Wszyscy czasem gramy
Nareszcie. Po cierpliwym rozprawieniu się z podstępami i zarzutami faryzeszów, Jezus w końcu im przyłożył. Bo ileż można. Nawet cierpliwość ma granice wytrzymałości. Teraz nadszedł czas rozliczeń i wytykania błędów przeciwników, żeby nie czuli się tacy świętobliwi. Czy rzeczywiście o to chodzi Chrystusowi, kiedy kieruje ostrze krytyki przeciwko religijnym przywódcom Izraela?
Faryzeusz to nie człowiek. To ucieleśnienie chorobliwej postawy, potocznie utożsamianej z obłudą i kojarzonej najczęściej z ludźmi religijnymi. Ewangelia pokazuje jednak, że to stereotyp. Faryzeizm to wirus, który atakuje każdego człowieka: księdza, wychowawcę, rodzica, męża, żonę, polityka, dziennikarza. To również największa przeszkoda w przyjęciu i wypełnianiu przesłania Jezusa Chrystusa. Dlatego worek faryzeizmu jest o wiele pojemniejszy niż nam się wydaje. Przekonuje o tym dzisiejsza mowa Jezusa (Mt 23, 1-12).
Kiedy człowiek, łaknąc rozpaczliwie akceptacji, próbuje się wybić i staje na rzęsach, żeby w końcu ktoś zauważył jego wysiłki i docenił go, oddycha już duchem infantylnego faryzeizmu.
Kiedy jego opowieści polegają głównie na niekończącej się mantrze o tym, gdzie był, co zobaczył, w jakże dostojnych kręgach się obracał, z jak wielce znamienitymi personami nawiązał kontakt i jadał z nimi obiady, stroi się w piórka i frędzle jak faryzeusz.
Kiedy nie lubi stać w cieniu, ale woli grać pierwsze skrzypce, bo pokorna i niewidoczna służba wydaje się uwłaczać jego godności i nie przydaje mu nimbu chwały, nadyma się jak faryzeusz.
Kiedy uparcie obstaje przy zachowaniu, jego zdaniem, niezmiennych i szacownych form w religii, wychowaniu, edukacji czy zarządzaniu i na trwałe skleja się z "zewnętrzną stroną kubka lub misy", sztucznie wzmacniając swoje chybotliwe poczucie pewności, wchłonął już w siebie kwas faryzeuszów.
Kiedy cały swój wysiłek wkłada w budowanie zapór i z pieczołowitą wnikliwością bada ich szczelność, by do jego umysłu i serca nie wdarły się jakiekolwiek wody nowości, ukrywa się za murami faryzejskiej twierdzy.
Kiedy sukces mierzy wyłącznie barometrem pęczniejących środków: struktur, budowli, przywilejów, zabezpieczeń finansowych, pomijając ducha, bez którego wszystko to podobne jest do muszli pozbawionej szumu morza, upaja się ułudą samozadowolenia.
Kiedy cel zlewa mu się ze środkami, a zachowanie prawa przedkłada ponad wszystko, popadając przy tym w ociężałą rutynę, trwa w uspokajającym śnie faryzeusza.
Kiedy patrzy z góry na innych, z definicji gorszych, moralnie zwichrowanych, życiowo przegranych, męty społeczne, wchodzi w buty faryzeusza.
Kiedy stosuje podwójne standardy moralności, to znaczy stawia wiernemu, dziecku, uczniowi, żonie wysokie wymagania, a sam przykłada do siebie inną miarę etyczną, przesiąkniętą dużą dozą pobłażliwości, staje się "ślepym przewodnikiem", który prędzej czy później w dół wpadnie.
Kiedy instynkt interesu osobistego z wolna bierze górę nad deklarowanymi początkowo szczytnymi motywami, jego serce wypełniły już opary faryzeizmu.
Kiedy człowiek nie widzi, że zachowuje się jak faryzeusz, jest nadal faryzeuszem.
Jeśli tak się rzeczy mają, to czytając Jezusowe napomnienia, przechodzą mi ciarki po plecach. Czuję dyskomfort. Ale tylko wtedy, jeśli się zgodzę, iż ten tekst dotyczy również mnie. Swoją drogą, nie sądzę, aby św. Mateusz miał na myśli wyłącznie faryzeuszy. A nawet gdyby, to przecież Słowa Bożego nie można traktować jak nabrzmiałego tradycją albumu zdjęć rodzinnych, otwieranego co pewien czas, by podtrzymać ducha łączności z przodkami. Takie podejście również trąci faryzeizmem.
Szczególnie w Kościele pokusa uporczywego zaprzeczania istnienia faryzeizmu, to jedno z poważnych niebezpieczeństw, jakie mu zagraża. No bo wydawałoby się, że skoro Jezus nie szczędził mocnych słów pod adresem faryzeuszy, a przecież ludzie Kościoła stoją po stronie Mistrza, to jak można doszukiwać się tutaj aluzji skierowanych do chrześcijan? Tyle że chcąc być uczciwym, nie ucieknę przed uznaniem, iż ta Ewangelia to wprawdzie potwornie niewygodny i świerzbiący, ale w sumie wyzwalający rachunek sumienia. Jezus nie chce pognębiać, lecz uwolnić.
"Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać". W tym zdaniu Jezus piętnuje brak wewnętrznej spójności, niekonsekwencję, grę pozorów. A wskazuje na to pojawiające się w Jego mowie wyraźenie "pros to theathenai" - "aby być widzianym jak na deskach teatru". Nasze słowo "teatralny", użyte w sensie przenośnym, zdradza związki z nienaturalnością, udawanymi gestami, patosem i przerostem formy nad treścią. Jezusowi nie chodzi bynajmniej unikanie ludzkich oczu, bo przecież na innym miejscu poleca, aby światło chrześcijan świeciło przed światem. Chrystus ostrzega przed religijno-moralnym aktorstwem, kreującym wokół siebie atmosferę nieautentyczności. Za analogię niech posłuży następujący przykład: będąc rzecznikiem prasowym mogę wygłosić oświadczenie, z którym się zupełnie nie zgadzam, ale czynię to na polecenie instytucji lub osoby, którą reprezentuję. Co innego myślę, co innego mówię. Podstawiam swój głos, nie utożsamiając się z duchem przesłania.
Jezus faryzeuszów nazywa również hipokrytami. Pierwotnie słowo "hipokrisis" oznaczało w literaturze greckiej odpowiedź, interpretację, wygłaszanie mowy łącznie z gestykulacją i minami; "hipocrites" - to aktor dramatyczny, a "hipocrisia" czynność grania roli na scenie. W sumie pozytywne określenia oznaczające zdolność radzenia sobie z publicznymi wystąpieniami. Z czasem hipokryta stał się jednak pokrewny sofiście, który swoim talentem oratorskim potrafi oczarować widzów, czerpiąc nadto z tego pokaźne zyski.
Także w Starym Testamencie, w Septuagincie, słowo "hipokrisis" nabiera pejoratywnego znaczenia. Kojarzone jest z ukrywaniem prawdy, z oszustwem czy wręcz staje się synonimem grzechu. Jezus w hipokryzji widzi rozerwanie związku między głoszonym słowem a czynem. Właściwie dobry aktor jest w stanie wcielić się w niemalże każdą postać i wcale nie musi się z nią identyfikować. To tylko gra. Takich właśnie pozorów nie może kultywować człowiek, jeśli chce być uczniem Chrystusa. A ponieważ - jak powie św. Paweł - "nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę (Rz 7, 18)", zaleczanie tego rozszczepienia trwa przez całe chrześcijańskie życie. Zaczyna się od przebudzenia, że taki mały faryzeusz siedzi sobie wygodnie w kluczowej izbie mojej duszy i dyskretnie każe mi zakładać maski. Ale przecież życie to coś więcej niż teatr.
Skomentuj artykuł