Bo prorocy są niewygodni

(fot. © Mazur/catholicnews.org.uk)

Zabójca strzelił z samochodu, który zatrzymał się przed kaplicą. Kula trafiła w serce Romero, zabijając go na miejscu. Tylko dwóch biskupów zginęło wcześniej podczas mszy: św. Stanisław i św. Tomasz Becket.

Oscar Romero właśnie kończył kazanie. Był 24 marca 1980 r., godzina 6.30. Arcybiskup San Salvador odprawiał mszę w intencji matki przyjaciela w kaplicy szpitala onkologicznego. Mówił: "Nikt nie umiera na wieki. A ci, którzy swe zadanie spełnili z głęboką wiarą, nadzieją i miłością, otrzymają koronę chwały. W tym duchu módlmy się za panią Saritę i za nas samych". Wtedy gruchnął strzał i rozległ się pisk opon.

Zabójca strzelił z okna samochodu, który zatrzymał się przed kaplicą, i po zamachu natychmiast odjechał. Kula trafiła w serce Romero, zabijając go na miejscu. Historia znała dotychczas tylko dwa przypadki biskupów zamordowanych podczas odprawiania mszy: św. Stanisława i św. Tomasza Becketa.

W pierwszych dniach lutego 2015 r. światowe agencje podały, że papież Franciszek upoważnił Kongregację Spraw Kanonizacyjnych do opublikowania dekretu o męczeństwie abp. Oscara Romero. Oznacza to "krótką ścieżkę" do jego beatyfikacji, ponieważ w procesie męczennika nie jest wymagany udokumentowany cud za jego wstawiennictwem. Trafia on na ołtarze zaraz po zatwierdzeniu dekretu o śmierci za wiarę.

Nie zabijaj

Metropolię San Salvador (stolicy Salwadoru) Oscar Romero objął w 1977 r. ze względu na swoją... bezbarwność. W kraju od wielu lat trwała krwawa wojna domowa między lewicową partyzantką a prawicowym (właściwie - feudalnym, bo działającym w interesie wielkich właścicieli ziemskich), niezwykle brutalnym reżimem.

Zarówno Watykan, jak i pozostali salwadorscy biskupi i rząd zgadzali się co do tego, że Romero będzie "bezpieczny" i "grzeczny". Wykształcony w Rzymie, miał opinię niebudzącego kontrowersji, niezbyt śmiałego, skupionego na pracy duszpasterskiej i przede wszystkim - zupełnie nieinteresującego się polityką.

Jako biskup diecezji Santiago de Maria stale przypominał księżom angażującym się w pomoc prześladowanym chłopom, że ich obowiązkiem jest "przede wszystkim głoszenie Słowa Bożego".

Kilkanaście dni po ingresie Romero doszło do wydarzenia, które zmieniło arcybiskupa w innego człowieka. 12 marca 1977 r. ks. Rutilio Grande SJ, jego przyjaciel, teolog wyzwolenia i obrońca praw człowieka, jechał samochodem do kościoła parafialnego, by odprawić wieczorną mszę.

Nagle zaterkotał ukryty za zakrętem karabin maszynowy. Ks. Grande i dwójka pasażerów zginęli, zmasakrowani pociskami. Jezuita, który zasłynął stwierdzeniem, że psy właścicieli ziemskich jedzą lepiej niż dzieci pracujących na ich polach wieśniaków, od dawna był prześladowany przez służby bezpieczeństwa.

Wstrząśnięty bestialskim zamordowaniem przyjaciela abp Romero domagał się od władz śledztwa - którego nikt na serio nie zamierzał prowadzić. Decyzją arcybiskupa w najbliższą niedzielę po śmierci ks. Grande w całym kraju odbyła się tylko jedna msza: w stołecznej katedrze. Przybyło na nią 100 tys. ludzi. Władze przekonały się, że Romero ma Salwadorczyków po swojej stronie.

Szok wywołany śmiercią przyjaciela sprawił, że arcybiskup zaczął dostrzegać - a może zechciał wreszcie dostrzec - co się dzieje w Salwadorze. Wyłamując się z niepisanej tradycji, odmówił uczestnictwa w inauguracji prezydentury generała Carlosa Humberta Romero, co stanowiło policzek dla junty, przyzwyczajonej do uległości katolickich hierarchów. Napisał też list do prezydenta USA Jimmy’ego Cartera, w którym ubolewał, że ten, mimo iż mieni się człowiekiem wierzącym, wspiera finansowo salwadorski reżim.

W kazaniach Romero regularnie łajał rządzących za brak reform mogących ulżyć doli chłopów, zubożałych i prześladowanych przez właścicieli ziemskich. Głośno mówił o przestępstwach dokonywanych przez rządowe szwadrony śmierci.

"Kościół będzie piętnował wszelki gwałt zadany godności człowieka: masakry, przypadki zaginionych bez wieści, tortury, bezprawne aresztowania, konfiskaty mienia, wszystkie przerażające formy zbrodni i przemocy, które są wyrazem grzechu, to znaczy nieprawdy o człowieku" - zapowiadał.

Gromadził dokumentację na temat bestialstw wojsk rządowych. Wystawiało to jego samego, a także współpracujących z nim duchownych na śmiertelne niebezpieczeństwo. Ludzie Kościoła, którzy nie zachowywali się wobec władz jak lennicy, byli porywani, więzieni, torturowani, zmuszani do ucieczki za granicę.

Romero miał tego świadomość. W swoim radykalizmie podobno kiedyś powiedział, że "byłoby czymś smutnym, gdyby w czasie, kiedy ginie tylu chłopów, nie został zamordowany żaden ksiądz". Sam był stale lżony w zależnych od władz mediach i oskarżany o wspieranie komunistycznej partyzantki.

"Arcybiskup dawał ludowi nadzieję w czasie, kiedy nie było nadziei - mówił o Romero jego były doradca, jezuita ks. Jon Sobrino. - Do chwili, gdy podniósł głos, naród salwadorski nie wierzył, że usłyszenie prawdy jest możliwe. Kochał lud, dla tej miłości narażał nawet instytucję Kościoła".

Któregoś dnia kilku umundurowanych mężczyzn obezwładniło Romero, po czym na jego oczach sprofanowali kościół, strzelając do ołtarza, rozsypując i depcząc konsekrowane hostie. W kazaniu wygłoszonym na dzień przed śmiercią arcybiskup tak zwrócił się do żołnierzy: "Bracia, jesteście z tego samego ludu, co my. Zabijacie waszych braci wieśniaków. Człowiek może wam kazać zabijać, ale więcej dla was musi znaczyć prawo Boże, które mówi: nie zabijaj". W ten sposób wydał na siebie wyrok śmierci. Junta prawdopodobnie odczytała te słowa jako wezwanie żołnierzy do wypowiadania posłuszeństwa dowódcom.

Samotny wśród swoich

Za arcybiskupem Romero bynajmniej nie stali murem pozostali członkowie episkopatu. Kiedy w 1978 r. wydał list pasterski potępiający powszechną przemoc i ciepło wyrażający się o ruchach ludowych (ale nie o partyzantach!), czterech innych biskupów wydało własny list, krytykujący owe ruchy.

Romero przeciwko sobie miał także nuncjusza apostolskiego abp. Emanuela Geradę, który konsekwentnie oczerniał arcybiskupa San Salvadoru w Watykanie. Przedstawiał go jako zaangażowanego politycznie zwolennika teologii wyzwolenia, który wywołuje niepokoje społeczne i dzieli biskupów. Trudno było znaleźć argumenty bardziej dyskredytujące w oczach Jana Pawła II. Arcybiskupowi groziło nawet przez pewien czas usunięcie w cień przez administratora wyznaczonego przez Stolicę Apostolską, który miałby sprawować realne rządy w archidiecezji.

Romero podejrzewał, że to z powodu niekorzystnych ocen nuncjusza Gerady był dość chłodno przyjmowany przez papieża podczas audiencji w Watykanie. W 1979 r. arcybiskup przywiózł ze sobą dokumenty dowodzące zbrodni reżimu w Salwadorze. Papież zalecił mu jednak ostrożność i "umiarkowanie w ocenie konkretnych sytuacji". Przestrzegł, że "w ferowaniu oskarżeń istnieje niebezpieczeństwo błędów" i nie zalecał kontynuowania "ostrego kursu".

Jan Paweł II i Romero spotkali się ponownie rok później. Arcybiskup usłyszał, że powinien mieć na uwadze, iż "wyrównywanie rachunków przez lewicowy front ludowy może być także niekorzystne dla Kościoła" (Romero zawsze bolało zestawianie ruchów ludowych z partyzantką komunistyczną). Warto jednak zaznaczyć, że według nowszych opracowań historycznych na temat stosunków arcybiskupa Romero z Janem Pawłem II, ich drugie spotkanie było znacznie cieplejsze, a papież zapewnił go o swoim wsparciu.

Pasterz czy polityk

Po zamachu szybko wzrastał kult arcybiskupa, donoszono nawet o uzdrowieniach za jego wstawiennictwem. Jednak przez wiele lat władze kościelne nie podjęły żadnych wysiłków w kierunku beatyfikacji. Następca Romero na metropolii abp Arturo Rivera (notabene: przyjaciel zabitego) nie pozwolił nawet upamiętnić tablicą miejsca śmierci arcybiskupa, a dopiero w 1986 r. udzielił zgody na procesję w rocznicę śmierci Romero.

Skąd taka powściągliwość? Abp Rivera tłumaczył to tak: "Problemem jest to, że nazwisko Romero wciąż jest wykorzystywane przez niektórych ludzi do celów politycznych. Mamy na lewicy różne grupy mówiące, że był męczennikiem za ich konkretne cele, a to sprawia, że trudniej wykazać, iż był męczennikiem za Kościół". Niemniej Rivera na wszelki wypadek gromadził dokumenty na temat życia i kultu Romero.

Wiele świadectw wskazuje, że to sam Jan Paweł II hamował rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego salwadorskiego hierarchy. Nie chodziło o niechęć do Romero, ale o to, by zapobiec upolitycznieniu jego postaci. Papież chciał zaczekać, aż skończy się wojna domowa - żeby wizerunki nowego świętego nie znalazły się na partyzanckich sztandarach.

Oczywiście ktoś, kto chciałby je tam umieścić, musiałby zafałszować pamięć o  arcybiskupie. Romero krytykował bowiem wszelkie przejawy niesprawiedliwości, bez względu na systemy polityczne je wywołujące. Kapitalizm gromił za czynienie człowieka przedmiotem wyzysku, a komunizm - za zniewalanie człowieka przez dyktaturę materialistyczną.

Salwadorski ksiądz Ricardo Urioste, który znał abp. Romero, tak opowiadał o nim w 1987 r. amerykańskiemu dziennikarzowi Kennethowi Woodwardowi: "Niektórzy ludzie mówią, że był manipulowany. Jestem przekonany, że ani publicznie, ani prywatnie nie powiedział nic, o czym najpierw nie porozmawiałby z Bogiem. Był manipulowany tylko przez Boga".

"Łaska, na którą nie zasługuję"

Na dwa dni przed śmiercią abp. Romero udzielił wywiadu, w którym przyznał: "Często grożono mi śmiercią (...) Jeśli spełnią swoje groźby, od tej chwili ofiaruję moją krew Bogu za odkupienie i zmartwychwstanie Salwadoru. Uważam, że męczeństwo jest łaską od Boga, na którą nie zasługuję. Ale jeśli Bóg przyjmie ofiarę mojego życia, niech moja krew stanie się nasieniem wolności i znakiem, że nadzieja wkrótce stanie się rzeczywistością".

Tak jak śmierć ks. Grande odmieniła myślenie Romero, tak zabójstwo tego ostatniego wpłynęło na Jana Pawła II. W 1982 r. nazwał zamordowanego arcybiskupa "gorliwym pasterzem, który życie oddał za Kościół i za swój ukochany naród". A w 1983 r. udał się w pielgrzymkę do Salwadoru i wbrew miejscowym biskupom postanowił pomodlić się przy grobie Romero.

Organizator podróży papieskich kard. Roberto Tucci tak wspominał to wydarzenie: "gdy dotarliśmy przed katedrę, (...) abp Rivera powiedział, że władze zakazały odwiedzin - istotnie drzwi były zamknięte - ale papież był nieugięty. Powiedział, żeby poszukano klucza i otworzono drzwi. Czekaliśmy jakiś czas. Na placu nie było żywego ducha, ponieważ został opróżniony przez policję".

Inny świadek wydarzenia, ks. Bartolomeo Sorge z "La Civilta Cattolica", dodał, że kiedy papieżowi udało się wreszcie dostać do środka, "rzucił się na kolana (...), z ramionami symbolicznie obejmującymi cały Kościół. Jak sam to później wyjaśnił, chciał uwolnić heroiczną ofiarę pasterza od ideologicznych instrumentalizacji". Podobno podczas tej pielgrzymki papież często powtarzał słowa: "Romero jest nasz".

Za co zginął Romero?

"Był niewygodnym świętym, bo prorocy są niewygodni" - tak powiedział niedawno o Romero obecny biskup pomocniczy San Salvador Gregorio Rosa Chávez. Proces beatyfikacyjny abp. Romero na szczeblu diecezjalnym ostatecznie uruchomiono w 1993 r., trzynaście lat po zamachu.

W ciągu czterech lat trybunał zbadał życie i wszystkie rękopisy arcybiskupa, przesłuchał świadków. Następnie akta sprawy wysłano do Watykanu, gdzie pracę podjęła Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych. Główne pytanie, na które teologowie musieli znaleźć odpowiedź, brzmiało: czy Romero na pewno zginął za wiarę, czy może raczej za zaangażowanie na rzecz idei politycznej. (Ten sam problem pojawił się podczas procesu beatyfikacyjnego ks. Jerzego Popiełuszki).

Kard. José Saraiva Martins, prefekt Kongregacji, w jednym z wywiadów stwierdził nawet, że pragnąc dokładnie wyjaśnić motyw zbrodni, najlepiej by było... przesłuchać mordercę.

Tymczasem śledztwo aż do dziś nie przyniosło żadnego rezultatu. Znany jest jedynie raport Komisji Prawdy badającej zbrodnie okresu wojny domowej, z którego wynika, że w zorganizowaniu zamachu maczał palce Roberto D’Aubuisson, oficer wywiadu, jeden z ważnych polityków okresu rządów junty, odpowiedzialny za śmierć setek ludzi (zmarł w 1992 r.).

Z kolei amerykańscy obrońcy praw człowieka oskarżyli o udział w morderstwie innego salwadorskiego polityka Alvaro Savarię. Nie odbył się jednak żaden proces, który by wskazał i ukarał winnych śmierci Oscara Romero.

W 2007 r. na temat abp Romero niespodziewanie wypowiedział się papież Benedykt XVI. Nazwał go "wielkim świadkiem wiary", który "zasługuje na beatyfikację". Podkreślił też, że arcybiskup "był wolny od wypaczeń ideologicznych występujących u tych, którzy próbują upodobnić się do niego ze względów politycznych".

Jeśli wierzyć doniesieniom watykanistów, na prośbę Benedykta XVI przyspieszono proces. Po kilku latach prac, w styczniu 2015 r. kolegium teologów Kongregacji jednogłośnie ogłosiło: abp Oscar Romero został zamordowany "in odium fidei" - czyli ze względu na nienawiść do wiary, jaką żywili jego zabójcy.        

*  *  *  

Współcześnie abp. Romero jest otoczony w Salwadorze niemalże oficjalnym kultem państwowym. Urzędujący w latach 2009-14 prezydent Mauricio Funes nazywał go "duchowym przewodnikiem narodu". Wcześniej prosił rodzinę hierarchy i Kościół o wybaczenie za niewyjaśnione do dziś morderstwo.

W 2014 r. parlament Salwadoru przegłosował, by jedyny międzynarodowy port lotniczy w kraju nosił imię Romero (znajduje się tam wielki mural przedstawiający arcybiskupa). Funes nadał też imię Romero salonowi honorowemu Pałacu Prezydenckiego. Obecny prezydent Salvador Sánchez Céren wspólnie z ministrem spraw zagranicznych publicznie wyraził radość z decyzji papieża Franciszka o ogłoszeniu dekretu nt. męczeństwa Romero.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Bo prorocy są niewygodni
Komentarze (22)
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:51
Że pod spodem dokrzyknęłam słowo NIE, już niekoniecznie dostrzeżono...
23 listopada 2015, 22:05
Czytając poniższy komentarz jazmiga nasuwa nawet nie chce mi się z nim polemizować jedyne co mi przychodzi do głowy to   myśl Bernarda le Bouvier de Fontenelle,  "Mój panie, na cóż tłumaczyć durniowi, że jest durniem, przecież jego DUREŃSTWO na tym waśnie polega, że nie ma o tym pojęcia".
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:19
Akurat z tym wpisem jazmiga zgadzam się.
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:20
NIE! - zabrakło słowa NIE! 
jazmig jazmig
23 listopada 2015, 21:50
Żeby było jasne: teologia wyzwolenia, to jest po prostu marksizm-leninizm. Jej wyznawcy to bolszewicy, uznający walkę z karabinem w ręku za słuszną. Zatem przyjaciel abp. Romero zginął śmiercią, jaką przewidywał dla swoich przeciwników. JPII doskonale znał komunizm, to było przyczyną, dla której był przeciwnikiem teologii wyzwolenia, co odczuł także abp Romero. Co do tego, czy abp Romero jest świętym, to się dowiemy, kiedy pojawią się cuda za jego przyczyną. On nie zginął jako męczennik za wiarę, nie bronił wiary katolickiej. Jest na siłę wciągany na ołtarze, ponieważ obecny papież jest zwolennikiem teologii wyzwolenia, czyli marksizmu-leninizmu.
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:52
Robisz z JPII komunistę, którym nigdy nie był. Wstydź się.
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:55
Franciszek NIE jest zwolennikiem teologii wyzwolenia. Natomiat pochodzi stamtąd, z Ameryki Południowej, której nie rozumiem, chociaż nieustannie ją kocham z powodu polskiego "świra", Arkadego Fiedlera, który komunistą nigdy nie był!!!  Ale umiał zrozumieć ludzi tam, a ja choruję na Peru od podstawówki z powodu jego książek...
TP
Tomasz Pierzchała
23 listopada 2015, 18:08
"Współcześnie abp. Romero jest otoczony w Salwadorze niemalże oficjalnym kultem państwowym. Urzędujący w latach 2009-14 prezydent Mauricio Funes nazywał go "duchowym przewodnikiem narodu". Wcześniej prosił rodzinę hierarchy i Kościół o wybaczenie za niewyjaśnione do dziś morderstwo." Warto wiedzieć,iż Funes wywodzi się z lewackiego Frontu Wyzwolenia Narodowego im.Farabundo Marti. Jeśli Romero ma więc być duchowym przewodnikiem narodu to chyba głównie do rzeczywistości z sierpem i młotem w tle.  
23 listopada 2015, 17:26
Św. Stanisław nie zginął podczas mszy. Mity o jego śmierci były rozpowszechniane aby zbudować jego kult przez Kościół rzymskokatolicki ale są to wyssane z palca bzdury. Św. Stanisław został skazanay na śmierć i zostala wykonana egzekucja. Został skazany ponieważ dopuscił się zdrady Króla, czyli zdrady Polski. Św. Stanisław był zdrajcą .... ale za sprawą mitu Kościół rzymskokatolicki uczynił tego zdrajcę partonem Polski. W ten sposób katolickim patronem Polski zostal zdrajca.
jazmig jazmig
23 listopada 2015, 21:52
Jesteś ignorantem w dziedzinie historii. Św. Stanisław został zamordowany dlatego, że sprzeciwiał się samowolom Bolesława Śmiałego. Ten ostatni został wygnany z kraju po morderstwie na krakowskim biskupie, co wskazuje na to, iż ludzie mieli go serdecznie dosyć.
B
Bazyli
23 listopada 2015, 23:06
Wiedza nie boli panie Jazmig. Po pierwsze nie został zamordowany. Nad Stanisławem odbył się sąd metropolity polskiego, który uznał biskupa krakowskiego winnym zarzucanych mu czynów. Wyrok został wykonany (nie ma mowy o żadnym morderstwie Stanisława podczas odprawiania mszy). Dlaczego więc autor tak cynicznie kłamie? Chyba dlatego, że takie kłamstwo propagowane jest przez Kościół rzymskokatolicki (boją się, że prawda was wyazwoli).  Sam wyrok wskazuje, że Stanisław został skazany za zdradę.  Żeby Cię zdziwić jeszcze bardziej (bo zakładam się, że nie masz o tym zielonego pojęcia) Stanisław nie tylko zdradził Króla ale przystapił także do cesarskiego obozu antypapieskiego (Papieżem był Grzegorz VII - wyszukaj sobie kto w owym czasie miał decydujący głos w kościele bo nie wiesz).  Kłamstwa o Stanisławie podtrzymywał JPII.  Po wygnaniu Bolesława Szczodrego w metropolii gnieźnieńskiej i w innych diecezjach zasiedli naznaczeni przez cesarza biskupi niemieccy.  Błąd Bolesława polegał na tym, że jego ludzie nie mieli prawa wykonać wyroku na biskupie, bo ten nie podlegał ich władzy (Kościół już od dawna dba o to, aby przestepcy w sutannach nie mogli być osądzeni). 
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:07
Poruszyliście najtrudniejszy dla mnie w historii Polski temat...Przepadam za obydwoma. Ale nadal nie mogę odżałować utraconego króla. Zdrajcą ponad wszelką miarę był Sieciech. I tego typa nie znoszę przez te wszystki stulecia dzielące nas od biskupa Stanisława, wspaniałego, niezwykłego króla, którym był Bolesław - i od zdrajcy Sieciecha. Gdyby nie ta łajza, w ogóle nie doszłoby do tego konfliktu najparwdopodobniej. Wiem, że kronikarz napisał o Stanisławie "traditor". Ale czy bez tej łajzy Sieciecha w ogóle doszłoby do konfliktu?
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:11
Ówcześnie powołany na papieża Grzegorz raczej był człowiekiem właściwym. Stawiał wysokie wymagania duchowieństwu. Nie godził się na bylejakość. Za Bolesławem Śmiałym zwanym Szczodrym (w źródłach podobno częściej zwany Szczodrym, w moich podręcznikach z czasu szkoły częściej zwany Śmiałym, nieważne, oba przydomki wielkie i zasłużone) przemawia fakt, że uznawał wymagania tego papieża. Ale politykierstwo ze strony ówczesnego cesarza niemieckiego nie uznawało go, bo był konkurencją dla jego absolutnej władzy. A to nie jest stawaniem w opozycji dla Kościoła, ale wobec nieograniczonej władzy cesarskiej.
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:14
Nie zgadzam się więc z uznawaniem Bolesława Śmiałego za mordercę po prostu i za zdrajcę Kościoła. Po prostu się nie zgadzam. Będę nadal bronić tego Króla.  Nie uważam też jednoznacznie Stanisława za zdrajcę, ale pewne jest to, że Króla zdradzono, a wciągnięto w tę historię również Stanisława. I znowu - Sieciech. Zdrajca nad zdrajcami.
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:17
Bazyli - najprawdopodobniej nie została wykonana żadna egzekucja, bo źródła mówią tak, że raczej "pozbawiono go członków" - czyli rąk i nóg, może i oczu. Nie mówię, że nie było okrucieństwa. Nadal jednak nie pozwolę sobie odebrać prawa do czci Króla, którego zdradzono i bezprawnie pozbawiono władzy. Mam lekkiego fioła na punkcie Śmiałego...
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 01:32
Nadal uważam, że mogło nastąpić potworne nieporozumienie między Śmiałym a Stanisławem. Przecież główny konflikt powstał o to, jak Śmiały  potraktował żony swoich rycerzy. A jakby tak poszukać, co mogło spowodować, że rycerze opuścili króla?? Tylko zdrada!! Na pewno zdrada biskupa? Sieciech siedział za wszystkim. Nie bez powodu to syn brata zdradzonego króla pozbawił oczu zdrajcę...
KM
Katarzyna Michalska
24 listopada 2015, 02:08
Czytałeś Bunscha? Hipotezy..Ale jakie! Czy naprawdę można spodziewać się, że Sieciech nie wykorzystał oczywistych błędów Śmiałego? Jakkolwiek Śmiały/Szczodry nie był niezwykłym władcą, błędy popełnił...Gdyby ich nie popełnił...Gdyby odpuścił Ruś i wrócił na czas, Sieciech wiadomo...Przede wszystkim nie pozbawiłby prawowitego władcy władzy. Nie byłoby nieszczęścia...Ani w postaci zabójstwa biskupa, ani w postaci zdrady prawowitego władcy Polski...Nie byłoby też rozbicia dzielnicowego. Wszystko źle się stało. A przypomnijmy sobie jedno wszawe imię: SIECIECH.
24 listopada 2015, 08:43
Z pawnością nie było żadnego mordowania Stanisława podczas mszy przez Króla. Kościół rzymskokatolicki rozpowszechnia te kłamstwa od lat. 
KM
Katarzyna Michalska
25 listopada 2015, 00:29
Bolesław zwany Śmiałym lub Szczodrym uszedł z kraju, ponieważ polowano na jego życie. I skutecznie, bo poza granicami kraju został zamordowany.  Ludzie nie mieli go serdecznie dosyć, bo większość społeczeństwa nie żyła wówczas w przekonaniach jakichkolwiek wobec władców. Władca miał za zadanie chronić, bronić, strzec. Tę funkcję Bolesława Zwany Śmiałym lub Szczodrym wypełniał znakomicie. Przez lata całe dążył do tego by kraj odnowiony przez swojego ojca doprowadzić do świetności. Ale poświęcił być może zbyt wiele uwagi Rusi Kijowskiej, nie wiem...W każdym razie wielki Król został zdradzony. Za element zdrady kronikarz uznał postawę Stanisława ze Szczepanowa. Może miał rację? Może nie? Według dostępnych źródeł trudno jest uznać winę Stanisława, stąd jej nie stwierdzono. I to uznaję sobie na własne potrzeby ja:) Natomiast nie uznaję również przyjmowanego powszechnie założenia, że winnym konfliktu był KRÓL. Moim zdaniem nie był. Nadal konsekwentnie jest pomijany Sieciech, jakby jego przodkowie żyli i wspierali mit o winie zarówno Króla jak i Biskupa.
KM
Katarzyna Michalska
25 listopada 2015, 00:30
W moim przekonaniu Król został zdradzony, a Stanisław ze Szczepanowa wykorzystany do rozgrywki politycznej. Rozgrywka miała na celu obalenia Króla, co się udało. Ale winnym był Sieciech. Mijają wieki, a zdrajca pozostaje zdrajcą...
26 listopada 2015, 19:23
Stanisław ze Szczepanowa był zdrajcą. Dlatego został ukarany. To, że Sieciech też był zdrajcą nie stanowi żadnego usprawiedliwinia. I ten zdrajca jest katolickim partonem Polski. Hipokryzja Kościoła rzymskokatolickiego jest nieskończona.
KM
Katarzyna Michalska
27 listopada 2015, 00:19
Ta akurat nie. Natomiast Twoja jest niebotyczna. Wystarczy, by ktoś zgadzał się z Tobą w jakiejś kwestii, by pycha pchała Cię ku przekonaniu, że w pozostałej kwestii masz rację. Nie jesteś gorszy niż Sieciech, bo po prostu nie masz takiej władzy. Ale sposobem myślenia nie odbiegasz od niego. "JAAA i jeszcze raz JAAA". Oto Bazyli.