Nowa książka abpa Grzegorza Rysia. Przeczytaj fragment

fot. AJ

"Kościół nie musi stawiać murów. Jeżeli dla kogoś świat jest aż tak zły, że potrzebuje się od niego grodzić, ten działa poza misją Kościoła" - pisze arcybiskup w swojej najnowszej książce.

Publikujemy fragment najnowszej książki abpa Grzegorza Rysia. W niełatwym dla nas wszystkich czasie potrzebujemy jego trafnych diagnoz, zmysłu obserwacji i głoszenia Słowa, które daje nadzieję. Przesłanie arcybiskupa skierowane jest do nas wszystkich.


Piotr Mucharski, Artur Sporniak: Czy w Polsce da się oddzielić politykę od religii, skoro ta ostatnia odgrywała tak ważną rolę w historii narodu?

DEON.PL POLECA

Abp Grzegorz Ryś: To pytanie, czy jesteśmy społeczeństwem, czy nie jesteśmy. Jeśli jesteśmy, to znaczy, że mamy pewien wspólny kod wartości. Na pierwszej krakowskiej odsłonie Dziedzińca Pogan siedmiu ludzi, którzy dzisiaj są po różnych stronach barykady politycznej, mówiło, że doświadczyli wspólnoty, zanim zaangażowali się w politykę na poziomie „partyjnym”. Chodzi o doświadczenie „wokół czegoś”, a nie „przeciwko komuś”. Można zatem pytać, gdzie jest dzisiaj ten kod wartości? Gdzie jest DNA polskiego społeczeństwa?

Ze świadectw tych ludzi wynika, że poróżnienie nastąpiło z chwilą, gdy z terenu tej wspólnoty przeszli na obszar konkretnych realizacji wyznawanych przez siebie wartości, ale na sposób już polityczny. To obszar, który mnie, jako biskupa, nie interesuje. Nie mam ochoty wzmacniać żadnej z tych prób.

Paradoks polega na tym, że wielu z wierzących postrzega swoją religijność jako wykluczającą tych, którzy nie podzielają ich przekonań politycznych.

Polską religijność rozumiem tak, jak ją opisał ks. Tischner, mówiąc o „plusach dodatnich” i „plusach ujemnych”. „Plusem ujemnym” jest fakt, że doświadczenia historyczne nie pozwoliły polskiemu Kościołowi na wypracowanie wielkiej teologii (poza fantastycznym w tej dziedzinie wiekiem XV i okresem międzywojennym). Za to czyniły go zawsze Kościołem nadziei i to na pewno jest „plus dodatni”. Wspólnota dotknięta dramatem szukała nadziei w Kościele. I zawsze znajdywała!

W okresie zaborów to rzeczywiście była nadzieja wbrew światu. Artykułowana dzisiaj w takich samych dramatycznych kategoriach wyobcowuje i dzieli, nie mówiąc o tym, że spycha samą religijność w groteskę.

Nie mam ochoty na recenzowanie takich postaw właśnie dlatego, że mnie nie interesuje szufladkowanie ludzi. Wciąż jestem przekonany, że w Kościele jest miejsce dla wszystkich. Ale bycie razem jest możliwe tylko wtedy, kiedy wiarę przeżywa się rzeczywiście jako wiarę. To znaczy w kategoriach personalistycznych. Wszystkie inne kategorie otwierają wiarę na łatwą ideologizację. Wtedy zaczynamy dzielić, potrzebujemy wrogów, sztandaru itd.

Mnie obchodzi przede wszystkim pytanie, jak poprowadzić człowieka do osobistego spotkania z Jezusem – osoby z Osobą. Na tym osobowym poziomie religii człowiek odkrywa własną grzeszność, co zmienia go w podejściu do innych. Odkrywa także, że w Chrystusie inni są mu zadani, a nie przeciwstawiani czy wykluczani.

Czy dla lękowej i wykluczającej religijności nie ma jednak pewnych podstaw w Piśmie Świętym? Na przykład u Jana czytamy: „Wiemy, że jesteśmy z Boga, cały zaś świat leży w mocy złego” (1 J 5,20).

U Jana są co najmniej trzy rozumienia świata: nie tylko jako siedliska zła, ale też miejsca, które jest odkupione, oraz świata jako po prostu rzeczywistości stworzonej przez Boga. Warto wsłuchać się, co głosi Kościół. W przygotowanym na rozpoczynający się niebawem synod biskupów dokumencie Instrumentum laboris można przeczytać, że umiejętność rozeznawania rzeczywistości, czyli prorockiego rozumienia chwili obecnej, jest warunkiem bycia ewangelizatorem. Ale – dodaje dokument – ten tylko ma ową umiejętność, kto nosi w sobie przekonanie, że także w tym świecie jest możliwe życie Ewangelią. Zatem, kto nie ma przekonania, że ten świat jest otwarty na Ewangelię, nie może być ewangelizatorem.

Redaktorzy dokumentu dają za przykład zjawisko sekularyzmu. Wszyscy twierdzą, że sekularyzm jest czymś negatywnym. I słusznie, gdyż sprawia, iż brak Boga przestaje być odczuwany jako brak. A jednak Instrumentum laboris – dokument, który powstał w wyniku przedsynodalnej refleksji wszystkich Kościołów lokalnych – zauważa także, iż sekularyzm otwiera na samego człowieka i jego ważne pytania... Na gruncie sekularyzmu jest możliwe spotkanie z drugim w imię człowieczeństwa. Kościół nie musi stawiać murów. Jeżeli dla kogoś świat jest aż tak zły, że potrzebuje się od niego grodzić, ten działa poza misją Kościoła. Nie znaczy to, że Kościół ignoruje lęki chrześcijan. W najwcześniej przygotowanym dokumencie, tzw. Lineamenta, rozesłanym przez sekretariat synodu biskupów do wszystkich Kościołów, znalazło się wskazanie, by rozeznawać nie tylko to, co dzieje się w świecie, ale także reakcje chrześcijan na świat, nawet jeśli je- dyną ich reakcją jest „lęk i oszołomienie”.

Czego chrześcijanie się dzisiaj lękają?

Na przykład wolności. Istnieje pokusa, by to w niej widzieć źródło obecnych problemów. Słychać w Polsce głosy, że efektem wolności słowa jest zniszczenie wszystkich autorytetów, a w związku z tym najlepiej byłoby wrócić do cenzury. A czy nie jesteśmy oszołomieni zmianami? Jesteśmy. Tischner we wstępie do polskiego wydania jednej z książek Altermata pisał, że to, co świat przeżył w lat dwieście, my robimy w dwadzieścia. Szybkość zmian jest taka, że wszyscy się gubią. Tylko na to pogubienie można różnie zareagować: albo schowaniem się w kryjówce, albo przeciwnie – jeszcze uważniejszym przyjrzeniem się światu.

Albo wychodząc na ulicę.

Trudno protestować np. przeciwko globalizacji, bo ona i tak będzie się działa. Można się natomiast jej bać: bać się migracji, wymiany myśli, wymieszania wartości, wyzwania, jakim jest dialog.

Mamy wrażenie, że w polskim Kościele wolność kojarzy się raczej z relatywizmem, z zagrożeniem, z „róbta, co chceta”. Biskup, który mówi, że wolność jest sercem Ewangelii, jest jednak wyjątkiem.

Wypowiedzi biskupów docierają do nas poprzez media, a one lubią kreować rzeczywistość. Mam wrażenie, że dyskurs medialny w Polsce na temat Kościoła jest obok tego, co tak naprawdę w nim się dzieje, niezależnie od tego, czy któryś z biskupów mówi (bądź nie mówi) o wolności.

Także w katolickich mediach?

Nie czuję się powołany do tego, by utyskiwać na media. Po Dziedzińcu Pogan jeden z zaproszonych dziennikarzy narzekał, że nikt się nie pokłócił, więc nie ma o czym pisać. Swoją rolę w tej inicjatywie rozumiałem tak: Kościół ma stwarzać miejsce do spotkania, dlatego zadawałem pytania, ale nie brałem udziału w dyskusji. Uważam, że inicjowanie miejsc spotkania ludzi z różnych stron jest wpisane w samo sedno tego, o co w Kościele chodzi.

Nieciekawe dla mediów było też np., że najchętniej zapraszanymi do rozmowy osobami przez uczestników Przystanku Woodstock były siostry zakonne, które w liczbie powyżej setki pojawiły się tam jako ewangelizatorki.

Dlaczego akurat siostry miały takie powodzenie?

Ci niby tak bardzo pobuntowani, kiedy chcą rozmawiać o życiu, to wolą rozmawiać z zakonnicami niż z biskupami czy z księżmi. Z prostego powodu: siostra pokazuje sobą pewien system wartości i to świadectwo jest czytelne, gdyż...

...siostra nie ma władzy w Kościele?

Niewątpliwie również dlatego. Kongres Nowej Ewangelizacji, który zorganizowaliśmy w Kostrzynie, w łączności z inicjatywą Przystanek Jezus (przy Przystanku Woodstock), również nie zainteresował specjalnie mediów, choć było to wydarzenie obejmujące wszystko, co można w Kościele robić. Były wykłady teologiczne, rekolekcje z Eucharystią i liturgią pokutną, a potem było wyjście ewangelizacyjne do ludzi, którzy przyjechali do tego miasta z innego powodu. Nikt nikogo nie przeganiał, nie było wojny. Biskup Regmunt stał w kolejce do mikrofonu, by złożyć świadectwo o tym, co przeżył w ciągu kilku dni na tym miejscu. Żaden ksiądz nie wyklął woodstockowiczów. Nuda!

Rzeczywistość kościelną zapewne nie jest łatwo medialnie uchwycić. Bo ostatecznie rozgrywa się w ludzkim wnętrzu. Dlatego, powtarzam, nie chodzi o utyskiwanie na media. Chodzi o to, by tego, co ważne w Kościele, szukać głębiej – na poziomie personalnym: między konkretnym człowiekiem, Bogiem a wspólnotą.

Jest parafia w Krakowie, w której na wspólną refleksję nad Pismem Świętym przychodzi co tydzień setka dorosłych osób. Spotkania prowadzi proboszcz. Jest popyt, jest i podaż.

Fragment pochodzi z najnowszej książki abpa Rysia: "W Kościele jest miejsce dla wszystkich".

doktor habilitowany nauk humanistycznych specjalizujący się w dziedzinie historii Kościoła. Autor takich książek jak "Moc wiary", "Moc słowa" i "Skandal miłosierdzia".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nowa książka abpa Grzegorza Rysia. Przeczytaj fragment
Komentarze (3)
JS
~J S
23 kwietnia 2020, 10:57
Spotkania prowadzi proboszcz. Jest popyt, jest i podaż. ... ... ....
DW
~Dr Wiesław
20 kwietnia 2020, 16:21
Czy w kościele jest miejsce dla satanistów??Skoro wszyscy to wszyscy arfybiskupie.Skoro jest miejsce dla masonów którzy zajmują wysokie stanowiska w kościele to jedna współczesnych antykościół jest rzeczywiście otwarty na wszystkich.
20 kwietnia 2020, 13:17
Teza ks. Biskupa jest prawdziwa. W Kościele jest miejsce dla wszystkich. Są jednak warunki: nawrócenie, uznanie Jezusa za jedynego Pana i Zbawiciela, wyjątkowość religii chrześcijańskiej, mającej pełnię prawdy, zerwanie z grzechem, przyjęcie nadrzędnej, objawionej przez Boga, hierarchii wartości. Bez tego nie można mówić, że Kościół to taki zbiór, worek, do którego można wrzucić wszystkich, bez wyjątku i cieszyć się, że każdy znajdzie swoje miejsce i że wszystko da się jakoś pogodzić. Panteizm, wszechreligia, powszechne braterstwo, pokój, itp. Przypowieść o sieci zagarniającej wszystkie ryby, ale z której wybrano tylko dobre, a złe wyrzucono jest przestrogą przed takim łatwym pogodzeniem wszystkiego i wszystkich.