Oto, co naprawdę wydarzyło się w Fatimie

(shutterstock.com)
Joao Cesar das Neves

To, co wydarzyło się, począwszy od dnia 13 maja 1917 roku, szóstej niedzieli okresu wielkanocnego, poprzedzającej święto Wniebowstąpienia, można bardzo łatwo opisać.

Od połowy miesiąca wśród mieszkańców Vila Nova de Ourém krążyła powtarzana wielokrotnie pogłoska: trójka dzieci ze wsi Aljustrel, należącej do parafii w Fatimie, utrzymywała, jakoby widziała Matkę Bożą unoszącą się nad niewielkim dębem ostrolistnym w ustronnym miejscu w górach, znanym jako Cova da Iria.

Zaskakująco niechętnie opowiadającymi o zajściu malcami byli Lúcia de Jesus dos Santos (urodzona 22 marca 1907 roku, ochrzczona 30 marca) oraz jej kuzyni: Francisco Marto (urodzony 11 czerwca 1908 roku, ochrzczony 20 czerwca) i jego siostra Jacinta Marto (urodzona 11 marca 1910 roku, ochrzczona 19 marca). Jak twierdzili, Matka Boża zapowiedziała powracanie w to samo miejsce przez sześć kolejnych miesięcy, trzynastego dnia każdego z nich, o godzinie pierwszego objawienia, czyli gdy słońce będzie w zenicie.

DEON.PL POLECA

Dnia 13 czerwca, którego patronem jest święty Antoni Padewski, znany w Portugalii również jako święty Antoni z Lizbony (1195—1231), w pobliżu wskazanego miejsca zebrało się około pięćdziesięciu osób pragnących zostać świadkami zjawiska. Zauważono, że trójka pastuszków, bawiących się do tej pory z innymi dziećmi, nagle stwierdziła, że Matka Boża się zbliża, i stała się jakby nieobecna, podczas gdy Łucja rozmawiała z kimś, kogo odpowiedzi nie dało się usłyszeć. Za sprawą potwierdzenia wydarzenia przez osoby trzecie zyskało ono jeszcze większy rozgłos. W lipcu przybyło już około dwóch do trzech tysięcy osób.

Tymczasem życie trójki pastuszków nie uległo większym zmianom, choć teraz coraz częściej pojawiali się w nim przybysze najróżniejszego pochodzenia, przynoszący ze sobą pytania, prośby i żądania. Dzieci stały się równocześnie ofiarami drwin, podejrzliwości, karcenia i gniewu ze strony sąsiadów, kolegów, a nawet członków najbliższej rodziny, rozdrażnionych ich niezwykłymi doniesieniami i zakłóceniem spokojnego rytmu życia we wsi. Zwłaszcza jeden aspekt wywoływał szczególne emocje: Matka Boża wyjawiła pastuszkom pewną tajemnicę. Wszyscy starali się dowiedzieć, czego dotyczyła, ale trójka dzieci dzielnie stawiała czoła wszelkim groźbom i zachętom.

W antyklerykalnej i republikańskiej Portugalii w drugim dziesięcioleciu ubiegłego wieku tego rodzaju wydarzenie było nie do przyjęcia. Stojący na czele gminy Artur de Oliveira Santos (1884-1955, obowiązki w Vila Nova de Ourém pełnił od 1915 roku do 8 grudnia 1917 roku, a następnie w latach 1919-1921, 1922 i 1924), blacharz i dziennikarz, członek założyciel Portugalskiej Partii Republikańskiej oraz mason, znalazł się tym samym w trudnym położeniu. Rozpoczął śledztwo, wezwał pastuszków wraz z rodzicami i postanowił podjąć stosowne kroki. Rankiem 13 sierpnia 1917 roku - w dniu, na który miało przypaść trzecie objawienie — pojechał do Aljustrelu i zabrał trójkę dzieci do swojego domu, gdzie przetrzymywał je aż do 15 sierpnia. Ponad pięć tysięcy osób zebranych przy miejscu znanym jako Cova da Iria w południe 13 sierpnia doznało rozczarowania. Niektórzy utrzymywali, że widzieli obłok, który zbliżył się, a następnie oddalił.

Warto stwierdzić, że przedstawiciele Kościoła odnosili się do tych wieści z dużą dozą zrozumiałej skądinąd podejrzliwości. Proboszcz parafii w Fatimie, ksiądz Manuel Marques Ferreira (1880-1945, wyświęcony w 1908 roku, proboszcz w Fatimie w latach 1914—1919), był równie wstrząśnięty jak Artur de Oliveira Santos. Wielokrotnie przesłuchiwał pastuszków oraz ich rodziny i dążył do stłumienia zjawiska. W istocie, jak potwierdzono później, "wówczas Kościół nie miał ani bezpośredniego, ani pośredniego wpływu na tę sprawę, jak okazało się dopiero po upływie kilku lat".

Nie bez znaczenia jest też fakt, że Matka Boża ukazywała się w diecezji od sierpnia pozbawionej biskupa. Kardynał An-tónio Mendes Belo16, patriarcha Lizbony, został na początku miesiąca wydalony przez władze republikańskie ze swojej siedziby. W ówczesnej Portugalii niebezpiecznie było mówić o Bogu. Nie oznacza to, rzecz jasna, że objawienia miały miejsce na ziemiach wyjętych spod władz apostolskich. W diecezji tymczasowo obowiązki pełnił arcybiskup mityleński Joao Evangelista de Lima Vidal. To właśnie on otrzymał list zwierzchnika parafii w Fatimie z dnia 15 października tego samego roku, w którym ten oficjalnie poinformował o wydarzeniach i poprosił o wytyczne, i to właśnie on już 19 października nakazał proboszczowi podjęcie kroków w celu wyjaśnienia sprawy na gruncie kościelnym.

13 września w pobliżu Cova da Iria zebrały się dziesiątki tysięcy osób. W rozmowach prowadzonych w czasie oczekiwania krążyła wieść, że mimo uwięzienia pastuszków Matka Boża ukazała się im w ubiegłym miesiącu, lecz nieco później, niedługo po ich zwolnieniu, i w innym miejscu, znanym jako Valinhos. W południe zgromadzony tłum — niewielka jego część, która mogła dostrzec dąb i pastuszków — miał poczucie jakiejś niezwykłej obecności i widział, jak Łucja rozmawia z kimś znajdującym się ponad drzewem. Z rośliny pozostało już zresztą niewiele więcej niż pniak, a to za sprawą spragnionych relikwii wiernych, którzy odcinali jej fragmenty.

O fakcie donosiły już lizbońskie gazety, które pomimo oczywistej ironii przyczyniały się w ten sposób do upowszechnienia informacji. Ale i bez tego jej popularność była ogromna, a to za sprawą kolejnej wiadomości: już w lipcu Matka Boża obiecała, że ostatniego dnia dokona cudu, dzięki któremu wszyscy uwierzą.

Liczba osób zgromadzonych 13 października robiła wrażenie. Wedle szacunków zebrało się wówczas pomiędzy 50 a 100 tysięcy ludzi. W miejscu objawień znajdował się już prosty drewniany łuk, kilka połączonych kijów, stół, lampiony i kwiaty przyniesione przez wiernych. Szlachta i lud, bogaci i biedni, duchowni i dziennikarze — na miejscu byli wszyscy. O tej samej porze, co podczas wcześniejszych objawień, ustał deszcz i rozwiały się chmury. Dzieci wpadły w trans, a po paru minutach Łucja poleciła spojrzeć w niebo. Wtedy wszyscy dostrzegli w słońcu coś niezwykłego.

Świadek wydarzeń, dziennikarz gazety "O Seculo", stwierdza: "Ta gwiazda wygląda teraz jak płytka z nieprzezroczystego srebra i można wpatrywać się w nią bez najmniejszego wysiłku. Nie grzeje, nie oślepia. [...] słońce migotało, słońce wykonywało gwałtowne ruchy nigdy dotąd nie widziane i sprzeczne z wszelkimi prawami kosmosu. Według typowego wyrażenia wieśniaków — słońce tańczyło".

"Cud słońca" to z pewnością jedno z najwspanialszych i najważniejszych zjawisk w dziejach ludzkości. Brak wzmianki o jakimkolwiek podobnym wydarzeniu, w którym samo słońce przyczyniło się do potwierdzenia jakiegoś przesłania. Fenomen, zapowiedziany przez trójkę dzieci z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, na własne oczy widziały dziesiątki tysięcy ludzi, którzy pozostawili po sobie świadectwa niepozostawiające cienia wątpliwości. Niektóre z tych osób znajdowały się w odległości paru kilometrów lub w okolicznościach odmiennych od sytuacji tłumu zebranego przy Cova da Iria, co dowodzi, że nie ma tutaj mowy o zbiorowej sugestii. Bez wątpienia doszło do czegoś cudownego. Trudno było nie zgodzić się z tym, że zapowiedziany cud miał miejsce. Fatima osiągnęła pełnię.

I już po wszystkim. Matka Boża dotrzymała obietnicy i ukazała się sześciokrotnie. Przy Cova da Iria nie miało wydarzyć się nic więcej. Ale lepiej może powiedzieć, że to dopiero punkt wyjścia. Maryja zamilkła, ale nie można było przemilczeć tego, co widzieli i usłyszeli ludzie. To koniec objawień fatimskich. I początek skutków Fatimy.

Już w nocy z 22 na 23 października pochodząca z miejscowości Pernes banda, zwołana przez ośrodek masonerii w Santarem, dokonała zaplanowanego napadu na miejsce objawień. Zabrano odnalezione na miejscu przedmioty: łuk, stół, latarnie, krzyże, obrazy i kwiaty oraz ścięto dąb.

Łup przewieziono do domu przy Seminarium w Santarem i wystawiono za opłatą dla zwiedzających. Wykorzystano go również podczas bluźnierczej procesji, która przeszła ulicami miasta następnej nocy.

Złodzieje pomylili się jednak, ponieważ zabrany przez nich dąb był drzewem dużym i zdrowym, a nie pniem ledwo wyrastającym ponad korzenie, który stanowił prawdziwy tron Matki Bożej podczas objawień. Był to pierwszy z wielu czynów składających się na długą i zataczającą szerokie kręgi kampanię przeciw Fatimie, która nigdy się nie zakończyła.

Tymczasem malcy żyli dalej jak gdyby nigdy nic, chociaż ich życie już nigdy nie miało być takie samo. Przybysze i sąsiedzi, to ciekawscy, to szyderczy, to podekscytowani, to rozdrażnieni, byli coraz trudniejsi do zniesienia. Doświadczenie wizji było samo w sobie bolesną udręką, ale większe cierpienia czaiły się dopiero przed pastuszkami.

W październiku 1918 roku cała rodzina Marto - z wyjątkiem ojca, Manuela Pedra Marto (1873-1957), który jako pierwszy uwierzył w objawienia — poważnie zachorowała. Złapała grypę rozprzestrzeniającą się wówczas w Europie wskutek wojny wspomnianej w objawieniu. Dwójka z dzieci, które doświadczyły widzenia, nie miała wątpliwości: Matka Boża z Fatimy obiecała im, że wkrótce zabierze je ze sobą.

Rzeczywiście, 4 kwietnia 1919 roku po bolesnej chorobie w swoim łóżku zmarł Franciszek Marto. Dzień wcześniej po raz pierwszy i ostatni przyjął Najświętszy Sakrament z rąk duchownego. Wiedział jednak, że jego pierwsza komunia miała miejsce trzy lata wcześniej i udzielił mu jej Anioł.

Hiacynta zachorowała na odoskrzelowe zapalenie płuc z ropniakiem opłucnej, w której następnie rozwinęło się ropne zapalenie. 19 lipca 1919 roku trafiła do szpitala w Ourem, ale niestety leczenie nie doprowadziło do poprawy stanu jej zdrowia. Powróciła stamtąd pod koniec sierpnia. Dolegliwość sprawiała jej coraz większy ból. W styczniu 1920 roku dziewczynkę przewieziono do Lizbony, rozpaczliwie starając się ją uratować. Spędziła jakiś czas w Sierocińcu Matki Boskiej Cudownej przy Rua da Estrela, aż w końcu 2 lutego zajęła łóżko nr 38 na oddziale dziecięcym Szpitala im. Królowej Stefanii, gdzie 10 lutego przeszła operację. Zmarła dziesięć dni później.

Wszyscy dookoła byli świadkami tego, jak za sprawą wydarzeń z 1917 roku ta dwójka dzieci — łagodny i milczący chłopiec, wylewna i żartobliwa dziewczynka, obydwoje normalni pod każdym względem — doznała przemiany. Ktokolwiek je widział, nie mógł wątpić w ich świętość. Przejmowali się tylko jedną rzeczą: spełnieniem woli pięknej Pani. Zgodnie ze swoim usposobieniem Franciszek skupił się na pełnej miłości kontemplacji Jezusa, podczas gdy Hiacynta oddawała się ofiarom w intencji nawrócenia grzeszników. Ich beatyfikacji dokonał 13 maja 2000 roku święty Jan Paweł II (1920-2005, papież od 1978 roku) w sanktuarium przy Cova da Iria. Ich wspomnienie przypada na dzień 20 lutego.

Począwszy od 20 lutego 1920 roku Łucja była jedynym widocznym śladem wydarzeń fatimskich na ziemi. Matka Boża powróciła do nieba 13 października 1917 roku. Franciszek dołączył do niej półtora roku później, a Hiacynta — po dwóch latach i czterech miesiącach. Łucja "miała tu pozostać na dłużej", jak powiedziała jej Matka Jezusa. Miała pozostać aż do odległego, kolejnego stulecia — "a to tyle czasu!".

* * *

Fragment pochodzi z najnowszej książki o Fatimie: "Stulecie Fatimskie".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Oto, co naprawdę wydarzyło się w Fatimie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.