Nieustannie się módlcie, czyli 24/7

(fot. unsplash.com)

Liturgia w klasztorze trapistów trwająca od świtu do zmierzchu. Ciągłe uwielbienie w Domu Modlitwy. A na czym polega nasze powołanie do nieustannej modlitwy?

Pragnienie pełnego zjednoczenia z Bogiem i życia w Jego nieustannej obecności aktualne jest w każdym momencie historii. Jezus mówiąc swoim uczniom, że “zawsze powinni modlić się i nie ustawać", daje im za przykład natrętną wdowę, która nęka sędziego, aż osiągnie zamierzony cel. Święty Paweł, idąc za swoim Mistrzem, pisze list do mieszkańców Tesaloniki, w którym zdaje się tracić rozsądek, kiedy woła: “Nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie! Taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was". Historia Kościoła pokazuje, że w każdej epoce znajdowali się ludzie, którzy decydowali się na radykalne życie wiarą, którzy porzucali wszystko i wyruszali w drogę nieustannej modlitwy. Czy jednak taka odpowiedź jest możliwa również dla nas - “przeciętnych" wierzących?

Kilka dni temu wróciliśmy z dwutygodniowej podróży po Europie. Przemierzając sześć krajów odwiedzaliśmy miejsca tętniące Bożym życiem. Zarówno w wielkich miastach (Kolonia, Rotterdam, Strasburg), jak i na wiejskich peryferiach spotykaliśmy ludzi zanurzonych w modlitwie, całkowicie oddanych Bogu. Poszczególne osoby lub całe wspólnoty płonęły gorliwością i podejmowały próbę odpowiedzi na to szalone wezwanie do nieustannej modlitwy. W naszej drodze podziwialiśmy bogactwo i różnorodność Kościoła.

DEON.PL POLECA

Patrząc na tę część Europy często możemy usłyszeć o słabej kondycji wiary, o opustoszałych kościołach i klasztorach, o zgorszeniach w dziedzinie moralności, o spadku powołań i wielu innych problemach, z którymi boryka się tzw. “Zachód". Niezaprzeczalnie takie spojrzenie pokazuje część prawdy, ale jednocześnie jest dalece niepełne. Co więcej, rodzi ono pesymizm, lęk o przyszłość i okrada nas z chrześcijańskiej nadziei. W takim ujęciu rzeczywistości Ewangelia zdaje się być coraz mniej aktualna, a wezwanie do nieustannej modlitwy utopijną lub co najwyżej symboliczną wizją. Ten obraz koniecznie trzeba uzupełniać o miejsca, które są świadectwem obecności Zmartwychwstałego, które świadczą o żywotności i mocy Kościoła. To one powinny być naszą pierwszą nasuwającą się odpowiedzią, kiedy myślimy o Kościele nie tylko w Europie, ale w ogóle jako o wspólnocie wierzących.

Spośród wielu miejsc, które odwiedziliśmy chciałbym się podzielić z Wami szczególnie dwoma. Pierwsze, to dzieło stosunkowo nowe, zrodzone w duchu charyzmatycznej Odnowy, która obecna jest w naszym Kościele od ponad 50 lat. Drugie miejsce, to klasztor mnichów zanurzonych w pracy i modlitwie liturgicznej. I choć oba te miejsca na pierwszy rzut oka zdają się mieć niewiele ze sobą wspólnego, łączy je jeden Duch i pragnienie bezkompromisowej odpowiedzi na wezwanie do nieustającej modlitwy - do modlitwy 24/7. Z naszej podróży wróciłem zbudowany i pełen nadziei, że taka modlitwa nie jest zarezerwowana tylko dla wąskiego grona wybrańców.


Oaza modlitwy w sercu miasta

W Domu Modlitwy w Augsburgu (Gebesthaus Augburg) od 2011 roku płynie nieprzerwanie modlitwa. Można tam przyjechać o każdej porze dnia i nocy, i włączyć się w trwającą pieśń uwielbienia. Tak też zrobiliśmy. Wybraliśmy noc.

GPS wyprowadził nas z centrum miasta i w kilka minut znaleźliśmy się w przemysłowej dzielnicy Augsburga. W otoczeniu magazynów i hurtowni znaleźliśmy niewielki, kwadratowy budynek. Mroki nocy rozświetlało czerwone logo Gebetshaus w kształcie płonącego serca. Byłem podekscytowany, słyszałem o tym miejscu wiele dobrego. Weszliśmy nieśmiało przez otwarte drzwi. Przywitał nas zachęcający fragment z Apokalipsy mówiący o nieustannym uwielbieniu, które wydarza się przed tronem Boga w niebie. Garstka ludzi zgromadzona była w pokoju modlitwy na pierwszym piętrze. Tuż po przekroczeniu progu poczułem się jak w domu. Kiedy razem z dwoma braćmi weszliśmy w habitach do miejsca, gdzie trwało uwielbienie, nie wzbudziliśmy specjalnego zdziwienia. W centrum pokoju znajduje się krzyż, i to On koncentrował wszystkich obecnych. Odczuwalna była atmosfera swobody i pokoju. Można było stać, klęczeć, usiąść blisko krzyża lub schować się w zacisznym kącie. Jedni czytali Słowo Boże, inni notowali z zapałem myśli, które im towarzyszyły. Jeszcze inni spacerowali w modlitewnym zamyśleniu. Ten pozorny nieporządek sprawiał jednak wrażenie harmonii.

Poza niezwykłym doświadczeniem duchowym, duże wrażenie zrobiła na nas piękna aranżacja wnętrza. W Kościele w Polsce wciąż niewiele jest miejsc, w których tak dużą wagę przywiązuje się do warstwy estetycznej. Przeakcentowanie duchowego wymiaru modlitwy często powoduje pominięcie wymiaru cielesnego, a więc zadbania o materialne piękno, które nas kierunkuje ku Stwórcy. W Domu Modlitwy widać było, że w najmniejszy szczegół włożone jest całe serce. Nawet jeśli któryś z moich braci nie odnajdywał się w takiej wrażliwości modlitewnej, mógł podziwiać oddanie i pasję osób tworzących to miejsce oraz ich miłość ukrytą w właśnie w detalach. Na ścianach można było znaleźć ikony, będące istotną częścią chrześcijańskiej duchowości Wschodu.

Ekumenizm to jeden z czterech fundamentów konstytuujących Gebetshaus. Trzy pozostałe to: charyzmatyczność, muzyka oraz nieustanny charakter modlitwy. Pierwszy tego typu dom powstał 20 lat temu w Kansas City, w USA (IHOP - International House of Prayer). Dom w Augsburgu jest natomiast pierwszym w Europie. Założony został przez Johannesa Hartla - doktora teologii katolickiej, absolwenta filozofii i germanistyki, znanego mówcę i ewangelizatora. Imponującym owocem Augsburskiego Domu Modlitwy jest organizowana corocznie kilkudniowa konferencja ewangelizacyjna Mehr (niem. Więcej), która przyciąga ok. 10 tysięcy uczestników.

W Polsce podobne inicjatywy modlitewne można dziś znaleźć w Warszawie, Krakowie, Katowicach, Poznaniu, Gliwicach, Opolu i Toruniu, ale żadne z tych miejsc nie rozpoczęło jeszcze całodobowej modlitwy 24/7.

Przeczytaj też: Dominikanin ostrzega przed częstym oszustwem związanym z modlitwą >>


Milczenie, które rodzi wolność

Kiedy dotarliśmy do klasztoru trapistów w czeskim Nowym Dworze, mnisi trwali na modlitwie. Nie było to wielkim zaskoczeniem - wiedzieliśmy, że ich plan dnia zakłada siedmiokrotne gromadzenie się na wspólnej liturgii. Zaczynają już o 3:15.

W pierwszą noc nie udało mi się wstać tak wcześnie, ale już kolejnego dnia, idąc na tę “poranną" modlitwę mogłem podziwiać rozświetlone gwiazdami niebo. Kończy się ona wraz ze wschodzącą jutrzenką. Zakonnicy mówią, że wstają tak wcześnie rano, by modlić się za tych, którzy jeszcze śpią lub za tych, których serca nie są jeszcze skierowane ku Bogu. Wieczorem, kiedy słońce rzuca ostatnie promienie światła na przepiękne wzgórze, na którym zbudowany jest klasztor, mnisi kończą dzień, udają się do swoich cel i zapada tzw. “wielkie milczenie". Modlitwy odmawiają z pełną podziwu starannością, bez pośpiechu, wyśpiewując Bogu chwałę. Na ich twarzach dostrzec można radosną koncentrację. Głębokie milczenie, w którym żyją, nie rodzi smutku czy zwątpienia, ale pociągającą wolność i pokój, którymi emanują. Kościół wydaje się być dla nich pierwszym miejscem zamieszkania. Opuszczają go tylko na chwilę, by oddać się pracy fizycznej, zjeść posiłek czy przespać się, by za moment znów wrócić do przestrzeni modlitwy. Zadziwia również niemała liczba członków wspólnoty oraz ich wiek. W Czechach, które uznawane są za jeden z najbardziej ateistycznych krajów świata, kilkudziesięciu mnichów w średnim wieku oraz kilkunastu młodych nowicjuszy oddanych kontemplacji robią ogromne wrażenie.

Podobnie jak w Augsburgu, głęboko poruszająca jest architektura tego miejsca. Zostało ono zaprojektowane przez współczesnego angielskiego architekta-minimalistę, Johna Pawsona. Już sama przestrzeń wprowadza człowieka w doświadczenie spotkania z Bogiem, który jest w swej istocie prosty. Trapiści to zakon założony w 1903 roku, ale jego korzenie sięgają o wiele głębiej, bo aż do VI wieku n.e. Swoją regułę zakonną opierają na bardzo ścisłym przestrzeganiu reguły św. Benedykta. Zakłada ona pełną izolację od świata, życie w milczeniu, postach, oddaniu się modlitwie i pracy fizycznej. Uznaje się, że jest to - obok kartuzów i kamedułów - najbardziej surowa reguła monastyczna. Spędzając tam kilka dni mieliśmy okazję doświadczyć, czym właściwie dla Kościoła jest liturgia.


Jak się modlić we wspólnocie?

Czy dla “przeciętnego" wierzącego możliwa jest realizacja ewangelicznego wezwania do nieustannej modlitwy? Te dwa niezwykłe miejsca, dwie tak różne wspólnoty pokazały mi, że na to radykalne wezwanie każdy z nas może odpowiadać na dwóch płaszczyznach: indywidualnej - poprzez modlitwę osobistą, oraz wspólnotowej - włączając się w modlitwę Kościoła.

Przyjrzyjmy się najpierw modlitwie we wspólnocie. W Dziejach Apostolskich czytamy, że uczniowie trwali wspólnie na modlitwie (por. Dz 2,42). Już w pierwszych wiekach po Chrystusie praktyka celebracji Słowa Bożego i wspólnej modlitwy liturgicznej rozprzestrzeniała się i nabierała coraz wyraźniejszych kształtów. W wierzących rozpalało się pragnienie nieustannego wyśpiewywania Bogu psalmów, hymnów, pieśni pełnych ducha, sławiących Jego majestat.

Obserwując dalszy rozwój modlitwy Kościoła, warto spojrzeć na wiek X. W czasie, w którym hierarchia pogrążona była w moralnym i duchowym nieładzie, w Cluny (dzisiejsza Francja) znajdowało się największe w dziejach opactwo. W tym miejscu modlitwa liturgiczna rozrosła się do takich rozmiarów, że trwała nieprzerwanie dzień i noc.

W centrum liturgii znajduje się oczywiście Eucharystia, i to z niej - jakby ze źródła - wypływają poszczególne modlitwy odmawiane w różnych godzinach dnia. Dokumenty Kościoła mówią, że liturgia godzin “wypełnia nakaz Pana, aby nieustannie się modlić, a jednocześnie wielbi Boga Ojca i błaga o zbawienie świata". Jest ona “ożywieniem modlitwy osobistej oraz skutecznym pokarmem duchowego życia". Skierowana jest do całego Kościoła, choć nie dla każdego w takim samym wymiarze. Wspólną podstawę stanowi poranna jutrznia i wieczorne nieszpory. Twórcy soborowej reformy liturgicznej byli “głęboko przekonani, że znów odżyje przeświadczenie o potrzebie nieustannej modlitwy, którą Jezus Chrystus nakazał swojemu Kościołowi. Mówili również, że “należy wykluczyć jakikolwiek rozdźwięk między modlitwą Kościoła, a modlitwą osobistą. Trzeba zadbać, by coraz bardziej wzmacniały się i pogłębiały powiązania zachodzące między jedną i drugą modlitwą." Samo gromadzenie się, wspólny śpiew czy odmawianie psalmów nie wystarczą. Musi temu towarzyszyć wewnętrzna uwaga duszy i pragnienie Boga.


Módl się jak… Marta!

O wiele większym wyzwaniem wydaje się trwanie w nieustannej modlitwie osobistej. Próbując doskoczyć do tak wysoko postawionej poprzeczki, można szybko ulec zniechęceniu. Czy mam zrezygnować z wszystkich zajęć i poświęcić się tylko modlitwie? A co z czasem dla rodziny, z pracą, z czasem na odpoczynek? Obok rezygnacji, drugą pokusą jest zbyt pochopna racjonalizacja. Łatwo możemy wytłumaczyć sobie, że wszystko, co robię jest modlitwą: sen, praca, spotkanie z drugim człowiekiem, w którym przecież mieszka Chrystus. Takie postawy gaszą naszą gorliwość szukania Boga całym sercem, całą duszą i ze wszystkich sił.

Jacques Maritain za wzór nieustannej modlitwy w codziennym życiu podaje Martę z Betanii, którą przywykliśmy przeciwstawiać siedzącej u stóp Jezusa, rozmodlonej Marii. Marta zajmowała się wieloma sprawami, prowadziła gospodarstwo domowe, wyręczając w tym siostrę i mimo to modliła się i skrycie kontemplowała Pana. Marta modliła się w swoim sercu - pisze Maritain. Być może była jedną z tych wiernych dusz, u których kontemplacja pozostaje nieokreślona i ukryta. Francuski filozof dodaje, że to właśnie ona odpowiedziała na wezwanie do kontemplacji, które jest skierowane dla każdego.

Bóg pragnie, aby modlitwa stawała się naszym codziennym oddechem. Jak więc w praktyce dojść do tej ustawicznej modlitwy? Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że “wezwanie świętego imienia Jezus jest najprostszą drogą nieustannej modlitwy. Często powtarzane z pokorą przez skupione serce, nie rozprasza się w wielomówstwie, lecz zatrzymuje słowo i wydaje owoc przez swą wytrwałość. Jest możliwe w każdym czasie, ponieważ nie jest ono czynnością obok jakiejś innej, ale czynnością jedyną, mianowicie miłowaniem Boga, który ożywia i przemienia wszelkie działanie w Chrystusie Jezusie" (KKK 2668). Tym środkiem przez wieki posługiwali się chrześcijanie Kościołów Wschodnich. Dziś staje się on coraz bardziej popularny w Polskich środowiskach duszpasterskich. Jednak, jak w każdej metodzie, tak i tutaj istnieje zagrożenie przyzwyczajenia, rutyny i automatyzmu, które nie owocuje żywym doświadczeniem spotkania z Bogiem. Kluczem jest szczera, regularna modlitwa i troska o pamięć o Nim, które sprawiają, że w naszych codziennych czynnościach jest coraz więcej Jego obecności. Serce coraz mocniej ukierunkowuje się na Boga w taki sposób, że w różnych momentach dnia samo zaczyna nam o Nim przypominać.

Ostatecznie chodzi więc o pewien wewnętrzny akt serca. W człowieku ukierunkowanym na Boga trwa on w pewnej potencjalności i jest gotowy do nagłego objawienia się. Mistrzowie życia duchowego nazywają ten stan modlitwą serca. Przeplata się ona gdzieś między świadomością, a nieświadomością, wyraża natomiast w miłości i wrażliwości na innych. Święty Antoni Pustelnik mówił, że nie ma doskonałej modlitwy dopóki mnich ma świadomość, że się modli. Maritain definiuje modlitwę serca jako nieuświadomiony akt miłości, który dokonuje się bezustannie. Ten stan można porównać z sercem matki, która nawet podczas snu czuwa nad swym dzieckiem w kołysce. Taka uważność powodowana jest czystą miłością. Jeśli serce wypełnia tak wielka miłość, niezależnie co dana osoba robi, jej dusza i jej życie należą do tego, kogo kocha.

Przeczytaj też: Jakimowicz: nie umiesz się modlić? Nie przejmuj się >>


Dwie prędkości

Trwanie w Bogu, które z czasem zajmuje coraz większą część życia, jest niezależne od stanu, w którym żyjemy. To uniwersalne powołanie osoby ochrzczonej, zakorzenionej w Chrystusie. Aby coraz pełniej realizować Jezusowe wołanie, potrzebujemy rozwijać naszą modlitwę na obu płaszczyznach: osobistej i wspólnotowej. Nie jest możliwe budowanie intymnej zażyłości z Bogiem bez doświadczenia modlitwy we wspólnocie, ale jednocześnie sama taka modlitwa, bez indywidualnego zaangażowania i wyruszenia na spotkanie z Panem nie wystarczy. Dlatego tak wielkim błogosławieństwem są takie miejsca jak to w Augsburgu czy Nowym Dworze, gdzie możemy razem z innymi włączać się w nurt nieustającej modlitwy, by następnie w zaciszu swojego serca pielęgnować ten strumień, który z biegiem czasu wypełniać będzie każdą chwilę naszego życia.

Mateusz Paluch OP - dominikanin, mieszka i studiuje w Krakowie. Prowadzi blogoslowie.com.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nieustannie się módlcie, czyli 24/7
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.