Wciąż jest co robić! Jest komu głosić Ewangelię!
„Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo…”. Mnie ten fragment denerwuje. Może nie tyle sam w sobie, ile to, co my z nim robimy. Widzimy, jak wiele serc nie przyjęło jeszcze Ewangelii, jak wiele jest w świecie ciemności beznadziei. Jest więc co robić na polu ewangelizacji! Tymczasem patrzymy jedni na drugich, duchowni na świeckich, i przepychamy się między sobą o to, kto jest (bardziej) odpowiedzialny za głoszenie Ewangelii…
Koniec roku szkolnego i wakacje to czas, w którym intensywnie modlimy się o powołania kapłańskie, zakonne i misyjne – żeby ci, którzy czują przyciąganie ze strony Boga, mieli odwagę pójść za Jego głosem. Czujemy bardzo mocno, że słowa z Mateuszowej Ewangelii nie straciły na aktualności: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Mt 9, 37-38). Mnie jednak ten fragment bardzo denerwuje. Może nie tyle sam w sobie, ile to, co my z nim robimy. Widzimy, jak wielu ludzi jeszcze nie spotkało Chrystusa, jak wiele serc nie przyjęło jeszcze Ewangelii, jak wiele jest w świecie ciemności beznadziei. Jest więc co robić na polu ewangelizacji! Jest komu mówić o tym, że Królestwo Boże to przyszłość, o którą warto walczyć! Tymczasem patrzymy jedni na drugich, duchowni na świeckich, i przepychamy się między sobą o to, kto jest (bardziej) odpowiedzialny za głoszenie Ewangelii. Istna „spychologia” stosowana!
Nie ma wątpliwości, że grupa Dwunastu otrzymała od Jezusa specjalne zadania, a wraz z nimi szczególne łaski: „Przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości” (Mt 10, 1). Władza udzielona Apostołom nie miała ich jednak wynieść ponad innych, lecz dana została po to, by służyć. Jeśli kościelny urząd definiuje się, nie uwzględniając wymiaru służby, to pozbawia się go podstawowego sensu nadanego przez samego Chrystusa. Sprowadza się go jedynie do kierowniczego stanowiska w firmie czy korporacji. A to już prosta droga do klerykalizmu, który przecież wciąż ma się dobrze.
I nie mam na myśli klerykalizmu rozumianego jako korzystanie ze statusu osoby duchownej w celach uzyskania jakichś korzyści. Ta choroba sięga dużo głębiej, trawiąc organizm Kościoła. Klerykalizm to mentalność odgradzania duchownych od świeckich. Księża są od tego, żeby obsługiwać (celowo nie używam słowa „służyć”) przychodzących do kościoła ludzi, a wierni są „klientami” korzystającymi z usług religijnych. I nawet jeśli usługi te są na wysokim poziomie: bo i kazanie ładne, i miła atmosfera, i kościół pięknie przystrojony, to zamiast wspólnoty mamy dwa światy, które stykają się ze sobą dopiero wtedy, kiedy jest taka potrzeba. „Potrzeba” to w tym przypadku słowo klucz wpisujące się w marketingowy łańcuch prowadzący od potrzeby do usługi lub produktu, które ją zaspokoją.
Na przeciwległym klerykalizmowi biegunie jako naturalną odpowiedź znajdujemy antyklerykalizm. Postawa ta jest często dość zgrabnie podbudowana Ewangelią, choćby następującymi jej słowami: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10,8). Jasny z tego płynie wniosek: księża powinni wszystko robić za darmo. Poza tym powinni słuchać świeckich, bo za grosz nie znają się na życiu – nie mają przecież rodzin, nie chodzą do pracy. Tak w ogóle to są darmozjadami, którzy nic cały dzień nie robią. Oczywiście, to jest typowe używanie Ewangelii przeciwko komuś, a tego robić nie wolno. Ewangelia jest zawsze słowem Bożym „dla” człowieka, a nie „przeciw” niemu, nawet jeśli znajdziemy w niej słowa potępienia pewnych ludzkich postaw lub napomnienia i skorygowania błędów. Zarówno klerykalizm, jak i antyklerykalizm, są drogą donikąd. Efekt tych dwóch przeciwstawnych sobie postaw jest taki sam: dzielenie wspólnoty na dwa niezależne (lub wręcz wrogie) wobec siebie światy.
Od kilku lat papież Franciszek przypomina nam o trzeciej opcji, jaką jest synodalność. W sumie to nie jest jakaś tylko jedna z opcji, ale to jedyny właściwy wybór. Synodalność leży bowiem w naturze Kościoła. Jeśli używamy na określenie, kim jesteśmy, słowa „wspólnota”, to mamy rozumieć to w ten sposób, że idziemy razem na drodze do zbawienia, słuchamy siebie nawzajem (dzieląc się różnymi, czasami odmiennymi wręcz doświadczeniami), a razem trwamy na modlitwie przed Bogiem, słuchając Jego Słowa, które wskazuje nam drogę i nas prowadzi. Kilka słów na ten temat znajdujemy w Księdze Wyjścia: „Teraz, jeśli pilnie słuchać będziecie głosu mego i strzec mojego przymierza, będziecie szczególną moją własnością pośród wszystkich narodów, gdyż do Mnie należy cała ziemia. Lecz wy będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym” (Wj 19, 5-6).
W ubiegłą niedzielę usłyszeliśmy w Ewangelii, że Jezus przyszedł powołać grzeszników. Świadomi tego, że świat potrzebuje usłyszeć Dobrą Nowinę o zbawieniu w Jezusie Chrystusie, musimy sobie zapisać w głowie i w sercu raz na zawsze, że nasza grzeszność nie może być wytłumaczeniem dla braku zaangażowania w ewangelizację. Odkrycie czyjejś grzeszności nie może być też powodem do tego, żeby go całkowicie skreślić jako ewangelizatora. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, dojść musimy również do przekonania, że czyjaś grzeszność nie może stać się powodem do tego, by nie głosić mu Ewangelii. Wręcz przeciwnie – ma być pierwszym motywem, dla którego będziemy to robić. Bo tak wobec nas uczynił Jezus – koniec kropka: „A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdy byliśmy jeszcze grzesznikami” (Rz 5, 7-8). Nie może być w Kościele podziału na grzeszników i „grzecznych”. Jest on bowiem sztuczny i nie oddaje prawdy.
Na jedno jeszcze zdanie warto dziś zwrócić uwagę, mierząc się z fragmentem Ewangelii Mateusza: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy” (Mt 10, 8). I znowu: możemy te słowa odnieść do wąskiej grupy wybranych, ale możemy też (powinniśmy!) odebrać je jako zaproszenie do działania skierowane do nas samych. Uzdrawiajcie chorych, czyli przywracajcie zdrowie w chorym świecie, postępujcie inaczej niż podpowiadałyby naznaczone grzechem schematy. Wskrzeszajcie umarłych, a więc głoście życie tam, gdzie króluje śmierć, i przywracajcie ludziom nadzieję. Oczyszczajcie trędowatych, czyli przekraczajcie istniejące między ludźmi bariery uprzedzeń, pokazując, że Jezus przelał swoją krew za każdego człowieka. Wypędzajcie złe duchy, walcząc z pokusami i przeciwstawiając się im, ale także przebaczając, zabiegając o pokój, zgodę i jedność.
„A oto imiona dwunastu apostołów” (Mt 10, 2). Nie byli najlepszymi z najlepszych. Ich imiona mają nam przypominać o tym, że każda ludzka historia jest godna Bożej obecności i gotowa na Boże zmiany. „Chrystus umarł za nas, jako za grzeszników, w oznaczonym czasie, gdy jeszcze byliśmy bezsilni” (Rz 5, 6). Miłość Boża jest pierwsza, nasza miłość to odpowiedź. Jezus wysyła nas z Ewangelią do innych nie dlatego, że już nią żyjemy, ale dlatego, żebyśmy nauczyli się nią żyć.
Skomentuj artykuł