica.
Gdy spotkała Edka, szybko okazało się, że łączy ich nie tylko pochodzenie z tego samego miasta. Są ze sobą już od 5 lat. Poznali się na Okęciu. Oboje - tak jak kilkudziesięciu innych bezdomnych - szukali schronienia w przejściach pomiędzy parkingiem podziemnym a lotniskiem. Opowiadają o niespokojnych nocach. O ochroniarzach. Tych bardziej tolerancyjnych i tych bardzo agresywnych. O pobudkach o czwartej nad ranem, żeby zdążyć zniknąć z oczu podróżnych. O pogardliwym ludzkim wzroku. O codziennych ćwiczeniach z niewidzialności. Dlaczego więc nie ośrodek czy noclegownia? Bo musieliby się rozstać. Bo nie ma miejsc dla bezdomnych par. Bo to często nieprzyjazny świat. Wcale nie taki bezpieczny. O czym przecież na własnej skórze przekonał się Edek.
Cztery ściany
Rozwiązaniem przejściowym był namiot, który dostali w prezencie, gdy wędrowali latem 2015 r. w pielgrzymce bezdomnych na Jasną Górę. Na kolejnych kilka miesięcy stał się ich domem. Dziś mieszkają w kupionej przez San’Egidio przyczepie kempingowej. Mają swoje cztery ściany, dach, kuchnię i piec. Choć poszukiwania kawałka ziemi, na którym mogliby go postawić, były drogą przez mękę. Edek zaangażował się w sprawę, pytał administratorów ogródków działkowych, właścicieli terenów prywatnych i firmowych, szefów parkingów… Wszędzie on i inni słyszeli: "Bezdomny? Nie ma takiej możliwości". - Kim są ci ludzie, żeby mnie osądzać? Co oni wiedzą o moim życiu i o tym, jakim jestem człowiekiem? Mogliby być moimi wnukami, a potrafią mnie zbluzgać i przepędzić - mówił wtedy załamany. Na szczęście pomocną dłoń wyciągnęli członkowie warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Znalazło się miejsce z dostępem do prądu i łazienki, z możliwością pracy. Od prawie roku Dorota i Edek mają bezpieczne schronienie.
Nie zapomnieli jednak o dawnych przyjaciołach z lotniska. Regularnie odwiedzają ich razem ze Wspólnotą Sant’Egidio, próbują wyciągać z największych tarapatów, tak jak sami tego doświadczyli. Są najlepszymi odźwiernymi do tamtego świata. A jednocześnie coraz bardziej się od niego oddalają. Pracują. Powoli rozliczają się z przeszłością. Edek odpracowuje karę za bójkę, w jaką wdał się dwa lata temu z człowiekiem, który mu groził. Na szczęście więzienie, dzięki interwencji przyjaciół ze wspólnoty, zamieniono na prace społeczne w schronisku na Paluchu. Teraz spędza tam prawie całe dnie. Dorota spłaca stare długi. Edek często powtarza ze łzami w oczach, że ci "studenci" znaczą dla nich więcej niż dzieci, stali się jak rodzina. Po wyjściu z więzienia Edek oświadczył się Dorocie, planują ślub. Znowu mają marzenia.

Sylwia Gawrysiak - dziennikarka tygodnika "Idziemy"

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Na wspólnej drodze
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.