Marianna Kolbe, matka wielkiego świętego. W duszy przebaczyła oprawcom syna

fot. Domena publiczna / wojownyk / Depositphotos
Michał Rożek

"Nie szczędziło jej życie goryczy. Dwóch synów zmarło we wczesnym dzieciństwie. Katastrofy rodzinne uderzały w nią niczym grom, lecz zawsze ufna Opatrzności z pokorą przyjmowała wszelkie życiowe ciosy. Dzielnie zniosła śmierć męża w Legionach. Jednak najbardziej wstrząsnęła nią wiadomość o zamordowaniu syna Maksymiliana w obozie koncentracyjnym". Przeczytaj fragment książki Michała Rożka "Sekrety Krakowa" i dowiedz się, kim była Marianna Kolbe, matka Maksymiliana Marii Kolbego, jednego z największych świętych minionego stulecia.

Za "Bramą Wielkiej Ciszy", na Cmentarzu Rakowickim spoczywają nasi najbliżsi i osoby, które wpisały się w dzieje Krakowa. Nekropolia ta to przecież zapis historii Krakowa, a snem wiecznym śpią tu ci, którzy współtworzyli dzieje podwawelskiego grodu. Potrafimy wymienić co prawda tych najznakomitszych, których prochy kryje ta dostojna nekropolia. O wielu tu pochowanych nic nie wiemy, a kurz historii pokrył ich niepamięcią. Przypomnijmy jedną z tu pogrzebanych. To matka św. Maksymilina Marii Kolbego i mało to wie, że spoczywa na naszym cmentarzu.

W pasie Aa - w jego zachodnim narożu - znajdują się zakonne grobowce. Obok grobowca sióstr urszulanek usytuowany jest grobowiec felicjanek. Czytamy na nim inskrypcję: "Grób Sióstr Felicyanek. Słodkie Serce Maryi bądź naszym zbawieniem". Z prawej strony, w dwóch rzędach umieszczono po cztery metalowe tablice. W dolnym rzędzie, pierwsza z lewej dotyczy matki Ojca Maksymiliana. Dostrzegamy napis: 1870-1946. Marianna z Dąbrowskich Kolbe matka św. Maksymiliana, w latach 1914-1946 tercjarka III Zakonu św. Franciszka".

DEON.PL POLECA

Marianna Kolbe, matka wielkiego świętego

Matka naszego świętego przez 33 lata pełniła w Zgromadzeniu Sióstr Felicjanek w Krakowie, na Smoleńsku, obowiązki furtianki, jako tercjarka III Zakonu św. Franciszka. Przypomnijmy w tym miejscu, że tercjarzami nazywano członków trzeciego zakonu (w języku łacińskim tertii ordinis i stąd nazwa), istniejącego obok pierwszego męskiego i drugiego - żeńskiego. Trzecie zakony, do których należą ludzie świeccy żyjący w świecie czyli poza klasztorem, istnieją u franciszkanów, dominikanów, karmelitów itp. Tercjarze, tercjarki posiadają również pewne odznaki swego zakonu. I tak tercjarze III Zakonu św. Franciszka noszą pod odzieniem szkaplerz i franciszkański pasek. Tyle tytułem wyjaśnienia terminu.

Rodzi się pytanie - skąd Marianna Kolbe znalazła się w Krakowie? Marianna z Dąbrowskich była zawsze przykładną żoną Juliusza Kolbe, z którym w Zduńskiej Woli zawarła w roku 1891 związek małżeński.

Tutaj założyli pracownię tkacką, tu również na świat przyszły dzieci, w tym Rajmund Kolbe - dla nas św. Maksymilian Maria. Mariannę współcześni wspominali, jako niewysoką, drobną szatynkę, ubraną zawsze skromnie, opanowaną i pogodną i uprzejmą niewiastę. Nie stroniła nigdy od ludzi. Była gospodarną i zaradną kobietą i nad podziw pracowitą. Dominowała nad swym mężem w organizacji życia domowego. Juliusz pracował na dom, Marianna zaś zajęła się starannym wychowaniem synów, najpierw Franciszka, który przyszedł na świat w rok po ślubie, a potem Rajmunda i wreszcie Józefa. Dzieci wzrastały w ciepłej atmosferze domu przepojonego autentyczną religijnością. W związku z kryzysem w przemyśle tkackim zmuszeni są do przeniesienia się do Łodzi, a potem Pabianic, których nie opuszczą aż do czasu, kiedy to wszyscy członkowie rodziny zdecydują się na wstąpienie do zakonu. W tym domu najczęściej odmawiało się wspólnie różaniec i Anioł Pański.

Warto nadmienić, że od pierwszego roku po ślubie Juliusz i Marianna Kolbe należą do Trzeciego Zakonu św. Franciszka, a swoje życie starają się przepełnić duchem radości, ubóstwa i życzliwości wobec ludzi. Franciszek, Rajmund i Józef pod troskliwą opieką rodziców wzrastają w atmosferze religijności i nabożeństwa do Bogarodzicy. Zwłaszcza Rajmund wyróżniał się spośród rodzeństwa nabożeństwem do Matki Bożej i często modlił się do niej przed swym domowym ołtarzykiem. Nabożeństwo to wyraźnie wywarło swoisty wpływ na kształtowanie się jego osobowości, o czym po latach będzie wspominać jego matka. Dbała o ich patriotyczną edukację. Równocześnie marzeniem matki stało się poświęcenie dzieci Bogu. Marzyła, aby synowie wstąpili do zakonu, jedynie Rajmunda chce zostawić przy sobie. Tymczasem w Pabianicach zjawił się głośny w swoim czasie rekolekcjonista ojciec Peregryn Haczela, który w czasie nauk namawia młodzież męską do wstępowania do zakonu franciszkańskiego. Dodajmy, że od upadku powstania styczniowego na terenie Kongresówki carski rząd specjalnym ukazem zlikwidował wszystkie zgromadzenia zakonne. Rzucone raz ziarno zaczyna kiełkować. Chłopcy - Franciszek i Rajmund - przyjmują to wezwanie. Ale żeby wstąpić do zakonu, trzeba opuścić granice Królestwa, udając się do Galicji. Celem może być klasztor Franciszkanów we Lwowie, gdzie mieści się niższe seminarium. Kilkunastoletni chłopcy przygotowują się do podróży. Ojciec przewozi ich do Miechowa, skąd zakonspirowani - bez paszportów - przedostają się do Krakowa. Granicę austriacko-rosyjską przekraczają ukryci w furze zboża. Z Krakowa, już pociągiem udali się do Lwowa. Niebawem dobił do braci Józef. Kiedy już dzieci były poza domem Juliusz i Marianna Kolbe decydują się o urzeczywistnieniu swoich zamiarów z myślą o wstąpieniu do zakonu. Szczególnie o takim życiu - jeszcze przed zamążpójściem - marzyła Marianna. Brak posagu, jak i odpowiednich domów zakonnych żeńskich na terenie Kongresówki uniemożliwiał jej marzenia. Teraz odżyło w niej to dawne pragnienie. Ze strony męża Juliusza nie napotkała na sprzeciw, uszanował jej szlachetne plany, sam zresztą zaczął także myśleć o życiu zakonnym.

Poszukiwanie życia zakonnego

Przyjeżdża do Krakowa w roku 1913. Tutaj znalazła swą przystań życiową. Od roku 1914 jest jako tercjarka rezydentką przy klasztorze Felicjanek w Krakowie, przy ulicy Smoleńsk. Tutaj znalazła spokój duchowy. Juliusz Kolbe wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej wstąpił do Legionów i jesienią roku 1914 ginie gdzieś pomiędzy Olkuszem a Miechowem, gdzie Rosjanie nagle otoczyli jego oddział i stracili go jako dowódcę.

Marianna znalazła swoje życiowe miejsce w Krakowie. Poszukiwała zawsze życia zakonnego w duchu franciszkańskiej pokory, prostoty i ubóstwa, które tak bardzo ukochał św. Franciszek z Asyżu. Przypomnijmy, że już podczas rzymskich studiów Maksymiliana (takie imię przyjął Rajmund u Franciszkanów) matka wysłała doń list z usilną prośbą, aby spowodował jej przyjęcie do franciszkanek w Asyżu. Starania te odrzucono, a to z racji wieku kandydatki. Zatem pozostała w Krakowie, gdzie protegował ją u Felicjanek ojciec Marian Sobolewski, gwardian krakowskich Franciszkanów.

Tutaj szybko ujrzały światło dzienne jej niezwykłe zalety. Z uwagi na dużą zaradność życiową powierzono jej rychło w zakonie załatwianie wszelkich spraw administracyjnych, głównie gospodarczych, oraz pełnienie obowiązków furtianki (zajmowała się klasztorną furtą).

Zapamiętana przez mieszkańców Krakowa

Z tych to obowiązków nałożonych przez przełożoną, siostrę Cherubinę Jasińską, wywiązywała się nie tylko sumiennie, ale wręcz fenomenalnie. Swoje zalety wyśmienitej aprowizatorki ujawniła w okresie trudnych chwil pierwszej i drugiej wojny światowej, gdy trzeba było nie lada zabiegów, aby zdobyć żywność dla macierzystego klasztoru. Zawsze coś ze sobą przyniosła, a czasy były zdecydowanie trudne i nieraz głód zaglądał do klasztornych cel i refektarzy. Starzy mieszkańcy Krakowa zachowali w swojej pamięci kobietę niewysoką, ubraną zawsze w ciemny strój, w czarnym kapeluszu, a zimową porą w długiej, ciemnej pelerynie, zawsze z ciepłym uśmiechem na twarzy. Uchodziła za osobę o pogodnym usposobieniu, zawsze pomocną dla innych, szczególnie biednych i głodnych. Tak chodziła ulicami Krakowa, szukając zdrowego, aczkolwiek najtańszego pożywienia. Wtedy to w całej krasie zasłynęła z talentów gospodarczych i aprowizacyjnych. Miała zaprzyjaźnione domy, gdzie dostawała resztki pożywienia, którymi obdzielała najbiedniejszych, skazanych z racji nędzy na głód. Oni też byli celem jej życia. Wprowadzała w szarą codzienność ewangeliczne zasady: "Tyle jesteś wart w oczach Boga, ile zrobiłeś dla bliźniego swego" - tak nieraz mawiała, dziękując za ofiarowane jej dary, nieraz w postaci resztek chleba. Szczególnym nabożeństwem obdarzała Matkę Bożą Niepokalanie Poczętą, której figura zawsze ukwiecona stała w jej skromnej klasztornej celi. Zawsze też znajdowała chwilę czasu, aby złożyć, choć bukiecik kwiecia przy figurach Madonny, stojących w Krakowie. Gdy w roku 1941 Niemcy przenieśli figurę Matki Bożej Łaskawej sprzed kościoła Kapucynów na Planty, pierwsza złożyła jej kwiaty.

Starzy mieszkańcy Krakowa zachowali w swojej pamięci kobietę niewysoką, ubraną zawsze w ciemny strój, w czarnym kapeluszu, a zimową porą w długiej, ciemnej pelerynie, zawsze z ciepłym uśmiechem na twarzy.

Wiadomość o śmierci syna

Nie szczędziło jej życie goryczy. Dwóch synów zmarło we wczesnym dzieciństwie. Katastrofy rodzinne uderzały w nią niczym grom, lecz zawsze ufna Opatrzności z pokorą przyjmowała wszelkie życiowe ciosy. Dzielnie zniosła śmierć męża w Legionach. Jednak najbardziej wstrząsnęła nią wiadomość o zamordowaniu syna Maksymiliana w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Od tego czasu zniknął ten charakterystyczny uśmiech, którym obdarzała współczesnych. Stała się smutna i nie ustawała w modlitwie. Jedynie radością napawał ją fakt, że syn jej okazał w obozie oświęcimskim - obozie śmierci - tyle człowieczeństwa, tyle miłości za innych, oddając własne życia za współwięźnia - Franciszka Gajowniczka. Współwięźniowie odnotowali:

"Nienawiść nie jest siłą twórczą - powiadał ojciec Maksymilian na krótko przed męczeńską śmiercią - siłą twórczą jest miłość - szeptał. (...) Nie zmogą nas te cierpienia, tylko przetopią i zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby okupić szczęście i pokojowe życie tych, co po nas będą". W bunkrze głodowym był ojciec Maksymilian przy tych, którzy umierali powoli w największych cierpieniach. Godził ich z Bogiem i czynił wszystko, by nie umierali z nienawiścią w duszy do swoich oprawców. Umarł jako jeden z ostatnich, 14 sierpnia 1941 roku, dobity przez Niemca zastrzykiem z fenolu. Następnego dnia z setkami innych ciał spalony w oświęcimskim krematorium, stał się wzorem obrony człowieka i służenia człowiekowi, a przez to samemu Stwórcy. Marianna Kolbe była dumna z heroizmu syna. W duszy przebaczyła jego oprawcom.

Marianna zmarła nagle 17 marca 1946 roku w sieni domu przy ulicy Podwale 2, gdy wraz z tłumami krakowian szła powitać arcybiskupa Adama Stefana Sapiehę, wracającego z Rzymu z kapeluszem kardynalskim, którym tego sędziwego dostojnika Kościoła obdarzył w uznaniu jego zasług papież Pius XII. Chciała Marianna oddać hołd Niezłomnemu Księciu, ojcu ubogich i upodlonych w czasie niemieckiej okupacji. Dobrze wiedziała, ile dobrego uczynił ten arystokrata na tronie biskupów krakowskich. Pamiętała jeszcze jego dobroczynną działalność podczas pierwszej wojny światowej. Niejednokrotnie przychodziła do Kurii Biskupiej przy ulicy Franciszkańskiej, aby dla swoich sióstr zdobyć w tych trudnych czasach kęs chleba. Nie zdążyła przywitać kardynała Sapiehy. Zmarła nagle. Bezboleśnie. Serce nie wytrzymało. Zakonnice odnotowały: "po świątobliwym, pełnym gruntownych cnót życiu zmarła nagle". Spoczęła w grobie sióstr Felicjanek na Cmentarzu Rakowickim. Odwiedzając zatem "to miasto umarłych, tę dolinę łez i śmierci, tę najpiękniejszą przeszłość Krakowa" pamiętajmy, że spoczywa tutaj matka jednego z największych świętych minionego stulecia, Marianna Kolbe.

Artykuł pochodzi z książki Michała Rożka "Sekrety Krakowa".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Marianna Kolbe, matka wielkiego świętego. W duszy przebaczyła oprawcom syna
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.