Ginące zawody: ksiądz

(fot. sxc.hu)
Stanisław Morgalla SJ / "Posłaniec"

Nie bez kozery mawiano w dawnej Rzeczypospolitej: Kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie. W PRL-u już to takie oczywiste nie było, zwłaszcza gdy komuś marzyła się kariera w strukturach władzy czy partii. A co będą mówić w ponowoczesnej Polsce?

Być może w postmodernistycznej Polsce mówić będą tak: Ksiądz?… Nie wiem, jeszcze nie spotkałem! A może ksiądz w rodzie będzie symptomem patologii systemu rodzinnego, jak już dziś otwarcie uczą czołowi przedstawiciele jednej z krakowskich szkół psychoterapeutycznych?

Zanim sięgniesz po kamień młyński…

W ustach księdza takie proroctwa mogą kogoś zgorszyć. W najczarniejszych scenariuszach nikt z Czytelników nie popatrzy na przyszłość duchowieństwa w ten sposób. Za głoszenie takich haseł można nie bez pewnych racji stanąć pod pręgierzem oskarżeń o nihilizm i o zanik wiary w Opatrzność Bożą. No i ten tytuł! Przecież ksiądz to nie zawód, tylko powołanie…

Wszystko to racja - autorowi nie chodzi o gorszenie, tylko o refleksję nad kondycją polskiego kleru. Wbrew pozorom nie można tu już stosować skrótów myślowych w stylu encyklopedii ks. Benedykta Chmielowskiego: Koń jaki jest, każdy widzi. Pojęcie ksiądz bowiem, zaczyna wypełniać się przeróżnymi treściami, i to nie tylko rodem z kościelnej kruchty. Coraz więcej na temat księży mają do powiedzenia media, a więc także: ludzie, którzy się nimi karmią. Ksiądz to od lat temat niezwykle nośny, emocjonalnie nieobojętny i intrygujący. I póki kojarzy się z wysokimi standardami moralnymi, póty będzie się dobrze sprzedawał w zestawieniu z każdą niegodziwością: pychą, chciwością, zdradą, wyuzdanym seksem itp. Aż temat się wyczerpie, bo straci na sensacyjności. A wtedy będzie już za późno…

Jak cię piszą, tak cię widzą!

Autorytet buduje się latami, ale stracić go lub zniszczyć można w jednej chwili. Wystarczy, że media podadzą bardzo krytyczną informację na nasz temat, a lawina ruszy; ot, jakieś oskarżenie o molestowanie seksualne lub malwersacje finansowe. Nawet jeśli okaże się nieprawdziwe, to z czołówek gazet czy wiadomości TV już nikt go nie cofnie, a sprostowania bądź uniewinniającego wyroku sądu już wszyscy nie usłyszą. Tak było w przypadku kard. Josepha Bernardina, arcybiskupa Chicago, którego posądzono o molestowanie seksualne alumna seminarium (poruszające świadectwo całej tej historii można przeczytać w jego książce pt. Dar pokoju).

Ale to optymistyczny punkt widzenia. Pesymistyczny jest taki, że niedługo każdy ksiądz będzie musiał udowadniać, że nie jest wielbłądem, tzn.: że nie ma kochanki, nie płaci alimentów, nie molestuje seksualnie dzieci, nie jest kolekcjonerem dziecięcej pornografii, nie prowadzi podwójnego życia, nie ma wysokiego konta w banku itp. Oczywiście tego rodzaju wymagania - na razie tylko hipotetyczne - nigdy by się nie pojawiły, gdyby nie było faktów, które je zwiastują i tak chętnie są przez media podchwytywane. Z ludu wzięci i dla ludu ustanowieni księża nie wyzbywają się ludzkiej natury, ale jak inni śmiertelnicy popełniają grzechy czy przestępstwa. I marną pociechą zdaje się być statystyka, która przypomina, że te same zjawiska występują i w innych grupach społecznych z podobnym natężeniem (np. pedofilia). Ksiądz to ksiądz - powinien być święty! Czy to jednak nie nazbyt wzniosły ideał? Może lepiej potraktować go bardziej po ludzku - jako zawód, tyle tylko, że o nieco szerszym społecznym odniesieniu, no i koniecznie z możliwością ożenku.

Żyć albo nie żyć ideałami?

Kilka lat temu, zmagając się z poruszanymi tu kwestiami, przygotowywałem do druku dwutomową książkę ks. Alessandro Manentiego pt. Żyć ideałami (Wydawnictwo WAM, 2005 i 2006). Robiłem to w przekonaniu, że włoski autor daje trafne odpowiedzi na stawiane powyżej pytania. W tym samym czasie wpadła mi do ręki książka ks. Eugena Drewermanna pt. Kler. Psychogram ideału, podejmująca ten sam problem. Zanurzony w lekturze obydwu pozycji, w jednej chwili poczułem się jak gruźlik Hans Castorp z Czarodziejskiej góry Tomasza Manna. O moją duszę zaczęli walczyć z sobą dwaj wielcy pedagodzy: Włoch Manenti (podobnie jak w powieści Settembrini) i Niemiec Drewermann (jak w powieści Nafta, który - o ironio losu! - był u Manna… jezuitą). To porównanie nie jest bynajmniej przypadkowe czy powierzchowne. Przeciwnie, było dokładnie tak, jak w zażartych polemikach między Settembrinim i Naftą: Manentiego czytało się z przyjemnością i rosnącym zaciekawieniem, jak typowego przedstawiciela klimatów śródziemnomorskich, gawędziarza, miłośnika życia, rozwoju i dobrego jedzenie; do Drewermanna zaś nie sposób było podejść bez drżenia i ścisku w żołądku, bo jego błyskotliwe i doskonale poprowadzone analizy przyprawiają o kryzys wiary i zawrót głowy największych twardzieli (nie bez powodu najpierw go suspendowano, a on sam krótko po moich lekturach wystąpił z Kościoła katolickiego).

Z tego dramatycznego zawieszenia między sprzecznymi opiniami dwóch mistrzów wyrwało mnie jednak proste rozeznanie duchowe w duchu ewangelicznego: Po owocach ich poznacie. I szala przechyliła się w stronę Włocha. Po lekturze Drewermanna bowiem rodziło się we mnie zniechęcenie i wprost wrogość do instytucji kościelnych, a do kleru w szczególności. Natomiast z Manentim było przeciwnie: po lekturze chciało się rozejrzeć za czymś, w co by się można było zaangażować i spożytkować na nowo odzyskane pragnienia i siły. I w takim duchu chciałbym się odnieść do poruszanego tu problemu księży.

Ducha nie gaście!

Nie chodzi o to, by zamykać oczy, ale przeciwnie, by je coraz szerzej otwierać, bo odsłania się przed naszymi oczami tajemnica kapłaństwa, i to nawet wtedy, gdy oglądamy ją od mrocznej strony: niewierności powołaniu. Nawet odejścia od kapłaństwa czy jeszcze bardziej tragiczne i pożałowania godne niegodziwości popełniane w księżowskich sutannach potwierdzają, że życie radykalizmem ewangelicznym jest życiem po ludzku niemożliwym. Dlatego musi ono być zakorzenione w Bogu i radykalizmie życia. Profetyczna posługa Kościoła nie może polegać na tym, by zaniżać standardy i wymagania, ale by o nich ciągle przypominać. W przeciwnym wypadku status księdza naprawdę sprowadzony zostanie do poziomu zawodu, ale wtedy równie szybko zaginie, bo straci coś ze swej istoty.

A istotą kapłaństwa jest Osoba Jezusa Chrystusa i są Jego… "antywartości": czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Kto chce nimi żyć, bardzo szybko wejdzie w konflikt z każdą współczesnością. A wtedy nietrudno o kiepską prasę. Sam Jezus nie cieszył się w ówczesnych "mediach" zbyt pozytywną opinią. Czyż nie mówiono o Nim, że żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników? Czy nie był głupstwem dla Greków i zgorszeniem dla Żydów? Każdy, kto chce Go naśladować konsekwentnie usłyszy podobne epitety. Dlatego mieć księdza w rodzie, to mieć kogoś, kto rzeczywiście wychodzi daleko poza normę. I w tym nawet bym się zgodził z przywołanymi na początku terapeutami, choć ich prawdziwe intencje dalekie są od moich. Dlatego im na przekór, a sobie na wskroś, zawołam: Kapłaństwo?… Gorąco polecam!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ginące zawody: ksiądz
Komentarze (5)
O
olo
2 listopada 2009, 13:04
Zgadzam sie z Tobą joan, dobrze to napisałaś. Ja od naszych księży oczekuję większej pokory, do czego z pewnością może się przyczynić cały ten medialny zgiełk wokół ich niewierności. Podzielam też idee zawarte w artykule.
J
joan
2 listopada 2009, 11:45
Martin, chodziło mi o to, że księża oburzają się na wszelkie krytyczne opinie i zarzucają ludziom, że oczekują, iż oni będą bez grzechu. Tymczasem oczywistym jest, że też grzeszą i doświadczają upadków, czyli nie są święci. Ale co innego, kiedy całe życie niektórych z nich przeczy temu, co głoszą: życie w dostatku, związki z kobietami, zamknięcie na potrzeby wiernych itd. Jeżeli ktoś nie realizuje swojego powołania należycie jako matka, lekarz, polityk czy nauczyciel to też jest napiętnowany. Chociaż oczywiście na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej cierpią też ci kapłani z powołania. A to już nie jest sprawiedliwe. Wobec niektórych funkcji społecznych są określone oczekiwania i skrajne przypadki są nagłaśniane: i te dobre, i te złe. Księża zawsze się użalają, że są przedmiotem ataków. Wszyscy jesteśmy- takie czasy. Ludzie zioną nienawiścią do bliźniego, napiętnują z powodu chociażby wyglądu, stanu cywilnego, ubóstwa itd. Więc może to wyzwanie dla kapłanów- przypominać o przykazaniu miłości, i to wobec wszystkich, innych też nienawiść boli. A co do samochodu i fujary z Twojej wypowiedzi to przyznam że nie zrozumiałam- może to jakaś ironia. jak by nie było, ja nie mam nawet starego smaochodu ani nawet mieszkania i nie mam siebie za fujarę.
O
o.Amadeusz
2 listopada 2009, 10:20
Odkąd zacząłem jakoś odpowiadać na pytania, które zadają ludzie, a nie ja sam kapłańskie życie nabrało większego sensu.
M
martin
1 listopada 2009, 10:10
~joan Właśnie chodzi o to,żeby kapłan był święty, ale nie świętoszkowaty. Żeby żył tym co głosi. Jego zadaniem jest prowadzić ludzi do Boga i jeśli to robi dobrze to nie ma znaczenia, że po ludzku jest z niego fujara bo jeździ starym autem, a inni jego kumple żyją sobie wygodnie.
J
joan
15 października 2009, 23:55
Nikt nie twierdzi, że ksiądz ma być święty, ale rzecz jasna musi żyć tym, co głosi, dawać ludziom wsparcie i dobry przykład. No cóż, taka misja. No i uważam, że bez możliwości ożenku. Bo z ożenkiem to rzeczywiście byłby tylko zawód.