My wszyscy – podobni Betlejem najmniejszemu
A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich!
Z ciebie mi wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu,
a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności (Mi 5,1-4a).
„W życiu nie ma takiej chwili, abyśmy nie mieli wszystkiego, co potrzebne, aby czuć się szczęśliwymi. [...]. Jeśli jesteś nieszczęśliwy, to dlatego, że cały czas myślisz raczej o tym, czego nie masz, zamiast koncentrować się na tym, co masz w danej chwili”. – Warto przetestować siebie powyższym stwierdzeniem na progu świąt, które niejako z definicji powinny nieść szczęście i radość. A zatem jak to jest z moim szczęściem? Czy największy dar Boga: Wcielenie Syna Bożego – uszczęśliwia nas czy nie?
Ojciec A. de Mello SJ (jego tu zacytowałem) potrafi być prowokacyjny (a czasem kontrowersyjny) i można by się z nim pospierać. Jednak idąc za jego myślą, spróbujmy na tyle przystać (albo nie): kto rozumie bezmiar daru uczynionego nam przez Boga w Jezusie Chrystusie, ten czuje się szczęśliwy i zasadnie twierdzi, że właściwie ma wszystkie dane, by uznać siebie za człowieka szczęśliwego. A jeśli ktoś rozumiejący wielkość Daru utraci poczucie szczęścia, to znaczy tylko tyle, że winien co prędzej powrócić do koncentrowania się na Pełni Dobra, a nie na doraźnych i przejściowych brakach.
To koncentrowanie jest pewną sztuką. Należy ją pielęgnować i doskonalić. Zresztą na różne sposoby i przy różnych okazjach. Wielkie Święta przynaglają nas szczególniej, by ćwiczyć się w koncentracji i przyswajaniu sobie wielkiego Dobra, jakim jest dla nas Wcielony Boży Syn.
W zapowiedzi proroka Micheasza znajdujemy dość zaskakujący powód, by z wielką nadzieją i jak najszerzej otworzyć serce Bogu, który gorąco pragnie obdarowywać i uszczęsliwiać właśnie to, “co” małe, najmniejsze. „A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z ciebie mi wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności” (Mi 5,1-4a).
– Zdumiewający i obiecujący kontrast: z najmniejszego Betlejem wyjdzie Ktoś taki! Prorok ujawnia wielkie prawo, którym kieruje się Miłość Boga w odniesieniu do tego, „co” małe, najmniejsze, kruche, zda się ostatnie, poniżone. Rzeczywiście, „Boże działanie i moc może się objawić przede wszystkim tam, gdzie jest coś najmniejszego, najsłabszego, gdzie ktoś jest marginalizowany, odepchnięty, wzgardzony. Ludzka niemoc jest najżyźniejszą glebą dla rozkwitu Bożej mocy. [...] Bóg upodobał sobie to, co słabe, nędzne, ubogie, co jest bez znaczenia, co ludzie omijają i lekceważą. Czy i my nie powinniśmy właśnie na to zwracać baczniejszą uwagę?” (J. Poznański SJ).
– Tak, powinniśmy zwrócić baczniejszą uwagę. I to tym bardziej, że w głębi duszy wszyscy jesteśmy (a często tak to też odczuwamy) takim Betlejem, które jest „najmniejsze”. Zdani na samych siebie jesteśmy naprawdę bardzo maleńcy. W jakimś momencie życia zdajemy sobie sprawę z tego, że „reszta życia” nie przyniesie nam niewiadomo jakich (jeszcze) wielkich rzeczy i dokonań...
To jasne, że przybywa nam lat. A z nimi przybywa dolegliwości, słabości i ograniczeń. Powoli i niepostrzeżenie, wszyscy bez wyjątku, dobijemy do granic naszych życiowych możliwości. Owszem, zależnie od wieku i innych okoliczności, jeszcze pewno niejedno osiągniemy. Nabędziemy trochę rzeczy. Uczynimy mniej czy więcej dobra. I to dobrze. Ale czym w końcu jest to wszystko? Czym się to okaże, jeśli nie garstką piasku czy popiołu? Rwąca rzeka czasu zdaje się wszystko bezlitośnie unieważniać. Przemijanie wszystkiego i wszystkich przekonuje nas, że jesteśmy słabi, krusi i „tacy maleńcy”.
Czy te stwierdzenia mają nas zasmucić i przybić (i to w przededniu radosnych Świąt)?
Owszem, te gorzkie obserwacje egzystencjalne mogłyby nas mocno przybić. Ale nie powinny! A powód jest ten, że Wielki Bóg (przedziwnie) z wielkim upodobaniem odnosi się do naszej ludzkiej małości i kruchości. Bóg pragnie Sobą wypełnić naszą nędzę. Bóg gorąco pragnie Sobą Samym wypełnić nasze bezbrzeżne ubóstwo! Traktuje nas jak owo „najmniejsze Betlejem”.
Doświadczając radykalnego ubóstwa i boleśnie odczuwając naszą nędzę, bardzo zważajmy na to, by nie zapuszczać się w ślepe zaułki namiętnego bogacenia się: rzeczami, sukcesami, karierą taką czy inną i czymkolwiek innym (poza samym Bogiem!). Także szeroką paletą intensywnych doznań i przyjemności – nie. Winniśmy raczej zdecydowanie i całym sercem zwracać się do samego Boga, bo to On sam gorąco pragnie ubogacić nasze ubóstwo Swoim Bóstwem (nieprzypadkowa gra słów: u-bóstwo i Bóstwo). Swój łaskawy Zamysł Bóg odsłania nam najwyraźniej wtedy, gdy daje nam swego Syna, a On rodzi się – dla nas i w nas!
Wchodźmy zdecydowanie na drogę życia duchowego. Podążajmy z żelazną konsekwencją drogą wiary. Módlmy się, jak radzi Jezus, nieustannie. Pielęgnujmy intymną więź miłości z naszym Panem i Zbawicielem – Jezusem Chrystusem.
Naśladujmy w tym Maryję – wzór najwspanialszy!
Jest Ona niedościgła, ale zarazem bardzo bliska, bo jest jedną z nas.
Naśladujmy też wielkich Polaków – ks. Jerzego Popiełuszkę i Jana Pawła II, którzy są już tak blisko chwały ołtarzy; po życiu pełnym wręcz heroicznego poświęcenia okazuje się ich wielkość! Oni też, jak Maryja, uwierzyli słowom Boga. Oddali się cali wielkiej Wizji Zbawienia. Uwierzyli i zawierzyli Bogu, który pochyla się nad każdym człowiekiem i pragnie uczynić go szczęśliwym.
Uwierzyć Bogu! Jaka to wielka i wspaniała rzeczywistość. Jest ona niezwykle obiecująca dla każdej i każdego z nas. A nasz Stwórca i Ojciec jest naprawdę naszym najwspanialszym Rozmówcą. Nikt tak jak On nie potrafi z nami rozmawiać. Tylko On i Jego Syn potrafią nas tak bardzo dowartościować. Wynieść wysoko. Uspokoić. Ukoić. Uciszyć wszelkie niepokoje. Zabrać wszystkie lęki.
Z radością i nadzieją wchodźmy, po czasie adwentowego oczekiwania, w świętowanie Narodzin Syna Bożego pośród nas. To Wydarzenie znaczy bardzo wiele. Nie unieważnią go żadne potęgi na niebie i na ziemi.
Wiele minionych pokoleń umiało docenić świętą Noc Bożego Narodzenia. Nasi przodkowie rozpoznali w tej świętej Nocy przełom czasów i początek nowej epoki w ludzkich dziejach. Nie mieli wątpliwości, widząc w Bożym Narodzeniu, by tak rzec, erupcję Boskiej Miłości.
Tę Miłość najpełniej odczuła i przyjęła młodziutka Maryja – Matka Jezusa, a także święty Józef; a potem, rzecz znamienna, prości pasterze. Ale także Mędrcy ze Wschodu.
Wiele pokoleń Polaków i Europejczyków budowało wspaniałe kościoły i katedry, by wyrazić i uwiecznić swoje olśnienie Miłością Emanuela – „Boga pośród nas”.
My też mamy tę łaskę i to szczęście, by wierzyć Miłości Boga i dać się ogarniać blaskiem Betlejemskiej Nocy. My podobni „najmniejszemu Betlejem”.
Włączajmy się zatem coraz bardziej świadomie (przez ileś jeszcze danych nam lat życia z wiary) w wielki pochód ludzi wprawdzie bezbrzeżnie biednych, którzy jednak dane jest rozpoznawać we Wcielonym Bożym Synu swój największy skarb i największą miłość swego życia.
W Bożym Synu rozbijającym pośród nas swój namiot bije dla nas niewyczerpalne Źródło życia, pokoju, radości, a także mocy do pokornego przyjęcia niełatwej kondycji człowieka. Jej kresem i spełnieniem jest życie wieczne w Bogu.
Matka Teresa z Kalkuty, która w sposób wyjątkowy dostrzegała ubóstwo i nędzę, swoje i innych, potrafiła tak pięknie i konkretnie „pomnażać” Boże Narodzenie. Oby i nam się to udawało.
Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata
i wyciągasz do niego ręce,
jest Boże Narodzenie.
Zawsze, kiedy milkniesz, aby wysłuchać,
jest Boże Narodzenie.
Zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad,
które jak żelazna obręcz uciskają ludzi
w ich samotności,
jest Boże Narodzenie.
Zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei „więźniom”,
tym, którzy są przytłoczeni ciężarem fizycznego,
moralnego i duchowego ubóstwa,
jest Boże Narodzenie.
Zawsze, kiedy rozpoznajesz w pokorze,
jak wielka jest twoja słabość
i jak wielka jest moc Boga,
jest Boże Narodzenie.
Zawsze, ilekroć pozwolisz, by Bóg
pokochał innych przez ciebie,
zawsze wtedy,
jest Boże Narodzenie.
Skomentuj artykuł