O gniewie i cierpieniu, o Miłosierdziu i tańcu

(fot. djniks/flickr.com)
Krzyszof Osuch SJ

Może nie zabrzmi to zbyt prowokacyjnie (czy raniąco), jeśli powiem, że gdy Bogu nie udaje się dotrzeć do nas z Orędziem Miłości i obietnicą życia wiecznego po dobroci i drogą rozumu oświeconego Objawieniem (wiarą), to dociera On do nas „awaryjnie”. Mówiąc antropomorficznie, powiedzielibyśmy, że Bóg Ojciec „wzdycha” i przyzwala, by zamknięty w sobie (i samej doczesności) człowiek „pobył” sobie w tyglu cierpienia i tak zmądrzał.

Czyż nie często jest także, że dopiero (odpowiednio dojmujące) cierpienie pomaga nam wyzwolić się z iluzorycznych mniemań i przekonań? Ono też, choć jest rodzajem dotkliwej słabości, potrafi dać siłę do pokonania nieuporządkowanych przywiązań i szkodliwych uzależnień. W podobnym kontekście (cierpienia) znika przykre poczucie znudzenia i banalności życia, a pojawia się powaga życia i respekt dla nieprzejrzanej tajemnicy bycia człowiekiem.

Część 1.

DEON.PL POLECA

[-konferencja_5_cz1.mp3-]

Część 2.

[-konferencja_5_cz2.mp3-]

***

Krzysztof Osuch SJ podejmuje kilka tematów podwyższonego ryzyka i przedstawia je, być może, wbrew dyktatowi "poprawności". Chętnie rozważą je ci, którzy nie chcą być manipulowani ani przez małodusznych ludzi, ani przez złośliwe demony. Do trudnych tematów należą prorockie upomnienia, gniew i karanie Boga, który zawsze i przez wszystko naprowadza na swe nieskończone Miłosierdzie. Lekcja cierpienia skojarzona jest z …tańcem.

Rozważania adresowane są do różnych osób - zarówno do (już) wierzących, jak i do (jeszcze) czekających "na kamieni nagłe przebudzenie" i "na głębie co u stóp naszych legną".

Zobacz książki autorstwa o. Krzysztofa Osucha SJ:

Książka składa się z kilkudziesięciu rozważań. Autor porusza problem kondycji człowieka, jego pragnień, słabości i grzechów. Jednocześnie wskazuje dar największy, o który nie trzeba zabiegać - bezwarunkową miłość Boga. Jej odkrycie nadaje sens wszystkiemu co, nas spotyka. Bóg kocha grzesznika, a to przecież Dobra Nowina dla każdego.

"I ciebie chce On wybawić z nieszczęść, przed tobą jest dal". Te natchnione słowa, jakie do cierpiącego Hioba skierował przyjaciel, wciąż niosą nadzieję na Bożą pomoc i szczęśliwy finał życia. W podobnym duchu utrzymane są niniejsze rozważania. Pomogą one dostrzec miłość Boga, której doświadczanie jest przedsmakiem Nieba.

„Bóg spogląda z nieba na synów ludzkich, badając, czy jest wśród nich rozumny, który by szukał Boga” –to słowa z psalmu 53. Peter Seewald uznał je za najwłaściwsze motto dla wywiadu z Benedyktem XI, noszącego tytuł „Światłość świata”.

Na „użytek” obecnego rozważania – a i dla podkreślenia, po jaki to psalm sięgnięto! – przytoczę jeszcze te wersety. „ (Ps 53,4-5).

To prawda, wciąż są ludzie, którzy Boga szukają, kochają, adorują i chcą powierzony im fragment świata kształtować w zgodzie z wolą Boga. Niepokojące jest jednak to, że liczba takich ludzi (chyba) gwałtownie maleje. Niepokoi i to, że wielu decydentów, usytuowanych na różnych szczeblach władzy (jawnej i ukrytej), już Boga nie szuka. Nie wzywają Go, a nawet lekceważą i celowo marginalizują; walczą z Nim i z Jego Ładem. Z dziwnych powodów wybierają demoniczny sprzeciw wobec Boga.

– Chciałoby się zapytać, dlaczego wolą pogrążać siebie i innych w bezsensie, zamiast sprzyjać wielkiemu Zamysłowi Boga Stwórcy co do człowieka.

Ojciec święty widząc duchową sytuację świata, a zwłaszcza chrześcijaństwa, bez popadania w pesymizm jasno stwierdza: „Naszym wielkim zadaniem jest przede wszystkim ukazywanie w nowym świetle priorytetu Boga. Dzisiaj istotne jest to, co się na nowo zauważa, że Bóg istnieje, że Bóg jest dla nas ważny i że odpowiada On na nasze pytania. I odwrotnie: jeżeli On odpadnie, wszystko inne może być, nie wiem, jak mądre, ale człowiek straci wtedy swoją godność i swoje właściwe człowieczeństwo, dlatego też to, co istotne, rozpadnie się. Dlatego też jestem przekonany, że priorytetem jest dzisiaj pytanie o Boga”. W innym miejscu mówi podobnie: „Jest wiele problemów, które muszą zostać rozwiązane, które nie zostaną jednak rozwiązane, jeżeli Bóg nie stanie w centrum i nie będzie na nowo widoczny w świecie”. „Nie możemy dalej postępować tak, jak dotychczas”.

Problem złego traktowania Boga, krótko dotąd zasygnalizowany, nie jest w ludzkich dziejach czymś całkiem nowym czy odosobnionym. W zamierzchłych czasach biblijnych zderzył się z nim z całą ostrością m. in. Mojżesz.

Oto na wyraźne zaproszenie Boga wspiął się on na górę Synaj, by tam kontaktować się z Jahwe w sposób wyjątkowy. A gdy, otrzymawszy od Boga tablice z dziesięcioma Słowami Życia, myślał o pełnym entuzjazmu spotkaniu z ludem, usłyszał od Pana te słowa: Mojżeszu, Zstąp na dół, bo sprzeniewierzył się lud twój, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej. Bardzo szybko odwrócili się od drogi, którą im nakazałem, i utworzyli sobie posąg cielca ulanego z metalu i oddali mu pokłon, i złożyli mu ofiary, mówiąc: Izraelu, oto twój bóg, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej. I jeszcze powiedział Pan do Mojżesza: Widzę, że lud ten jest ludem o twardym karku. Zostaw Mnie przeto w spokoju, aby rozpalił się gniew mój na nich. Chcę ich wyniszczyć, a ciebie uczynić wielkim ludem” (Wj 32, 7-10).

Każde powyższe zdanie wymagałoby dłuższych objaśnień i można by je długo rozważać. (…) Ograniczę się do paru prostych spostrzeżeń, zwłaszcza w odniesieniu do gniewu Boga.

Sądzę, że gniewu Boga nie należy wstydliwie przemilczać ani fałszywie interpretować. O gniewie Boga, o rozpaleniu się i wybuchu gniewu Pana Pismo Święte mówi wiele razy (paręset razy). Psalmista dobrze wie, że gniew Pana potrafi być dolegliwy: (Ps 90, 7). Bez popadania w paraliżujący lęk, ale i bez wykrętów – należy przyjąć do wiadomości, że Bóg przemawia do swego ludu także językiem gniewu i karania. Gniew pojawiał się zawsze jako pewna ostateczność i boleśnie dosięgał wtedy, gdy nieskuteczne okazywały się zwykłe środki zaradcze, takie jak serdeczne napomnienia i perswazja odwołująca się do rozumu.

Cóż ma czynić Bóg, gdy serca ludu stają się niewrażliwe a ich rozum śpi?

Bogu pozostaje jedynie to, by „zadać ból”, a raczej by na pewien czas wycofać się i przyzwolić, by uruchomiły się w ludziach siły zła i złości, które nieuchronnie zadają ból, powodują wzajemne poniżanie, podboje i upajanie nienawiścią…

Praktycznie oznacza to pojawienie się ogromu cierpienia – w świecie, z którego wyproszono Boga, wygnano Miłość! Bóg jednak, by tak rzec, zawsze ma nadzieję, że ludzie cierpiąc i widząc narastającą własną bezradność wobec żywiołów zła, zaczną poważnie pytać i dociekać: Co jest „nie tak” w naszym postępowaniu? Dlaczego tak strasznie cierpimy i nie potrafimy temu zaradzić? Czyżby na zawłaszczonej przez nas ziemi nie ochraniał nas już płaszcz Boskiej Opatrzności? Czyżbyśmy pozbawili Boga możliwości wpływania na nasz świat i chronienia nas przed żywiołami nienawiści i wszelkiej złości? Czyżby On zostawił nas samym sobie? Co w tej sytuacji mamy czynić?

– To jasne, Bóg nie generuje cierpienia. Jest Mu to najzupełniej obce i przeciwne Boskiej naturze. Jakżeż „miłośnik życia” (Mdr 11, 26) miałby mieć upodobanie w zadawaniu jakiegokolwiek bólu. Spada on na ludzi jako nieuchronny skutek odstępstwa od Boga i Jego wspaniałej Miłości!

Bóg mówiący o „gniewie” i karaniu ludu z powodu odstępstwa – wyraźnie komunikuje, że czuje się mocno dotknięty w swej Miłości; i że lud mocno odczuje bolesne konsekwencje swego grzechu niewiary i odstępstwa od Boga. Nieuchronność poniesienia bolesnych konsekwencji odstąpienia od Boga jest tym, co zmusza do użycia rozumu, opamiętania i ponownego zwrotu ze wszystkich sił do Stwórcy i Ojca!

Gdy relacja z Bogiem zostaje odbudowana, wtedy „Boży” gniew i karanie – przeżywane jako cierpienie z wnętrza i z zewnątrz przychodzące – znikają. Nie ma już dla nich miejsca! To, co pozostaje, to kontemplacja i zachwycanie się miłosierną Miłością Boga. I wyznanie: „Miłosierny jest Pan i łaskawy, nieskory do gniewu i bardzo łagodny. Nie wiedzie sporu do końca i nie płonie gniewem na wieki. Nie postępuje z nami według naszych grzechów ani według win naszych nam nie odpłaca. Bo jak wysoko niebo wznosi się nad ziemią, tak można jest Jego łaskawość dla tych, co się Go boją. Jak jest odległy wschód od zachodu, tak daleko odsuwa od nas nasze występki. Jak się lituje ojciec nad synami, tak Pan się lituje nad tymi, co się Go boją” (Ps 103, 8-13).

Reasumując, powiedzmy, iż niezachwianie i ponad wszystko wierzymy, że największym atrybutem Boga jest Miłosierdzie – Jego miłosierna miłość. To w Miłosierdziu Boga pokładamy całą naszą nadzieję! Jednak gniew i karanie Boże należy (koniecznie) zauważać, rozważać, pojmować i traktować poważnie. Dlaczego?

Najpierw dlatego, że o tych „uczuciach” Boga Pismo Święte mówi często. Przez te uczucia przemawia do ludzi Bóg jako najlepszy wychowawca, Pedagog. Dotyczy to całej Historii Zbawienia, także naszych czasach.

Powiedzmy sobie z pokorą, realistycznie: skoro człowiek wszystkich czasów potrafi być (i często bywa) duchowo prymitywny i niewrażliwy na wspaniałość Boga – Jego Wszechmocy, Mądrości, Miłości i Chwały – to nie dziwmy się tak bardzo, że musi dojść do głosu „gniew i karanie Pana” w postaci cierpienia, które jako jedyne jest jeszcze zrozumiałe i pobudza zagubionych grzeszników do myślenia. Bóg, dostrajając się do stępionej wrażliwości człowieka (ludu), z bólem serca okazuje swe „gniewne oblicze”, czyli godzi się i dopuszcza cierpienie (karanie) jako zbawienną ostateczność. Gdy jednak, powtórzmy, pojawiają się pierwsze symptomy opamiętania i nawrócenia, to Jego Twarz znów promienieje radością, a Serce Boga do serca człowieka (ludu) mówi, znów i jedynie, o Miłości. Wielkiej, potężnej, przebaczającej, zapominającej o uczynionym złu.

Moglibyśmy stwierdzić, między innymi za Karlem Rahnerem SJ, że cierpienie jako doświadczenie tak wyraziste i wszystkim „dostępne”, oddaje nam cenną usługę; tę mianowicie, że w mozole, w bólu czyni wrażliwymi i otwartymi na to, co Najważniejsze. Cierpienie jest czymś w rodzaju uniwersytetu dla wszystkich, na którym każdy zdobywa mądrość i gotowość otwarcia się na zbawczą ingerencję (pomoc) Kogoś większego niż my sami. Jest się gotowym tę pomoc przyjąć, a nawet o nią wołać. Prosić.

Może nie zabrzmi to zbyt prowokacyjnie (czy raniąco), jeśli powiem, że gdy Bogu nie udaje się dotrzeć do nas z Orędziem Miłości i obietnicą życia wiecznego po dobroci i drogą rozumu oświeconego Objawieniem (wiarą), to dociera On do nas „awaryjnie”. Mówiąc antropomorficznie, powiedzielibyśmy, że Bóg Ojciec „wzdycha” i przyzwala, by zamknięty w sobie (i samej doczesności) człowiek „pobył” sobie w tyglu cierpienia i tak zmądrzał.

Czyż nie często jest także, że dopiero (odpowiednio dojmujące) cierpienie pomaga nam wyzwolić się z iluzorycznych mniemań i przekonań? Ono też, choć jest rodzajem dotkliwej słabości, potrafi dać siłę do pokonania nieuporządkowanych przywiązań i szkodliwych uzależnień. W podobnym kontekście (cierpienia) znika przykre poczucie znudzenia i banalności życia, a pojawia się powaga życia i respekt dla nieprzejrzanej tajemnicy bycia człowiekiem.

Nieraz wysoka kultura i religia bywają dziwnie bezsilne w detronizacji naszych marnych bożków, a stosowna dawka cierpienia potrafi odebrać nam chęć do bałwochwalczego tańca wokół „złotego cielca” (cokolwiek by nim było).

Może zatem należałoby z całym spokojem i zaufaniem do naszego Ojca w niebie zgodzić się na obecność cierpienia w naszym życiu. Niech ono (właściwie Bóg i my z jego pomocą) dokona tego, czego dokonać należy, byleby tylko potrafić postrzegać swoje ludzkie życie jako wielką, tajemniczą i majestatyczną drogę do Boga (itinerarium mentis in Deum, św. Bonawentura).

Nieraz u świętych, mistyków i ludzi głębokiej wiary spotykamy szokujące wypowiedzi na temat cierpienia. Widać u nich rodzaj upodobania w cierpieniu, a dokładniej we współcierpieniu ze Zbawicielem. Jest w tym niewątpliwie jakaś „wyższa szkoła jazdy”.

Oprócz żywionego pragnienia, by współcierpieć z Jezusem dla zbawienia wszystkich ludzi, występuje u świętych także przekonanie, że w cierpieniu Bóg zbliża nas do Siebie najefektywniej, najintensywniej. Wiem, że łatwiej się o tym mówi, trudniej się temu prawu poddać.

Jeśli nie potrafimy tak jak święci (przynajmniej niektórzy) prosić o zbawcze współcierpienie z Jezusem cierpieniei daleko nam jeszcze do ducha ofiary dzieci z Fatimy, topróbujmy przynajmniej pogodnie i ufnie przyjmować to, co przychodzi jako trudne czy bolesne. I mówmy sobie, że jest to po coś! Że wyjdzie nam na dobre i że nie dzieje się bez ważnego powodu (by nie powiedzieć, przynajmniej czasem i ostrożnie: bez naszej winy, odpowiedzialności).

Oczywiście, dopiero osobista kontemplacja Cierpiącego Jezusa wynosi „całą sprawę” cierpienia wynosi na całkiem nowy poziom. Dopiero osobiste jednoczenie się z Jezusem z trudnej Męki i ze zwycięskiego Zmartwychwstania uspokaja nas i pozwala nieść swój krzyż ufnie, pokornie i cierpliwie. To prawda, na krzyżu nigdy nie jest wygodnie. Z krzyżem raczej się nie tańczy! Jednak po przebyciu całej drogi życia okaże się na pewno, że nasz „krzyż jest (był) słodkim łożem miłości”. „Tam” i „wtedy” z pełnym przekonaniem powiemy: „Chcę tańczyć, z radości chcę tańczyć”.

Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej tak o tym śpiewa w pieśni zatytułowanej „Paschalny deszcz”.

Na krzyżu poślubił mnie Pan

Krzyż jest słodkim łożem miłości
Tam słucham Jego milczenia

Jednak prawdziwość tych słów dusza potrafi odczuć z całą intensywnością dopiero – w ogrodzie o świcie, przy pustym grobie, gdy zjawia Pan Zmartwychwstały:

Myślałam, że to może ogrodnik
Bo w ogrodzie wezwał mnie po imieniu
Mam pierścień, na palcu mam pierścień
Ojciec mi go tam nałożył
Chcę tańczyć, z radości chcę tańczyć
Moje serce dziś omdlewa z miłości
Zmartwychwstał
.

Taniec ludu wokół cielca pod Synajem uświadamia nam, że nie powinno się bałwochwalczoobtańcowywać żadnych rzeczy, żadnych stworzeń. Nasze myśli, pragnienia i uczucia nie powinny bałwochwalczotańczyć wokół pieniędzy, roboty, zdrowia, jedzenia; czy także – na inny sposób – wokół doznanej krzywdy, polityki, sensacji, plotek, namiętnych pożądań... Jest też niedobry „chocholi taniec”, który „symbolizuje uśpienie, bezwolność, niemożność czynu” i duchową apatię…

Jezus Chrystus po to przyszedł, aby mocniej niż Moj­żesz Izraelitom wybić nam z głowy bałwochwalcze tańce, a zarazem nauczyć nowego tańca. Powiedziałbym tańca „kultycznego” – w obliczu Ojca, Syna i Ducha Świętego. Cztery Ewangelie są w pewnym sensie podręcznikiem, który uczy radosnego tańca. Można by go nazwać tańcem sakralnym, gdyż wykonywanym przed Bogiem i dla Boga! Z radości i z radością! Biblijnym pierwowzorem sakralnego tańca – mającego swe źródło w sercu pełnym radości i uwielbienia dla Pana – jest zapewne Dawid tańczącyprzed Arką Pana!

Nawróciwszy się całym sercem do Pana, i my możemy radośnie tańczyć.

A nawracamy się (wracamy) do Boga, gdy odpowiednio długo wpatrujemy się w Twarz i Serce Boga Ojca, emanujące Dobrocią i Miłością! Do kontemplacji Ojca zaprasza nas Jezus w swoich przypowieściach.

W przypowieści o pasterzu, który zostawia 99 owiec i szuka jednej zagubionej…

W przypowieści o kobiecie, która szuka i z radością znajduje jedną drachmę zagubioną…

A najwspanialsza jest przypowieść o Ojcu Miłosiernym i o marnotrawnym synu (właściwie dwóch marnotrawnych)…

W każdej z tych trzech przypowieści jest mowa o wielkiej radości z odnalezienia, z powrotu.

W przypowieści, opowiadającej o powrocie marnotrawnego syna, mamy do czynienia z eksplozją radości i wesela. Ojciec zarządza ucztę z muzyką i tańcami… (por. Łk 15, 24). Właśnie, są także „tańce”. Tych tu tańczących – inaczej niż pod Synajem – nie trzeba uciszać ani za nic karcić! Owszem, próbował to robić „starszy brat”. Ewangelista pisze, że „starszy brat” rozgniewał się i nie chciał wejść (Łk 15, 28). Powód był prosty i zasadniczy: On się jeszcze nie nawrócił, jak należy! I nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo rozmija się z Ojcem! Ale o niego Ojciec też „powalczył”. Pięknie powiedziano: wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu, m. in. tak mu mówiąc: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął a odnalazł się” (Łk 15, 28. 31-32).

– Jakiego syna nie wzruszyłaby ta serdeczna perswazja?!

Można być właściwie pewnym, że starszy brat też włączył się w radość, ucztę i tańce…

A Jezus mówi to wszystko do nas i o nas. I pragnie, byśmy ożyli i odnaleźli się w Bogu. W Jego Ojcowskiej Miłości!

I jeszcze to: Wszyscy możemy sprawić Niebu (za tyle przykrości) radość – wielką.

Niektórzy z nas (a może jednak wszyscy) mogą przyczynić do radości w Niebie w sposób wybitny: „Powiadam wam […] w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” ( Łk 15, 7).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O gniewie i cierpieniu, o Miłosierdziu i tańcu
Komentarze (2)
C
cytat
11 kwietnia 2011, 12:27
Pożyteczny cytat z L. Kołakowskiego - a propos treści rozważania: "Deszcz bogów sypie się z nieba na pogrzebie jednego boga, który się przeżył. Bezbożnicy mają swoich świętych, a bluźniercy budują kaplice". (Za ks. Tischnerem,TP 5.IV.1991)
BO
Baczny obserwator
8 kwietnia 2011, 11:04
Przepraszam, ale musz cos napisac. Moim zdaniem, a biore to zdjecie z parasolem odbite w wodzie pod lupe, a wiec moim zdaniem, zdjecie zamieszczone jest DO GORY NOGAMI!!!!! Czemu takie niechlujstwo umyka komus kto odpowiada za estetyke tej Witryny? W dole  kadru widac wyrazne zdjecie stop i spodni osoby, ktorej odbicie widac w calosci na zdjeciu. To samo zdjecie w pozycji wlasciwej, tez by mialo swoj urok. Zdjecia manipulowane programami , zle kadrowane a juz na pewno zamieszczone w odwrotnej pozycji niz prawdziwa, sa szachrajstwem. Ide o zaklad, ze ktos nie zauwazyl swojej pomylki. Czesc !