Z grzechem bowiem nie ma żartów

(fot. cheese_unit/flickr.com/CC)
Marta Jacukiewicz

Spowiedź z poczucia obowiązku sama w sobie nie jest czymś złym, nawet jeśli nasze postanowienie poprawy jest bardzo niedoskonałe - mówi Dariusz Kowalczyk SJ.

Ojcze Profesorze, zdajemy sobie sprawę, że Pan Bóg jest miłosierny i w swojej miłości przebaczy nam grzechy, które szczerze wyznamy, ale jak wyznać szczerze grzechy, kiedy "boimy się" reakcji księdza?

Jeśli odczuwamy coś, co nazywamy strachem przed spowiednikiem, to warto się nad tym dłużej zastanowić. Na czym ten "strach" właściwie polega i jakie są jego przyczyny? Jest rzeczą naturalną, iż wyznawanie grzechów, szczególnie niektórych, nie przychodzi nam łatwo. Odczuwamy wstyd, zażenowanie. Boimy się, że usłyszymy od spowiednika coś, co będzie dla nas trudne. W tej sytuacji trzeba sobie uświadomić, że tego rodzaju emocje są częścią pokuty. Wyznawanie grzechów nie jest błahostką, ale sakramentem właśnie pokuty. Bóg jest miłosierny, lecz to nie znaczy, że mamy "bezstresowo" podchodzić do naszych grzechów, bo przecież i tak nam przebaczy… Może być też tak, że mieliśmy jakieś niedobre doświadczenie w konfesjonale, które rzutuje na teraźniejszość. W takiej sytuacji pomódlmy się za spowiednika, który nas zranił. Może zabrakło mu kompetencji, może miał zły dzień, może jest cukrzykiem i miał trudny moment właśnie, kiedy mnie spowiadał… I powierzmy nasze zranienie Bogu. Warto w tym kontekście wspomnieć tutaj o tym, co opowiedział mi pewien współbrat. Poszedł kiedyś do spowiedzi do jednej z rzymskich bazylik. Spowiednik w pewnym momencie zaczął na niego krzyczeć, ale współbrat nie miał pojęcia, z jakiego powodu. Sytuacja zrobił się na tyle absurdalna, iż współbrat oznajmił spowiednikowi, że chyba zaszło jakieś nieporozumienie i wstał od konfesjonału. Wyspowiadał się u innego spowiednika.

"Przecież nikogo nie zabiłem, nie mam grzechu ciężkiego, po co mam iść do spowiedzi?" - nie raz słyszę od znajomych. Grzech ciężki to przecież nie tylko zabójstwo?

DEON.PL POLECA

Warto tutaj zauważyć, że przez wiele wieków sakramentalna pokuta odnosiła się jedynie do grzechów ciężkich. Nieznana była w Kościele spowiedź sakramentalna z grzechów lekkich, które ze swej natury mogą zostać odpuszczone na wiele innych sposobów. Dość powiedzieć, że taki na przykład św. Augustyn po swoim nawróceniu i przyjęciu chrztu nigdy nie musiał przystępować do kanonicznej pokuty. Na przestrzeni wieków praktyka się zmieniła, choć istota pozostała ta sama. Obecnie drugie przykazanie kościelne mówi, że każdy wierny jest zobowiązany przynajmniej raz w roku spowiadać się ze swoich grzechów. Ponadto jesteśmy zachęcani do tzw. spowiedzi z pobożności, czyli z grzechów lekkich, które jako takie nie są przeszkodą, by przyjąć Komunię świętą. Dlaczego zatem się spowiadać, skoro sumienie nie wyrzuca nam żadnego grzechu ciężkiego? Sądzę, że wiele osób mogłoby w oparciu o własne doświadczenie odpowiedzieć, że praktykują regularną spowiedź, bo czują się do niej zaproszeni przez Chrystusa, który jest obecny i działa w swoim Kościele. Nie powinniśmy ograniczać swego religijnego życia tylko do tego, co konieczne, co nas obowiązuje pod sankcja grzechu ciężkiego. Warto rozwijać się, otwierać się na działanie Boga we własnym życiu, nieustannie nawracać… Regularna spowiedź może nam w tym pomóc. Bywa też tak, że przekonywanie siebie i innych, że nie ma się żadnej potrzeby, by pójść do spowiedzi, wskazuje na jakiś ukryty problem. Może czujemy, że spowiedź sakramentalna coś w nas odkryje, do czego sami przed sobą nie chcemy się przyznać tkwiąc w pewnym zakłamaniu.

Po szczerej spowiedzi, po odejściu od kratek konfesjonału - w oczach mamy łzy… I znowu jesteśmy blisko Pana Boga, pewni, że chcemy skończyć z grzechem… Dlaczego niekiedy aż tak trudno porzucić to, co niszczy miłość i wiarę a często prowadzi donikąd?

To jest pytanie: Czy rzeczywiście chcemy skończyć z grzechem? Innymi słowy: Czy chcemy się nawracać? Niekiedy traktujemy spowiedź nie jako element rzeczywistego nawrócenia, ale jako jedynie obowiązek albo ryt, który pozwala nam poczuć się lepiej. Można by rozróżnić pomiędzy chrześcijańskim i pogańskim traktowaniem spowiedzi. W postawie chrześcijańskiej chodzi o nawracanie serca ku Bogu w Kościele i konkretne szukanie woli Bożej. Pogańskie (magiczne) traktowanie spowiedzi polega natomiast na odbyciu rytu, który daje mi na moment poczucie czystości, aby móc przyjąć Komunię, przez co mogę zapewnić sobie przychylność Boga. Tymczasem trzeba pamiętać, że uzyskanie sakramentalnego odpuszczenia grzechów, to nie jednorazowe wydarzenie, ale element drogi. Potrzebny jest ciąg dalszy. Trzeba prosić Boga, abym ujrzał brzydotę grzechu, abym nie dawał się oszukiwać po raz kolejny pokusom przedstawiającym grzech jako coś dla mnie przyjemnego, dobrego. Są grzechy, które bywają swego rodzaju nałogiem. Ich popełnianie przynosi nam chwilową ulgę. Grzeszymy też niekiedy z lęku… Krzywdzimy innych, bo się boimy, że inni skrzywdzą nas, że coś stracimy. Nie wystarczy zatem krótki rachunek sumienia przed traktowaną rytualnie spowiedzią. Warto regularnie podejmować na modlitwie refleksję nad swymi postawami i czynami. Taka refleksja to nic innego, jak rachunek sumienia. Mistrzem może być tutaj św. Ignacy Loyola, który dał nam wiele wskazówek na temat, jak robić regularny, codzienny rachunek sumienia. (zobacz rownież: Rachunek sumienia w codziennej modlitwie)

Co w momencie, kiedy spowiedź traktujemy jako obowiązek? Czy taka spowiedź jest ważna? Wyznajemy grzech, ale i tak wiemy, że jeszcze z nim nie skończymy…

Spowiedź z poczucia obowiązku sama w sobie nie jest czymś złym, nawet jeśli nasze postanowienie poprawy jest bardzo niedoskonałe. Wręcz przeciwnie, pozwala nam nie zagubić się zupełnie. Ale jesteśmy wezwani do czegoś więcej. Bo przecież Bóg chce wejść z nami w osobistą relację, a nie być jedynie jakimś Policjantem patrzącym, czy wypełniamy obowiązki. Weźmy przykład. Ktoś spowiada się od lat, że opuszcza niedzielną Mszę świętą. Spowiada się i znowu opuszcza. Nie ma żadnej poprawy. I prawdopodobnie nie będzie, jeśli niedzielna Msza jest traktowana jedynie jako w gruncie rzeczy niezrozumiały, formalny obowiązek. Sytuacja może zacząć się zmieniać, kiedy doświadczymy Jezusa osobiście, kiedy w spowiedzi spotkamy Jezusa, który mówi mi: Kocham Cię, pragnę, abyś był blisko Mnie, bo to dla Ciebie dobre; nie odchodź ode mnie w grzech. Wówczas Msza staje się spotkaniem z żywym Bogiem, który nas zaprasza do stołu Słowa, Ciała i Krwi Pańskiej. Wówczas tak zaplanujemy niedzielę, aby być na Mszy, bo będziemy czuli się zaproszeni przez samego Boga. Może nie wszystko od razu będzie idealnie, ale coś drgnie i spowiedź przestanie być swoistym wahadłem: grzech, przebaczenie, ten sam grzech itd. Poczujemy, że nie kręcimy się w kółko, ale idziemy naprzód.

Jeśli będziemy mieć w sercu obraz kochającego i wybaczającego Boga, nie będzie wiązało się to z przyzwoleniem na "małe grzeszki"? Przecież wiemy, że Pan Bóg i tak nam wybaczy…

Wyobraźmy sobie syna, który rani matkę, ale matka mu zawsze przebacza, z czego syn wyciąga wniosek, że może matkę zranić kolejny raz, bo i tak mu przebaczy. Powiemy, i będziemy mieli rację, że to chora sytuacja, a nie doświadczenie miłosierdzia. Bóg robi wszystko, aby ocalić grzesznika, ale brzydzi się grzechem. Kategoria "gniewu Bożego" wciąż jest aktualna. W Bogu gniew jest wyrazem miłości, która cierpi, kiedy grzech niszczy człowieka. Jezus modli się z krzyża za swoich prześladowców, ale wcześniej wypowiada wiele mocnych słów chłoszcząc zakłamanie, obłudę, niesprawiedliwość. Nie róbmy z orędzia o miłosierdziu usprawiedliwienia dla naszego zakłamania i przywiązania do grzechu. Pamiętajmy też o słowach Jezusa: "Nie każdy, który Mi mówi: «Panie, Panie!», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie" (Mt 7,21). W życiu chrześcijańskim chodzi o rozeznawanie i pełnienie woli Ojca. Przystępując do spowiedzi, trzeba mieć w sercu prawdziwy, ewangeliczny obraz Boga. A Bóg Jezusa Chrystusa, to Bóg miłosierny, który jednak wypali każdy grzech, bo w Bożym Królestwie nie ma miejsca dla grzechu. Z grzechem bowiem nie ma żartów. Jego owocem ostatecznie jest śmierć. Grzech nas oblepia i może sprawić, że już nie będziemy zdolni otworzyć się na Boże miłosierdzie. Zauważmy, że postawa: "Mogę trochę pogrzeszyć, bo Bóg i tak mi wybaczy", znajduje się blisko tego, co Pismo święte nazywa "grzechem przeciwko Duchowi Świętemu". Grzech ten nie może zostać przebaczony, ale nie dlatego, że miłosierdzie Boże jest ograniczone, lecz dlatego, że człowiek lekceważąc działanie Ducha staje się zamknięty na Boga i przebaczenia po prostu nie przyjmuje.

A co z grzechami, które wstydzimy się wyznać?

O tym już trochę mówiliśmy, wstyd łączy się bowiem z lękiem. Wstyd może być zdrową reakcją na nasze czyny. Wstydzimy się, bo jest czego się wstydzić. Nie jesteśmy bezwstydni, i dobrze. Ale istnieje też wstyd nieadekwatny do sytuacji, który wcale nie pomaga nam w nawróceniu, ale sprawia, że zamykamy się sami w sobie. Dobry, zdrowy wstyd idzie w parze z pokorą. Zły, chory wstyd jest natomiast przejawem pychy, często ukrytej. Poczucie wstydu może stać punktem wyjścia do refleksji nad sobą, do rachunku sumienia. Możemy sobie zadać sobie pytania: Jakich uczynków i myśli się wstydzę? Dlaczego właśnie tych? Najbardziej wstydliwe wydają się grzechy dotyczące seksualności, na przykład masturbacja. Być może jednak powinniśmy odczuwać większy wstyd z powodu innych grzechów, takich jak na przykład złe mówienie o innych, bezsensowne kłótnie, chciwość, egoizm. Niekiedy sądzimy, że grzechy, których najbardziej się wstydzimy, są najcięższe, i w konsekwencji koncentrujemy się na nich. Ale to może być błędem, który sprawia, że przez całe lata nie dostrzegamy tego, co najważniejsze w duchowym, moralnym wymiarze naszego życia. Prośmy Boga o zdrowe poczucie wstydu, które, nawet jeśli jest przykre, stanowi swoistą busolę w rozeznawaniu między dobrem i złem. Przychodzi mi jeszcze jeden konkretny aspekt poruszanej sprawy. Niekiedy jest tak, że wstydzimy się, bo znamy osobiście księdza, który siedzi w konfesjonale. Można to zrozumieć. Dlatego nie ma niczego złego w tym, by - o ile to możliwe - wybrać sobie spowiedź o księdza, który nas nie zna. Trzeba jednak uważać, by tak postępując nie wejść w jakąś nieszczerość przed Bogiem i przed samym sobą. Wstyd przed znajomym księdzem może bowiem brać się m.in. z tego, że nie chcemy poprawiać się z popełnianych grzechów.

Mimo, że postanawiamy poprawę poprawy - do konfesjonałów są długie kolejki… Czy jesteśmy zbyt słabi? Czy zbyt często nie potrafimy “odciąć się" od grzechu?

Jan Paweł II też często się spowiadał, chociaż w kolejce do konfesjonału nie stał. Spowiednicy przychodzili do niego. Z tego jednak nie wynika, że nie potrafił odcinać się od grzechu. W tzw. spowiedzi z pobożności, kiedy penitentowi sumienie nie wyrzuca żadnych grzechów ciężkich, chodzi nie tyle o odcinanie się od poważnych grzechów, do których ciągle powracamy, ale o realizowanie coraz większego dobra. Kiedy skonfrontujemy nasze codzienne życie z przykazaniem miłości Boga i bliźniego, to zawsze dostrzeżemy niedostatki, czy też zaniedbania. Jesteśmy słabi, ale nie na tym polega nasz główny problem. Św. Paweł, Apostoł narodów, też doświadczał słabości. Ale kiedy prosił, by Pan odjął od niego tę słabość, to usłyszał: "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". Z czego Apostoł wyciąga konkluzję: "Będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa" (2 Kor 12,9). Właśnie! Spowiedź może nam pomóc w zobaczeniu swoich słabości i w otworzeniu się na Chrystusową moc. Nie martwiłbym się zatem długimi kolejkami do spowiedzi. One mnie cieszą. Oby tylko te spowiedzi przynosiły większy, chciany przez Boga, owoc. W wymiarze indywidualnym, ale także społecznym. Dlatego tak ważne jest, byśmy w sakramencie pokuty widzieli żywego Boga, który nas kocha i mówi nam prawdę, a nie "magiczny" ryt oczyszczenia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Z grzechem bowiem nie ma żartów
Komentarze (6)
S
spowiedź
22 lutego 2015, 18:39
Słyszę o trudnym czasie dla spowiedników teraz w wielkim poście i to powstrzymuje od spowiedzi, bo czuję, że każda kolejna spowiedź, w tym moja, może być przyczyną jeszcze większego zmęczenia spowiednika.
Z
zagubiony
21 lutego 2015, 13:32
A co zrobić kiedy chorobliwe - w całym tego słowa znaczeniu, niskie poczucie własnej wartości uniemożliwia spowiedź?
A
andrzej
21 lutego 2015, 16:16
Trzeba pamiętać, że bliski kontakt z Bogiem napełnia wnętrze człowieka zawsze jakąś nadzieją, miłością, nieraz w dziwny sposób odczuwanym dobrem i to niezależnie od stanu naszej duszy. Jednak bardzo często zupełnie nieświadomie pozwalamy, aby zło przybliżyło się do nas bardziej niż sam Bóg. Wówczas odczuwamy to czym promieniuje zło, czyli; niechęć, obojętność, niska samoocena, beznadzieja, brak perspektyw, ironia, krytycyzm, melancholia. Uczucia takie jak złość, gniew, nienawiść nie zawsze się ujawniają, bo zło ma różne specjalizacje i adekwatnie wykorzystuje je do sytuacji, danego otoczenia i konkretnego człowieka. Pewien znajomy polecił mi taką oto metodę, która bywa rewelacyjna. Usiąść w ławce jakiegoś przygodnego kościoła (on lubi podróżować) i pozwolić sobie na krótki spoczynek. Można się nawet w myślach modlić, nie trzeba na głos i na klęcząco. On przywykł do tej metody, dla mnie jest ona wciąż trochę dziwna, jednak słyszałem, że wielu  ona pomaga. Jednak jest to jedna z kilkudziesięciu, a może nawet kilkuset dróg do kontaktu z Bogiem. Człowiek w różny sposób może szukać pomocy u Boga, jak nie osobiście, to poprzez jakiegoś świętego, albo Anioła. Dróg i możliwości kontaktu z Bogiem jest nieskończenie wiele. Wystarczy, że zapragniemy kontaktu z Nim i pozwolimy Mu, aby swobodnie w nas działał. Bóg lubi zaskakiwać człowieka swoją pomysłowością, miłością i miłosierdziem. Pamiętajmy, że Bóg jest Istotą tak wspaniałą, że nigdy tego nie zrozumiemy do końca, dla tego tak ważne jest zaufanie Mu. Bliskość z Bogiem człowieka wzbogaca i napełnia w tak niebywały i doskonały sposób, iż wszelkie negatywne myśli i uczucia bledną i zaczynają nabierać kolorów życia, niczym przyroda obudzona w okresie wiosny. Tym samym zagubienie, które rzutuje na możliwość spowiedzi, o czym tu piszesz jest wedle mnie mocno podejrzane o działanie jakiegoś zła.
A
andrzej
21 lutego 2015, 16:23
c.d.  W takim przypadku trzeba czasem się zaprzeć siebie samego, zmówić jakąś modlitwę, np. Litanię do Miłosierdzia Bożego (bo modlitwa jest formą języka do komunikacji z Bogiem) i poprosić Boga o siłę, aby móc się wyspowiadać. Pierwszą spowiedź możemy uczynić nawet po takiej modlitwie w domu, czy w innym spokojnym miejscu w stanie intymnego naszego kontaktu z Bogiem. Jednak Bóg wedle jego prawa i sprawiedliwości oczekuje, abyśmy ostatecznie dostąpili do spowiedzi w konfesjonale. Może być to konfesjonał braci Franciszkanów czy innego zakonu, jeżeli masz straszne opory wobec księży. Choć ksiądz to takie samo narzędzie w rękach Boga jak zakonnik. Prosząc Boga o godną spowiedź, prawie każdy kapłan jest właściwy, bo Bóg ma moc przemawiać przez człowieka o czystym sercu. Są jednak przypadki kiedy zło ma możliwość czynienia psikusów i wpływa na ludzi słabych, zarówno przystępującego do spowiedzi jak i spowiadającego. Jeśli stałeś się już takim obiektem manipulacji przez zło, NIE ZRAŻAJ SIĘ! Bądź uparty i zdecydowany na kontakt z Bogiem. Czasami trzeba ogromnego zaparcia i bliskości z Bogiem, aby wyzwolić się od manipulacji zła. To przypomina czasami przedzieranie się drogą do domu podczas burzy lub zamieci. Trzeba po prostu zawziąć się i mieć Boga za przewodnika. Aha i jeszcze jedno. Człowiek prawdziwą swoją wartość poznaje dopiero w kontakcie z Bogiem. Poczytaj o świętych, jak byli odporni na zniewagi otoczenia, mieli je za nic. Duch Boga, gdy napełnia wnętrze człowieka przemienia go w coś doskonalszego niż można to ogarnąć naszym ludziom umysłem. Wówczas człowiek poznaje prawdziwą wartość dziecka bożego. Każdy z nas otrzymał powołanie aby podczas życia tu na ziemi odnaleźć drogę do Boga, aby ostatecznie stać się Jego dzieckiem. Pomyśl, Stwórca, który stworzył Wszechświat, pragnie, aby takie miernoty jak My stały się Jego dziećmi. Nie dziw się zawiści jaką czują do nas upadli. Czy możesz pojąć jaki to jest zaszczyt dla nas?
A
andrzej
21 lutego 2015, 16:24
c.d. Nie dziw się więc, że przechodzimy przez to życie wciąż poddawani przeróżnym testom i jakby niekończącej się nauki. Nauki miłosierdzia, miłości, a nawet ofiary. Nasza dusza ma najwyższą wartość w tym wszechświecie i o nią jest ta ukryta przed nami wojna, której zwykle wcale nie jesteśmy świadomi, że toczy się ona dookoła nas. Tym czasem na tej wojnie wciąż giną ludzie, ich dusze przegrywają wojnę o dostęp do boskości Boga, który powołał człowieka do czegoś tak wspaniałego, że żaden obraz filmowy tego odzwierciedlić nie potrafi. Nie potrafi bo każdy z nas ma inną naturę, a więc i drogę rozwoju, poznawania, doświadczania i budowania swojej wartości. Dla każdego z nas byłby po prostu inny film. Przemyśl to w spokoju i zacznij walczyć (począwszy od własnych słabości) o tą swoją lepszą przyszłość, choćby zaczynając ją od tej spowiedzi. Powodzenia!
A
Asia
22 lutego 2015, 18:03
pięknie piszesz i podniosłeś mnie na duchu. Dziękuję :)