Waga słów w modlitwie św. Ignacego Loyoli

Ignacjańskie "widzieć Boga we wszystkich rzeczach" to także widzieć Go w słowie, które objawia Boga (Fot. Czesław Kozłowski SJ)
Peter-Hans Kolvenbach SJ

W im większej jesteśmy zażyłości z Ćwiczeniami duchownymi, tym bardziej uderza nas zaufanie, jakie Ignacy pokłada w słowie. W kulminacyjnym momencie modlitwy nie proponuje on milczenia czy rozumowej refleksji, ale rozmowę, "tak jakby przyjaciel mówił do przyjaciela albo sługa do pana swego" (Ćd 54).

Rozmowa ta jest w rzeczy samej konwersacją, bliskim kontaktem przy pomocy słów. Ignacy w stosownym miejscu swoich Ćwiczeń proponuje jako sposób modlitwy kontemplowanie, smakowanie znaczenia każdego słowa i delektowanie się nim tak długo, jak długo trwać będzie pobożne uczucie. Twierdzi bowiem, że takie potraktowanie na przykład słowa "Ojcze" doprowadzić może do rzeczywistego spotkania z Tym, który jest naszym Ojcem.

Trzeba mieć wielkie zaufanie do słowa jako narzędzia pomocnego w spotykaniu Boga. Toteż na samym końcu Ćwiczeń, podtrzymując w pełni zasadę, że "miłość winno się zakładać więcej na czynach niż na słowach" (Ćd 230), Kontemplację [pomocną] do uzyskania miłości Ignacy nakazuje rozpocząć od modlitwy ustnej, od formuły skomponowanej ze słów wyrażających chęć ofiarowania się z pełnym zaangażowania sercem: "Zabierz, Panie, i przyjmij..." (Ćd 234).

Czy owo zaufanie do słowa, jeśli chodzi o możliwość spotkania przez nie Boga, można uzasadnić? Nie jest to oczywiste. Niektóre szkoły mistyki w Azji są przekonane, że słowo może być przeszkodą, dlatego trzeba je eliminować, bo "ten, kto wie, nie mówi, a kto mówi, nie wie". W tego typu mistyce robi się wszystko, by okiełznać ludzką mowę, która może jedynie zafałszować rzeczywistość i uniemożliwić prawdziwe spotkanie.

DEON.PL POLECA

Tę nieufność, albo przynajmniej rezerwę, można spotkać również w szkołach duchowości chrześcijańskiej. Mistrz słowa, św. Augustyn, zmuszony był wyznać, że język mówi to, co potrafi, natomiast reszta jest rzeczą serca, by to zrozumieć. Jako przykład podaje św. Jana, który wśród Ewangelistów wydaje się najbardziej wyrafinowany i precyzyjny we władaniu językiem, gdy mówi o tajemnicy Wcielonego Słowa. Według św. Augustyna Jan nie mówił o tym, co jest, lecz powiedział to, co mógł powiedzieć, był bowiem tylko człowiekiem mówiącym o Bogu, człowiekiem bez wątpienia natchnionym przez Boga, ale tylko człowiekiem. Owo wyznanie ludzkiej nieudolności w mówieniu o tajemnicy Boga i radę, by uczcić milczeniem to, co niewypowiedziane, kończy Augustyn modlitwą: "Kiedy posiądziemy Ciebie, ustaną słowa, które mnożymy bezskutecznie, żeby Cię posiąść...".

Czyżby Ignacy, który tak bardzo był przekonany, że Deus semper maior ("Bóg zawsze większy"), nie powinien rozumieć lepiej niż ktokolwiek inny, że aby naprawdę spotkać Boga, trzeba przekroczyć granicę słów i języka? Tymczasem modlitwę ustną uważa on za integralną część Ćwiczeń duchownych i sugeruje, by kontemplacje kończyć zawsze odmówieniem Ojcze nasz.

Ignacy o sobie

Trzeba było wielu lat nalegań mnóstwa osób, zanim Ignacy zdecydował się opowiedzieć o swoim życiu. Dopiero w 1553 roku zaczął "dyktować maszerując" ojcu Ludwikowi Gonsalvesowi da Cámara, który zapamiętywał jego słowa, by je później, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, zapisać. W sposobie udzielania tego wywiadu należy zauważyć dwie cechy. Najpierw "mówił on tak, że było widać, iż to Bóg ukazał mu jasno, że powinien to robić". Dla Ignacego słowo ma swoją wagę. Nie troszcząc się wiele o styl, miał na uwadze zawsze to, co mówił w obecności Boga. Stąd druga cecha odnotowana przez ojca Ludwika: "Starałem się usilnie nie pisać ani jednego słowa, którego bym nie usłyszał z ust Ojca. A co do treści, jeżeli się obawiam, żem w czym uchybił, to w tym, że nie chcąc odbiegać od słów Ojca, nie zawsze mogłem dobrze oddać siłę niektórych jego wyrażeń"(L. G. da Cámara).

Wbrew granicom zakreślonym przez stylistykę wywiadu, Ignacy nie opowiada historyjek, anegdot czy ciekawostek ze swojego życia, ale przez roztropny dobór słów i inspirujące je natchnienie - "siłę" - przekazuje doświadczenie zażyłości z Bogiem, który wkroczył gwałtownie w jego życie i, zmieniając mu plany, znalazł się u początków wszystkich relacjonowanych wydarzeń. Dziś wiele osób, inspirując się siłą jego słów, doświadcza obecności Boga na swój sposób. Sam Ignacy jest dla nich postacią godną zainteresowania, ale tylko o tyle, by zobaczyć drogi, po jakich Bóg go prowadził. Ignacy bowiem nie usiłuje opowiadać o sobie ani tym bardziej podawać siebie za wzór. Jego słowa przekazują i sugerują drogę do Boga, którą każdy może się posłużyć, by spotkać się z Nim osobiście. Stwierdzenie to zakłada, że autobiografię Ignacego mamy czytać nie jako zbiór nowinek, ale jako zespół opowiadań, z których każde rzuca światło na współpracę z Bogiem w najbardziej zwyczajnych wydarzeniach życia.

Z dosyć pokaźnego zbioru rękopisów Ignacego zachował się jedynie jeden fragment: dwa zeszyty nazwane Dziennikiem Duchownym. Dla naszych rozważań najważniejsze jest świadectwo z piątku 7 marca 1544 roku. Ignacy celebrował wtedy Mszę o Przenajświętszej Trójcy, rozpoczynając ją od słów: Beata sit Sancta Trinitas ("Niech będzie błogosławiona Przenajświętsza Trójca"). Czuł wówczas wielką pobożność, a nawet jakąś "nową pobożność". Trójca Święta złożyła mu "wizytę". Ignacy chętnie wybiera to bogate biblijnie wyrażenie - "Bóg nawiedza swój lud" - żeby wyrazić niewyrażalne doświadczenie. Idzie nawet dalej: "Umysł mój nie wznosił się aż do Osób Boskich [...], lecz odczuwałem wewnętrzne nawiedzenie".

Jeśli chcemy, by to doświadczenie inspirowało również nas, musimy je odnieść do kontekstu Dziennika Ignacego. Ogarnięty wzruszeniem na dźwięk takiego czy innego słowa Ignacy nie potrafił niejednokrotnie kontynuować czytania. Miał trudności, by wypowiedzieć In nomine Patris... Aby w pełni zrozumieć Ignacego, musimy zaznaczyć, że dla niego słowo to tyle samo, co oznaczony przez nie przedmiot. Nasi przodkowie żyjący w lasach nie ważyli się nazywać niedźwiedzia niedźwiedziem, z obawy przed przywoływaniem go przez sam fakt wypowiedzenia jego imienia. Mówili więc: "brunatny". W wielu kulturach nie istniało imię Boga, dzięki czemu nie zachodziła obawa nadużycia go: imię Boga jest Bogiem. Utożsamiając imię z osobą, lud Boży nie powinien był go wymawiać i dlatego używano wyrażenia "Pan". To tabu istnieje także i dziś. Współczesny człowiek nie mógłby skandalizować czy bluźnić, gdyby nie istniała pewna liczba zakazanych słów.

Ludzka skłonność utożsamiania imienia z tym, co ono oznacza, jest dość charakterystyczna dla czasów Ignacego. W Dzienniku Duchownym pisał: "Przy każdym słowie, kiedy wymawiałem imię Boga, Pana itd., wydawało mi się, że mię przenika bardzo głęboko uszanowanie i pokora pełna czci tak przedziwnej, że nie da się jej wytłumaczyć". W tym wyznaniu Ignacy mimochodem podkreślił, że słowo jest dla niego jakby punktem wyjścia dla mistycznego doświadczenia, którego potem nie da się już wyrazić słowami.

Według Dziennika Duchownego punkt wyjścia dla mistycznych doświadczeń Ignacego stanowią jednak nie tylko słowa tekstów liturgicznych czy formuł modlitewnych. W niedzielę 30 marca 1544 roku Ignacy prosił: "Daj mi pokorę miłosną, a także cześć i uszanowanie" i nie przestając powtarzać tych słów, otrzymywał w nich, jak sam mówi, nowe nawiedzenia. Tak samo ma się rzecz z prośbą o potwierdzenie jego decyzji, dotyczącej ubóstwa w Towarzystwie: "Trójco Święta, utwierdź mię! [...] Z wielką siłą i pobożnością, i ze łzami powtarzałem to wiele razy i głęboko to odczuwałem w duszy". Podobnie było, gdy mówił do szatana: "Odpowiedziałem bez żadnego zaniepokojenia, jak w sprawie już przezwyciężonej: Idź precz na swoje miejsce!". Zatem słowa jednoczyły go z Bogiem. Ignacy umiał też dobrze powierzyć to doświadczenie słowu pisanemu: "Kiedym to potem odczytywał i sądziłem, żem to dobrze napisał, znów naszła mnie nowa pobożność"; "widziałem to w taki sposób, że nie można tego opisać, jak i inne rzeczy nie dadzą się wyrazić".

Jak zwracać się do Boga?

Dziennik Ignacego naświetla pewien fragment Ćwiczeń, który komentatorzy zazwyczaj zaniedbują lub ignorują. Tymczasem cały paragraf poświęcony jest słowu jako przedmiotowi ogólnego rachunku sumieniu, "w celu oczyszczenia się i lepszego odbywania spowiedzi" (Ćd 32). Ignacy serio traktuje słowo, szczególnie słowo przysięgi z powołaniem się na Boga, i wymaga, by tym słowem posługiwano się zgodnie z prawdą i z uszanowaniem (por. Ćd 38). Stąd rozróżnienie, które czyni między przysięganiem na Stwórcę - przez przyzywanie na świadka Boga - i przysięganiem na stworzenie, a więc na jakąś rzeczywistość stworzoną jako dzieło Boże.

Ignacy zauważa, że osobom znajdującym się na wyższym szczeblu doskonałości można łatwiej pozwolić przysięgać na stworzenia niż tym, które są niedoskonałe. Jego zdaniem przysięganie na stworzenie niesie ze sobą ryzyko, że się nie wyrazi wystarczająco uszanowania i czci Stwórcy jak wtedy, gdy się przysięga na samego Stwórcę i Pana (por. Ćd 39). Osoby bowiem doskonałe, które umieją dostrzec w każdym stworzeniu obecność Stwórcy, mogą bez uszczerbku dla prawdy i dla szacunku względem Boga przysięgać na stworzenia, w przeciwieństwie do niedoskonałych, które nie potrafią kontemplować tej obecności Stwórcy w stworzeniu. Ignacy, podobnie jak i jemu współcześni, o wiele łatwiej identyfikuje słowo z rzeczą, którą oznacza. Dlatego też nie tylko imię Boga przyzywa Jego obecność, ale również słowo zwrócone na stworzenie przypomina o obecności Stwórcy.

Powyższy fragment Ćwiczeń, który możemy bezwiednie przeoczyć, ponieważ wydaje się obcy naszemu sposobowi myślenia, stanowi wprowadzenie do kontemplacji Boga we wszystkich rzeczach. Widzieć Boga we wszystkich rzeczach, to widzieć Go także w słowie, które objawia Boga. Takim sposobem ten mały traktat o słowie przy okazji omawiania ogólnego rachunku sumienia nie jest bynajmniej obcym wątkiem w książeczce Ćwiczeń, lecz jej integralną częścią, zapowiadającą kontemplację Ad amorem i drugi sposób modlitwy.

Drugi sposób modlitwy

W drugi sposób modlitwy Ignacego wkomponowany jest mechanizm słowa: znaczenie każdego słowa modlitwy, porównywanie go z innymi słowami, konotacje smaku i pociechy. Żeby objaśnić tę drogę modlitwy terminami lingwistycznymi, za punkt wyjścia trzeba wziąć fakt, że słowo rzadko jest jednoznaczne treściowo. Ignacy definiuje sens używanych przez siebie słów: "Pod tym mianem «ćwiczenia duchowne» rozumie się..." (Ćd 1). Bez tej definicji słowo "ćwiczenia" mogłoby równie dobrze oznaczać przechadzkę, marsz czy bieg, jak i medytację, kontemplację bądź modlitwę. Podobnie jak wyrażenie "ćwiczenia duchowne", w kontekście słów: "by znaleźć wolę Bożą w takim uporządkowaniu swego życia...", mogłoby oznaczać monastyczną modlitwę kontemplacyjną.

By nabrać pełnego znaczenia i w pełni funkcjonować, słowo musi być osadzone w polu semantycznym, które nadaje mu sens poprzez grę współzależności i przeciwieństw. Jedno słowo więc pociąga za sobą inne słowa, które stworzą mu jego mały świat. Piękny przykład w tym względzie dają nam Ćwiczenia. Ignacy zwraca uwagę na doniosłość pójścia za wezwaniem dobrego króla, bo "jakże bardzo byłby godny nagany i potępienia ze strony wszystkich jako rycerz przewrotny i tchórzliwy" ten, który by na to wezwanie nie odpowiedział. W wyrażeniu un perverso caballero mamy przeciwieństwo absolutnej lojalności i odwagi rycerza szlachetnego. Jednak tłumacze Ignacego zacierają wyrazistość środowiska społecznego. Przekład z 1548 roku proponuje: "tchórzliwy żołnierz", ale to wyrażenie nie kojarzy się ze światem rycerskim, lecz ze środowiskiem wojskowym, gdzie nie oczekuje się brawury i lojalności, ale wypełnienia obowiązku. Przekład zwany prima do słowa "żołnierz" dołącza słowo "poddany": "Byłby uważany za godnego nagany taki poddany i żołnierz" (por. Ćd 94). Przez użycie słowa "poddany" nie ma już mowy o samym tylko środowisku wojskowym, podkreśla się natomiast, że żołnierz ma być poddanym i wykonywać rozkazy. W ten sposób jesteśmy jeszcze dalej od wzniosłego wizerunku rycerza rozmiłowanego w służbie swego króla.

Jednak autor Ćwiczeń niejednokrotnie ogranicza semantyczne pole słów. Chodzi zwłaszcza o słowa modlitewne w sakralnych tekstach takich modlitw jak Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Wierzę itp. W czasie godzinnego rozmyślania medytujący może się zatrzymać na danym słowie "tak długo, jak długo będzie znajdywać [różne] znaczenia, porównania, smak i pociechę w rozważaniach odnoszących się do tego słowa" (Ćd 252). Mechanizm lingwistyczny, będący nośnikiem drugiego sposobu modlitwy, został wyraźnie wskazany przez terminy: znaczenia i porównania, smak i pociecha. Tekst literacki, który nam się podoba, poemat, który nas zachwyca, sprawiają nam przyjemność w czytaniu. Czytający jednak nie jest nigdy w pełni pasywny w stosunku do tekstu, lecz jest jego współtwórcą w tym znaczeniu, że sens lektury to rezultat współtworzenia czytanych słów i rozumienia ich przez czytającego.

Większość tekstów Ćwiczeń zapisanych jest w trzeciej osobie, są jednak i takie, w których użyto pierwszej bądź drugiej osoby w celu zaangażowania w dialog czytelnika. Wszystkie teksty, proponowane przez Ignacego dla drugiego sposobu modlitwy, zapraszają do rozmowy między ja i ty.

Modlący się powinien pamiętać, że rozważane słowo modlitwy nie jest wyrazem ze słownika, ale narzędziem komunikacji. Ignacy uprzedza, by "nie pozwalać sobie chodzić tu i tam" i "nie starać się iść dalej", gdy się znajdzie w jakimś słowie smak i pociechę, ponieważ wieloznaczność słów może łatwo prowokować rozproszenia. Nie byłoby jednak wskazane stosowanie procedur lingwistycznych, żeby dotrzeć do wszystkich znaczeń jakiegoś wyrazu, na przykład chcieć się zatrzymać na czasowniku "wierzę" z wszystkimi przyimkami, jakie mogą mu towarzyszyć. Ta uwaga oznacza, że drugi sposób modlitwy zakłada u modlącego się pewną wiedzę, przede wszystkim wiedzę biblijną, by na przykład napotkawszy w modlitwie słowo "godzina", nie zatrzymywał się na owych sześćdziesięciu minutach, które to słowo oznacza, ale objął myślą całą rozpiętość "godziny", znanej nam z przekazu św. Jana o wydarzeniu Męki Pańskiej.

Ignacy nie zadowala się tylko znaczeniami słowa, ale dokonuje także porównań. Ponieważ cały sposób omawianej tu modlitwy związany jest ściśle z lectio divina, porównania te często wywodzą się z Biblii. W Ojcze nasz Ojciec może być porównywany z ojcem marnotrawnego syna bądź z ojcem Izaaka czy Absaloma, nie wyłączając ojca znanego nam z osobistego doświadczenia. To są właśnie te znaczenia i porównania w rozmyślaniach, które winny ożywiać spotkanie i dialog z Panem, nawet jeśli ów dialog jest w dalszym ciągu słuchaniem tego, co Bóg ma nam do powiedzenia.

Stwierdziliśmy uprzednio wielkie zaufanie Ignacego do słowa, które może stać się miejscem obecności Boga. Znamy z doświadczenia przyjemność czerpaną z lektury tekstu. Z przyjemnością czytamy pierwszy czy kolejny raz książkę, czasopismo bądź fragment listu czy dziennika. Jan Gerson - któremu Ignacy przypisywał dziełko O naśladowaniu Chrystusa, swoją ulubioną codzienną lekturę - mówił, że człowiek nie będzie sądzony na podstawie swojej wiedzy, lecz swojego serca i konsekwentnie nie powinien niczego studiować ani czytać, co nie byłoby wprost lub pośrednio przyporządkowane rozpalaniu pobożności. W średniowieczu chętnie powtarzano powiedzenie: Non tam scientiam quam saporem ("Nie tyle dla wiedzy, co dla smakowania").

Ignacy wpisuje się w tę tradycję, ale można łatwo popaść w błąd odnośnie do rozumienia jego myśli. Słowo "smak" sprowadza nas od razu na semantyczne pole wykwintnych potraw, a "pociecha" kojarzy się z odczuwalną ulgą w cierpieniu. Ignacemu jednak niekoniecznie chodzi o sferę fizycznych doznań. Gdy w Bożych słowach odkrywamy serce Boga, nasze spojrzenie na świat, na siebie, na nasze życie zostaje naznaczone wzrostem wiary i nadziei. Wtedy traci na znaczeniu cierpienie fizyczne, obecność bądź nieobecność przyjemności w czytaniu.

Zażyłość ze słowami Boga powoduje za to wzrost pewności, której nic nie może nam odebrać. Jest zatem czymś normalnym, że pociecha w sensie ignacjańskim może stwarzać preferencyjne powiązanie z takim czy innym słowem. Słowo, które jednemu nie mówi nic, dla drugiego może być streszczeniem wszystkich możliwych osobistych doświadczeń z Bogiem. I nie ma w tym nic dziwnego, bo kiedy Bóg pochyla się nad ludźmi, słowo jest dla Niego środkiem, za pomocą którego wyraża swe upodobanie. Stąd trzeba, byśmy szukając spotkania z Bogiem, czynili to słowami Jego Słowa.

Potwierdzenie bez słów

Aby spotkanie z Bogiem stało się faktem, trzeba, żeby mówiło dwóch. Ćwiczenia mnożą zachęty do rozmawiania z Bogiem, ale czy słowo wypowiadane przez człowieka nie pozostaje bez odpowiedzi? Kiedy przyjrzymy się zamieszczonym tam kolokwiom, stwierdzamy, że Ignacy wykorzystuje w nich rozmowy z Bogiem, modląc się o łaski lub oskarżając się o grzechy, dzieląc się troskami, by otrzymać jakąś radę, prosząc o światło, dziękując za otrzymane życie, czyniąc obietnice przemiany tego życia, a wszystko kończy rozmową z Panem o Jego miłosierdziu (por. Ćd 61).

Ignacy nie czeka na słowo odpowiedzi. Czyżby więc rozmowa zdążała do milczenia? Zastanawiało się nad tym wielu znawców życia duchowego. W Ćwiczeniach słowo "milczenie" prawie nie występuje. Ponieważ Bóg reaguje, Ignacy, nie siląc się na słowne wyrażenie Jego reakcji, konstatuje, że nasze decyzje i wybory Bóg przyjdzie potwierdzić, i radzi, by "udać się z wielką pilnością na modlitwę przed oblicze Boga, Pana naszego i ofiarować Mu taki wybór, aby Jego Boski Majestat zechciał go przyjąć i potwierdzić, jeśli to jest ku Jego większej służbie i chwale" (Ćd 183).

Ignacy chętnie się utożsamiał z życiem Apostołów. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że przyjście Ducha Świętego w dzień Pięćdziesiątnicy uważał za potwierdzenie ich misji przepowiadania w ubóstwie. Ze swej strony oczekuje on widomego znaku od Boga jako reakcji potwierdzającej jego słowa. Jednakże ta Boża reakcja nie jest ucieleśniona w materialnie wypowiadanych słowach. W Dzienniku Ignacy odnotowuje fenomen nazywany tam loquela. Są to słowa przychodzące, według jego własnego świadectwa, z góry, pozbawione jednak treści znaczeniowej i bardzo podobne do niebiańskiej muzyki, której brzmienie sprawia przyjemność, ponieważ pochodzi od Boga.

Potwierdzenie ze strony Boga podobne jest do słowa, a równocześnie całkowicie od niego odległe. To piękna muzyka, będąca jedynie dość niezwykłą formą reakcji Boga. Bardziej zwyczajne są wzruszenia i poruszenia, w których słowa mogą odgrywać pewną rolę. "Podczas Mszy miałem różne odczucia, które potwierdzały to, co się rzekło [kwestia radykalnego przestrzegania ubóstwa]. I w chwili, kiedym trzymał w rękach Najświętszy Sakrament, przyszła mi z wnętrza pewna mowa i nacisk, żeby Go [Jezusa] nigdy nie opuścić ani za cenę całego nieba czy świata [...]; i odczułem w tym czasie nowe poruszenia, pobożność i radość duchową". Opowiadanie o przeżytym doświadczeniu, potwierdzonym przez Boga, dowodzi, że Ignacy widział i czuł, iż powinien trwać przy swojej decyzji, kroczyć dalej obraną drogą ze stanowczością umocnioną przez wzrost jego wiary, nadziei i miłości.

Jeśli nie każdy chrześcijanin prowadzi życie w sposób przypominający doświadczenie Ignacego, to jednak w rozmowie z Bogiem każdy wystawia się na działanie rzeczywistości duchowej, odczuwając w sobie skutki tego działania pod postacią pociechy lub strapienia. Ignacy, dysponujący ogromnym doświadczeniem, poucza, jak rozpoznać w nawiedzających nas poruszeniach odpowiedź Boga. Gdy to pojmiemy, nasza modlitwa, nasza rozmowa z Bogiem nie będzie nigdy komentarzem o sobie i dla siebie, ale stanie się spotkaniem, gdzie przymierze zawierają dwie wolności: wolność wyrażająca się w słowie i wolność sprawiająca obcowanie serc.

Wiara w słowo

Zaufanie Ignacego do języka jest zaufaniem rzemieślnika do materiału, z którego tworzy. Stąd nieskrępowane posługiwanie się nim w modlitwach, kolokwiach, rozmyślaniach, by ten język, którym zwracamy się do Boga, coraz bardziej doskonalić. Rozmowa z Bogiem nie byłaby dialogiem, gdyby On nie otrzymał od nas przesłania i nie odpowiedział zrozumiałym dla nas językiem. Jest w tym coś dramatycznego, ponieważ Bóg jako adresat nie może się posłużyć instrumentem mowy, nawet jeśli potrafi dać nam znak za pomocą środków wykraczających poza obszar języka werbalnego, we właściwym tego słowa znaczeniu.

Ów dramatyczny charakter dialogu jest tym bardziej wyrazisty, że Ignacy w kolokwium nie tyle szuka rozmowy z Bogiem, ile pragnie poznać, jaka jest Jego wola. Chce wiedzieć, czy Bóg zgadza się lub nie z dokonanym przez niego wyborem. Ignacy mniej szuka teofanii (objawienia obecności Boga), ile raczej semiofanii, znaku, że Bóg aprobuje bądź nie aprobuje jego drogi w kierunku dokonania wyboru. Stąd właśnie rozmowa, kolokwium budowane na fundamencie caritas discreta, na miłości przyjaciela do przyjaciela - miłości przenikliwej, umiejącej rozpoznać i wyodrębnić znak dany przez Mistrza swojemu słudze.

Książeczkę Ćwiczeń duchownych prezentuje się nieraz jako podręcznik nauki stawiania Bogu pytań, a Dziennik Duchowy jako książkę pozwalającą odkryć Boski kod, formy, jakie może przybrać znak pozostawiony przez Boga. Jednakże ten Boski kod znajduje się już w Ćwiczeniach, w tym wszystkim, co dotyczy pociechy i strapienia. Dziennik ilustruje go raczej osobistym doświadczeniem Ignacego, jakim jest dar łez. Książeczka Ćwiczeń natomiast zawiera już wszystko to, co potwierdza prawdę, że kolokwium stanowi prawdziwy dialog z Bogiem, nawet jeśli ze strony człowieka jest to rozmowa werbalna, a ze strony Boga niewerbalna. Bóg i człowiek stają się znakiem, jeden przez język ludzki, drugi przez działanie w ludzkim sercu za pomocą impulsów i poruszeń.

Jeśli Ignacy ma w tej rozmowie tak wielką wiarę w słowo, to w żadnym wypadku nie dlatego, jakoby sądził, że mnożenie słów jest najpewniejszym środkiem otrzymania odpowiedzi, lecz chce jedynie pobudzić człowieka do jasnego i precyzyjnego wyrażania się, do czego słowa normalnie zmuszają. Chce, by każdy mówił o swoich pragnieniach i niepokojach, żeby Bóg mógł się nimi posłużyć, wkładając w nie własne pragnienia. Tylko przez dobrze postawione pytanie można otrzymać wyraźną i znaczącą odpowiedź. Ponieważ cała mistyka ignacjańska ukierunkowana jest na służbę ku większej chwale Boga, problem nie leży w pytaniu: "Kim jest Bóg?", lecz: "Czego Bóg wymaga od człowieka?". Stąd to zaufanie do narzędzia, jakim jest język.

Milczenie Boga

A co z milczeniem Boga? Z owym milczeniem, gdzie Bóg jest naprawdę Bogiem? Co z sytuacją, gdy język nie jest w stanie dosięgnąć Niewypowiedzianego, Niewysłowionego? Roland Barthes mówi, że sam brak znaku zostaje przekształcony przez Ignacego w znak i że w ten sposób ustaje zagrożenie pustki i milczenia Boga: "Słuchanie obraca się we własną odpowiedź". Brak znaku jest bez wątpienia znakiem: gdy Bóg nie mówi, lud Boży jest pogrążony w smutku i pyta, co to ma znaczyć. Ale nie jest to jedyny znak. Bóg daje nam poznać swoją wolę wówczas, kiedy żyjemy razem z Nim - wtedy daje nam znak; wtedy mówi do nas, gdy umiemy słuchać.

Prawdopodobnie przez szacunek dla naszej wolności Bóg nie ma zwyczaju nas łamać, narzucać się nam siłą. Każdy dialog międzyosobowy opiera się na wierze, na zaufaniu do drugiego i Bóg chce, by to samo miało miejsce między Nim a człowiekiem. Stąd w znaku udzielanym przez Boga wyczuwamy ów szacunek dla naszej wolności. Znak dany przez człowieka może być również pozbawiony absolutnej oczywistości i technicznej precyzji.

Podobnie jak w poezji, tak samo jest w naszych rozmowach z Bogiem: nawet jeśli używamy potocznych słów, musimy im nadawać znaczenie, którego normalnie nie mają, żeby mówiły to, czego nie mówią, i nie mówiły tego, co mówią. W rozmyślaniu o dwóch sztandarach Ignacy ukazuje wodza wszystkich nieprzyjaciół Boga, siedzącego "na wielkim jakby tronie z ognia i dymu" (Ćd 140): jest w tym obrazie rzeczywistość szatańska, przywołana za pomocą symbolicznych pojęć (wielki tron, ogień, dym), pod warunkiem że się je pozbawi obiegowego znaczenia.

Zatem język religijny już na poziomie lingwistycznym nie jest w żaden sposób zamknięty w sobie, przeciwnie, jest otwarty, by z trudem móc wyrazić doświadczenie, którego nie da się wysłowić. W tym znaczeniu ludzkie słowo już zawiera w sobie przyjęte milczenie, gdy idzie o rozmowę o Bogu i z Bogiem. Mówiąc: "Bóg przemawia", wiemy, że nie wszystko powiedzieliśmy o tej rzeczywistości. Stąd nasze słowo kierowane do Boga nie jest nigdy językiem zamkniętym w sobie, lecz pewnego rodzaju syntezą, otwierającą to słowo na werbalne milczenie Boga. Słowo ignacjańskie jest w ten sposób syntezą rozmowy i milczenia w postawie szacunku wobec przyjaciela, będącego wszakże moim Mistrzem i Panem, wobec którego wszystko każe mi trwać w milczącej adoracji.

Tłumaczył Bolesław Dyduła SJ

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Waga słów w modlitwie św. Ignacego Loyoli
Komentarze (5)
EK
Emilia Kusyk
29 września 2011, 09:09
Brakowało mi dotąd takiego kompleksowego opracowania. Dziękuję za ten artykuł.  Nie ma w nim "słów próżnych ", które "nie przynoszą pożytku"...
AB
ALA BEZ KOTA
13 sierpnia 2011, 08:57
~teresa Czytanie mnie męczy.Czy można krócej? POLECAM WSPANIAŁA STRONE DLA CIEBIE... <a href="http://www.alamakota.pl/">http://www.alamakota.pl/</a>
JW
Jonasz W.
28 października 2010, 20:45
Szanowna Pani Tereso, nie wszystko da się krócej. Jeżeli coś męczy, nie czytać. Osobiście nie czystam książki, artykułu, która mnie męczy nuży. Jeżeli mnie coś nuży, męczy, zostawiam na boku, ale nie domagam się, aby książki i artykuły pisano dla mnie, pode mnie, na miarę mojego skromnego wykszałcenia. Poroszę pozowlić pisać dla ludzi trochę bardziej wykształconych, trochę bardziej cierpliwych i bardziej zainteresowanych tematem. Nie wszytko dla wszystkich być musi... Rónorodność w pisaniu - to twórczość. Jeżeli jakiś artykuł męczy, to zostawić... i pójść do następnego... Z wyrazami szacunku. Jonasz W.
T
teresa
8 października 2010, 16:21
Czytanie mnie męczy.Czy można krócej?
R
Robert
2 sierpnia 2014, 23:19
Tak można. Ofiaruj i oddaj wszystko Bogu stań się jak dziecko.  Bóg jest zawsze blisko.