Nieznana historia Jana XXIII. Jak wojsko zniszczyło jego duchowe fundamenty

Św. Jan XXIII (fot. domena publiczna / commons.wikimedia.org)

11 października Kościół obchodzi wspomnienie św. Jana XXIII. Niewielu wie, że przyszły papież w młodości odbył służbę w wojsku. Decyzja o wstąpieniu w szeregi armii była dla niego nie lada wyzwaniem i zrobił to jedynie dla dobra swojej rodziny. O tym, jak wojsko zniszczyło duchowe fundamenty młodego Angelo, pisze w książce „Jan XXIII. Wypróbowany święty” Jacek Święcki.

Angelo powoli zbliżał się do ukończenia ważnego etapu seminaryjnej formacji, czyli do przyjęcia pierwszych święceń. Uczy się coraz lepiej, a przełożeni, widząc jego zaangażowanie i zapał, powierzają mu coraz poważniejsze funkcje opieki nad nowo przybyłymi klerykami. Około roku 1900, kiedy kończy dziewiętnaście lat, zapada decyzja, aby wysłać go na dalsze studia do Rzymu, do prestiżowego seminarium duchownego, w którym diecezja Bergamo mogła umieścić jedynie kilku swoich kleryków.

Był to wówczas ogromny zaszczyt, ponieważ tego rodzaju promocja na ogół łączyła się z szybką ścieżką kariery, nie wykluczając w tym nawet trafienia do Kurii Rzymskiej. W rzymskim seminarium wykładali wówczas najwybitniejsi profesorowie, tacy jak chociażby Eugenio Pacelli, przyszły papież Pius XII. Na wszelki wypadek nowi seminarzyści musieli ponownie przejść pełny kurs teologii, tym razem na możliwie najwyższym poziomie, studia zaś kończyły się uzyskaniem tytułu doktora teologii, czego nie praktykowano w innych seminariach.

Kłopoty rodzinne w domu Angelo

Angelo czuje się w Rzymie bardzo dobrze. Nie ma problemów z zawyżonym poziomem studiów, zajmuje się szczególnie zgłębianiem historii Kościoła. Tymczasem w jego rodzinnym domu zachodzi dość niespodziewana okoliczność, która w poważny sposób zakłóca rzymską sielankę. Jest nią powołanie do wojska jego młodszego brata Zaverio (Ksawerego), który w połowie 1901 roku kończy właśnie osiemnaście lat. Starszych braci Angelo nie ma, natomiast dwaj młodsi od niego są jeszcze dziećmi (dziesięć i siedem lat). Ojciec Angela Jan Baptysta ma wtedy czterdzieści siedem lat i do tego spore kłopoty ze zdrowiem, nie może więc uprawiać ziemi. Służba wojskowa Zaverio wiązałaby się zatem z materialną ruiną całej rodziny, w której było jeszcze kilka małoletnich sióstr.

DEON.PL POLECA

Okładka książki "Jan XXIII. Wypróbowany święty"

Cóż w tej sytuacji ma zrobić Angelo? Mógłby powiedzieć sobie, że jego powołanie (w końcu sprawa duchowa!) jest ważniejsze od zwykłych przyziemnych problemów rodziny – i spokojnie kontynuować studia w Rzymie, modląc się przy okazji o to, aby jego bliscy jakoś przetrwali tę sytuację z Bożą pomocą.

Wojskowa służba przyszłego papieża

A jednak, przypuszczalnie w trakcie wakacji 1901 roku, podejmuje zupełnie inną decyzję. Po rozmowie ze swymi przełożonymi z Bergamo postanawia odbyć służbę wojskową zamiast brata. Trzeba wiedzieć, że w owym czasie, pomimo bardzo napiętych stosunków między państwem włoskim a Kościołem, kleryków do wojska w zasadzie nigdy nie powoływano. W tej wyjątkowej sytuacji Angelo zgłasza się do wojska na ochotnika, zaś diecezja Bergamo płaci włoskiej armii sporą jak na owe czasy sumę 1200 lirów, aby skrócić okres jego służby z dwóch lat do roku. Ma ona miejsce w koszarach tuż pod Bergamo, przy czym dowódcy zostali o fakcie z góry uprzedzeni, aby nie czynić powołanemu klerykowi zbytnich kłopotów. Na początku wydaje się więc, że wszystko będzie się odbywać w sposób możliwie najmniej kłopotliwy i prawie bezbolesny, na tyle, na ile mogła na to pozwolić wojskowa dyscyplina.

Służba wojskowa jest jednak dla Angela dużym szokiem. Nie ma wprawdzie kłopotów ani z dostosowaniem się do rygorów życia w koszarach, ani z udziałem w forsownych marszach i ćwiczeniach. Po sześciu miesiącach zostaje nawet kapralem, a na samym końcu służby sierżantem. Nie jest też w najmniejszym stopniu szykanowany przez dowódców. A jednak brutalne zetknięcie się z instytucją, gdzie młodzi poborowi zaspokajają swoje seksualne potrzeby jak popadło, otwarcie o tym mówiąc (a nawet przechwalając się), gdzie Bóg wydaje się całkowicie nieobecny, gdzie straszne przekleństwa dotyczące Osób Trójcy Świętej, Matki Bożej i świętych są na porządku dziennym – będą się nimi gorszyć nawet żołnierze armii Hallera walczący po włoskiej stronie pod koniec pierwszej wojny światowej – robi swoje. Po powrocie Angelo nazywa swoje roczne doświadczenie „niewolą babilońską” i pisze bez ogródek w swych rekolekcyjnych notatkach:

„Znam życie w koszarach i drżę na samą myśl o nim. Ile tam przekleństw, ile plugastwa! […] O, jak brzydki jest świat, ile w nim plugastwa i brudu! W ciągu roku mej służby wojskowej przekonałem się o tym wprost namacalnie. Wojsko jest bagnem, które mogłoby zatopić całe miasto. Któż potrafi bez pomocy Bożej ocalić się od tego błota? Dziękuję Ci, mój Boże, żeś mnie uchronił od tak wielkiego zepsucia; jest to naprawdę jedna z największych łask, za które będę Ci wdzięczny przez całe życie. Nie przypuszczałem, że człowiek, istota rozumna, może tak się poniżyć. A jednak tak jest i dziś z moim doświadczeniem mogę chyba twierdzić, że większość ludzi w pewnym okresie życia upodabnia się do bezwstydnych zwierząt. […] Dziś nie dziwię się już niczemu, pewne historie nie robią już na mnie wrażenia. […] O Panie, drżę także o siebie (DzD, s. 125, 127; 243, 248-250)”.

Wojsko zniszczyło duchowe fundamenty

Młodemu pobożnemu klerykowi zawalił się właśnie cały jego duchowy świat, w którym jedynym poważnym zmartwieniem były rozbieżności z literą „Małego Regulaminu”. Jakże teraz, w świetle nowego doświadczenia życiowego, mogły przedstawiać się takie oto punkty:

„Nie będę nigdy brał do ręki ani oglądał książek czy obrazków obrażających skromność, a gdy napotkam tak niebezpieczne przedmioty, natychmiast podrę je lub spalę – nawet gdyby znajdowały się w rękach moich kolegów – chyba że takie postępowanie miałoby wywołać jakieś niepożądane skutki. […] Gdy zauważę u innych jakieś uchybienie czystości, upomnę z miłością, a jeśli to nie pomoże, odejdę, zaznaczając w ten sposób moje najwyższe niezadowolenie (DzD, s. 55; 52-53)”.

Otóż to: nie można było tak po prostu „odejść sobie” z koszar, wyrażając przy tym „najwyższe niezadowolenie”, gdy wysłuchało się przypadkowo jakiegoś sprośnego dowcipu! Nowa sytuacja wymagała zupełnie nowego „Regulaminu”, wymagała zupełnie innej postawy, innego sposobu myślenia i działania niż wszystko to, o czym dotąd Angelo słyszał od swoich profesorów.

Także dla samych profesorów rzymskiego seminarium powrót Angela na studia po roku spędzonym w wojsku mógł być bardzo kłopotliwy. Kto wie, na ile go zmieniły koszary? Jak dalece tak bliski i długi kontakt z ludźmi „niebojącymi się Boga” mógł wpłynąć na jego serce? Z tego powodu przełożeni niemal natychmiast wysyłają sierżanta kleryka na kilkudniowe ćwiczenia ignacjańskie do redemptorysty o. Francesca Pitocchiego, aby sprawdził, czy ten niegdyś dobrze zapowiadający się młodzieniec jest jeszcze zdolny do życia w stanie duchownym. Samemu zaś zainteresowanemu oświadczają, że nie ma mowy, aby mu szybko udzielono niższych święceń (wtedy był to subdiakonat i diakonat), że przypuszczalnie będzie musiał raz jeszcze powtórzyć rok studiów i że tymczasowo będzie skierowany do pracy jako sanitariusz w infirmerii.

Angelo przypuszczalnie czuł przez skórę, że teraz właśnie decydują się losy jego kapłaństwa. Rozumiał, że traktuje się go niczym starotestamentalnego „nieczystego”, który zaciągnął swoją nieczystość przez długi kontakt z nieczystymi. Gdyby został usunięty, musiałby powrócić do swojej wioski z rozpaczą w sercu i podjąć pracę na roli jak jego bracia. Bo zapewne do wojska powrócić by już nie chciał, nawet w roli zawodowego podoficera… I oto właśnie w tym dramatycznym momencie Opatrzność zsyła mu kierownika duchowego, o którym – już jako papież – powie, że to właśnie on uratował go w krytycznym momencie życia.

Fragment pochodzi z książki „Jan XXIII. Wypróbowany święty” (Wyd. WAM)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nieznana historia Jana XXIII. Jak wojsko zniszczyło jego duchowe fundamenty
Komentarze (3)
EM
~Ewa Maj
11 października 2024, 15:59
Kiedy idziesz i robisz to, w co wierzysz - tutaj: pomagasz swojej rodzinie, by przetrwała - to często trafiasz w sam środek "brudnego świata". Skojarzenie ze słowami papieża Franciszka, że dobry pasterz śmierdzi owcami jest temu bliskie. I kiedy wracasz z tej roboty do swoich, do tych, wśród których wzrastałeś, od których przejąłeś te wzniosłe myśli i idee, by pomagać, robić dobro, wtedy oni, często nieskalani tą robotą, patrzą z podejrzliwością i niechęcią.
EM
~Ewa Maj
11 października 2024, 13:12
Ciekawa historia. Choć nie wiem, co było dalej, to się domyślam. Jeden życzliwy człowiek, który w nas wierzy i widzi w nas dobro i naszą wartość, nawet gdy przychodzimy z "brudnego świata" potrafi zdziałać cuda, czyli ocalić życie.
TW
~Tomasz Większy
11 października 2024, 13:08
Jak różny jest opisany tu jako powszechny 120 lat temu w kregu seminarium strach przed "nieczystością" świata od koncepcji "szpitala polowego" i "wychodzenia na peryferie", które proponuje nam dziś Franciszek...