Biskup jest zwornikiem jedności kościelnej, naszym łącznikiem z Tradycją apostolską. Jak jednak odróżnić biskupa, który naucza zgodnie z Tradycją, od tego, który popada w herezję? - pisze ks. Strzelczyk w swojej najnowszej książce.
Stosunkowo szybko, bo w II-III wieku, upowszechniła się w Kościele praktyka dwustopniowego wyboru biskupa. Samego wyboru dokonywała wspólnota lokalna, często kolegium prezbiterów, ale - o czym już wspominaliśmy - nie mogli go oni wyświęcić. Do tego potrzeba było innego biskupa, na przykład z sąsiedniego miasta. Jeśli miał on wątpliwości co do wybranego kandydata, podejrzewał, że jego wiara jest nieprawidłowa, że naucza dziwnie albo źle się prowadzi, nie wkładał na niego rąk.
Dla większej pewności zachowania jedności kościelnej zaczęto do konsekracji prosić kilku biskupów. Już Sobór Nicejski w 325 roku nakazał, żeby tych konsekrujących biskupów było co najmniej trzech. I tak jest do dzisiaj, nie licząc sytuacji nadzwyczajnych, na przykład prześladowań. W związku z tym, że komunikacja w starożytności była dużo gorsza niż dziś, ustanowienie biskupa było rozciągnięte w czasie i włączało sąsiednie Kościoły lokalne.
To także ułatwiało zachowanie jedności, ponieważ wymuszało cykliczne spotkania biskupów oraz pewne zainteresowanie tym, co się działo u sąsiadów.
Papież Franciszek oskarżony o herezje. Dokument podpisało 62 sygnatariuszy, w tym duchowni >>
Istotna była też praktyka polegająca na tym, że w czasie modlitwy eucharystycznej biskup wymieniał imiona tych biskupów, z którymi poczuwał się do jedności, czyli zwykle sąsiadów, swojego arcybiskupa metropolitę i patriarchę (dziś w parafiach czynimy to w wersji minimalistycznej: podczas Eucharystii wspominamy swojego biskupa i biskupa Rzymu).
Był to dość klarowny sposób wyrażania jedności. Jeśli ktoś z zewnątrz przyjeżdżał do miasta i szedł na Eucharystię, od razu wiedział, z kim ma do czynienia. Jeżeli nie słyszał imienia swojego biskupa albo metropolity, oznaczało to, że albo ta wspólnota odłączyła się od Kościoła powszechnego, albo to jego macierzysta wspólnota od niego odpadła i dlatego jej biskupa nie wspomniano w modlitwie.
Bp Nitkiewicz: to nie ekumenizm jest herezją, ale jego odrzucenie >>
Mniej więcej od III wieku zaczynają się też stabilizować formy wspólnotowego podejmowania decyzji w sprawach dotyczących większej liczby Kościołów. Chodzi tu zwłaszcza o instytucję synodu. Kiedy w Kościele pojawia się jakiś problem, zbierają się biskupi z danego terenu, rozmawiają i podejmują stosowną decyzję w tej sprawie.
Potem wysyłają do sąsiednich metropolii list o takiej strukturze: "Mieliśmy następujący problem, rozwiązaliśmy go tak i tak. Jeśli podoba się wam to rozwiązanie, możecie z niego skorzystać". Jeśli w jakimś Kościele pojawiał się dobry pomysł, który się rozpowszechnił w kilku diecezjach, a synod go przyjął jako obowiązujący, podsuwano go też sąsiadom. W ten sposób pewne praktyki się rozpowszechniały.
W ten sposób zachowywano jedność mimo braku centralnej administracji - prymat biskupa Rzymu był wówczas bardziej honorowy niż związany z rzeczywistą władzą. Tej jedności towarzyszyła wielka różnorodność: nie było mszału, kodeksu prawa kanonicznego ani katechizmu, a mimo to istniała jedność, dynamicznie i sprawnie funkcjonująca.
* * *
Skomentuj artykuł