Aby cierpienie nieszczęśliwych mnie nie pochłonęło, lecz zachęciło do udzielenia pomocy, muszę w mojej duszy odnaleźć taką sferę, która jest wolna od biedy i ograniczeń, czyli wieczność.
Simone Weil, francuska myślicielka i mistyczka, nigdy formalnie nie przyjęła chrztu świętego, choć w wielu sprawach bliska była chrześcijaństwu. Ocierała się chwilami o gnozę, zafascynowana była buddyzmem. Uważała, że skupienie i uważność to działania duchowe, które w sposób szczególny niszczą w nas i w świecie zło.
Bł. Paweł VI powiedział w jednym z wywiadów, że ta francuska mistyczka należała do trzech największych myślicieli, którzy wywarli ogromny wpływ na jego życie.
W swoim pismach Weil rzuca często intrygujące światło na sprawy, które pozornie są dla nas jasne, oczywiste i zrozumiałe. Warto przyjrzeć się nieco bliżej temu, co myślała na temat miłosierdzia, a konkretnie na temat współczucia.
Według niej istnieją cztery znaki obecności miłosierdzia w świecie: łaski przekazywane tym, którzy zdolni są do kontemplacji i poznania Boga; promieniowanie, jakie bije od tych istot w stronę świata i ich współczucie; piękno wszechświata i całkowity brak miłosierdzia.
Francuska mistyczka uważa, że "miłosierdzie jest cechą właściwą Bogu. Nie ma miłosierdzia ludzkiego". Dlaczego? Weil odwołuje się tutaj do paradoksu: "Nie można współczuć temu, co jest bliskie. Miłosierdzie schodzi od tego, kto nie cierpi, ku temu, kto cierpi" - pisze. Miłosierdzie jest możliwe, ponieważ między człowiekiem a Bogiem zachodzi nieskończona odległość. Człowiek sam z siebie nie może być źródłem miłosierdzia. Dlaczego?
By odpowiedzieć na to pytanie, Weil analizuje, co musi się wydarzyć, aby zrodziło się w człowieku współczucie wobec nieszczęśliwego i cierpiącego. Według francuskiej mistyczki, w duszy musi pojawić się napięcie między jej częścią nietkniętą przez nieszczęście, czystą, nieskażoną a częścią zarażoną do tego stopnia, iż łatwo utożsamia się z biedą i niemocą. Z jednej strony mogę się z kimś utożsamić tylko wtedy, jeśli sam doświadczam cierpienia i braków. Trudno wtedy odgrodzić się od potrzebujących, bo moja sytuacja nie jest diametralnie inna. Jestem też w stanie wyobrazić sobie, co to znaczy cierpieć. Nie przechodzę obojętnie. Ale to za mało.
Człowiek instynktownie ucieka od cudzego nieszczęścia, nie chce go widzieć albo może ograniczyć się tylko do okazania litości, dzięki której szybko pozbywa się problemu i przestaje myśleć o potrzebującym. Miłosierdzie schodzi jeszcze niżej. Aby cierpienie nieszczęśliwych mnie nie pochłonęło i nie przeraziło, lecz zachęciło do udzielenia pomocy, muszę w mojej duszy odnaleźć taką sferę, która jest wolna od biedy i ograniczeń. Weil nazywa tę przestrzeń wiecznością. "Póki nie ma się w duszy miejsca wypełnionego wiecznością, któremu nie grozi zarażenie, niepodobna współczuć nieszczęśliwym" . Innymi słowy, poczucie, że mieszka we mnie nieskończoność, boski pierwiastek, jest konieczne, by nie poddać się odrazie i lękowi wobec cierpienia. Ponieważ sam podlegam cierpieniu, nie miałbym, zdaniem Weil, w sobie siły, by przekroczyć skandal cierpienia. Inna siła musi mnie do tego zmotywować. Muszę odnaleźć w sobie coś, co przekracza moją skończoność, co w pewnym sensie pozwala nabrać dystansu do ludzkiego cierpienia, spojrzeć na niego w sposób niezaangażowany. Konieczne jest więc zarówno doświadczenie osobistego cierpienia jak i obecności Boga w swojej duszy. Gdyby zabrakło doświadczenia cierpienia, człowiek uciekałby zawsze przed potrzebującym, bo by się przeraził i czuł bezsilny. Potrzebne jest więc utożsamienie się i dystans równocześnie. Nieskończona odległość i bliskość do tego stopnia, że zleję się z cierpieniem drugiego. Nie pomagamy jedynie dlatego, że i nam może przytrafić się podobne nieszczęście. Pochylamy się na biedą, ponieważ dotykamy w cierpieniu również pewnej tajemnicy.
To by wyjaśniało, dlaczego wielu świętych, jak bł. Matka Teresa, bł. Jan Beyzym, św. Franciszek z Asyżu nie uciekało przed cuchnącymi żebrakami, chorymi i konającymi. Pielęgnowali ich, całowali ich rany, ponieważ dostrzegali w nich obecność Boga. Ale najpierw musieli ją odkryć w sobie.
Co więcej, Bóg potrzebuje człowieka, by ludziom okazać czynne miłosierdzie."Każdy rodzący się w duszy odruch czystego współczucia jest ponownym zejściem Chrystusa na ziemię po to, aby dać się ukrzyżować". W ten sposób nieskończona odległość wieczności od świata znacząco się zmniejsza. Ucieleśnia się w człowieku, który okazuje miłosierdzie.
Weil nazywa miłosierdzie "łukiem tęczy", pomostem między niebem a ziemią. "Współczucie polega na tym, aby poświęcić nieszczęśliwemu swoją uwagę i przenieść się myślą w jego osobę". A więc nie wystarczy sam emocjonalny odruch. Współczucie nie jest tylko uczuciem. Potrzeba jeszcze skupienia uwagi, odwrócenia się od siebie i zastanowienia się. Znamienne jednak, że bez Boga uwaga nie chce zwrócić się w stronę biedy. "Bo na widok nieszczęśliwego człowieka uwaga nasza ucieka, jeśli nie mamy za sobą spotkania z Bogiem. Tylko Bóg może skierować uwagę na nieszczęśliwego człowieka" - konkluduje mistyczka.
Skomentuj artykuł