Oblicza polskiego feminizmu
Wbrew temu co myśli wielu, feminizm w kraju nad Wisłą nie jest zjawiskiem nowym. Pojawił się w Polsce na długo przed sporami o ustawę antyaborcyjną w latach 90. ubiegłego wieku. Mimo długiej historii feminizm wciąż pozostaje jednak w naszym kraju niepopularny. Dlaczego?
Jak pisze Aneta Górnicka-Boratyńska w książce „Stańmy się sobą”, już w połowie XIX wieku słowo „feminizm” oznaczało w polszczyźnie bycie „niepoważnym, śmiesznym, a nawet w kolizji z moralnością”.
Jednak zwolennicy i zwolenniczki wyzwolenia kobiet widzieli w tym określeniu synonim radykalnej, odważnej i bezkompromisowej postawy, która miała na celu prawne, ekonomiczne, zawodowe i obyczajowe równouprawnienie płci. Te postulaty trafiały na podatny grunt szczególnie po powstaniu styczniowym, gdy wielu mężczyzn zginęło, wielu pozostawało na zesłaniu a w kraju nagle wzrosła liczba samotnych kobiet bez wykształcenia, posagu i pracy.
Pionierki - Orzeszkowa i Nałkowska
Dlatego nie kto inny jak Eliza Orzeszkowa żądała wtedy dla kobiet dostępu do nauki, studiów uniwersyteckich i zatrudnienia, gdyż były to po prostu warunki umożliwiające przetrwanie w nowoczesnym społeczeństwie. Pod koniec XIX wieku żądania Orzeszkowej weszły do programu polskich sufrażystek, które jednak postanowiły iść o krok dalej. Chciały bowiem realnego uczestnictwa kobiet w strukturach władzy, walczyły o prawa wyborcze dla nich.
Pierwsze polskie feministki jasno oddzielały sferę publiczną od prywatnej. Walczyły o równouprawnienie polityczne, o udział kobiet w stanowieniu władzy, ale w życiu osobistym poddawały się dyktatowi mężczyzn. Szybko jednak pojawiły się głosy, że tę sytuację trzeba natychmiast zmienić. W 1907 r. na ogólnopolskim Zjeździe Kobiet z trzech zaborów młoda mężatka i pisarka Zofia Nałkowska ośmieliła się wypowiedzieć słowa, które wywołały skandal.
Postulowała bowiem ni mniej ni więcej rozluźnienie krepujących kobietę seksualnych rygorów:
„Do dzisiejszego zdemoralizowania doszła ludzkość nie przez swobodę życia, lecz przez jego skrępowanie. Im surowsze na życie i miłość nałożymy pęta, tym bardziej zwyrodniale natura nasza będzie usiłowała je obchodzić". Nałkowska widziała w rygorystycznym podejściu błędne koło: „Poświecić mamy wszelkie indywidualne żądania erotyczne dla dobra dzieci - po to, by znów dzieci te poświęcały się w podobny sposób dla dobra następnych pokoleń. Tą drogą - odrzucając z życia całe piękno, cały poryw i żywioł uczucia, uczynimy ze świata jedną wielką stajnię racjonalnej hodowli zwierząt ludzkich”.
Krzywicka i Boy - świadome macierzyństwo i homoeroci
Krzywicka po raz pierwszy publicznie, jaki pisze jej biografka Agata Tuszyńska, „zdradziła sekret comiesięcznej choroby, demaskując jej rzekomą zagadkowość, kaprysy, niespodziewane odruchy”. Napisała wprost, że krwawienie miesięczne, „proszę samca, rozłupuje krzyże, wyżyma macicę”, co sprawia, że kobieta bliższa jest w te dni w miesiącu pacjentowi Tworek niż normalnemu człowiekowi. Oto dlaczego „co drugi demon jest po prostu niezdrów!” Słowa te wzbudziły w momencie publikacji niesmak wielu kobiet, nawet tych, które mocno popierały postulat kobiecego wyzwolenia.
Krzywicka lubiła jednak gorszyć i skandalizować. Przedstawiała zalety małżeństwa koleżeńskiego, nawoływała do swobody seksualnej, nie skrępowanej ślubnymi węzłami.
„Nie sposób poprzestać na jednym mężczyźnie – pisała – zwłaszcza iż przeżycia zmysłowe mają nieszczęsną skłonność do blaknięcia z czasem”. Jako mężatka afiszowała się publicznie swoim romansem z Boyem-Żeleńskim, który, choć trwał kilkanaście lat, nie doprowadził jednak do rozpadu małżeństw kochanków. Boy stał się zresztą jej wielkim sprzymierzeńcem w walce o prawo kobiet do aborcji „ze względów społecznych”, o niekaralność kobiet, które ciążę przerwały i o powszechne uświadomienie seksualne. W latach 30. ubiegłego wieku temperatura sporów wokół tych zagadnień w niczym nie ustępowała ich natężeniu parędziesiąt lat później w III Rzeczpospolitej.
Co ciekawe, wydaje się, że postulaty polskiego feminizmu niewiele się zmieniły od czasów Krzywickiej. Boy ze swoją „gorszycielką” walczyli bowiem nawet w przedwojennej Polsce o społeczne uznanie i tolerancję dla seksualnych mniejszości, co dzisiaj jest sztandarowym postulatem wielu feministycznych środowisk.
Boy i Krzywicka walczyli o „życie świadome”, wolne od religijnych przesądów i obyczajów konwenansów. Antykoncepcję uważali za jeden z najbardziej dobroczynnych wynalazków w historii ludzkości a prawo do aborcji miało ich zdaniem nie tylko zapobiegać nieszczęściom, ale i przyczyniać się do istotnego pomnożenia ludzkiej wolności.
Taka jest wymowa słynnej publicystycznej książki Boya „Piekło kobiet”. Wyzwolenie ludzkości było bowiem dla nich równoznaczne z wyzwoleniem kobiet nie tylko w sferze publicznej, ale i prywatnej. Krzywicka pisała:
„Troska o racjonalne i higieniczne wychowanie dziecka, regulacja urodzeń, zbagatelizowanie zazdrości i wiarołomstwa, przewrót w etyce seksualnej, a jednocześnie zmiana oblicza prostytucji” – to wszystko jest dziełem kobiet, tak rozumiana „humanizacja” dokona się na skutek wpływu kobiecego pierwiastka na świat”.
Krzywicka i Boy nie poprzestawali na słowach. Z ich inicjatywy w październiku 1931 roku na Lesznie w Warszawie otwarto pierwszą w Polsce Poradnię Świadomego Macierzyństwa. Działo się to na ćwierć wieku przed wynalezieniem pigułki antykoncepcyjnej! Poradnię wspierało grono wyśmienitych luminarzy pióra, związanych z liberalnymi Wiadomościami Literackimi.
Nawet Maria Pawlikowska-Jasnorzewska napisała przy tej okazji okolicznościowy, społecznie „zaangażowany” wiersz „Prawo nieurodzonych”, w którym
znalazły się znamienne słowa:
nasze prawo – być dzieckiem miłości,
witanym jak najmilszy z gości. […]
My nie chcemy ponurych suteryn,
Przekleństw ojca, wzniesionej siekiery,
Kołysanki z rzężenia i krzyku. […]
Założeniu Poradni przyświecały jednak bardziej dalekosiężne cele niż troska o ograniczenie liczby urodzeń. Kierująca Poradnią dr Justyna Budzińska-Tylicka tak przedstawiała w 1936 r. ideał kobiecego „życia świadomego”:
„Bo choć się dużo zmieniło pod względem społecznym i ekonomicznym w życiu usamodzielnionych, zarobkujących kobiet, ale zostało i zostanie kobiecie na wieki: - odmienna biologiczno-seksualno-fizjologiczna różnica płci. Współczesna kobieta nie chce się biernie poddawać tej zasadniczej organicznej różnicy płci, chce ją opanować, chce oddzielić instynkt płciowy od instynktu rozrodczego: - chce świadomie rodzić, świadomie tworzyć nowego człowieka, a żyć jak mężczyzna pełnią życia płciowego. To przeobrażenie idzie w tak szybkim tempie, z takim rozpędem tworzy się ta nowa etyka seksualna obojga płci, że zjawisko to wprowadza starsze pokolenie w zdziwienie i zakłopotanie”.
Poradnia budziła jednak wyjątkowo małe zainteresowanie kobiet. Często za to na nią napadali politycy, zarówno prawicowi, jak i, nad czym szczególnie ubolewała Krzywicka, lewicowi, choć to PPS zdecydowała się objąć nad „świadomym macierzyństwem” patronat. „Gorszycielka” po wielu latach wyzna, że inteligenckim elitom nie udało się trafić ani do ludu, ani nawet do większości polskich inteligentek. Postulat pełni cielesnej wolności uznawano powszechnie za salonową, nieprzystającą do życia fanaberię.
Dlaczego feminizm jest wśród polskich kobiet niepopularny?
Brak szerokiego poparcia dla feministycznych postulatów wydaje się też powszechny i we współczesnej Polsce. Od czasów Orzeszkowej, sufrażystek, Nałkowskiej i Krzywickiej zmieniał się bardzo kontekst społeczny: kobiety zyskały powszechny dostęp do wykształcenia i zatrudnienia (w PRL-u wynikało to często nie z chęci a ekonomicznego przymusu), mogą głosować i działać w polityce, pigułka i inne środki antykoncepcyjne dały kobietom wolność, o jakiej przed laty liberalne polskie pisarki mogły jedynie marzyć.
Mimo jednak wszystkich tych zmian współczesne feministki mówią, że dawne postulaty nadal zachowują swoją aktualność. Statystycznie bowiem kobiety wciąż za tę samą pracą otrzymują mniejsze wynagrodzenie niż mężczyźni a dodatkowo – ze względu na zwyczaje obowiązujące w patriarchalnej kulturze – pracują jeszcze w domu sprzątając, gotując i wychowując dzieci, za co zwykle pieniędzy żadnych nie dostają. W partiach politycznych, samorządach i parlamencie działa wciąż dużo mniej kobiet niż mężczyzn. A pełni cielesnej wolności zdaniem obecnych feministek nie ma, gdyż obowiązuje w Polsce restrykcyjna ustawa antyaborcyjna a powszechny brak tolerancji dla seksualnych mniejszości jest aż nadto widoczny.
Pytanie tylko, czy wszystkie z tych postulatów wrzucać należy do jednego wora. Być może w tym tkwi główny powód niepopularności i porażki feminizmu w Polsce.
Sądzę, że znaczna część polskich kobiet popierałaby wynagrodzenie za pracę w domu, dłuższe i płatne urlopy wychowawcze czy – w pewnym przynajmniej zakresie – zamianę ról, jakie w społeczeństwie tradycyjnie wyznacza się kobiecie i mężczyźnie. Wiele zwolenniczek znalazłaby też zapewne idea parytetu, który wymuszałby umieszczanie na listach wyborczych co najmniej 30 lub (jak we Francji) 50 proc. kobiet naprzemiennie z mężczyznami. Walka o aktywny udział w życiu publicznym i we władzy jest bowiem przez wiele kobiet akceptowana. Jednak nie przypadkiem feminizm w Polsce jest kojarzony głównie z walką o prawo do aborcji i mało rozumianymi, często dość bezkrytycznie przeszczepianymi z Zachodu sporami ideowymi o nowy kształt kobiecego erotyzmu.
Eksponowanie wątku seksualnego sprawia, że inne „społeczne” postulaty polskich feministek nie są dostatecznie dostrzegane. Tym samym feminizm po raz kolejny staje się dla wielu polskich kobiet salonową zabawą, polegającą na oderwanych od życia rozmowach, toczonych we własnym kręgu przez intelektualistki. Intelektualistki zaś mówią, jak wiadomo, niezrozumiałym dla przeciętnej zjadaczki chleba językiem. Nie bez przyczyny posądza się je o to, że próbują przemienić kobiety w męskopodobne dziwolągi.
W USA w pewnym momencie wiele kobiet dostrzegło, że postulaty współczesnego feminizmu są przede wszystkim odpowiedzią na potrzeby białych kobiet z wyższej klasy średniej. W feministycznej ideologii nie odnajdowały się kobiety z warstw gorzej sytuowanych, z mniejszości etnicznych, itd. Na bazie krytyki zrodził się ruch kobiet, często czarnych, które wolały siebie nazywać nie feministkami a womanistkami (ang. womanists) lub, jeśli były latynoskami, „mujeristas” (z hiszp. mujer – kobieta). Tylko wtedy mogły oddawać rzeczywiście sprawiedliwość swojemu doświadczeniu kobiet wywodzących się z warstw i ras mniej uprzywilejowanych społecznie oraz bardziej religijnie zaangażowanych niż białe wykładowczynie i zwolenniczki feminizmu z głównych amerykańskich uniwersytetów czy tytułów prasowych.
Zrodziło to kolejną falę feminizmu, w której owe różnice doświadczeń brane są pod uwagę w walce o polityczne prawa kobiet. Amerykańskie intelektualistki musiały jednak zmienić język, aby znaleźć posłuch u innych kobiet i skuteczniej odpowiadać na konkretne problemy, z którym te inne kobiety borykają się na co dzień poza uniwersyteckimi kampusami i opiniotwórczymi redakcjami.
Byłoby dobrze, gdyby polskie feministki wyciągnęły z tych amerykańskich doświadczeń lekcję. Narcystyczna postawa Nałkowskiej i nieudana próba społecznej zmiany postulowana przez Krzywicką z Boyem wiele też im powinny dać do myślenia. Inaczej lokalne aktywistki w Polsce będą wciąż myśleć o feminizmie jako o kaprysie pań, które z rzeczywistymi problemami polskich kobiet niewiele mają wspólnego.
Skomentuj artykuł