Kiedy nasze "na zawsze" nagle się kończy

(fot. shutterstock.com)
Cyril Pinchak SJ

Małżeństwo jest na zawsze, jak słusznie naucza Kościół, lecz co powiedzieć osobie, której miłość, "na zawsze", właśnie się rozpadła? Co z tymi, dla których miłość "na zawsze" od dłuższego już czasu jest martwą rzeczywistością, a ostateczne rozstanie przywraca radość, a nawet euforię? Co Kościół może powiedzieć takim ludziom?

Lato dobiegło końca, a wraz z nim sezon ślubny. Zawsze poruszały mnie takie rzeczy jak: miłość młodych, piękno ceremonii, przysięga małżeńska. Będąc świadkami uczucia, jakim darzą się młodzi, w pewien sposób poznajemy to, jak może wyglądać i czym jest miłość Boża.

Ludzkie zobowiązanie do miłości "na zawsze" mówi nam coś ważnego o tym, jaka może być miłość Boga wobec nas. Co się jednak dzieje, gdy nasza ludzka próba kochania "na zawsze" nagle dobiega końca? Co się dzieje, gdy ludzie, których kochamy, przechodzą przez doświadczenie rozwodu?

Sytuacja, w której nie jesteśmy w stanie w rzeczowy i współczujący sposób doradzić rodzinie lub przyjaciołom dotkniętym rozwodem, pokazuje nasze ograniczenia.

Papież Franciszek wydał ostatnio dwa dokumenty, w których zawarł propozycje znacznego przyśpieszenia procedur orzekania o nieważności zawartego małżeństwa. Wielu katolików odebrało to jako zapowiedz kierunku, w którym podąży rozpoczynający się Synod o rodzinie.

Ostatnie wypowiedzi Papieża, te oficjale i nieoficjalne, budzą w wiernych pytania, czy aby nie nadchodzi jakieś poważne tąpnięcie i zasadnicza zmiana? Synod, jak i osoba Franciszka uruchamiają dziś skrajne emocje. Z jednej strony mówi się o nadziei na pozytywne zmiany, z drugiej - o lęku przed podważeniem dotychczasowych prawd.

Podobnie jak małżeństwo, również nauczanie Kościoła stanowi pewnego rodzaju odbicie niezmiennej miłości Boga wobec nas. Stwierdzenie to jest równie ambitne, co prawdziwe.

Istnieje przeświadczenie, że gdy kończy się coś, co miało być "na zawsze", wówczas nie ma odwrotu. Wielu katolików odczuwa niepokój na myśl, że Synod mógłby od tego odejść. Co jeśli odwieczna prawda o małżeństwie i rodzinie legnie w gruzach?

Podczas Synodu o rodzinie Kościół musi podjąć wyraźne duszpasterskie działania na rzecz dotkniętych problemem rozwodu. Być przy ludziach szukających możliwości dalszego funkcjonowania po tym, jak ich miłość "na zawsze" nagle się skończyła. Równocześnie Synod musi uspokoić tych, którzy obawiają się, że niezmienne nauczanie Kościoła nagle się zmieni.

Dla ludzi wiary dwie rzeczy są pewne: 1) Bóg istniej oraz 2) my nie jesteśmy bogami. Wierzymy, że Bóg zawarł przymierze z ludźmi. Nakłada ono na nas pewne zobowiązania (nazywamy to Bożym prawem) pozwalające nam trwać w przyjaźni z Bogiem oraz innymi ludźmi.

Oczywiste jest, że Boże prawo nie ulega zmianie, jednak sposób, w jaki je rozumiemy, już tak. Zmienia się on wraz z naszym dojrzewaniem indywidualnym, jak i wspólnotowym. Objawienie to rzeczywistość, która wciąż się dokonuje, gdyż sam Bóg jest nieustannie aktywny w świecie oraz naszych sercach.

Jak zatem możemy pojąć, czym jest "na zawsze", zarówno małżeństwa, jak i nauczania Kościoła? Z jednej strony "na zawsze" jest dla nas rzeczywistością, która mówi nam coś o Bogu, z drugiej - chcemy wiedzieć, jak żyć dalej, gdy nasze "na zawsze" dobiegło końca.

Wyobrażam sobie, że pary przechodzące przez proces rozwodowy boleśnie konfrontowane są z pytaniami: "A co jeśli?", "Kiedy zaczęło się to psuć?". Być może katastrofa zaczęła się już na samym początku. Może ten związek nigdy nie miał szans prawidłowo funkcjonować. Od samego początku w jabłku tkwił robak. Rany pojawiły się już w momencie wzajemnego wybrania i zaangażowania. Lata wspólnego związku spakowały walizki i rozeszły się, tym razem na dobre. Ciężar wzajemnej relacji stał się zbyt duży, by można go było unieść.

Co działo się w tych dniach, miesiącach, może latach poprzedzających ową decyzję? W jaki sposób rzeczy zmieniły się tak bardzo z pierwotnego "na zawsze" na "już nie dam rady". W słowach "na zawsze" jest powaga, świadomość, która przychodzi w momencie uzmysłowienia sobie, że nasze wybory i czyny naprawdę mają znaczenie.

Jest w tym pewien ciężar odpowiedzialności, przed którą nie można uciec, której nie można przekazać innym. To, co jest dla mnie ważne teraz i tak długo, jak żyję, uznaję za moją deklarację "na zawsze". I nie ma chyba bardziej dojmującego uczucia od tego, gdy moja deklaracja, mimo najszczerszych intencji i wysiłków, nagle nie wytrzymuje próby. Gdy moje "na zawsze" nagle się kończy. Gdy u kresu swojej wytrzymałości mówię: "To musi się skończyć. Nie jestem w stanie tego znieść przez kolejny dzień, a co dopiero na zawsze w tym trwać".

Z naszej perspektywy, z tej strony nieba, jedyna rzecz, jaka jest na zawsze, to sam Bóg. Żądamy od ludzi rzeczy, o które możemy prosić tylko Boga. Gdy oczekujemy czyjegoś "na zawsze" lub ktoś oczekuje tego od nas, to tak naprawdę prośbę kierujemy ku Bogu. Ani ja, ani ty, ani nikt inny nie może ofiarować siebie samego lub jakiejś innej rzeczy na zawsze, o ile nie uczynimy tego w Bogu i poprzez Niego. A zatem w słowach "zawsze będę cię kochał/kochała" ujawniamy nie tylko naszą relację do tej osoby, ale również do samego Boga.

Tylko wtedy relacja może być "na zawsze", gdy zakorzeniona jest w Bogu. Żaden związek, czy to małżeństwo, czy relacja rodzicielska, nawet wspólnota religijna nie utrzyma się, o ile nie pozostaje umocowana w Bogu.

Nasz Bóg nieustanie działa w życiu ludzkim. Trudził się pośrodku tego, co było porażką i skandalem krzyża. Bóg jest obecny i działa również tam, gdzie nasze ludzkie "na zawsze" nagle dobiegło końca. Bóg jest blisko złamanych na duchu, stoi tuż obok przechodzących przez doświadczenie rozwodu. Z tego właśnie powodu nadchodzący Synod, formułując nowe podejście do rodziny, powinien słuchać i pytać o radę rozwiedzionych katolików oraz tych, których małżeństwo zostało anulowane.

Wielu zapyta teraz: "Dlaczego mamy patrzeć na rozwodników i prosić ich o radę, przecież to ci, których życie i małżeństwo jest porażką?". W odpowiedzi na to możemy z kolei zapytać: "A do kogo innego mamy iść, chcąc czerpać z doświadczenia?". Czy lekarz na drodze specjalizacji wybiera tylko zdrowych pacjentów? Warto pamiętać, kim byli towarzysze Jezusa w czasie Jego ziemskiej pielgrzymki.

Doświadczający rozwodu często ze złamanym sercem uzmysławiają sobie utratę czegoś, co miało być ich "na zawsze". To wielka strata stanowiąca pewnego rodzaju dezintegrację osoby, utratę jej tożsamości. Wszystko to woła i pragnie bliskość i pomocy w ponownym odnalezieniu siebie samego i swojego miejsca w świecie.

Aby znów zacząć funkcjonować, już po drugiej stronie naszego "na zawsze", potrzeba na nowo odnaleźć swoją tożsamość. Jak to osiągnąć i czego to doświadczenie może uczyć zaniepokojonych o zmianę nauczania Kościoła w kwestii "na zawsze"? Każda zmiana w nauczaniu Kościoła o rodzinie spowoduje przemodelowanie tożsamości wielu katolików.

Dla jednych będzie to źródło radości, dla innych - poważnego zagubienia. Modlitewna refleksja nad historią naszego życia i dostrzeżenie w nim Bożej łaski pokazuje, że jedyna droga do ponownej integracji wiedzie przez takie patrzenie w przyszłość, które w pamięci ma działanie Boże i obecność Boga w przeszłości.

Pozwólcie, że wytłumaczę to w jeszcze inny sposób. Kiedy doświadczamy śmierci kogoś bliskiego, jedyna możliwość pozbierania się i dalszego życia wiąże się z zaakceptowaniem przeszłości. Nie osiągamy tego poprzez wygaszanie i odrzucanie dobrych wspomnień, lecz poprzez pielęgnowanie i noszenie ich w sercu. Gdy tracimy poczucie "na zawsze", paradoksalnie możemy je odzyskać, patrząc wstecz, na naszą historię życia.

Reflektując nad minionym czasem, dostrzegamy wszystkie łaski ofiarowywane nam dzień za dniem przez Pana. Pozwala to odkryć wzór, wedle którego Bóg działał w moim życiu. Dostrzegamy to, co psalmista nazywa niezachwianą, niezmienną Bożą miłością przejawiającą się w naszym życiu.

W jakiś dziwny sposób lęk przed przyszłością, lęk przed tym, co "na zawsze", jest wezwaniem do spojrzenia na naszą przeszłość i dostrzeżenia w niej kamieni milowych naszej wiary, czyli momentów, w których obecność i miłość Boża były odczuwane przez nas bardzo intensywnie, niemal namacalnie. Jedyna droga do tego, by być otwartym na przyszłość, to mieć głębokie doświadczenie miłości i obdarowania łaskami w przeszłości.

Nasze "na zawsze" może być tylko wtedy w pełni przeżywane, gdy uznamy, że Bóg obecny w mojej przeszłości pozostanie ze mną w mojej teraźniejszości i przyszłości. Gdy rozwiedziony mężczyzna i rozwiedziona kobieta spojrzą na swoją przeszłość, dostrzegając w niej Bożą obecność i działanie, z nadzieją będą mogli iść dalej, na nowo zintegrowani.

Jeśli uczestnicy Synodu w podobny sposób spojrzą na historię swojego życia oraz historię Kościoła, z pewnością podejmą mądrą refleksję nad rodziną. Gdy Papież Franciszek akcentuje osobiste doświadczenie bycia kochanym przez Boga, jego głos jest proroczy, mimo niezgody i sprzeciwu wielu, w tym niektórych członków Kolegium Biskupów.

Tylko wtedy gdy tacy, jacy jesteśmy, w takiej a nie innej kondycji naszej wiary katolickiej, jako bracia i siostry dobrej woli, będziemy w stanie dostrzec Bożą miłość "na zawsze" obecną w naszej historii. Tylko wtedy choć trochę będziemy w stanie zrozumieć wieczną perspektywę zarówno nauczania Kościoła, jak i naszej miłości "na zawsze".

Nadchodzący Synod z pewnością przyniesie nowe, głębsze zrozumienie tego, czym jest nasze "na zawsze".

Przetłumaczył Jarosław Mikuczewski SJ

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kiedy nasze "na zawsze" nagle się kończy
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.