Dwie najlepsze decyzje: wejść i wyjść

(fot. slack12/flickr.com/CC)

Z danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika, że w 2011 r. (to są najnowsze dane jakie posiada ISKK) zostało wyświęconych 481 kapłanów diecezjalnych. Były to święcenia jednego z ostatnich roczników wyżu w seminariach (w latach 2001-2006 na pierwszy rok do seminariów zgłaszało się ponad 1000 kandydatów, a w szczytowym roku 2005 nawet 1145; w 2013 r. do seminariów diecezjalnych zgłosiło się mniej niż 600 kandydatów). Z tych szacunków wynika, że średnio połowa kleryków rozpoczynających pierwszy rok w seminarium przystępuje do święceń kapłańskich. Druga połowa rozeznaje, że kapłaństwo, to nie ich powołanie.

Maciek. Rok postulatu, rok nowicjatu i siedem miesięcy w seminarium

- W pewnym momencie bardzo mocno zrozumiałem, że to nie jest moje miejsce. To było jak strzał w głowę. Nagle takie duże światło, taka znajomość swojej sytuacji, że to nie to. Modliłem się jeden miesiąc, drugi, trzeci. Codziennie ta myśl była bardzo mocna. Przed oczyma tylko taki wielki napis "TO NIE TUTAJ".

Początkowo była to sprawa między nim a Panem Bogiem. Sygnalizował też swoje wątpliwości kierownikowi duchowemu. Ale nie dzielił się tym z kolegami, żeby - jak mówi - nie mącić. Gdy sprawa była pewna, poszedł do przełożonych i powiedział też chłopakom, z którymi się przyjaźnił.

DEON.PL POLECA


- Niektórzy mieli łzy w oczach. To było dla mnie ciężkie. Ale reakcje były pozytywne: "rozeznałeś", "jesteśmy z tobą", "wspieramy cię". Generalnie zrozumienie i akceptacja tej decyzji, bo o tym się mówi od początku. Jesteśmy w seminarium po to, żeby rozeznać.

Spakował się. Zrobili jeszcze wieczorne spotkanie pożegnalne. - Kupiłem wino. To był szok. W seminarium wino pije się dwa, trzy razy w roku, a tutaj podbiłem o jeden raz (śmiech). Wszyscy chłopacy się cieszyli. Rozstaliśmy się w fajnej atmosferze, przy chipsach, coli i winie. Przyszli też niektórzy księża. Był ojciec duchowny. To było miłe. Po prostu pogadaliśmy i wyszedłem. Mieszkam blisko seminarium.

Rodzice

- Pełna akceptacja i miłość. Zawsze mogę na nich liczyć, więc spoko.

Znajomi

- Cieszyli się, że mnie odzyskują. Później słyszałem też parę głosów: "szkoda, bo myślałem, że będę miał kolegę księdza". Wiedziałem, że niektórzy wiążą duże nadzieje ze mną. Mocno w środowisku działałem, miałem wielu przyjaciół, więc pewnie niektórzy bardzo by chcieli, żebym był księdzem. Ale w podejmowaniu decyzji jakoś mądrze trzeba wyjść nad tym.

Sąsiedzi

- Ludzie z osiedla, którzy widzieli mnie wcześniej w sutannie trochę bali się pytać. Ale ja nie miałem z tym problemu. Na drugi dzień poszedłem służyć do kościoła ubrany po świecku. Panie z bloku mnie często podpytywały, to im tłumaczyłem po prostu, że zrezygnowałem.

Kobiety

- Wrażliwość, którą wyrobiłem w sobie w seminarium pomaga mi. Raczej śmiało mówię o tym, że byłem w zakonie.

To sposób na podryw?

- Tak. Wchodzę do klubu, poznaję nową blondynkę, albo dwie i mówię im gdzie byłem, to już są moje (śmiech).

Ponieważ na rok złożył śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, musiał dostać specjalną zgodę od prowincjała na zamieszkanie poza wspólnotą zakonną. Wypełniał także inne przyrzeczenia - codzienna Eucharystia i modlitwa brewiarzowa. Równocześnie starał się o zwolnienie ze ślubów, bo przyznaje, że bycie zakonnikiem poza zakonem wywoływało w nim ambiwalentne uczucia. - Nie wiedziałem kim do końca jestem. Ani nie jestem zakonnikiem, ani człowiekiem świeckim. Czułem się zagubiony. Przed wakacjami generał zakonu zwolnił go ze ślubów. - Dla mnie to nadal jest trudne. Żeby się na nowo odnaleźć, poukładać swoje życie, odpowiedzieć sobie na jakieś pytania. Maciek jest przekonany, że dla przyszłego pracodawcy, informacja w CV o tym, że ponad 2,5 roku spędził w zakonie może być tylko atutem. - To będzie robić wrażenie na ludziach, szczególnie z katolickiego środowiska. Chcę pracować z ludźmi. To mi pewnie pomoże, bo będę bardziej wiarygodny.

Paweł. Dwa lata w seminarium diecezjalnym

- Miałem wrażenie, że nadaję się do pracy z młodzieżą. Nadal tak uważam. Proboszcz mi powiedział, że powinienem spróbować jako prawdziwy facet (nawet jeśli nie jestem przekonany, że chcę być księdzem), bo tam nauczę się i modlitwy, i pracy. "Nauczysz się życia" - mówił.

Po pierwszym roku kuzyn-ksiądz zadał mu proste pytania: "Czy marzysz o tym, żeby odprawiać Mszę św.? Czy myślisz o tym? Czy jara cię myśl o spowiadaniu?". Odpowiedział szczerze - "nie". -Nie ukrywałem, że chcę mieć dzieci. To był dla mnie problem numer jeden. To była dla mnie przeszkoda nie do pokonania. Stwierdziłem, że jak mam być beznadziejnym księdzem, to wolę być zajebistym ojcem.

Ostateczna decyzja zapadła w wakacje po drugim roku. - Duży wpływ miało to, że trzeba było sobie kupić sutannę. Miałem już dwie uszyte. Raz zobaczyłem się w sutannie i wiedziałem, że nie chcę być księdzem. Powiedział o tym ojcu duchownemu, proboszczowi, rodzinie i kolegom z rocznika. Po prostu nie wrócił po wakacjach na trzeci roku studiów do seminarium. - Po tym jak już wyszedłem, spotkałem znajomego księdza. Mówi tak: "Chłopie, coś ty zrobił? Czemuś ty wyszedł? Wiesz, jak byś miał dobrze?". To mnie utwierdziło w przekonaniu, że podjąłem dobrą decyzję.

Rodzice

- Z tatą nie było problemów. "Bylebyś ty czuł się dobrze" - mówił. Ale mama się nakręciła. Jak wystąpiłem, to przeżyłem najgorszą rzecz w swoim życiu - zobaczyłem płacz mamy z mojego powodu. Nikogo nie zabiłem a czułem się, jakbym naprawdę komuś zrobił wielką krzywdę.

Proboszcz

- Mój proboszcz był zawiedziony. Dobrze się uczyłem, byłem lubiany w seminarium - wszyscy byli przekonani, że zostanę księdzem. Później znowu go spotkałem i był przekonany, że dobrze wybrałem, bo widział, że jestem szczęśliwy, chodzę uśmiechnięty.

Sąsiedzi

- Najgorzej, jak jesteś z małej miejscowości. Ja niby z miasta, ale mentalność wiejska. Idziesz ulicą i czujesz na sobie masę oczu. Dzięki Bogu, że nie byłem w sutannie. Jak już ubierzesz sutannę, to ludzie traktują cię jak księdza, przychodzą z problemami itd. A później wychodzisz, zobaczy cię ktoś na mieście, jak idziesz z dziewczyną za rękę, to się może nawet zgorszyć.

Znajomi

- Pamiętam, że po wyjściu poszedłem na imprezę do kumpla i było fajnie. Wszyscy się pytali, wszyscy byli ciekawi. Ale dla większości z nich seminarium to rzeczywistość jak z Harrego Pottera - jakieś czary-mary, księgi, łacina.

Praca

- W pracy wiedzą, że studiowałem teologię. Nie wiedzą, że byłem w seminarium. To jest moja sprawa. Ale nie ma problemu, żeby o tym mówić. Koledzy z pracy, którzy wiedzą, przychodzą czasami o coś zapytać, bo wolą najpierw do niego, niż od razu do księdza. - To jest taki czyściciel środowiska. Kogo ma odstraszyć, to odstrasza, kogo ma przyciągnąć, to przyciąga.

Piotr. Sześć lat w zakonie

- Szedłem do seminarium zaraz po maturze. To nie była dojrzała decyzja. Ona nie musiała być dojrzała - powołanie ma dojrzeć w trakcie formacji. W zakonie buntował się przeciw gaszeniu świateł o 22.00. Uważa, że w seminarium uczą tego, jak być księdzem, ale ma wątpliwości, czy wychowują do wiary. Odkrył to w neokatechumenacie, z którym związał się po opuszczeniu zakonu. We wspólnocie doświadczył spotkania z żywym Bogiem. Wcześniej był tylko religijny, ale nie wierzący. - Gdybym w seminarium miał to doświadczenie, które mam dziś dzięki Drodze Neokatechumenalnej, to nie wiem czy bym wystąpił z zakonu. W kontekście wiary widzę, że najważniejsze jest to, żeby Pan Bóg był na pierwszym miejscu. A czy ja będę żył w małżeństwie, kapłaństwie czy zakonie, to jest sprawa drugorzędna. Dziś jest świadomy i pewny swojego powołania.

Po trzecim roku poszedł na praktykę do jednego z domów zakonnych. To, co zobaczył, było zaprzeczeniem ideałów, którymi żyli na co dzień klerycy w seminarium. - Wyglądało tak, jakby przyszli na etat i pracowali dla Kościoła. Zero satysfakcji z tego, co robili. Powiedziałem wtedy: jeśli to ma tak wyglądać, to ja nie chcę tak żyć. Nie mam zamiaru swojego życia zmarnować. Gdy gwardian zobaczył go po powrocie, to stwierdził, że na tę placówkę nie wyśle już kleryków na praktyki.

Był już po czwartym roku seminarium. Zakonny styl życia bardzo mu się podobał. Ale nie był do końca przekonany, że to jest droga dla niego. Przełożeni podpowiedzieli, że w takiej sytuacji lepiej odejść. - Odszedłem. I widzę, że to była bardzo dobra decyzja. Chociaż do dziś niektórzy uważają, że miałem powołanie, ale od niego uciekłem.

Wyszedł z zakonu na początku lipca. Dostał tysiąc złotych na start. - Raz w tygodniu było wspólne spotkanie, na którym wymienialiśmy różne informacje na temat tego, co dzieje się w seminarium, czym się zajmujemy. Wtedy wstałem i powiedziałem, że odchodzę. Podziękowałem ładnie przełożonym. Spakowałem się. Bracia przewieźli mi rzeczy do mieszkania, które wynająłem.

Dużo działał w seminarium. Miał dobre relacje z współbraćmi. - Tęskniłem bardzo. Odwiedzałem braci. Byłem na ich święceniach. Czasami razem wyjeżdżamy w góry. Tak zostało do dziś. Gdy zakonnicy założyli fundację i szukali współpracowników - zatrudnili go.

- Po odejściu trzeba się ocucić. Wychodzisz z głową pełną ideałów o tym, jak powinno wyglądać życie. To jest bardzo trudne. To ma wpływ na relacje z dziewczynami, podejście do pracy. Ale życie szybko z tego leczy.

Dwie najlepsze decyzje

Maciek zaczął studia z psychologii. Planuje rozkręcić firmę z bluzami chrześcijańskimi. Paweł jako świecki dokończył studia z teologii. Zrobił też magisterium z historii. Planuje zarobkowy wyjazd za granicę, do rodzeństwa. Piotr przygotowuje się do ślubu. Założył agencję kreatywną.

Paweł

- To były dwie najlepsze decyzje - żeby wejść i żeby wyjść w odpowiednim momencie. To mi zmieniło myślenie. Jestem całkiem innym człowiekiem. Plułbym sobie do dzisiaj w brodę, jakbym nie spróbował. Mógłbym mieć żonę i dzieci i mieć wątpliwość czy dobrze wybrałem. W tym momencie wiem, że to oni a nie kapłaństwo dadzą mi satysfakcję.

Maciek

- Teraz jestem w takim momencie mojego życia, że wiem, że mam się skupić na modlitwie, na swoim rozwoju. Ale w szczegółach na razie nie wiem co mam robić dalej - plan Boży jest dla mnie niewiadomy; jest tajemnicą, jak dla większości z nas.

Wykluczasz powrót do zakonu?

- Nie wykluczam, bo kocham Pana Boga.

Piotr

- Tych sześć lat to był dotychczas najlepszy okres w moim życiu. Zmężniałem, zmądrzałem. To wszystko, co dziś przeżywam, wartości, którymi się kieruję zawdzięczam zakonowi - on mnie do tego przygotował. Może to potwierdzić moja narzeczona. Dokonałem pewnych wyborów i widzę, że Pan Bóg mi w nich błogosławi. Jak będzie chciał, to wykorzysta moje życie. Może będę miał dużo dzieci i któreś z nich pójdzie do zakonu (śmiech).

Artykuł pochodzi z eSPe 2/2014. Całe czasopismo możesz za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dwie najlepsze decyzje: wejść i wyjść
Komentarze (19)
C
calina
16 marca 2014, 22:00
Gratuluję odwagi wszystkim tym, którzy podjęli decyzję o wstąpieniu czy też wystąpieniu z zakonnej drogi. Chciałabym poznać osobę, która była na tej drodze, bo wiem, że jest wartościową osobą.
P
Piotr
16 marca 2014, 20:21
Też byłem w seminarium zakonnym. Rok nowicjatu i 2 lata w seminarium, więc razem 3. Żadnej decyzji nie żałuję. To był wspaniały zas, który wiele mnie nauczył i przybliżył do Boga. Decyzję o odejściu podjąłem po wielu miesiącach modlitwy i wiem, że tak miało być. Moje życie nie poukładało się do końca tak jak bym chciał. Mam już ponad 30 lat, rodziny nie założyłem, choć kilka razy było blisko. Pracuję w szkole jako katecheta,  a ponieważ jest coraz mniej dzieci muszę się rozglądać za czymś innym. Mimo wszystko wierzę, że Pan ma dla mnie przygotowane jakies zadanie.
.
....
16 marca 2014, 19:35
Szkoda, że czasami tracimy prawo pójścia do seminarium, z powodu trudności zdania matury. Ja taką szanse w życiu straciłem .
G
Grzechu
18 marca 2014, 23:03
ja też;/
T
tm
16 marca 2014, 08:03
Być może skaczę na głeboką wodę, ale wychodze z założenia że próbować zawsze warto. Od kilku lat nosze w sobie pragnienie życia w wspólnocie, nie jakiejs wimaginowanej, ale calkiem realnej żyjącej w duchu św Augustyna, z prostotą i skromnością wielu "nowych wspónot francuskich", z Golgotą ale przede wszystkim Zmartwychstaniem, z liturgią godzin św Benedykta, naśladując Maryję nacodzien, z godzina Adoracji Pana Jezusa dziennie. Od praktycznej strony prosto, skromnie, radosnie, zgodnie, razem. Jesli nie przeraża cie wizja mieszkania z kilkoma innymi ludzmi moze przez wiele lat po studencku, bidnie, ze wzgledu na Niego. Jesli agencja kreatywna, sprzedaż uludy reklam, pączków czy ciuchów nie jest celem twego zycia, ale jednoczesnie sprzedawanie paczkow zeby sie utrzymac tez nie jest dla ciebie problemem, to moze sie przylaczysz. <a href="http://dobrainicjatywa.blog.com">dobrainicjatywa.blog.com</a> (w trakcie tworzenia) dobra.inicjatywa@wp.pl
A
adam
16 marca 2014, 06:22
Polecam ... Adam Małysz https://www.facebook.com/pages/FAIL/735910643108936
J
Jan
15 marca 2014, 22:11
Każda rzecz ma swój czas, każde wydarzenie od Boga dane.....nigdy nie będę żałował czasu spędzonego "za murami"
A
Anna
15 marca 2014, 21:53
Mąz był u Oblatów Maryi Niepokalanej, ja  ąsióstr Zmtwychwstanek poznaliśmy się już po życiu zakonnym i spędzamy ze soba 29 lat. Bóg błogosławi i syna mamy wspaniałego i to jest nasza droga. Pozdrawiamy tych, którzy poszli za Panem , ale nie zostali wybrani.
A
Andrzej
16 marca 2014, 15:35
Mylisz się że nie zostali wybrani. Bóg wybiera ludzi do różnych swoich dzieł czasem w sposób jedynie sobie wiadomym. Jednak zanim człowiek czegoś dokona musi najpierw dojrzeć. Czas spędzony na drodze poszukiwania Boga, na drodze jednoczenia się z Jego Bóstwem jest czasem dojrzewania duchowego. Jeżeli człowiek nie odrzuci Boga ze swojego serca będzie mu to wynagrodzone bardziej niż mógłby się spodzewać. Najważnejsze jest odnależć Boga w swoim życiu i trwać na przyjaźni z nim. To wcale nie jest łatwiejsze poza murami świątyń czy zakonnymi.
J
Judyta
20 marca 2014, 10:35
Jeśli sam nie spróbowałeś, to skąd wiesz, gdzie trudniej znaleźć Boga i w końcu czy chodzi o to, żeby było trudniej, czy o to, żeby Go znaleźć.
G
gość
15 marca 2014, 21:40
Te przykłady są wbrew pozorom pozytywnym "rozstaniem" a wystąpień jest nie mało. Ja przeżyłem "czarny scenariusz". Nie przypuszczałem, że po kilku latach przełożeni mi nagle "podziękują", ze względu na "założenia", które okazały się później nie trafione. Potraktowano mnie bardzo nieuczciwie. Jedni ojcowie mówili mi nawet abym walczył o decyzję a inni twierdzili, że przy głosowaniu nie mam szans. Dla mnie to była pewna tragedia życiowa. Najpiękniejsze swoje lata spędziłem w seminarium a potem w atmosferze niepoważnych zachowań przełożonych opuściłem zakon, za "porozumieniem stron". Jeżeli ktoś rzeczywiście się zaangażuje całym sobą, to potem jest BARDZO ciężko wrócić do normalności. Znam kilku "spadochroniarzy" i też mają ciężkie historie rozstania. Zaapelowałbym do odpowiedzialnych za formację powołań: skoro nazywamy was ojcami, to zachowujcie się jak ojcowie, w każdej sytuacji. Jeżeli ktoś po kilku latach rezygnuje, nie ze swojej przyczyny, to wykazujcie się troską o niego wynikającą ze zwykłej przyzwoitości. Przynajmniej na takim poziomie na jakim jest sprawdzany przed przyjęciem do zgromadzenia (jego środowisko rodzinne) i później na bieżąco. Piękny czas spędziłem w seminarium. Dalej uważam, że to jest piękne powołanie, ale jeśli ktoś nie ma powołania, to bym z dużą odpowiedzialnością za swój los życiowy przestrzegał przed pochopną decyzją. 
K
Kuba
15 marca 2014, 20:09
Czytająć o Pawle to jak bym czytał o sobie... bardzo dziwnym uczuciem i ciężkim jest widzieć Mame płaczącą z powodu Twojego wyboru. Ale nie będę nigdy żałować tych trzech lat.
E
Eire
15 marca 2014, 19:53
Mój mąż był 2 lata Franciszkaninem. Odszedł, kiedy wygasły mu śluby czasowe. Po 4 miesiacach od jego odejscia poznaliśmy się, a w tym roku będziemy obchodzić 14 rocznicę ślubu. Z Franciszkanami pozostajemy całą rodziną w przyjaźni, nieraz ugościli nas, kiedy odwiedzaliśmy ich z niezapowiedzianą wizytą w różnych krajach, dawali nam ślub w Krakowie, chrzcili córkę we Wrocławiu, a jeden z nich udzielał jej pierwszej komunii podczas koncelebry w irlandzkim kościele. W tym roku odwiedziliśmy Asyż, gdzie również spotkaliśmy dawnych kolegów męża i mieliśmy okazję przejechać śladami świętego Franciszka, któremu tyle w życiu zawdzieczamy.
jazmig jazmig
15 marca 2014, 19:51
Lepiej jest, kiedy odchodzą przed święceniami, niż gdyby później mieli łamać swoje śluby. Po to m. in. jest właśnie seminarium, żeby odsiewać ludzi bez powołania.
R
rodzic
15 marca 2014, 19:03
nie wyobrażam sobie aby moje dziecko poszlo do zakonu. To musi być straszne. Taka samotność do śmierci.
P
pomogi
15 marca 2014, 20:08
Jeśli myślisz, że w zakonie jest samotność to widać, że nie masz bladego pojęcia na ten temat.
A
Anna
15 marca 2014, 21:29
Nie rozumiem dlaczego tyle minusów dla tego komentarza. To tylko wyrażenie sugestywnej opinii, kazdy ma do tego prawo. Nikogo nie obrażono. Skąd ten dziwny atak?
MF
Michał Faflik
15 marca 2014, 23:56
Żaden atak, 1 w dół za ignorancję i tyle. Wyrażam sugestywną opinię na temat opinii..
K
krismal1
16 marca 2014, 08:50
jaka samotność  zakonnicy żyją we wspolnocie i spotykają sie z ludźmi ( no chyba  z e są to pustelnicy a tych jest malutko w Polsce ).Ja o d 20 lat zyje w malżeństwie iwierz mi że samotność molżna przeżywać także w małżeństwie. Poza tym są oni wolni od całeg o tego zabiegania o sprawy materialne ( z wyjątkiem może prowincjała i ekonoma ).A jak to jest w życiu świeckim zwłaszcza małżeńskim o wiele więcej jest niebezpieczeństw czyhających na nasze zbawienie i te całe zabieganie o sprawy materialne czy starczy do 1 go czy będe miał pracę czy mnie nie wyleją fuj ! fuj !fuj!.