Jezus pragnie bliskości człowieka

(fot. ahp_ibanez/flickr.com)

Historia ludzkości zaczyna się w ogrodzie Eden – miejscu harmonii, bujności życia, bliskiej relacji z Bogiem. Dla Izraelitów ogród był również miejscem odpoczynku. W Pieśni nad Pieśniami do ogrodu porównuje się ukochaną osobę. Św. Jan wspomina, że Jezus został pochowany w ogrodzie. Tam też po Zmartwychwstaniu spotyka Go Maria Magdalena. Jakiż to może mieć związek z cierpieniem Chrystusa? Ogród to symbol miłości jak i miejsce, w którym człowiek został wystawiony na próbę.

Św. Łukasz opisuje modlitwę Jezusa w Ogrójcu w specyficzny sposób. Pisze, że Jezus „pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię” (Łk 22,44). Udręka to przekład greckiego słowa agonia. W potocznym języku agonię utożsamiamy z konaniem, ostatnią fazą poprzedzającą śmierć. Ale w Piśmie św. to słowo ma nieco inne znaczenie. Pierwotnie agonia oznaczała rozgrzewkę atletów przed zawodami. Sportowcy ćwiczyli, napinali muskuły aż do wystąpienia potu, który sygnalizował, że mięśnie są gotowe do wytężonej rywalizacji i walki. Ten intensywny pot, owoc przygotowania mięśni do zawodów, nazwano również agon.

Wysłuchaj rozważania

DEON.PL POLECA

[-02_jezus_pragnie_bliskosci_czlowieka.mp3-]

Jezus nie pocił się krwią, lecz Jego pot był jak krople krwi. Według św. Łukasza, Chrystus w Ogrójcu zwiera siły do walki, i to przygotowanie jest wewnętrznym zmaganiem, uzewnętrzniającym się również w ciele. Co było jego treścią? Jako człowiek Jezus musiał odpowiedzieć sobie na dwa pytania: Czy chcę poświęcić się dla innych? Czy zgadzam się na to, że miłość pociąga za sobą konieczność rezygnacji z wielu cennych rzeczy?

My dużo czasu zużywamy na bezpłodną walkę z cierpieniem. Gorączkowo szukamy sposobu, jakby je o własnych siłach przezwyciężyć. Próbujemy się z nim mocować jak ze skałą w wąskim jaskiniowym korytarzu. Tymczasem Chrystus został pocieszony przez anioła dopiero wtedy, kiedy dopuścił do siebie trwogę, przeszedł agonię w obliczu Ojca. Nie uważał siebie za atletę, który sam sobie z wszystkim poradzi. Jezus nie każe nam również przysparzać sobie fizycznych cierpień, bo On tego nie robił. A tak często rozumiano upodabnianie się do Mistrza, zwłaszcza w późnym średniowieczu. Im więcej zniesiesz bólu, tym lepiej. Chrześcijański masochizm.

Jednakże Chrystus zaprasza nas do naśladowania Go w tym, czego nie widać gołym okiem, czyli do poświęcenia siebie, do ufności Bogu, do zgody na stratę w imię wyższych wartości. Oczywiście, czasem kosztuje to również fizyczne i duchowe cierpienie, ale bardziej jako konsekwencja wierności wobec przyrzeczonego słowa, niż jako wartość sama w sobie.

Niektórzy ludzie bardzo się spalają i zapracowują dla innych, ale w sercu mają sporo goryczy i poczucia niedocenienia. Dzieje się tak dlatego, ponieważ nigdy nie podjęli świadomej decyzji. Nie stoczyli wewnętrznej walki. Ktoś wbił im do głowy, że trzeba służyć i się poświęcać. Uznali przy tym, że są tak szlachetni, iż sama dobroć nieustannie wylewa się strumieniem z ich serca. Tylko skąd czasem biorą się kąśliwe uwagi, skwaszenie i frustracja? Czy ja w swoim życiu uczciwie odpowiedziałem sobie na pytanie, czy rzeczywiście chcę naśladować Chrystusa we wszystkim? A może tylko wybiórczo? Może zadowala mnie pewne nieprzekraczalne minimum?

Św. Marek w swojej Ewangelii w sposób szczególny ukazuje ludzkie oblicze Jezusa. Również w Ogrodzie Oliwnym Jezus dzieli się z najbliższymi swoimi uczuciami, smutkiem, drżeniem i lękiem. Nie boi się odsłonić swojej słabości i ludzkiej kruchości. Nie udaje bohatera lub stoickiego mędrca, który potrafi wszystko zracjonalizować. W słowach „Czuwajcie ze mną” – wyraża pragnienie bliskości drugiego człowieka. Jezus, obok umocnienia ze strony Ojca oczekuje również wsparcia ludzkiego, ale niekoniecznie w takim sensie, aby uczniowie mieli zrobić coś szczególnego i wybawić Go z opresji. Po prostu mówi: „Bądźcie ze mną”.Jakże często naszą pierwszą reakcją wobec osoby cierpiącej bywa próba „zrobienia” czegoś, podczas gdy wystarczy po prostu być.

Kiedy człowiek przeżywa coś ważnego, obawia się, targa nim silne napięcie tak że aż go roznosi, szuka wówczas obecności drugiego człowieka. Zachowanie Jezusa jest wskazówką dla nas: w chwilach próby, kryzysu, cierpienia mamy zwracać się zarówno do Boga jak i prosić o ludzkie wsparcie. Obie formy pomocy są ważne. Nie można chować się za fasadą pozornej siły i niewzruszoności. Któż z nas nie czuje się czasem kuszony, aby się odizolować od innych, zamknąć w sobie, bo uważamy, że drugi człowiek i tak niewiele nam pomoże. Ale Bóg działa również przez człowieka.

W historii Kościoła pojawiła się taka herezja, zwana monofizytyzmem. Jej zwolennicy twierdzili, że Syn Boży przyjmując ludzką naturę całkowicie ją wchłonął. To, co ludzkie rozpłynęło się w bóstwie jak kropla miodu w oceanie. W praktyce jednak ta herezja nigdy do końca nie zanikła. Jej oznaki to podkreślanie przepaści między Bogiem a człowiekiem, akcent kładziony jedynie na modlitwę, dosłowne odczytywanie Pisma świętego, pomniejszanie roli rozumu, uczuć i ludzkiej odpowiedzialności w relacji z Bogiem, „odczłowieczanie” Chrystusa, które czyni z Niego osobę a-patyczną (pozbawioną emocji) i a-seksualną (nie odczuwającą popędu seksualnego). Ogrójec zadaje kłam tym wyobrażeniom.

Św. Marek wspomina, że uczniowie posnęli w Getsemani. Ich sen wyraża duchowe odrętwienie, niemrawość. Jezus ostrzegł wcześniej uczniów przed tego rodzaju otępieniem: „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących” ( Mk 13, 35-37). Uczniowie nie mają pojęcia, co się dzieje. Wcześniej Jan i Jakub chcieli zasiąść po obu stronach tronu Jezusa. Ale najpierw trzeba wypić kielich, czyli doświadczyć cierpienia. I nawet chętnie na to przystali.

Jak bardzo realistyczny jest ten opis. My także jesteśmy mocni w gębie, żywimy szlachetne pragnienia i zapewnienia. Jednak kiedy nadarza się okazja, aby je zrealizować, wymawiamy się, że to nie może być tu i teraz. Może później, gdzie indziej, w lepszej sytuacji. Nasz zapał i pragnienia nie są niczym złym. Brakuje nam tylko siły, żeby je wypełnić. I właśnie ten brak tak bardzo porusza miłosierdzie Boga.

Ogrójec udziela nam jeszcze jednej lekcji, mianowicie, że Boga możemy zawieść przede wszystkim w drugim człowieku. I to zaniedbanie dobra jest podstawową formą duchowego snu. Mało się o tym mówi, że chrześcijanie najbardziej grzeszą nieczynieniem dobra.

Na szczęście, nawet jeśli uczniowie, którzy byli blisko Jezusa, zawiedli, później ich wiara dojrzała i została umocniona. To wielka pociecha dla nas. Ten, kto upadł, może powstać. Nie jest przekreślony. Jezus nie potępia uczniów za ich słabości, lecz uczy, co robić, aby tak łatwo im się nie poddać. Bliska relacja z Ojcem, podtrzymywana przez szczerą modlitwę, oraz zwrócenie się do drugiego człowieka pomaga przetrwać życiowe burze.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jezus pragnie bliskości człowieka
Komentarze (3)
JD
Jola D. Zagrodny-Kuczer
30 marca 2011, 16:32
My pragniemy bliskości Jezusa - to właśnie modlitwa. Bądź przy modlitwie skupiony i poważny. A usłyszysz Jezusa. Ja Go słyszę i z Nim rozmawiam. Spotykam Go w duszy, a Om mówi mi: pamiętaj... Jesteś ze mną dzieckiem jednego Boga, więc zapamiętajmy, że każdy jest naszym bratem. "Kto modli się tylko ustami, źle spełnia obowiązek modlitwy" Jolka - Dżolka Zagrodny-Kuczer
D
Dziękuję
29 marca 2011, 00:37
za udźwiękowienie rozważania!
D
dd
28 marca 2011, 19:19
Bardzo ważna uwaga o. Dariusza, iż chrześcijanie najbardziej grzeszą nieczynieniem dobra. Rzadko księża o tym mówią, rzadko o tym myślimy, grzech zaniechania w spowiedzi powszechnej gdzieś nam umyka. Nawet, gdy mówimy o naśladowaniu Chrystusa, częściej myślimy o cierpliwym znoszeniu krzywd, niż o dawaniu innym dobra. Inna byłaby nasza rzeczywistość, gdybyśmy pamiętali, że być chrześcijaninem, to także być dobrym człowiekiem; a dobro zawsze jest ku komuś.