Powołaniowa epopeja

(fot. shutterstock.com)
Adam Maniura

Bóg potrafi przemówić do nas w każdej sytuacji, a my jedynie powinniśmy być nastawieni na odbiór. I nie martwmy się, że może dziś, jutro lub za rok nie poznamy zamysłu Boga. Nie bójmy się, On na pewno o nas nie zapomniał!

Wstrząsnął mną wywiad w jednym z programów telewizyjnych, który przeprowadzono z przedstawicielem związku zawodowego lekarzy. Zapytany, czy lekarz to zawód, czy powołanie, odpowiedział, że powołanie to kapłaństwo, nauczycielstwo, a praca lekarza to zawód. Hmm... dosyć ciekawa i przewrotna logika. Rozumiem, iż chciał przez to powiedzieć, że popiera strajki i odejście jego kolegów od łóżek chorych, bo cóż innego miał powiedzieć, skoro ich reprezentuje? Bogu dzięki, nie mamy związku zawodowego księży, bo aż strach pomyśleć, co by było. nie spowiadaliby, poza przypadkami zagrażającym życiu penitentów.
Słowa "powołanie" używamy, gdy chcemy podkreślić coś wzniosłego. Lekarz, który robi to, co do niego należy, określany jest jako osoba powołana do swojej pracy. Podobnie kapłan czy nauczyciel. Można z tego wywnioskować, że powołanie to coś nadzwyczajnego. W greckim tłumaczeniu Pisma Świętego na określenie powołania używa się terminu kaleo - "łam, zapraszam". Jak na tak poważny termin, brzmi całkiem przyjemnie. Jeśli weźmiemy pod uwagę powołanie przez Boga, to nie może być tu mowy o jakimkolwiek przymusie.
Powołanie to Boże zaproszenie, propozycja konkretnej drogi. Możemy tę propozycję rozpatrywać na dwóch płaszczyznach: jako zaproszenie dla wszystkich i każdego z osobna. Zatem mówiąc słowami św. Pawła, przypatrzmy się powołaniu naszemu (por. 1 Kor 1, 26a): Czasami przy okazji katechezy pytam młodych, do czego jesteśmy powołani w sensie zbiorowości. Odpowiedzi są różne, od chodzenia do kościoła aż po wypełnianie przykazań. Jednak od czasu do czasu pojawia się odpowiedź: do świętości! I to jest to! Tylko cóż to takiego, ta świętość? Już oczyma wyobraźni widzimy smutnych, wyposzczonych cudaków z aureolkami nad głowami. Ze świętością cywilizacja obeszła się równie brutalnie co z dziewictwem - czyniąc z niej coś gorszego, śmiesznego i wstydliwego. Śmieszą nas spisywane przed wiekami żywoty świętych, które pełne są nadzwyczajnych zjawisk, a pomijamy to, co obecna popkultura zrobiła ze świętością. Wystarczy przywołać przykłady niektórych świętych, z których zrobiono dziwolągów, nie gorszych od baśniowych postaci. Włos mi się czasami jeży, gdy słyszę, co robią niektórzy poloniści z postacią św. Franciszka z Asyżu albo co media i pewien koncern zza oceanu zrobiły ze św. Mikołajem. Renifery (w tym jeden z uzależnieniem alkoholowym, o czerwonym nosie), Laponia, sanki i pidżamajak z zakładu dla obłąkanych. Zapewniam, że prawdziwy biskup Mikołaj nie widział nawet tych rzeczy. Nie dziwię się, że jedyne słowa, jakie twórcy nowej hagiografii Mikołaja potrafili włożyć w jego usta, to "Ho, ho, ho!". Oto przesłanie godne naśladowania przez współczesnego człowieka.
Na szczęście, prawdziwego Mikołaja, który jako święty cieszy się chwałą nieba, wszystkie te karykatury najprawdopodobniej mało co obchodzą, tylko my, katecheci, musimy prostować to, co spece od "hohokultury" namieszali. Jedyne, co wiemy i co jest pewne, to to, że: "Nie wszyscy święci dobrze zaczęli, ale wszyscy dobrze skończyli" (św. Jan Maria Vianney). Kim zatem są święci? Są prawdziwymi PRZYJACIÓŁMI Boga! Postawili na Chrystusa i kroczyli Jego drogami mimo wielu przeciwności, wyśmiewania, a czasami prześladowania nawet ze strony swych współwyznawców. I do takiej przyjaźni jesteśmy wszyscy powołani. I nie mów, że Ciebie to nie dotyczy, bo jesteś kimś mało ważnym. Dla Boga każdy jest na tyle ważny, by warto było za niego oddać życie. Każdy otrzymał odpowiednie dary (zdolności), by przejść tę drogę i dotrzeć do celu, do domu Ojca. Nie ma tu gorszych, choć są tacy, których droga jest trudniejsza niż innych. Ale spokojnie, to ci, którym wiele ofiarowano i którzy mają specjalną misję do spełnienia. Rafał jako kapłan ma idealne warunki w sensie zaplecza technicznego, które zapewnia mu wspólnota zakonna, ale tym większą ponosi odpowiedzialność. "Od każdego, któremu wiele dano, wiele też będzie się wymagać, a komu więcej powierzono, od tego też więcej będą żądać". No cóż, nikt nie powiedział, że łatwo być księdzem. Ktoś, kto każdego dnia ma możliwość oglądania zachodu słońca nad morzem, po pewnym czasie znudzi się tym widokiem i nie będzie wystawał na plaży, wzdychając z zachwytu. To dlatego ci z północy najczęściej marzą o górach, a osoby z południa Polski - o morzu.
Ci z północy, goszcząc osoby z południa, pukają się po głowie, gdy widzą, jak przybysze wpatrują się w morze i wzruszają, słysząc szum fal, a ci z południa chętnie ciągną "dutki" od osób z północy, które lubią się wdrapywać na szczyty gór, jakby coś tam można było nowego zobaczyć. Nie ma nic gorszego i bardziej niebezpiecznego niż kapłan, który otrzaskał się już z cudem Eucharystii, pojednania człowieka z Bogiem czy fenomenem swego powołania. I nie ma nic gorszego niż znudzeni chrześcijanie, którzy przywykli do tego, że mają kapłana na wyciągnięcie ręki i kilka Mszy świętych każdego dnia. Oni JUŻ nie wierzą! Takiego człowieka trudniej jest nawrócić niż tego, kto JESZCZE nie wierzy. Chcesz wiedzieć, drogi Czytelniku, gdzie będą najbardziej rozległe tereny misyjne? Na kontynencie, który wyrósł na chrześcijaństwie i który dziś, tworząc podwaliny swej jedności, jakie stanowi Konstytucja (czytaj: Karta Praw Podstawowych), wstydzi się wiary w Jezusa. Ten kontynent zwie się EUROPA. Jednak są i plusy takiej sytuacji! Kiedy chrześcijaństwo najwięcej zyskiwało? Wtedy, gdy - biorąc pod uwagę zasoby ludzkie - najwięcej traciło. Im było gorzej, tym lepiej. Nadchodzi wiosna Kościoła, bo cokolwiek by się działo, my i tak pozostaniemy. Jezus nigdy nikogo nie okłamał, nawet wtedy, gdy mówił do Piotra: Ja zaś mówię tobie, że ty jesteś Skałą. Na tej Skale zbuduję Kościół, a potęga piekła go nie zwycięży".
Powołanie w sensie globalnym mamy już omówione. Mamy być przyjaciółmi Boga, czyli po prostu świętymi. Ale to nie wszystko! Bóg ma wobec każdego z nas osobne plany. Nie przesadzę, jeśli powiem, że to najlepszy z możliwych scenariuszy. Nasz Stwórca zna każdego człowieka doskonale i wie, co jest dla nas najlepsze. Oczywiście, możemy się buntować i twierdzić, że sami wiemy, co jest dla nas najlepsze, ale to nie zmienia faktu, że Bóg zna nas na wskroś. Zamiast buntować się przeciw takiemu stwierdzeniu, może warto dziękować i podziwiać Boga, jak uczynił to psalmista:
"Ty bowiem utworzyłeś moje nerki,
Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.
Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie,
godne podziwu są Twoje dzieła.
I dobrze znasz moją duszę,
nie tajna Ci moja istota,
kiedy w ukryciu powstawałem,
utkany w głębi ziemi".
Przed Bogiem nie ma nic zakrytego. Nie muszę przed Nim grać i ukrywać swoich pragnień. Nie mogę Go niczym zaskoczyć, a wszystko, co odkrywam, jest nowe tylko dla mnie. Bóg wie wszystko i kocha mnie, więc jeśli połączymy to uczucie ze wszechwiedzą, otrzymamy pewne i najlepsze źródło wiedzy na swój temat, i to nie tylko co do przeszłości, ale również przyszłości. Czyż Bóg nie jest Panem czasu?
Spotkałem pewnego razu młodego, sympatycznego człowieka, który zapytał, co powinien robić w życiu. Oczywiście nie odpowiedziałem, ale zasugerowałem, by zapytał o to najlepszego eksperta, czyli Chrystusa. Mój rozmówca speszył się na te słowa i powiedział z przestrachem: "Nigdy w życiu!". Zapytałem dlaczego. Usłyszałem zabawną odpowiedź: "A co, jeśli powoła mnie na księdza? Mnie się tak podobają dziewczyny... "
Historia ta ukazuje nam przewrotność ludzkiej natury, która z jednej strony mówi: "bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi", małym druczkiem dodajemy: "poza naszym przypadkiem". Oczywiście, kapłanowi muszą podobać się dziewczyny, bo w przeciwnym razie mamy do czynienia z dziwakiem, który ma jakieś problemy ze sferą swej seksualności, których nikt przecież nie każe mu w sobie zabijać. Wszak ktoś kiedyś powiedział, że łaska buduje na naturze. Dopracował to do perfekcji apostoł z Tarsu: "Pan jednak mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem doskonali się w słabości». Wolę więc chlubić się raczej moimi słabościami, aby zstąpiła na mnie moc Chrystusa. Dlatego ze względu na Chrystusa raduję się z moich słabości, zniewag, niedostatków, prześladowań i ucisków. Kiedy bowiem jestem słaby, wtedy jestem mocny". Bóg nie chce z nas uczynić dziwaków, ale pragnie naszego szczęścia. Niestety, wielu młodych ludzi uważa, że mówienie o powołaniu oznacza od razu konieczność wdziewania habitu czy sutanny. Spokojnie! Po pierwsze: życie byłoby wtedy nudne i jednolite, a po drugie: nasz gatunek byłby skazany na wymarcie, ponieważ księża diecezjalni wybierają celibat, a osoby konsekrowane (zakonne) składają ślub czystości. Celnie podsumował to śp. ks. Twardowski: "Bóg nie wybiera na kapłana tego, kto jest piękny, dobry, szlachetny. Wybiera tego, kogo chce. Wybiera świętego, aby był bardziej święty; wybiera grzesznika, aby nie był grzesznikiem. Ciekawyjest ten wybór". Bóg ma swoje, nieznane nam kryteria i nie należy się wysilać, aby je próbować zgłębić. Z własnego doświadczenia wiem, że to jest bezcelowe. Ponadto przyznać muszę, że na pewno Bóg ma doskonałe poczucie humoru. Oto człowiek, który przez szesnaście lat nie chodził do kościoła i unikał wszelkich objawów życia religijnego, zostaje postawiony przed innymi i ma zaświadczyć o Nim. Czy to nie boski dowcip? Muszę przyznać, że od kiedy pozwoliłem Mu się prowadzić, nigdy się nie nudziłem i każdy nowy dzień daje mi poczucie dreszczyku emocji: gdzie, do kogo mnie dziś pośle?
Oczywiście, wszystko to zastrzeżone jest klauzulą, którą można streścić w słowach: JEŚLI TYLKO CHCESZ. Bóg nie zmusza nikogo, bo nie uczynił z nas marionetek, którymi się bawi zgodnie z własnym upodobaniem. Zawsze składa propozycję. Przecież nie muszę jutro pracować jako katecheta, a czy to zmieni Jego nastawienie do mnie? Nie! Najcudowniejsze w powołaniu jest to, że człowiek godzi się na Boże działanie. To dlatego św. Tereska od Dzieciątka Jezus mogła mówić o sobie, że jest małym ołóweczkiem w ręku Boga, który kreśli swój plan i obraz dla innych. To postawa przepojona nauczaniem Jezusa, który zwracając się do swoich uczniów, powiedział: "Tak i wy, kiedy wykonacie wszystko, co wam polecono, mówcie: «Jesteśmy nieużytecznymi sługami. Wykonaliśmy to, co było naszą powinnością»". Mimo że Jezus przemawiał do tysięcy ludzi, tylko niektórych powołał do specjalnej służby. Jak mawiał nam pewien zakonnik, statystyki są nieubłagane. Dziś jest podobnie, dlatego nie warto bać się pytać: "Boże! Powiedz mi, co mam robić, jaka jest najlepsza droga dla mnie?". A gdy poznamy Jego propozycję, wtedy dokonamy wyboru. Pozostaje tylko jeden problem: jak rozpoznać, czego chce ode mnie Bóg?
By na to pytanie odpowiedzieć, posłużę się przykładem. Gdy chciałem odejść z zakonu, mój spowiednik zadał mi na koniec jedno pytanie: "Co będziesz robił po odejściu?". Zaskoczył mnie, bo choć przez kilka lat borykałem się z myślą, czy powinienem pozostać, czy też odejść, to nigdy nie pomyślałem o moich ewentualnych krokach poza murami klasztoru. Odpowiedziałem, że nie wiem, ale czuję pokój w sercu i powinienem jednak opuścić zakon. Wtedy mój spowiednik powiedział: "Ten pokój w sercu jest dla mnie znakiem, że Pan powołuje cię do czegoś innego". Bóg daje pokój w sercu. Świat szuka dziury w całym lub kusi innymi drogami. To jak z wyborem studiów. Młodzi często zwlekają z powiedzeniem swoim rodzicom o planach na przyszłość, bo boją się, że usłyszą sakramentalne: "A co ty po tych studiach będziesz robił?". Albo że starzy uderzą w strunę nostalgiczną: "Jesteś taki zdolny, przed tobą tak wielkie możliwości, nie marnuj swojego życia".

Każdego dnia należy pytać Boga o to, jakie ma wobec nas zamiary? Wsłuchiwać się w to, co mówią inni, znaleźć stałego spowiednika, który będzie znał nasze życie i popatrzy na pewne rzeczy z zewnątrz, starać się trwać w łasce, którą można porównać do odpowiedniej kondycji i gotowości, aby podjąć konkretne wysiłki. Oczywiście, trzeba również podkreślić rolę Pisma Świętego i modlitwy liturgicznej oraz indywidualnej. Bóg potrafi przemówić do nas w każdej sytuacji, a my jedynie powinniśmy być nastawieni na odbiór. I nie martwmy się, że może dziś, jutro lub za rok nie poznamy zamysłu Boga. Nie bójmy się, On na pewno o nas nie zapomniał! Każdy ma swoją część historii do zrealizowania, ale ważne, by zrobić to z Nim. Tę prawdę uzmysłowił mi mój ulubiony pisarz, który takie to słowa przypisał jednemu ze swoich bohaterów: "Lecz tak właśnie najczęściej bywa z czynami, które obracają koła świata: dokonują ich małe ręce, na małych spada ten obowiązek, gdy oczy wielkich zwrócone są w inną stronę". Teraz kończę, bo idę realizować moje powołanie - przecież jestem mężem i ojcem. I dobrze mi z tym!

Więcej w książce: Ale faza! Życie pod napięciem

Książka pokazuje, że życie ideałami chrześcijańskimi jest możliwe i to nie tylko dla zakonnika, ale także dla ojca rodziny.

Autorzy dowodzą, że życie z Bogiem daje niesamowitego "kopa" może nawet większego niż porażenie prądem. Dochodzą do wniosku, że jako wierzący w Boga, tylko wtedy nie będziemy "kopciuchami", gdy odkryjemy jak wielkie bogactwo kryje się w chrześcijaństwie. Książka, którą trzymasz w ręku jest próbą podzielenia się doświadczeniem zdobytym w czasie życiowych zmagań. Znajdziesz w niej odpowiedzi na pytanie o powołanie, modlitwę, spowiedź i o inne ważne elementy życia chrześcijańskiego. Niech to będzie dla ciebie świadectwo dwóch elektryków, którzy nie lubią marazmu życiowego i starają się wykorzystać każdą sekundę życia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Powołaniowa epopeja
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.