Eutanazja - humanitarnie, więc po ludzku?

Marek Orzechowski

Każdego dnia jeden Belg umiera w wyniku eutanazji. Zdecydowana większość z nich odchodzi z tego świata w domach, odebranie życia rzadko ma miejsce w zakładach opieki czy w szpitalach. 80 procent Belgów opowiada się za eutanazją. Ponad 70 procent przypadków ma miejsce w północnej części kraju – w katolickiej Flandrii. W przepisach prawa czynność odebrania życia nazywa się “pomocą w umieraniu”. W sąsiadującej z Belgią Holandii, która jako pierwsza wprowadziła taką możliwość – szacuje się, że co dwudziesty zgon spowodowany jest eutanazją.

Etyczne, religijne, prawne i społeczno-polityczne dyskusje na temat eutanazji oba kraje mają już dawno za sobą. W obydwu dokonywano przecież eutanazji już od wielu lat, tyle że po cichu, w szpitalach. Pacjenci zdążyli się więc do tego zjawiska przyzwyczaić, a zdrowi też nie oponowali. Nikt nigdy nie ma przecież gwarancji, że odejdzie z tego świata bez bólu i cierpienia, a taki był właśnie argument zwolenników ‘ułatwionej śmierci”.

Ustawa śmierciopomocna

Od roku 1993 – zatem już prawie 15 lat temu – w Holandii wolno było pomagać w odejściu, ale każdy przypadek lekarz musiał zgłosić prokuratorowi, który mógł podjąć dochodzenie, jeżeli dopatrzył się występowania elementu, powiedzmy – przestępczego. Parlament holenderski wyliczył 28 zasad, jakich powinni przestrzegać lekarze dokonujący zabiegu, ale nie zmienił klasyfikacji samego czynu – nadal uważany był on za przestępstwo podlegające karze. W Belgii w tym samym czasie praktykowano eutanazję po cichu, ale przy aprobacie wielu ludzi.

DEON.PL POLECA

Jak się to dokonywało w praktyce – trudno dzisiaj stwierdzić. Zapewne lekarze, na prośbę rodziny, a nierzadko na własną prośbę dotkniętego cierpieniami pacjenta, odłączali aparaturę, podawali usypiające szczepionki itp. Działania takie brali na własne sumienie zarówno lekarze, jak i członkowie rodzin. Uchwalona w roku 2002 ustawa uwolniła ich od tego ciężaru. Wprowadziła jasne, oczywiste dla każdego zasady, na jakich wolno odebrać sobie życie. Bo w myśl ustawy w pierwszym rzędzie decyduje o tym sam pacjent.

Prawodawca określił owe regulacje jako bardzo humanitarne. Ustawa dopuszcza uśmiercanie nieuleczalnie chorego pacjenta przez lekarza pod warunkiem, że pacjent poprosi o to wielokrotnie, i to na piśmie, dobrowolnie i bez nacisków, w sposób przemyślany oraz bez zewnętrznej presji. Prośba musi być spisana własnoręcznie przez pacjenta, a jeżeli nie jest on w stanie tego uczynić, przez wybraną przezeń zaufaną osobę, nie mającą żadnego materialnego interesu w jego śmierci. W każdej chwili prośba ta może też zostać wycofana. Choroba powinna być nieuleczalna, bez szans na poprawę. Lekarz ma obowiązek poinformować pacjenta o wszystkich możliwych sposobach leczenia, podtrzymania przy życiu przy pomocy aparatury czy sposobach uśmierzania bólu. Wszystkie przypadki kontrolowane są przez specjalną komisję, która w przypadku wątpliwości może skierować sprawę do prokuratury. Eutanazja nie spełniająca wszystkich tych kryteriów nadal pozostaje przestępstwem i jest karalna.

Ustawa przewiduje też możliwość, w której lekarz zastosuje “pomoc w śmierci” w sytuacji, kiedy pacjent utracił przytomność i nie może wyrazić już swojej woli osobiście. By tak się stało potrzebne jest specjalne, pisemne oświadczenie pacjenta, które składa on w obecności dwóch świadków, będąc jeszcze sprawnym umysłowo. Stwierdza w nim, że życzy sobie “pomocy” w sytuacji, kiedy utraci już przytomność i nie będzie mógł poprosić o śmierć osobiście. Także i te czynności obwarowane są regulacjami, których nieprzestrzeganie ściąga na lekarza prokuratorskie dochodzenie.

Poręczny zestaw do śmierci

Ożywioną debatę, i to raczej poza granicami Belgii niż w niej samej, wywołało wprowadzenie przed dwoma laty do belgijskich aptek “zestawów” eutanazyjnych. Stało się tak dlatego, że pacjenci, którzy zdecydowali się na “samoodejście” nie chcieli tego czynić ani w szpitalach, ani w zakładach opieki – chcieli umierać w domach. Błędne informacje i błędne komentarze w Polsce wywołały zrozumiały niepokój i sprzeciw wobec kolejnego kroku w stronę cywilizacji śmierci. Nie jest jednak prawdą, że można wejść do apteki i kupić sobie taki zestaw dla dowolnego użytku. Może to uczynić wyłącznie lekarz upoważniony przez pacjenta, który też nadzoruje zabieg uśmiercenia. Preparaty są ściśle notowane, fiolki muszą zostać do apteki zwrócone, podobnie jak i pozostałe ilości preparatu. W tym przypadku ustawodawca wykazał tylko konsekwencję – ogólnie dopuściwszy eutanazję, zezwolił też na jej wykonywanie w domach.

A co na to Pan Bóg?

Tyle regulacje prawne. Pozostaje strona etyczna i moralna, a także religijna. Zwłaszcza, że zarówno w Holandii, jak i w Belgii ustawodawcy chcą rozszerzenia “zabiegów śmierci” także na dzieci od 12 roku życia, pod warunkiem, że będą one w stanie wyrazić swoją wolę. Argumentują, że dzieci, podobnie jak i dorośli, cierpią bez szans na wyzdrowienie.

Problem oceny eutanazji jest trudny, skomplikowany i niejednoznaczny. Kościół traktuje życie jako dar Boga, zatem człowiek nie może go dobrowolnie skracać. Czy darem od Boga jest jednak i cierpienie, które wydaje się podważać sens życia? Nie wszyscy lekarze zechcą się do tego przyznać, ale któż jak nie oni stają twarzą w twarz ze śmiercią, nawet wówczas, kiedy jeszcze nie przyszła? Ile razy sięgnęliby po fiolkę z preparatem, by uśmierzyć ból i skrócić życie? Ile razy już sięgnęli, nikogo o to nie pytając? Czy nie istnieją sytuacje, w których ciche “zaśnięcie” jest wybawieniem, podtrzymywanie zaś funkcjonowania funkcji życiowych jest po prostu niehumanitarne? Każdy szpital to arka bólu i cierpienia – lekarze wiedzą, że nie każdy człowiek odchodzi z tego świata z uśmiechem na ustach, i że niektórzy błagają o śmierć.

Nie są to łatwe tematy i niezwykle trudno o nich mówić. Tym bardziej trzeba zachować zimną krew i zdrowy rozsądek. W debatach toczonych w Holandii i w Belgii – krajach przecież chrześcijańskich – dominował argument, iż nie wolno człowiekowi pozwolić odchodzić w bólu i cierpieniu. Można uznać go za mało wiarygodny, za mało przekonujący. Opowiadano mi niedawno o jednym z pacjentów w Niemczech, którego odkryty zaledwie trzy miesiące wcześniej rak dosłownie zżerał w oczach. W którymś momencie nawet najsilniejsze dawki morfiny nie mogły już powstrzymać bólu. Więc na kilka dni przed spodziewaną śmiercią dostał zastrzyk, po którym zasnął. Czy lekarz skrócił mu tylko cierpienie, czy też odebrał mu życie?

Marek Orzechowski – publicysta, dziennikarz, korespondent telewizji Polsat w Brukseli, wieloletni korespondent “Głosu Ameryki” w Bonn, Telewizji Polskiej w Bonn i w Brukseli, ekspert i obserwator unijnego życia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Eutanazja - humanitarnie, więc po ludzku?
Komentarze (19)
L
leszek
28 czerwca 2010, 02:06
Dobrze. Ciekawa dyskusja, a ja jeszcze tylko skomentuje pewna niescislosc w artykule. Ustawa w Belgii nie odciazyla SUMIEN osob ulatwiajacych "humanitarne odejscie". Zdjela z nich tylko ewentualna odpowiedz wobec prawa panstwowego. To takie stare i nudne - to odwieczne pytanie, co jest moralne, a co nie; czy legalne oznacza - moralnie sluszne/niesluszne. Masz oczywiście rację, że nie wszystko co legalne jest moralnie słuszne. W hitlerowskiej III Rzeszy prawnym obowiązkiem było zadenuncjować Żyda. Eksterminacja Żydów odbywała się również zgodnie z obowiązującym prawem. Tak samo, ustawa w Belgii wcale nie powoduje, że uśmiercanie chorych czy pomaganie im w samobójstwie stało się moralnie słuszne. I osoby to czyniące wcale nie stały się zwolnionymi od odpowiedzialności. Ale jednak w pewien sposób odciążyła sumienia. Bo prawo pełni również funkcje wychowawcze, i obywatel dzięki niemu ma się dowiadywać co jest moralnie słuszne a co nie. Więc słysząc, że w pewnych sytuacjach wolno uśmiercać mógł uznawać to za moralnie słuszne, a przynajmniej mieć taki wykręt, i czuć się usprawiedliwionym.
K
~km
27 czerwca 2010, 13:55
Dobrze. Ciekawa dyskusja, a ja jeszcze tylko skomentuje pewna niescislosc w artykule. Ustawa w Belgii nie odciazyla SUMIEN osob ulatwiajacych "humanitarne odejscie". Zdjela z nich tylko ewentualna odpowiedz wobec prawa panstwowego. To takie stare i nudne - to odwieczne pytanie, co jest moralne, a co nie; czy legalne oznacza - moralnie sluszne/niesluszne.
L
leszek
27 czerwca 2010, 11:29
Niezależnie od innych dyskusji chciałem napisać parę uwag dotyczących artykułu. Ale najpierw pare koniecznych usciśleń. Chory człowiek może być podłączony do aparatury realizującej odżywianie, np kroplówka z glukozą, i odłączenie takiej aparatury jest równoznaczne z nie karmieniem czyli zagłodzeniem. Ale może być też podłączony do aparatury podtrzymującej podstawowe funkcje życiowe, np. oddychanie czy krążenie, i skoro jest to aparatura podtrzymująca podstawowe funkcje życiowe, to odłączenie takiej aparatury jest równoznaczne z zaprzestaniem podtrzymywania życia. Może ktoś powiedzieć, że to dzielenie włosa na czworo, ale niesłusznie. Bo w każdym organizmie żywym występują tzw. podstawowe funkcje życiowe, a utrata tych funkcji życiowych oznacza umieranie, więc odłączenie aparatury podtrzymującej krążenie czy oddychanie nie jest zabijaniem ale zaprzestaniem tzw. uporczywego podtrzymywania życia - bo po utracie podstawowych funkcji życiowych człowiek już umierał, a poprzez ingerencję podtrzymującą funkcje życiowe wstrzymywaliśmy umieranie. Jesli jednak występują podstawowe funkcje życiowe, to człowiek żyje. Może być ciężko chory ale nie umiera, więc odłączenie np. kroplówki z glukozą oznaczające śmierć wskutek zagłodzenia jest równoznaczne z zabójstwem. Mozliwe że to co napisałem nie jest zbyt klarowne, ale to naprawdę nie są moje wymysły. Takie rozróżnienie stosuje i Kościół i chyba każde prawo państwowe. Gdy chory nie jest w stanie sam oddychać, gdy organizm chorego nie jest w stanie samodzielnie utrzymywać krążenia krwi, to mówimy że zachodzi konieczność podtrzymywania podstawowych funkcji życiowych organizmu człowieka. I jeżeli możliwe jest przywrócenie samodzielnego oddychania i krążenia, to należy tak długo podtrzymywać te funkcje zyciowe aż nie powróci ich samodzielność. Ale bywa i tak, że funkcje te z różnych względów nie są w stanie powrócić, a my jedynie przeciągamy agonię podtrzymując te funkcje. Wówczas należy zaprzestać takiej terapii i pozwolić pacjentowi spokojnie umrzeć. Ale uwaga! Zupełnie czym innym jest pozwolić pacjentowi umrzeć gdy śmierć może być jedynie odwlekana, a zupełnie czym innym jest spowodować śmierć pacjenta który mógłby jeszcze nie wiadomo ile żyć (tyle że cierpiąc). Jan Paweł II prosząc: pozwólcie mi odejść do Ojca, nie prosił o eutanazję/zabicie ale o to by poprzez uporczywą terapię nie przedłużano jego agonii i pozwolono mu spokojnie umrzeć. A tak nawiasem mówiąc, to ta uporczywa terapia jest ciężarem i problemem dla polskich lekarzy. Bo jest takie przekonanie, że rodzina powinna zrobić wszystko aby ratować chorego, łącznie z maksymalnym opóźnieniem śmierci. Lekarz mówi że to już koniec, że pacjent umiera, a rodzina domaga się od lekarza aby podejmował wszelkie możliwe działania aby nie dopuścić do śmierci. No i lekarz pod presją przeciąga to umierania... Bo gdyby rodzina nie domagała się tego to miałaby opinię wyrodnej rodziny, która nie zrobiła wszystkiego by uratować chorego, a gdyby lekarz nie zrobił tego to byłby zaskarżony przez rodzinę, że mógł uratować a nie uratował bo np nie dostał łapówki. A napisałem o tym wszystkim bo w kilku miejscach artykułu odniosłem wrażenie że autor nie rozróżnia tych pojęć i je miesza. Jak się to dokonywało w praktyce – trudno dzisiaj stwierdzić. Zapewne lekarze, na prośbę rodziny, a nierzadko na własną prośbę dotkniętego cierpieniami pacjenta, odłączali aparaturę, podawali usypiające szczepionki itp. Działania takie brali na własne sumienie zarówno lekarze, jak i członkowie rodzin. Autor podaje tu ciurkiem działania o zupełnie odmiennych kategoriach moralnych. Podawanie usypiających szczepionek jest ewidentnym zabijaniem, ale odłączanie aparatury już niekoniecznie, bo zależy o jaką aparaturę chodzi. Odłączenie kroplówki czy sond odzywiających będzie zagłodzeniem/zabiciem, a odłączenie aparatury podtrzymującej oddychanie i/lub krążenie nie będzie zabójstwem. Problem oceny eutanazji jest trudny, skomplikowany i niejednoznaczny. Kościół traktuje życie jako dar Boga, zatem człowiek nie może go dobrowolnie skracać. Czy darem od Boga jest jednak i cierpienie, które wydaje się podważać sens życia? [...] Czy nie istnieją sytuacje, w których ciche “zaśnięcie” jest wybawieniem, podtrzymywanie zaś funkcjonowania funkcji życiowych jest po prostu niehumanitarne? No tutaj to już ewidentna wpadka! Autor nie rozróżnia i myli fundamentalne pojęcia! Oczywiście że istnieją sytuacje w których podtrzymywanie funkcjonowania funkcji życiowych jest po prostu niehumanitarne! I powinno się zaprzestać działań majacych na celu podtrzymywanie tych funkcji życiowych! Ale zaprzestanie działań podtrzymujacych agonię jest zupełnie czym innym niż podjęcie działań mających na celu zabicie człowieka! Owszem, problem oceny eutanazji jest trudny, skomplikowany i niejednoznaczny. Ale niejednoznaczność ta wynika z tego że ocena zalezy od światopoglądu, ale i dla ateisty ocena eutanazji jest JEDNOZNACZNA i dla chrześcijanina ocena eutanazji jest JEDNOZNACZNA, tyle że są one odmienne.
L
leszek
26 czerwca 2010, 19:31
Leszek: Bóg jest. Jest dobry i wszechmogący. A Jego dobroć wyraża się tym, że stworzył człowieka jako istotę wolną, rozumną, a dzięki temu również - odpowiedzialną za swoje czyny. Daje człowiekowi wybór, jak ma postąpić w określonej sytuacji. Zgadzam się z tym. I nawet bardzo mnie ucieszyło to co napisałeś! Naprawdę! I mozliwe że nie ma między nami większych różnic w tym temacie. Jeżeli Bóg jest dobry, to nie zsyła na człowieka cierpienia. Nieprawda! Robisz tu milczące, ukryte założenie (nie twierdzę że specjalnie) że cierpienie spotykające człowieka zawsze musi być i jest złem. I takie podejście to podejście hedonistyczne, zakładające że dobrem są przyjemności a nieprzyjemności są złem. A gdybyś uznał, że cierpienie może owocować dobrem to musiałbyś też uznać, że dobry Bóg musi czasem również dopuścić zło. Ale zwróć iwagę na określenia! Ty piszesz o zsyłaniu cierpienia, a ja piszę o dopuszczaniu cierpienia. Widzisz różnicę? Zsyłanie oznacza celowe i zamierzone dawanie czegoś, czegoś niekoniecznego, czego możnaby nie zsyłać ale co się chce/pragnie dać. A dopuszczanie oznacza pewne tolerowanie, pewne godzenie się z konieczności. Bóg nie pragnie abyśmy cierpieli, ale z konieczności dopuszcza to że cierpimy. Bo gdyby chciał nie dopuścić do danego cierpienia to musiałby nie dopuścić do pewnych wydarzeń/sytuacji, a brak tych wydarzeń/sytuacji powodowałby z kolei brak jakiegoś dobra! Z przekazu biblijnego można się dowiedzieć, że cierpienie dotknęło człowieka wtedy, gdy sprzeciwił się Bogu. Nie było ono natomiast Jego wolą. Ta historia uczy, że często człowiek sam sprowadza na siebie cierpienie. Ale chyba zgodzimy się również, że istnieje też cierpienie całkowicie niezawinione. Owszem, masz rację. Ale to w niczym nie zmienia faktu że cierpienie nie jest wyłącznie złem. Jak już Ci pisałem tu kilka razy, Bóg jest Bogiem wszechmogącym i kochającym, więc cierpienie DOPUSZCZA nie jako akt swojej mściwości lecz jako coś co ma zaowocować dla nas jakimś dobrem! Zauważ że Jezus poniósł śmierć na krzyżu którą była wyjątkowym cierpieniem, a więc złem! Ale własnie ta śmierć zaowocowała naszym odkupieniem z niewoli grzechu. Gdyby iść tokiem Twojego rozumowania to ukrzyżowanie Jezusa było złem do któego nie należało dopuścić. Ale gdyby nie dopuścić do niego to nie byłoby również naszego zbawienia! Kojarzysz co Jezus odpowiedział Piotrowi gdy ten zaprotestował jak Jezus powiedział mu że musi umrzeć na krzyżu? Idź precz szatanie! Nie myślisz o tym co Boże ale o tym co ludzkie! Uważam tylko tyle, że człowiek MA PRAWO odmówić przyjęcia cierpienia i należy tą odmowę uszanować, pozostawiając Bogu ocenę takiego zachowania. Oczywiście że ma prawo! Ale prawo to może mieć wtedy gdy masz możliwość odmowy przyjęcia cierpienia! A jak nie ma takiej możliwości to ta jego odmowa przyjęcia cierpienia jest równoznaczna z bluźnieniem Bogu! Możesz nie iść tam gdzie biją, możesz brać środki p/bólowe, możesz poddawać się znieczuleniu, możesz nawet nie zgodzić się na oddanie nerki nawet gdy przez to miałoby umrzeć Twoje dziecko, możesz też nie dać pobierać sobie szpik kostny nawet gdyby miała wymrzeć przez to cała Twoja rodzina, ale jak Ciebie zwyczajnie boli tak, że żadne środki p/bólowe nie skutkują to nie masz żadnej mozliwości odmowy przyjęcia cierpienia! Zabicie się nie jest odmową przyjęcia cierpienia ale bluźnierstwem przeciw Bogu! Bo nie masz prawa zabijać się aby nie bolało! Ale jeśli i tak wbrew temu postanowisz się zabić to oczywiście pozostawię Bogu osądzenie Ciebie. Mam jedynie wątpliwość co do tego uszanowania. Bo nie bardzo wiem jak to rozumieć. Czy mam przez to rozumieć że nie należy ratować samobójców? Skoro już poruszyłeś ten przykład - jakie dobro wyniknęło dla tych milionów w Oświęcimiu? Jaką oni mieli szansę, żeby je dostrzec i zrozumieć, że ich cierpienie ma jakiś sens? Czy świat dzisiaj byłby gorszy, gdyby Oświęcimia nie było? Chyba mnie nie zrozumiałeś. Ja nie wiem jakie dobro wyniknęło z Oświęcimia. Ja wiem że mój Bóg nie jest sadystycznym oprawcą czerpiącym przyjemność z zadawania cierpienia. Ja wiem że mój Bóg jest Bogiem wszechmogącym, i w dodatku tak bardzo kocha ludzi że nie pozwoli aby spotkało ich jakieś zło które byłoby samym złem i nie zaowocowało jeszcze większym dobrem, i jeżeli dopuszcza na człowieka jakieś zło to nie dlatego aby znęcać się nad tym człowiekiem ale aby mógł zyskać jeszcze większe dobro! A wg Ciebie, jak nie wiesz jakie dobro wynika z danego cierpienia, to znaczy że tego dobra nie ma? Nie rozumiesz że w ten sposób wręcz obrażasz Boga sugerując że albo nie jest wszechmogący albo nas nie kocha skoro pozwala abyśmy bez sensu cierpieli? Naprawdę nie zaquważasz i nie rozumiesz tego? Ocenę mojego chrześcijaństwa pozostawiam Tobie. Nie miałem i nie mam najmniejszego zamiaru oceniać Twoje chrześcijaństwo. Ja podałem tylko pewne kryteria/zasady wg których możesz siebie co najwyżej sam osądzić, i z tego będziesz również sądzony przez Boga. Ale jak już nie raz pisałem, choć dany czyn jest albo złem albo dobrem, to człowieka może osądzić tylko Bóg, gdyż tylko Bóg jest znawcą ludzkich serc.
M
minimax
26 czerwca 2010, 14:48
Leszek: Bóg jest. Jest dobry i wszechmogący. A Jego dobroć wyraża się tym, że stworzył człowieka jako istotę wolną, rozumną, a dzięki temu również - odpowiedzialną za swoje czyny. Daje człowiekowi wybór, jak ma postąpić w określonej sytuacji. Jeżeli Bóg jest dobry, to nie zsyła na człowieka cierpienia. Z przekazu biblijnego można się dowiedzieć, że cierpienie dotknęło człowieka wtedy, gdy sprzeciwił się Bogu. Nie było ono natomiast Jego wolą. Ta historia uczy, że często człowiek sam sprowadza na siebie cierpienie. Ale chyba zgodzimy się również, że istnieje też cierpienie całkowicie niezawinione. Uważam tylko tyle, że człowiek MA PRAWO odmówić przyjęcia cierpienia i należy tą odmowę uszanować, pozostawiając Bogu ocenę takiego zachowania. Skoro już poruszyłeś ten przykład - jakie dobro wyniknęło dla tych milionów w Oświęcimiu? Jaką oni mieli szansę, żeby je dostrzec i zrozumieć, że ich cierpienie ma jakiś sens? Czy świat dzisiaj byłby gorszy, gdyby Oświęcimia nie było? Ocenę mojego chrześcijaństwa pozostawiam Tobie.
L
leszek
26 czerwca 2010, 14:23
minimax - uprawiasz demagogię! Wcale nie twierdziłem, że chrześcijanin to masochista który nie uznaje środków p/bólowych i tylko szuka gdzie i jak by tu sobie pocierpieć! Każdy człowiek ma prawo do unikania cierpienia i do obrony przed nim wszelkimi godziwymi środkami - ale godziwymi środkami! Masz prawo nie chodzić tak gdzie Ciebie biją, masz prawo nie przebywać i nie mieszkać z tymi którzy znęcają się nad Tobą, jak najbardziej masz prawo brać znieczulenie u dentysty. Ale nie masz prawa zabijać się z tych powodów! Ateiści to nie ci którzy uciekają od bijących czy biorą znieczulenie u dentysty, ale ci którzy twierdzą, że cierpienie nie ma sensu bo Bóg nie istnieje. Albo kompletnie nie rozumiesz tego co poprzednio napisałem albo z premedytacją to ignorujesz i przeinaczasz! Jeżeli człowieka spotyka bezsensowne cierpienie to znaczy że: albo Bóg nie jest wszechmocny i tylko patrzy bezsilnie na cierpiącego człowieka, albo jeśli jest wszechmocny to nie jest kochającym Ojcem lecz sadystą czerpiącym radość ze znęcania się nad bezbronnym człowiekiem... Ale jeśli jest i wszechmocnym i kochającym Ojcem, a jednak dopuszcza to cierpienie, to widocznie ma ono jakiś nie znany nam sens i cel... Tak trudno to zrozumieć?!? Albo uznajesz że cierpienie nie ma sensu, i jest to RÓWNOZNACZNE z uznaniem Boga za nie-wszechmogącego lub za nie-kochającego sadystę. Albo uznajesz że Bóg jednak jest wszechmocny i jest kochającym Ojcem, i jest to równoznaczne z uznaniem że każde cierpienie musi mieć jakiś sens. Czy Ci się to podoba czy nie, wybór wariantu który wyznajesz jest testem na Twoje chrześcijaństwo. Ty mi proponujesz rozumowanie: skoro coś mi się nie podoba, coś mi dolega, to znaczy że Boga nie ma. A ja Ci odpowiadam, że istnienie lub nie istnienie Boga absolutnie nie zalezy ani od tego czy ktoś kogoś bije mydłem w skarpecie ani od tego ile milionów ludzi wymordowano w Oświęcimiu. Natomiast uznanie że Bóg jest wszechmogący i jest kochający, nierozerwalnie wiąże się z uznaniem że w takim razie wszystko co dopuszcza ma jakiś sens i może owocowac jakimś dobrem - i jest to relacja zwrotna wzajemnie symetryczna, tzn. że jeśli nie ma sensu to Bóg nie jest kochający i/lub wszechmogacy. Nie, cierpienie fizyczne, które otumania człowieka tak, że jego horyzont jego myśli zawęża się tylko do tego, jak od niego uciec, NIE MA SENSU. I nie można się dziwić ludziom, których ono dotknęło, że usiłują się od niego uwolnić za wszelką (dosłownie) cenę. Wiesz, kiedyś moja znajoma opowiadała mi że wprost wiła się z bólu i prawie wyła jak jej dentysta rozwiercał kolejne zęby do korzenia/kanału bez jakiegokolwiek znieczulenia. I mówiła że naprawdę zrobiłaby wszystko byle tylko przerwał i mogła się uwolnić od tego cierpienia. I wcale się jej nie dziwię. Ty teżmam nadzieję nie będziesz twierdził, że jej fizyczne cierpienie nie otumaniało jej dostatecznie by jej horyzont mysli zawężać tylko do tego jak uciec od cierpienia. Ale to co wydaje się bez sensu komuś kto nie wie czegoś istotnego, niespodziewanie nabiera sensu jak się dowiaduje, że ta moja znajoma była we wczesnej ciąży, i po badaniach lekarz powiedział jej że znieczulenie może zaszkodzić dziecku... a miała poważny problem z uzębieniem i musiała to wyleczyć. A że ja, jako chrześcijanin wierzę że Bóg mnie kocha i jest w dodatku Bogiem wszechmocnym, to jestem przekonany - jestem wręcz pewien, że jeżeli ten kochający i wszechocny Bóg dopuszcza na mnie jakieś cierpienia to widocznie jest w nich jakieś potencjalne dobro i te cierpienia mogą mieć sens.
M
minimax
26 czerwca 2010, 13:13
leszek - powiedz to wszystkim torturowanym, katowanym żonom i dzieciom. Jakie głupie były, jeśli z uciekały od męża - psychopaty gdzie pieprz rośnie. Przecież cierpienie czemuś służy, przecież wyjdzie z niego dobro! Widzocznie wszystkie one są ateistkami a już na pewno nie są chrześcijankami. Chrześcijanka potulnie znosiłaby kolejne razy mydłem w skarpecie... Czy jak idziesz do dentysty to bierzesz znieczulenie? Bez znieczulenia będziesz cierpiał i - konsekwentnie do tego, co napisałeś poniżej - powinieneś założyć, że widocznie taka jest wola Boga i że ze zwijania się z bólu na fotelu wyjdzie jakieś dobro. A ci, którzy poproszą o znieczulenie, to też ateiści. Nie, cierpienie fizyczne, które otumania człowieka tak, że jego horyzont jego myśli zawęża się tylko do tego, jak od niego uciec, NIE MA SENSU. I nie można się dziwić ludziom, których ono dotknęło, że usiłują się od niego uwolnić za wszelką (dosłownie) cenę.
L
leszek
26 czerwca 2010, 12:50
Przynajmniej w niektórych przypadkach skrócenie życia jest stanem wyższej konieczności. Nikt nie ma prawa wymagać od nikogo herozimu. Jeżeli cierpienie fizyczne jest nie do zniesienia, jaka zasada, jaka wartość uzasadnia podtrzymywanie tego cierpienia wbrew woli chorego? Czy \"śmierć naturalna\" jest wartością samą w sobie? I w czym jej wartość przewyższa inną, jaką jest prawo do uniknięcia takiego cierpienia, choćby za cenę życia? Gdybym znalazł się w takiej sytuacji, jak pacjent z przykładu opisanego na końcu tekstu, sam bym pewnie błagał lekarza o ten zastrzyk... Wszystko zależy od światopoglądu. Jeżeli nie jesteś chrześcijaninem, lub jesteś wręcz ateistą, to ja również nie widzę jakiegokolwiek powodu wg którego miałbyś uznać że te cierpienie ma sens. Jednak dla chrześcijanina każde cierpienie może mieć sens, wręcz ma jakiś sens. Chrześcijanin wierzy że skoro kochający Bóg dopuszcza dane cierpienie to widocznie ma to jakiś sens, i to cierpienie może zaowocować jakimś dobrem. Gdyby nie wierzył że to ma sens i z tego może wyniknąć dobro, to byłoby to równoznaczne z tym że uznaje Boga za nie kochającego go dręczyciela - a to oznaczałoby że nie wierzy w Boga który jest miłością, a więc że nie jest chrześcijaninem. Piszesz o cierpieniu nie do zniesienia. Ale zastanów się nad tym i zauważ że to nie ma sensu. Nie ma cieprień nie do zniesienia! KAŻDE cierpienie jest do zniesienia. Tyle tylko że łatwiej jest gdy widzi się w tym sens. Jak cierpienie jest rzekomo nie do zniesienia, to znaczy że co? Człowiek nie jest w stanie jego znieść i co robi?  Zostawia to cierpienie i już nie cierpi?!? Czy może umiera sobie pod wpływem cierpienia?!? To po co byłoby go zabijać, skoro mógłby sobie zostawić to nie do zniesienia cierpienie albo umrzeć pod wpływem nie do zniesienia cierpienia?
L
leszek
26 czerwca 2010, 12:38
czy ktoś wie czy Posłaniec jeszcze współpracuje z tym panem? Moim zdaniem to skandal  , relatywizm moralny , sączony poprzez medium katolickie Gdzie Ty tu dostrzegłeś relatywizm moralny?!?
Martino
26 czerwca 2010, 12:25
"Więc na kilka dni przed spodziewaną śmiercią dostał zastrzyk, po którym zasnął." Lekarz nie dał Panu Bogu szansy. Szansy na co? Na to, że za kilka dni ten człowiek umrze w sposób naturalny, ale tych kilka dni jeszcze się straszliwie pomęczy? Zgadzam się z minimaxem - sam bym Panu Bogu podziękował za taką "szansę"...
T
tommys
26 czerwca 2010, 12:19
czy ktoś wie czy Posłaniec jeszcze współpracuje z tym panem? Moim zdaniem to skandal  , relatywizm moralny , sączony poprzez medium katolickie
U
uzdrowiona
26 czerwca 2010, 12:19
"Więc na kilka dni przed spodziewaną śmiercią dostał zastrzyk, po którym zasnął." Lekarz nie dał Panu Bogu szansy.
L
leszek
26 czerwca 2010, 12:11
Końcowe pytanie jest w sprzeczności merytorycznej z postawiona teża o zachowaniu zimnej krwi. W końcowym akapicie autor napisał: \'Nie są to łatwe tematy i niezwykle trudno o nich mówić. Tym bardziej trzeba zachować zimną krew i zdrowy rozsądek.[...]Opowiadano mi niedawno o jednym z pacjentów w Niemczech, którego odkryty zaledwie trzy miesiące wcześniej rak dosłownie zżerał w oczach. W którymś momencie nawet najsilniejsze dawki morfiny nie mogły już powstrzymać bólu. Więc na kilka dni przed spodziewaną śmiercią dostał zastrzyk, po którym zasnął. Czy lekarz skrócił mu tylko cierpienie, czy też odebrał mu życie?\' Pytanie zadane przez autora porusza istotę problemu. I rzeczywiście, aby na nie odpowiedzieć należy zachować zimną krew i zdrowy rozsądek. Piszesz więc bzdury o jakiejś rzekomej sprzeczności merytorycznej. Jeśli porusza się wpływ ideologii neo-marksistowskiej na prawodastwo, dobrze jest ja poznać. Aborcja i eutanazja to \"ulubine\" narzędzia Marksa i Engelsa. Ich anty-filozofia jest realizowana przez ideologię. JEŻELI się porusza to należałoby znać. Ale sęk w tym, że w artykule nikt nic takiego nie porusza! To tylko Ty ni gruchy ni z pietruchy wyskakujesz z tą swoją ideą fix, a w dodatku, jak wynika z dalszej treści, niestety sam nie masz pojęcia o czym piszesz. Zgrywasz się na refleksyjnego filozofa a piszesz bzdury... Dla neo-marksistów nie ma pojęcia zła. Piszesz bzdury! Nie masz pojecia o czym piszesz! Neo-marksiści to nie amoralni dzikusy z nożami w zębach. A to, że mają inne niż Ty pojęcie na temat zła wcale nie oznacza że nie mają pojęcia zła. Równie dobrze możnaby twierdzić że to Ty nie masz pojęcia zła skoro masz inne pojęcie zła niż neo-marksiści. Artukuł się zamieszanie, dotyka b.trudnego problemu i zostawia go czytelnikowi. Sieje zamęt w umyśle, który zadaje pytania, nie uzyskując odpowiedzi. Jak ktoś ma mentalność niewolnika nieskorego do używania rozumu i tylko czeka na wytyczne informujące go o tym jakie posiada poglądy, to rzeczywiście może poczuć zamęt w umyśle i związany z tym dyskomfort. Ale chrześcijanie to nie bezrozumni niewolnicy którzy robią to co muszą bo im kazano. Więc używają rozumu. I zadając pytania dochodzą do odpowiedzi.
M
minimax
26 czerwca 2010, 11:41
Przynajmniej w niektórych przypadkach skrócenie życia jest stanem wyższej konieczności. Nikt nie ma prawa wymagać od nikogo herozimu. Jeżeli cierpienie fizyczne jest nie do zniesienia, jaka zasada, jaka wartość uzasadnia podtrzymywanie tego cierpienia wbrew woli chorego? Czy "śmierć naturalna" jest wartością samą w sobie? I w czym jej wartość przewyższa inną, jaką jest prawo do uniknięcia takiego cierpienia, choćby za cenę życia? Gdybym znalazł się w takiej sytuacji, jak pacjent z przykładu opisanego na końcu tekstu, sam bym pewnie błagał lekarza o ten zastrzyk...
NZ
nie zabijaj
26 czerwca 2010, 06:07
bo nie ty jestes Panem życia i śmierci
K
koka
25 marca 2010, 13:29
To nie pierwszy  "dziwny "  tekst tego redaktora  w "Posłańcu". Żal , że nie ma już "Posłańca Serca Jezusowego"
RK
Robert Kożuchowski
25 marca 2010, 10:52
Kto za tym stoi? "Moja dusza, która kiedyś należała do Boga, została strącona do piekła."- cytat z Karola Marksa. W teorii anty-filozofii nowej lewicy, człowiek nie jest substancją. To gorsze od ideologii nazistowskiej czy komunistycznej. Polecam http://www.radiomaryja.pl/query.php?__s=Tadeusz+Guz&__a=1 Wszystkim polecam.
K
koka
25 marca 2010, 10:11
"W debatach toczonych w Holandii i w Belgii – krajach przecież chrześcijańskich – dominował argument, iż nie wolno człowiekowi pozwolić odchodzić w bólu i cierpieniu" Kto argumentował? A poza tym przecież tak naprawdę są to kraje postchrześcijańskie.
RK
Robert Kożuchowski
25 marca 2010, 07:59
Końcowe pytanie jest w sprzeczności merytorycznej z postawiona teża o zachowaniu zimnej krwi. Jeśli porusza się wpływ ideologii neo-marksistowskiej na prawodastwo, dobrze jest ja poznać. Aborcja i eutanazja to "ulubine" narzędzia Marksa i Engelsa. Ich anty-filozofia jest realizowana przez ideologię. Dla neo-marksistów nie ma pojęcia zła. Wyeliminowali w swych umysłach Boga. W filozoficznym ujęcie dla nawej lewicy, która obecnie rządzi w UE, człowiek mówiąc kolokwialnie "jest nic nie wart." Można z nim zrobuić co się chce. Firmy ubezpieczeniowe zacieraja swe brudne łapy. Poglądy nowej lewicy trzeba demaskować. Artukuł się zamieszanie, dotyka b.trudnego problemu i zostawia go czytelnikowi. Sieje zamęt w umyśle, który zadaje pytania, nie uzyskując odpowiedzi. Nie ma sensu zadać pytań o moralność osobom, które wychodzą z założenia "róbta co chceta" i de facto są strona złego ducha w sporzę o życie. Oni zanegowali życie.