Redakcja "Listu" rozmawia z o. Tomaszem Grabowskim, dominikaninem, prezesem Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.
List: Przygotowuje Ojciec dorosłe osoby do sakramentu chrztu, a zatem w pewien sposób uczy ich wiary. Wydaje się jednak, że jeśli ktoś prosi o chrzest, to jakąś wiarę już ma - coś go przecież do Kościoła przyciągnęło. Czy ludzie, którzy proszą o chrzest, już wierzą?
O. Tomasz Grabowskim: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba dokonać pewnego rozróżnienia. Istnieje akt wiary i depozyt wiary. Słowa "wiara" najczęściej używamy w znaczeniu aktu wiary, i tu można mówić o akcie wiary naturalnej, kiedy wierzymy komuś lub w coś i na tej wierze opieramy swoje przekonanie, i o akcie wiary religijnej, kiedy wierzymy w Boga i Jemu, a nasze życie to odzwierciedla. Depozyt natomiast to wszystko to, w co wierzymy: Objawienie dane nam przez Pismo Święte i Tradycję.
Czy ludzie, którzy proszą o chrzest mają wiarę? Różnie z tym bywa. Są tacy, którzy dzięki temu, że żyją w małżeństwie z osobą wierzącą, są blisko Boga, który się objawił w Biblii i w Kościele. Jeden z katechumenów powiedział kiedyś na spotkaniu: "Moja narzeczona mówi o św. Piotrze tak, jakby go osobiście znała". Ktoś, kogo on uznawał za bohatera fikcji literackiej, był dla jego narzeczonej bliskim znajomym, mającym konkretne cechy charakteru. To go zaintrygowało. Niektórzy przychodzą, żeby się dowiedzieć, w co wierzy Kościół, a w ramach przygotowania odkrywają, że to nie jest tylko teoria, ale namacalna rzeczywistość. Inni mająjużjakieś przeświadczenie o Bogu, są Nim zaintrygowani, co zresztą jest potwierdzeniem tego, że w ramach naturalnego rozumu możemy dojść do przekonania, że Bóg istnieje. Nie wiedzą natomiast, jaki jest Bóg, nie mają jasności, którą daje Objawienie.
Czym różni się ich przeświadczenie, że Bóg istnieje, od wiary chrześcijan?
Otóż na chrzcie otrzymujemy łaskę wiary, która przekracza nasze naturalne zdolności do poznania Boga.
Ale skoro ktoś przychodzi prosić o chrzest, to jakaś łaska w nim działa, prawda?
Ks. Tischner powiedział kiedyś, że łaska-w języku łacińskim gratia - oznacza też wdzięk.
Bóg swoim wdziękiem pociąga do siebie ludzi. Tak jak kobieta, która jest pełna wdzięku, niczego nie musi robić, żeby mężczyźni zwrócili na nią uwagę i żeby się nią zachwycali, tak samo Bóg pociąga nas do siebie swoim pięknem. Jeśli przez naturalne poznanie jesteśmy w stanie dojść do przeświadczenia, że Bóg istnieje, że jest jakaś pierwsza przyczyna tego świata i celowość, to jest to oddziaływanie Bożego wdzięku na nasz rozum. Każdy z nas w naturalny sposób, przez sam fakt stworzenia, jest otwarty na Boga. I już to jest łaską.
Innym rodzajem łaski będzie zauważenie działania Boga w naszym życiu, np. w różnego rodzaju sytuacjach czy zdarzeniach. Bóg nigdy jednak nie przymusi nas do wiary. Pierwszy do nas wychodzi, ale czeka, aż człowiek Mu odpowie. Wiara jest właśnie odpowiedzią człowieka na to, co Bóg mu o Sobie objawił; jest aktem woli, wolną decyzją człowieka, że od dziś zwracam się do Boga i Jego proszę o szczęście. To nie jest tylko rozumowe uznanie pewnych prawd za słuszne.
Biblia jest księgą oświecenia. Dużo łatwiej nam przyjąć, że Pismo Święte przedstawia pewien sposób postępowania, jakiś system norm. Biblia tymczasem pozwala zrozumieć świat, samego siebie, a przede wszystkim Boga. Poznać Boga, zobaczyć Go jest największym szczęściem - tak zresztąopisuje się zbawienie. Cały system moralny, który znajdujemy w Ewangelii, jest wynikiem tego, co Bóg nam o sobie objawił. Jeżeli chcę być Mu wierny, to robię to, czego On ode mnie oczekuje. Gdy ktoś mówi, że nie chodzi do kościoła albo że żyje na kocią łapę, ale jest człowiekiem wierzącym, to przeczy sam sobie. Jeśli to, co usłyszałem, uznaję za Słowo Boże, to staję się temu posłuszny, bo moja wiara tego ode mnie wymaga. Inaczej będzie to tylko światopogląd, który pozostanie na poziomie rozumu, ale już nie woli. A światopogląd nie daje zbawienia.
Czy rozumując w ten sposób, nie ograniczamy się właśnie do morali-zatorskiego wymiaru Biblii?
Wychowywanie do jakiegoś sposobu postępowania, dlatego że jest po prostu dobry, ma sens, ale nie stanowi istoty chrześcijaństwa. Stanowi ją poznanie Jezusa. Prawdą jest natomiast, że sama moralność chrześcijańska, szczególnie w takich trudnych dziedzinach jak np. małżeństwo, jest bez wiary niezrozumiała. Dlaczego ludzie mają żyć w czystości przed ślubem? Jakie przemawiają za tym argumenty? Sześć miliardów ludzi na świecie, jeśli nie więcej, żyje ze sobą bez ślubu kościelnego, bo nie są chrześcijanami, wielu z nich tworzy szczęśliwe związki. Kilka miliardów nie jest katolikami, ale to wcale nie znaczy, że nie żyją moralnie. Często żyją bardzo etycznie...
Po co zatem żyć w czystości przed ślubem?
Argument wiary jest prosty: dopóki Bóg w sakramencie nie da ci prawa do drugiej osoby, to nie masz do niej prawa. Gdy człowiek wierzący bierze ślub, przychodzi do kościoła nie tylko po to, żeby przysięgać przed Panem Bogiem, ale przede wszystkim po to, żeby Bóg dał mu tę drugą osobę a tej drugiej osobie dał jego. Nie bierze tej osoby dla siebie sam. To jest odwzorowanie tego, co stało się w Raju - Adam otrzymał Ewę od Boga. Ten sposób myślenia jest wyraźnie widoczny we włoskiej formule sakramentu małżeństwa. W Polsce wypowiada się słowa: "Biorę sobie ciebie za męża/żonę", we Włoszech: "Przyjmuję ciebie za męża/żonę". Ślub to moment, kiedy Bóg daje mi drugą osobę.
Wróćmy do osób, które przyjmują chrzest w wieku dorosłym. Ich doświadczenie wiary, przyjęcia jej, wydaje się bardziej namacalne od doświadczenia tych, którzy wzrastają w chrześcijaństwie od dziecka...
Można oczywiście zazdrościć katechumenom, że samodzielnie i świadomie podejmują decyzję o wierze i przyjmują chrzest. Mnie też zdarzało się tak myśleć. Ale im dłużej prowadzę katechumenat, tym mniej jestem o tym przekonany. Przecież to, że większość z nas została ochrzczona jako dzieci, jest niezwykłą łaską- niemal od początku naszego życia jesteśmy wszczepieni w Chrystusa. Bóg oczyszcza nas z grzechu pierworodnego i usuwa wszelką przeszkodę, jaka jest między Nim a nami. Więcej, daje nam łaskę uświęcającą, tzn. wszystkie dary Ducha Świętego i cnoty: wiarę, nadzieję i miłość. Problem w tym, że często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele otrzymaliśmy i jak wiele mamy do odkrycia. Czytając Dzieje Apostolskie, zachwycamy się tym, jakie łaski otrzymali ci, którzy przyjęli chrzest z rąk apostołów, a my też to wszystko mamy.
To dlaczego nie umiemy z tego korzystać? Dlaczego nie jesteśmy tego świadomi?
Być może ci, którzy nas wychowują do wiary, nie są wystarczająco przekonani o tym, że nasz Bóg jest naprawdę Bogiem działającym i żywym, który jeżeli coś obiecuje, to dotrzymuje słowa. Ksiądz Blachnicki miał genialną intuicję. Pomysł swojego duszpasterstwa oazo-wego oparł na deuterokatechumenacie, czyli na powtórnym przeżyciu inicjacji w chrześcijaństwo. Pomysł na Rok Wiary jest podobny; chodzi o to, aby uświadomić ludziom, jakie łaski otrzymali na chrzcie i jak z nich korzystać. Nieochrzczeni żyją bez wszczepienia w Chrystusa, w winie grzechu pierworodnego. Grzech, również ten osobisty i innych ludzi, rani ich. Położenie takiej osoby przypomina sytuację Adama wyrzuconego z Raju. To ktoś, kogo Bóg chroni, ale kto zasadniczo nie ma relacji z Bogiem; odwrócił się od Niego, jest skazany na śmierć.
Ale nie można powiedzieć, że nieochrzczeni nie będą zbawieni?
Niczego takiego nie powiedziałem. Mówię tylko o tym, jaka jest ich sytuacja i dlaczego chrzest daje człowiekowi uprzywilejowane miejsce w dziejach zbawienia. Nie rozstrzygam, kto będzie zbawiony, a kto nie, bo tego nie wiem. Pewien jestem jedynie tego, że gdyby sytuacja ludzi w wyniku zaistnienia grzechu pierworodnego i później grzechów uczynkowych nie była dramatyczna, to Bóg nie oddałby swojego Syna na śmierć. Dzięki chrztowi mamy udział w owocach tej męki, nasza wina jest odkupiona, a nasz grzech utracił moc potępiająca. Św. Paweł w szóstym rozdziale Listu do Rzymian pisze o tym: Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie - jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Człowiek, który nie ma chrztu, jest poza tą rzeczywistością.
Cokolwiek byśmy nie robili, to i tak łaska sakramentu w nas trwa?
Moje życie ma wartość krwi Chrystusa, więc jestem dla Boga niezwykle cenny. Można jednak nie przyjąć tej łaski, odrzucić działanie chrztu czy innych sakramentów. Owszem, sakrament działa samym faktem jego udzielenia, natomiast to wcale nie znaczy, że do jego działania nie jest potrzebne nasze zaangażowanie. Mogę przyjmować Ciało Chrystusa tak, jakby było wyłącznie chlebem, i ono wtedy nie będzie przynosiło owoców, które mogłoby przynieść, gdybym przyjmował Je z wiarą. Tak samo jest z chrztem: mogę go przyjąć i nie korzystać z tego, w co zostałem włączony; sprawić, że w moim życiu chrzest będzie bezowocny. Oczywiście Bóg udzieli mi usprawiedliwienia, obmyje mnie z grzechu, ale to nie znaczy, że jestem skazany na zbawienie. Mam wszystko, ale też wszystko mogę stracić, i de facto przez grzech tracę. Na szczęście po swoim zmartwychwstaniu Chrystus udzielił uczniom daru odpuszczania grzechów, a nam dał możliwość odnowienia łaski chrztu.
Sobór Trydencki mówi wprost, że chrzest odpuszcza wszystkie grzechy, tzn. przyszłe również. Jeżeli grzeszę po chrzcie, to te grzechy są mi odpuszczone właśnie na mocy chrztu. Nie dlatego, że ktoś mnie wyspowiada, ale dlatego, że przyjąłem chrzest i poszedłem do spowiedzi. Jako kapłan nie mogę wyspowiadać człowieka nieochrzczonego, bo wtedy sakrament nie działa. Nie może odnowić łaski uświęcającej we mnie, bo też nie ma czego odnowić.
Zawierzenie Bogu wiąże się z niepewnością, jak potoczy się nasze życie, do czego powoła nas Bóg, a my lubimy być kowalami swojego losu.
Jest takie mocne zdanie w Katechizmie autorstwa kard. Newmana: "Dziesięć tysięcy trudności nie powoduje jednej wątpliwości" (157). Nie można powiedzieć komuś: "Powiedzmy, że ci wierzę". Wiara jest - tak mi się wydaje - zerojedynkowa: albo ci wierzę, albo nie wierzę. Niepewność to wada wiary, a nie przejaw jej dojrzałości. Wiara daje pewność.
Pewność czego?
Pewność tego, w co wierzę. Jeżeli zawierzyłem Bogu, to wątpliwość jest szkodą, skazą na mojej wierze. Niestety jesteśmy wychowani w przekonaniu, że niepewność to postawa racjonalna, jak najbardziej uzasadniona i godna podziwu. Nie znajduję tego w żadnym życiorysie świętego. Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty przeżywała ciemność przez wiele lat, ale nie dopuszczała do siebie zwątpienia. Trwała wiernie przy Bogu pomimo braku duchowych doświadczeń, pocieszeń.
Mogę Bogu zadawać pytania, mogę się z Nim zmagać, ale to nie jest wątpienie. Kiedy do jednego z Ojców Pustyni przyszli uczniowie i pokazując jedną z ksiąg Pięcioksięgu, poprosili: "Ojcze, wytłumacz nam ten fragment Pisma", ten wziął księgę, poszedł nad jezioro i zawołał: "Mojżeszu, wytłumacz mi to, co miałeś na myśli, kiedy to pisałeś?". To jest postawa wiary kogoś, kto owszem, ma pytania, ale nie udaje się po odpowiedź do swoich wątpliwości, tylko do Tego, kto zna odpowiedzi. Mogę mieć wątpliwości dotyczące tego, co mam robić w życiu, ale to wcale nie znaczy, że mam mieć wątpliwości co do tego, że Bóg chce mojego dobra i że wypełnianie woli Bożej jest czymś właściwym.
Są jednak w życiu człowieka wierzącego takie sytuacje, kiedy trudno mu rozumem przyjąć to, co go spotyka.
Cierpienie, śmierć, niepowodzenie mogą budzić różne reakcje. Mogę się wtedy zbuntować, mieć żal do Boga, wątpić w to, że jest dobry. Fundamentalna odpowiedź wiary w takim momencie brzmi jednak: "Poczekaj". W Księdze Wyjścia Mojżesz prosi Boga, żeby mógł Go zobaczyć (Wj 33,18-23). Bóg mu odpowiada: Nie możesz zobaczyć Mego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może Mnie zobaczyć i pozostać przy życiu. Każe więc Mojżeszowi stanąć w rozpadlinie skał i odwrócić się plecami. Kiedy Bóg przechodzi i mija Mojżesza, ten widzi tylko Jego plecy. Zamysł Boży poznajemy po czasie, po tym, jak już nas "minie".
Hiobowi za sprawiedliwość poczytano to, że nie obarczył Boga złą intencją, że nie uwierzył, iż Bóg jest kimś, kto chce zła. A stracił wszystko: rodzinę, majątek, zdrowie. Szatan próbuje od samego początku przekonać człowieka, że Bóg czegoś człowiekowi nie daje, że nie mówi mu całej prawdy - że Bóg zwyczajnie jest zły. To kłamstwo.
Łatwo oceniać trudne doświadczenia z perspektywy czasu…
Przeświadczenie, że ktoś mnie kocha, jest kwestią wiary, nie tylko kwestią doświadczenia. Różne rzeczy mogą się dziać, ale moja wiara w to, że Bóg mnie kocha, jest podstawą mojej relacji z Nim. To, w jakiego Boga uwierzyłem, kształtuje całe moje życie. Jeżeli rozpoznaję Boga prawdziwego, moje życie ma szansę być szczęśliwe pomimo trudnych doświadczeń.
Święty Jan od Krzyża został przez swoich współbraci zamknięty w więzieniu. Po dziewięciu miesiącach udręki uciekł i schował się w klasztorze sióstr karmelitanek. Co tam robił? Nocami śpiewał pieśni miłosne o Bogu, które ułożył w więzieniu. Księga, która je zawiera, nazywa się "Żywy płomień miłości". Przez dziewięć miesięcy katorgi układał pieśni miłosne o Bogu...
Inny przykład: w Dziejach Apostolskich w szesnastym rozdziale czytamy o tym, jak Sy-las z Tymoteuszem i Pawłem zostali zamknięci wwięzieniu. Po biczowaniu śpiewali hymny. Nastąpiło trzęsienie ziemi, więzienie się otworzyło, a oni nie wyszli na zewnątrz. Sytuacja, w której się znaleźli, raczej niewesoła, w ogóle im nie przeszkadzała. Oni byli wewnętrznie wolni, wewnętrznie szczęśliwi, mimo że w ich życiu działo się coś złego. To jest właśnie chrześcijaństwo.
Ojciec mówi o wierze doskonałej, a do takiej się dorasta, czasem długo. Kiedy przychodzi cierpienie, trudno układać pieśni miłosne, wtedy raczej spieramy się z Bogiem, czasem Mu nawet złorzeczymy.
Szymborska miała rację, kiedy pisała, że "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono".
Nie wiem dlaczego, ale ludzie często narzekają, że czegoś w relacji z Bogiem im brakuje, a bardzo rzadko proszą Go o to, żeby pomógł im się z tym uporać. Skarżą się: "Nie potrafię przestać grzeszyć", a nie proszą o to, żeby Bóg to zmienił. Święty Paweł w dwunastym rozdziale Drugiego Listu do Koryntian pisze, że został mu dany wysłannik szatana, oścień dla ciała, który go policzkuje. Trzykrotnie prosił Pana, żeby od niego odszedł, bo jest zmęczony swoją słabością. Chrystus odpowiedział mu wtedy: "Nie bój się, wystarczy ci mojej łaski, bo moc w słabości się doskonali". To nie oznacza, że będę mocny, jeśli będę upadał. Moc doskonali się wtedy, kiedy mam świadomość swojej słabości, skończoności, kiedy mam świadomość tego, gdzie nie wystarcza mi siły. Wtedy zaczynam prosić Boga o to, żeby mnie ochronił, żeby mi pomógł, przymnożył mi wiary. Człowiek, który zna swoją słabość, prosi o pomoc wtedy, kiedy jej naprawdę potrzebuje.
Święty Piotr był prostym człowiekiem, gorliwym w swojej wierze, a nawet on miał momenty zawahania...
W Ewangelii Łukasza Jezus mówi: "Piotrze, szatan chciał was przesiać przez sito, ale ja prosiłem za tobą. Ty, gdy się nawrócisz, umacniaj swoich braci w wierze" (por. Łk 22,31). On musi się nawrócić. Stanie się to po trzykrotnym zaparciu się Jezusa. Piotr zrozumie wtedy, że zbytnio ufał temu, co sam jest w stanie osiągnąć.
Bóg przeprowadza Piotra przez dramatyczną dla niego sytuację całkowitej porażki, załamania będącego wynikiem lęku. Pozwala mu zrozumieć, że owszem jest człowiekiem gorącym, a nawet zapalczywym, ale nie zna swojej prawdziwej siły. Kiedy Jan opisuje spotkanie nad Jeziorem Tyberiadzkim po zmartwychwstaniu, to Piotr mówi już zupełnie inaczej: "Panie, Ty wszystko wiesz". Nastąpiła w nim zmiana. Przestał być nadgorliwy w swoich działaniach, może jeszcze nie do końca, ale ten proces w nim się dokonuje. W Dziejach Apostolskich jest już nowym człowiekiem.
Czy mamy dziś do czynienia z kryzysem wiary?
Nie wiem. Skoro wiara jest przede wszystkim relacją każdego z nas z Bogiem, to nie należy tego oceniać ogólnie, tylko indywidualnie. Mogę więc mówić o wierze swojej i ludzi, których spotykam i znam. Nie jestem w stanie powiedzieć globalnie, czy mamy do czynienia z kryzysem wiary.
Natomiast to, że ludzie odchodzą z Kościoła, że to, co głosi, staje się dla nich zupełnie niezrozumiałe, nie jest niczym nowym i wyjątkowym. To jest tylko odsłonięcie realnego stanu rzeczy, pewne oczyszczenie. To jakość, która wreszcie przebiła się na powierzchnię. Jeżeli ze stanu kapłańskiego odchodzi ksiądz i pisze książkę przeciwko Kościołowi, to przez lata narastał w nim bunt, który w końcu przebił się na zewnątrz. Takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień. I jeśli rzeczywiście jest tak -mam jednak nadzieję, że to nieprawda - że wielu ludzi nie ma indywidualnej relacji z Bogiem, to oczyszczenie będzie polegało na tym, że odejdą z Kościoła. Taka jest kolej rzeczy. Niestety, za tymi, którzy odchodzą, często podążają też ludzie w zasadzie niewinni, którzy wcale nie musieliby odejść, ale zaufali niewłaściwym osobom.
o. Tomasz Grabowski, dominikanin, Prezes Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny, doktorant na UPJPII w Krakowie, opiekun katechumenatu w krakowskim klasztorze oo. Dominikanów.
Skomentuj artykuł