Ofiara w sensie religijnym, i to wspólnym dla wszystkich wielkich religii, służy pojednaniu. W duchu chrześcijańskim dopowiedzmy, że pojednanie jest ostatecznie dziełem miłości, która wypływa z Boga i do Niego prowadzi. Dlatego znak, jaki Maksymilian Maria Kolbe pozostawił po sobie w Auschwitz, przezwycięża podziały, wskazuje drogę wyjścia z otchłani złego - mocą miłości.
Nie śmierć stoi w centrum Ewangelii jako Dobrej Nowiny. Dla Jezusa centralną prawdą Jego nauczania było Boże królowanie, którego "bliskość" (por. Mk 1, 15) objawiała się w Nim samym - w znakach, jakich dokonywał od początku swej publicznej działalności - przez całe życie. Jednak okazało się, że droga życia poświęconego jednej prawdzie wymagała na koniec ostatniego świadectwa - męczeństwa. Krzyż objawił najbardziej tajemniczą stronę Bożego królowania. Mogło się wydawać, że to zło zwycięża tutaj, a nie dobro... Widzialne znaki dominowania złego były w cieniu Krzyża porażające, doprowadziły nawet uczniów do zwątpienia. Ci, którzy wytrwali mimo wszystko, zwłaszcza Maryja z umiłowanym uczniem Jezusa, stali się świadkami Jego miłości do końca - znoszącej śmierć... I właśnie dzięki temu centralna prawda o królowaniu Boga stała się świadectwem o mocy Bożej miłości silniejszej od śmierci. Poświadczają tę prawdę męczennicy. Skupmy się na jednym - na świadectwie św. Maksymiliana Marii Kolbego.
Świadectwo śmierci
Pamięć o św. Maksymilianie łączy się na pierwszym miejscu z jego śmiercią w obozie zagłady, w Auschwitz. Ostatnimi czasy złowroga nazwa niemiecka z czasu II wojny światowej stała się synonimem holokaustu - całopalnej ofiary, która zanim ogarnęła Żydów, objęła Polaków, Romów i więcej jeszcze narodowości, przeznaczonych przez "rasę panów" na wyniszczenie. Na szczęście już ucichły spory o sens obozowej ofiary. Nie godzi się nadużywać imienia zmarłych, aby załatwiać interesy żyjących... Ofiara w sensie religijnym, i to wspólnym dla wszystkich wielkich religii, służy pojednaniu. W duchu chrześcijańskim dopowiedzmy, że pojednanie jest ostatecznie dziełem miłości, która wypływa z Boga i do Niego prowadzi. Dlatego znak, jaki Maksymilian Maria Kolbe pozostawił po sobie w Auschwitz, przezwycięża podziały, wskazuje drogę wyjścia z otchłani złego - mocą miłości.
Przypomnijmy to, co najważniejsze w śmierci Świętego. Jego świadectwo nie od razu było przyjęte jako męczeństwo w tradycyjnym sensie, czyli jako śmierć w obronie wiary. Mogło się wydawać, że nie bronił on wiary chrześcijańskiej, tylko zginął, broniąc ludzkiego życia. Tymczasem Kościół uznał: należy czcić Maksymiliana jako męczennika. Prowadzi to nas do głębszego pojmowania ostatniego świadectwa Świętego.
Wiara chrześcijańska zwraca się ku Słowu wcielonemu, przeto wyznanie jej nie może się ograniczać do słów, ale wyraża się czynnie. Z kolei czyny mają świadczyć o miłości, w której objawia się najpełniej Boże królowanie. Na tym opiera się podstawowe przykazanie Jezusa. Przed śmiercią głosił On swym uczniom: To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem (J 15, 12). A jak On umiłował? Sam oznajmił to w następnym zdaniu: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15, 13). Dlatego największym wyznaniem wiary w Boga, który tak nas umiłował, jest oddanie życia jako świadectwo najwyższej miłości. Jej miarą staje się to, że ludzie tak umiłowani zasługują na miano "przyjaciół". Po grecku pojawia się tu słowo filos, a więc przyjaciel "ukochany", skoro bliski czasownik (fileó) znaczy: kocham, darzę głębokim uczuciem. Do samego Jezusa przylgnęło miano "przyjaciela" celników i grzeszników (por. Mt 11, 19). Miłość, jaką im okazywał za swego życia, dopełniła się w śmierci. Wtedy dał ostatnie świadectwo, modląc się za krzyżujących Go nieprzyjaciół, aby zyskali przebaczenie, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). Grzeszyli, bo nie wiedzieli, że mają w Nim Przyjaciela.
W świetle miłości śladami Jezusa nieprzyjaciele stają się przyjaciółmi. Chrystusowe słowa nabierają nowego sensu na tle przykazania, które w chrześcijaństwie jest uważane za najtrudniejsze: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5, 44). Czy najtrudniejsza miłość nie zasługuje na to, by ją nazwać największą? Czy więc oznaką największej miłości nie byłoby oddanie życia za swoich nieprzyjaciół? Owszem, tylko że dla miłującego w taki sposób przeciwnicy przestają być postrzegani jako nieprzyjaciele, stają się - w świetle miłości - przyjaciółmi. To może się wydawać nie do wytrzymania. W spojrzeniu Maksymiliana w ostatnich godzinach jego życia było tyle miłości, że przeciwnicy nie mogli tego znieść: "SS-man w celi śmierci zabronił mu patrzeć sobie w oczy". Co zdradza lęk oprawcy przed swą ofiarą? Prześladowca nie widział, co czyni, nie chcąc uznać, że zagłodzony zakonnik żywi do niego miłość i jest obrazem Przyjaciela - wcielonego Boga.
Nieprzyjaciele stają się przyjaciółmi... Tajemnicze przejście zostaje zapoczątkowane w oczach i sercu miłującego do końca, jak umiłował Jezus. Jego spojrzenie, które wyraża tajemnicę Bosko-ludzkiego Serca, przewiduje pojednanie, wskazuje drogę do niego. Wystarczyłoby poddać się temu spojrzeniu. Jednak opory mogą być ogromne, jakby nie do pokonania. Jakże dziwić się hitlerowcowi, że nie wytrzymał spojrzenia Maksymiliana, jeśli człowiek o wiele pobożniejszy, pochwalony przez samego Jezusa, mógł oprzeć się Jemu, gdy On spojrzał na niego z miłością i rzekł mu: "Jednego ci brakuje" (Mk 10, 21). Pamiętając o bogatym młodzieńcu, myślimy przeważnie, że "jednym", którego mu brakowało, było wiele posiadanych dóbr, a zwłaszcza przywiązanie do nich. Ale w głębi zabrakło przyjęcia Jednego, który jest Dobry (Mt 19, 17), więcej, przyjęcia Go w miłującym spojrzeniu Jezusa. Kto pojmie, jak ewangeliczna Maria, że "potrzeba tylko jednego", ten odkrył "dobrą cząstkę" (por. Łk 10, 42), której nie będzie pozbawiony; "cząstka" stanie się zaczynem przemiany w świetle spojrzenia Bosko-ludzkiego Przyjaciela. Zaczyna się to w sercu otwartym dzięki modlitwie. Modlący się doświadcza najpierw osobiście, w sobie, że nieprzyjaźń, ukrywająca potrzebę przyjaźni, powoli się wyczerpuje. Nie wytrzymuje cierpliwego działania miłości, która w końcu wszystko znosi (1 Kor 13, 7).
Tajemnica Jednego
Potrzeba tylko Jednego... To wyznanie przybliża do tajemnicy, poświadczonej w Starym Testamencie i potwierdzonej w Nowym Przymierzu przez Jezusa: "Pan Bóg nasz, Pan jest jeden" (por. Mk 12, 29). Objawienie Bożej jedności dopełnia się dzięki Człowiekowi, który do tego stopnia był zjednoczony z Bogiem jako Ojcem, że mógł o sobie powiedzieć: Ja i Ojciec jedno jesteśmy (J 10, 30). Jeśli wierzymy Jezusowi, przyjmując aż tak istotną jedność Bóstwa i człowieczeństwa, znajdujemy zarazem uzasadnienie połączenia przez Niego dwu przykazań: miłości Boga i bliźniego. W obu przypadkach miłość jest jedna. Dlatego umiłowany uczeń Jezusa, który najpełniej - na sobie -doświadczył jedności Bosko-ludzkiej miłości, ostrzegał: Jeśliby ktoś mówił: "Miłuję Boga", a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4, 20). Taka jest po prostu konsekwencja fundamentalnej prawdy: Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim (1 J 4, 16).
Co znaczy dopowiedzenie, że Jeden jest - miłością? Jeśli miłość należy do Jego istoty, to Jeden nie może być jednostką, pojedynczą osobą, choćby Boską... Jedna miłość - Boga i bliźniego - ma fundament w samym Bogu. Bliźni, objawiający się w człowieku, to Bóg albo dokładniej: osoba Drugiego w Jednym. Oto najgłębszy sens Jezusowego słowa: Ja i Ojciec jedno jesteśmy (J 10, 30). W Jednym trzeba rozróżnić Ojca i Syna. Właśnie ten Ostatni (i Pierwszy - por. Ap 22, 13) wciela się jako najważniejszy Bliźni, bliski każdemu człowiekowi wcielony Bóg, którego można zatem odtąd doświadczyć w dwoiście jednym spotkaniu: przyjęciu Jego miłości, by dzielić się nią z drugim człowiekiem. Na początku jest Boża miłość, skoro miłujemy [Boga], ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował (1 J 4, 19). Podobnie dzieje się z miłością bliźniego. W przypowieści o Dobrym Samarytaninie jako najpełniejszej ilustracji bliźniego kryje się przesłanie: moim pierwszym bliźnim jest Bóg wcielony w Jezusie, śpieszący z pomocą, gdy znalazłem się w potrzebie - miłości. I gdy doświadczam uczynnej mocy Jego miłosierdzia, dociera do mnie: Idź, i ty czyń podobnie! (Łk 10, 37).
Jedność Ojca i Syna dopełnia się w Jednym dzięki jeszcze jednej, może najmniej uchwytnej Postaci, którą nazywamy Duchem Świętym. I tu powracamy do naszego Świętego - Maksymiliana. Jego śmierć jako świadectwo miłości nie była "przypadkiem", oderwanym od wcześniejszego życia, tylko stanowiła dopełnienie. Z obozu, w którym oddał życie, zachowała się pamięć o jego kazaniu, już ostatnim, wygłoszonym do grupki współwięźniów. Odtworzone słowa zostały spisane po wojnie, w 1947 roku, przez ich słuchacza - ks. Konrada Szwedę, który przede wszystkim zapamiętał ogromne wrażenie wywołane kazaniem. Słowa Maksymiliana miały "orzeźwiającą siłę. Nabierały innego znaczenia. Jakieś dziwne uczucia owładnęły myśli.
O. Kolbe potrafił jakby «do prawd Ducha mowę ducha przystosować».
O. Kolbe umiał te gorzkie cierpienia przez miłość przetworzyć w twórcze i tryskające życiem źródło siły duchowej, które nas podtrzymywało. To było wypływem jego głębi ducha". Wspominający dodaje na koniec: "Ostatni akord tego kazania wypowiedział O. Kolbe w ciemnicy podziemnego bunkra".
Tak, ostatnie słowa przekazane w imieniu Maksymiliana były pełne mocy Ducha Świętego. Przypomina się świadectwo pierwszego męczennika Szczepana. Jego wcześniejsza misja, w której pełen łaski i mocy działał cuda i znaki wielkie wśród ludu (Dz 6, 8), znalazła dopełnienie w godzinie śmierci, gdy pełen Ducha Świętego, patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy Boga. I rzekł: "Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga" (Dz 7, 55-56). Maksymilian używał innych słów, ale zaświadczył o Tym samym: pełen Ducha świadczył o tajemnicy Jednego, w którym Ojciec i Syn otwierają się na wspólnotę Ducha Świętego w jedności Bosko-ludzkiej, objawionej w człowieczeństwie Syna, lecz obejmującej i nas, a zwłaszcza niepokalanie poczętą Matkę Syna, poczętego z Niej "za sprawą Ducha Świętego". To bowiem było treścią kazania-testamentu Maksymiliana: jak "Niepokalana w stosunku do Osób Trójcy Świętej" otacza szczególną troską "swe dzieci w cierpieniu i nieszczęściu", skoro dała "Synowi Jego ciało mistyczne z członkami, którymi my jesteśmy".
Nie słowa są tu ważne, może trudne do pojęcia jako teologiczna "spekulacja"... Liczy się żywe zjednoczenie Świętego z Jednym, o którym świadczyło jego życie, jego śmierć. Ofiara miłości nie była dla niego czymś abstrakcyjnym, ale stanowiła tajemnicę Miłości trój-jedynej: Ojca rodzącego Syna w Duchu Świętym oraz ofiarującego Jego Bosko-ludzkie życie światu w Niepokalanej i przez Nią. Dlatego centralną prawdą, której Maksymilian oddał całe życie, było Niepokalane Poczęcie w jedności z misterium Trójcy Przenajświętszej. Ożywiała go modlitwa, przejęta z tradycji franciszkańskiej pobożności od piewcy Niepokalanej, bł. Jana Dunsa Szkota. Średniowieczny teolog tak się modlił: "Dozwól mi chwalić Cię, Panno Przenajświętsza. I daj mi moc przeciw nieprzyjaciołom Twoim". Znamienne, że powtarzając początek tej modlitwy, św. Maksymilian zmienił jej drugą prośbę, nie myśląc bynajmniej o nieprzyjaciołach ani nie prosząc o moc przeciwko nim, lecz modląc się o pomoc innego rodzaju: "Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił". I jakby te słowa nie były dość jasne, dodawał: "Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował, cierpiał, wyniszczył się i umarł". Ale przede wszystkim uzupełnił modlitwę Szkota wstępem, sławiącym Trójcę Przenajświętszą, najpierw Ojca: "za to, żeś w Jej przeczystym łonie Syna swego Jednorodzonego złożył". Modlitwa została wysłuchana w całości - w ofierze życia i śmierci Maksymiliana, skoro dla niego oddanie się Niepokalanej było drogą poświęcenia siebie Jednemu, Bogu, który jest miłością.
Życie w świetle Niepokalanego Poczęcia
Przechodząc od obozowego świadectwa Świętego do jego wcześniejszego życia, nie zatrzymuję się przy dziełach, istniejących do dzisiaj i nadal aktywnych jak: Niepokalanów, obchodzący w 2002 roku 75. rocznicę powstania, Rycerstwo Niepokalanej i jego (Jej?) pisemko... Najbardziej interesuje mnie dzieło niedokończone - nieskończone w swym ogromie... Maksymilianowi marzyły się, zgodnie z imieniem, które przyjął w zakonie, rzeczy największe - maksymalne. We wspomnianej modlitwie, wysławiającej Niepokalaną w jedności z tajemnicą Trójcy Przenajświętszej, zaraz po prośbie, by dla Niej "umarł", prosił: "Dozwól, bym do Ciebie cały świat przywiódł". Nawet jego współbraciom prośba wydała się wygórowana, dlatego pominęli ją w pierwodruku modlitwy. Maksymilian jednak ufał, że jego pragnienie się spełni. Za życia dane mu było dotrzeć na Daleki Wschód, do Japonii. Po śmierci świadectwo jego miłości przemówiło do wielu, także do tych, którzy ciągle nie pojmują fascynacji Świętego jedną tylko tajemnicą... Śmierć nie przerwała dzieła jego życia, wskazała drogę dopełnienia.
W ostatnich latach życia, kiedy Maksymilian powrócił do Niepokalanowa, myślał o książce poświęconej Niepokalanej. Rozpoczął przygotowania w maju 1939 roku, następnie po wybuchu wojny wracał do swej pracy w nielicznych okresach odpoczynku od innych zajęć. Ostatni zapis pochodzi z godzin porannych 17 lutego 1941 roku, w którym około południa nastąpiło aresztowanie Maksymiliana, początek drogi, prowadzącej do końca w Auschwitz. Po raz kolejny Kolbe rozważał owego dnia tajemnicę relacji Niepokalanej do Trójcy Świętej. Punktem wyjścia było imię, jakie posłyszała "z ust samej Niepokalanej" obdarzona Jej wizją Bernardetta w Lourdes: "Jam jest Niepokalane Poczęcie". Już pierwszym odbiorcom tej odpowiedzi wydawało się, że wizjonerka musiała się przesłyszeć, gdyż trudno zastosować imię "Poczęcia" do ludzkiej postaci, także do Niepokalanej. Maksymilian już uprzednio wiele razy rozważał tajemnicę imienia, przewidując: "«Niepokalanie Poczęta» - można trochę zrozumieć, ale «Niepokalane Poczęcie» pełne jest pocieszających tajemnic". Odkrył w końcu, że pocieszająca tajemnica wiąże się właśnie z Osobą Pocieszyciela, Ducha Świętego jako Poczęcia, świętego i niepokalanego, w samym Bogu!
Oto najważniejsze ogniwa w argumentacji Świętego. Wyszedł on od tajemnicy Ducha Świętego jako "owocu miłości Ojca i Syna". Jak owocem miłości stworzonej jest poczęcie stworzonego życia, tak Duch jako owoc miłości Boskiej jest poczęciem niestworzonym, pierwowzorem wszelkiego poczęcia życia we wszechświecie: "Duch więc to poczęcie przenajświętsze, nieskończenie święte, niepokalane". Dalej, tajemnica obejmuje Niepokalaną jako Oblubienicę Ducha Świętego. Świadczy o tym dokonane przez Ducha poczęcie Syna Bożego, kiedy rozpoczęło się i wcieliło w ludzkim czasie to, co już odwiecznie dokonuje się w Bogu. Wreszcie, w świetle obu tajemnic - Ducha jako Niepokalanego Poczę¬cia w Bogu oraz Maryi poczynającej w tym Duchu Syna Boskiego Ojca - odsłania się Maryjna tajemnica Niepokalanego Poczęcia: "Jeżeli w stworzeniach oblubienica otrzymuje nazwę oblubieńca dlatego, że do niego należy, z nim się jednoczy, do niego upodabnia i staje się w zjednoczeniu z nim czynnikiem twórczym życia, o ile bardziej nazwa Ducha Przenajświętszego, Poczęcie Niepokalane, jest nazwą Tej, w której On żyje miłością płodną w całym porządku nadprzyrodzonym".
Pojmujemy pełniej intuicję, która przyświecała Świętemu w misji życia: Niepokalanego Poczęcia nie da się zawęzić do Maryi. Jest ono owocem Jej oblubieńczego, najbardziej intymnego związku z Duchem Świętym. Dlatego jednocząc się z Niepokalaną, jednocześnie przyjmujemy Ducha, poczynającego życie Boga w nas, aby dzięki Duchowi rodził się w naszym życiu Jezus, abyśmy - przez Niego, z Nim i w Nim - jako dzieci Boże powracali do jedności w Ojcu.
Przybliżamy się do wizji, szczególnie bliskiej Maksymilianowi jako miłośnikowi nauk przyrodniczych oraz ich technicznych zastosowań. Jeden z jego młodzieńczych projektów przewidywał konstrukcję "etereoplanu", rakiety do poruszania się w przestrzeni pozaziemskiej dzięki wykorzystaniu fizykalnego prawa siły, głoszącego, że "akcja i reakcja są sobie równe co do wielkości, ale przeciwnie skierowane". Pomysł antycypował "odrzutowe" silniki, które faktycznie miały zrewolucjonizować technikę XX wieku. Odkrycie Maksymiliana poprowadziło go jednak w inną stronę. Stopniowo rozpoznał, że przemiana świata dokona się dzięki promieniowaniu tajemnicy Niepokalanego Poczęcia. Szukając uzasadnienia tej prawdy, zaczął się powoływać właśnie na prawo równości akcji i reakcji!
Na pierwszym miejscu jest inicjatywa Boga: "Od Ojca przez Syna i Ducha zstępuje każdy akt miłości Boga, stwarzający, utrzymujący w istnieniu, dający życie i jego rozwój tak w porządku natury, jak i w porządku łaski. Tak Bóg darzy miłością swe niezliczone podobieństwa skończone; i nie inną drogą jak przez Ducha i Syna wstępuje do Ojca reakcja miłości stworzenia". Ta reakcja przyjmuje różne postaci, które wydają się "nierówne" Boskiej akcji. Jedność i równość akcji-reakcji, najpełniej objawiona w Jezusie jako Bogu-Człowieku, została zapoczątkowana w świecie w Niepokalanej, od początku Jej życia. Tajemnica Niepokalanego Poczęcia zapowiada poczęcie Syna za sprawą Ducha Świętego, który jako "Poczęcie Odwieczne, Niepokalane, w łonie Jej duszy [...] niepokalanie poczyna życie Boże. I panieńskie łono Jej ciała dla Niego zarezerwowane i w Nim poczyna w czasie - jak wszystko, co materialne dzieje się w czasie - też życie Boże Boga-Człowieka. I tak powrót do Boga, reakcja równa i przeciwna, idzie drogą odwrotną niż stworzenie. Przy stworzeniu od Ojca przez Syna i Ducha, a tutaj przez Ducha staje się Syn Wcielony w Jej łonie i przez Niego wraca miłość do Ojca".
Skoro Niepokalana stanowi pełną reakcję na akcję Boskiej miłości, nasze życie, zaciemnione grzesznym reagowaniem na Boże działanie, może dzięki Niej oczyszczać się, coraz bardziej odpowiadać miłości. Drogę całego życia wskazuje akt oddania się Niepokalanej, z ufnością, że Ona przekazuje nasze działania "Jezusowi jako swe własne, więc też bez zmazy, niepokalane, a On Ojcu. W ten sposób dusza coraz bardziej staje się Niepokalanej, jak Niepokalana jest Jezusową, a Jezus Ojca. I jak przypływ i odpływ miłości stanowi życie w łonie Trójcy Przenajświętszej, tak też i pomiędzy Stwórcą a stworzeniem powracającym do Stwórcy, od którego było wyszło".
Reakcja na krzyż
Działanie "reakcyjne" źle się kojarzy... Dzieje się tak dlatego, że przeważnie zajmuje nas reakcja na zło, które widzimy czy przeżywamy. Nieustannie powraca doświadczenie krzyża. Reagujemy na to zniecierpliwieniem i pod jego wpływem podejmujemy działania "na własną rękę", za mało wypływające z Boga, Jego miłości. Maksymilian reagował inaczej. Nie zło poruszało go do działania, ale wizja, przyświecająca mu na Cudownym Medaliku - głównym "orężu" jego misyjnej akcji. Gdy marzył o tym, aby cały świat oddać Niepokalanej, myślał o zwycięstwie, którego znakiem była dla niego wizja Niepokalanego Poczęcia: widać tu wyraźnie, że zło jest podeptane pod stopami Niewiasty, zaś Ona, pełna łaski, przekazuje promienie Bożego światła na całą kulę ziemską, dla wszystkich ludzi. Jasne było dla Maksymiliana, że znakiem zwycięstwa łaski pozostaje krzyż i miłujące Serce Jezusa, z którego wypłynęły krew i woda... Maryja stojąca pod krzyżem doświadczyła tego pierwsza, i świadczyła dalej o łasce Syna - jako Matka wszystkich, których On Jej powierzył. W znaku Niepokalanego Poczęcia - Maryi promieniującej łaską - kryje się zatem łaska Jej ukrzyżowanego Syna. Jej znak jest jasny, wyraźniej ukazuje łaskę niż ciemny krzyż, rozjaśniający się dopiero w świetle Zmartwychwstania. To znak, który jeszcze silniej może przekonać o prymacie miłości, znoszącej zło...
Również ofiara życia Świętego, silnie przemawiająca językiem bezgranicznej miłości, stała się znakiem Niepokalanej. Już wcześniej został on w obozie ogołocony ze wszystkiego, nie wyłączając imienia, w którym zawierało się także imię Marii - zastąpił je numer: 16670. Nie zachowały się żadne relikwie ("pozostałości") jego ziemskiego ciała, gdyż następnego dnia po śmierci, która nastąpiła w wigilię Uroczystości Wniebowzięcia Maryi 1941 roku, zwłoki zostały spalone - jak ofiara całopalna - w krematorium. Czy nie dopełniło się tym samym jego zjednoczenie z Niepokalaną? Nie tylko w zewnętrznym fakcie, że jego ciało zostało "wzięte do nieba" z krematoryjnym dymem w dniu Wniebowzięcia. I nie tylko w tym, że łączy go z Maryją brak relikwii... Najgłębszy sens śmierci Maksymiliana - znak miłości przezwyciężającej najbardziej otchłanne zło - jest znakiem Niepokalanej dla całego świata. Ofiara Świętego nie przysłania znaku Niewiasty depczącej głowę węża, ale odsłania jego nieprzemijające znaczenie.
Świadectwo, które w obozie pozostało w ukryciu, dotarło w końcu do wielu. Śmierć objawiła się jako przejście do chwały, Boskiej glorii. Świadek uroczystości beatyfikacyjnych w Rzymie, nieodżałowanej pamięci ksiądz Janusz Pasierb, wspominał ów moment: "Gdy w glorii Berniniego ukazał się wizerunek człowieka, który umierał z głodu, nagi, w samotności, pomyślałem, że wszystkie ofiary hitleryzmu zostają oto umieszczone na ołtarzu w blasku, podniesione z ciemności, poniżenia. Że jest to prawdziwy koniec wielkiej wojny. Nie było nim wieszanie hitlerowców, ale pokazanie, że ich ofiary miały rację, że ich śmierć otacza blask".
W świecie mnożą się znaki złego. Można reagować albo źle, przyczyniając się do jego szerzenia, albo dobrze, zgodnie ze świadectwem Ukrzyżowanego i Jego najwierniejszych uczniów - męczenników. Od nas zależy, w którą stronę kierujemy spojrzenie: ku rozmaitym przejawom złego czy raczej we wszystkim szukamy Jednego, który jest Dobry. Także zło nie mogłoby się rozwijać, gdyby nie pasożytowało na dobru, jedynym, któremu przysługuje trwałość istnienia. Dlatego ma rację filozof, która w analizie procesu przeciwko "wykonawcy" holokaustu zauważała: "Uważam obecnie, że zło nigdy nie jest «radykalne», a tylko skrajne i że nie posiada ono żadnej głębi... Może ono wypełnić i spustoszyć cały świat, bo rozprzestrzenia się jak grzyb porastający powierzchnię. «Urąga myśli», jak napisałam, gdyż myśl próbuje dotrzeć na pewną głębokość, sięgnąć do korzeni, w momencie zaś, gdy zajmie się złem, jałowieje, bo dotyka nicości. Na tym polega «banalność zła». Jedynie dobro posiada głębię i może być radykalne".
Znana teza Hanny Arendt o "banalności" zła dopełnia się w świetle świadectwa Świętego. Nie złemu warto poświęcać uwagę, tylko Dobremu, zagłuszanemu nierzadko, skazywanemu na śmierć, ale przecież ostatecznie Zmartwychwstającemu. Zwycięstwo należy do Miłości, która nie pamięta złego (1 Kor 13, 5), jak o tym nas przekonuje wielki znak Niepokalanej.
Skomentuj artykuł