Rafał Patyra: Byłem na dnie, kiedy zawołałem do Pana Boga
Kiedy zrozumiałem, że sam sobie z tym nie poradzę, zacząłem wołać Pana Boga: Jezus weź się tym zajmij, bo ja sobie z tym po prostu nie poradzę. Byłem tak emocjonalnie rozjechany, że nie wiedziałem, co robić. Bóg rzucił koło ratunkowe - mówi w „Studiu świadectw” w Salve Tv dziennikarz sportowy, Rafał Patyra.
- Wydawało mi się, że kiedy jest koło mnie dużo ludzi, to mam z nimi głębokie relacje, ale to tak nie działa - mówi.
- Paradoksalnie czułem się samotny w momencie, kiedy myślałem, że koło mnie było wiele osób, kiedy byłem w centrum zainteresowania i wszyscy poklepywali mnie po plecach - bo w pracy wiodło się nie najgorzej - to właśnie wtedy zaczęła pojawiać się we mnie pustka wewnętrzna - dodaje.
- Nie chciałem pozostać w małżeństwie albo miałem wielkie wątpliwości, żeby tam zostać, wydawało mi się, że czegoś mi tam brakuje. Przestawaliśmy się dogadywać, więc podświadomie zacząłem się rozglądać za czymś innym - mówi.
- Kiedy zaczęło wydawać się, że moje małżeństwo wiedzie ku niechybnemu rozstaniu i pojawił się wówczas w moim życiu ktoś. Wydawało mi się, że będę na tyle silny, żeby podjąć to ryzyko - mówi Rafał Patyra. I tak też się stało.
Dźwigałem na sobie ogromny ciężar
- Trzy lata - to był czas tak drenujący moją psychikę i organizm, że w sumie doprowadził mnie do takiego momentu, gdzie byłem tak wycieńczony emocjonalnie, że już mi było obojętne, co się wydarzy. I to był świetny moment, bo to było dno - dodaje.
- I wtedy byłem w stanie przyznać się przed sobą i przed Bogiem, że ja sobie z tym nie poradzę. I dopiero wtedy, kiedy uznałem tę moją miałkość i kiedy w pokorze wykrzyczałem Bogu, żeby się tym zajął, to On się tym zajął mówi i dodaje: - Wcześniej nie dawałem mu przestrzeni, żeby ogarnąć to wszystko sam.
- W pewnym momencie mieliśmy świadomość grozy jaka nad nami zawisła, czyli zakończenia małżeństwa w sposób dość burzliwy i drastyczny, ale do tego nie doszło, aż tak daleko nie zawędrowaliśmy - mówi.
- Zacząłem się łapać Pana Boga, kiedy zrozumiałem, że sam sobie z tym nie poradzę i jestem tak wykończony, że zacząłem wołać Pana Boga - dodaje.
Zacząłem wołać do Boga
- Wołałem: Jezus weź się tym zajmij, bo ja sobie z tym po prostu nie poradzę. Byłem tak emocjonalnie rozjechany, że nie wiedziałem, co robić w rzeczywistości, która wydawała mi się rozmyta. Bóg rzucił koło ratunkowe pod postacią ludzi, łask - mówi.
- Podczas tego całego kryzysu, którzy trwał około trzech lat dostaliśmy mnóstwo łask od Boga, które pewnie dostrzegliśmy dopiero później, kiedy to wszystko się skończyło. Jedną z nich było to, że Bóg schował temperament choleryczny mojej żony. Czekałem aż żona wystawi mi walizki, co by było dla mnie łatwiejsze, ale tak się nie stało. Ona tego nie zrobiła. Moja żona doznała od Boga głębokiego pokoju - dodaje.
- Jej spokój zaczął sprawiać, że zaczęliśmy rozmawiać z sobą dłużej i inaczej i że namówiła mnie na spotkanie modlitewne. A ja dałem się namówić. Liczyłem, że otrzymam duży spokój. Otrzymałem jasność widzenia. Żona poszła z Częstochowy w intencji mojego małżeństwa - dodaje.
- Kiedy zaczęło przychodzić uzdrowienie naszej sytuacji, czułem, jakbym wychodził z celi, gdzie był tylko dym i ciemność. Wszystko mnie wtedy zaczęło cieszyć. Moja żona nigdy nie wraca do tego, co się wydarzyło, co uważam, że największą łaskę ze strony Boga - podkreśla.
Skomentuj artykuł