Kondycja Kościoła w Polsce
Polska, jak i cały region Europy Środkowowschodniej, przeżywa dziś okres istotnych przemian historycznych. Winien być to zatem czas szczególnej refleksji, rozeznania i odpowiedzialności, do której każdy z nas –i świeckich, i kapłanów – jest powołany.
Na Kościół w Polsce można spojrzeć z dużą dozą optymizmu, aczkolwiek nie powinno to nikogo uspokajać. Znajdujemy się w bardzo istotnym punkcie ewolucji, dzięki której na najbliższe dziesięciolecia zostanie w Polsce zbudowany sensowny model Kościoła albo szansę tę zaprzepaścimy. Odpowiedzialność naszego pokolenia jest zatem szczególna. Istnieją wszelkie przesłanki, aby Kościół w Polsce uczynić jednym z najwartościowszych w świecie. Potrzebna jest do tego śmiała i szeroka koncepcja, a przede wszystkim chęć wspólnego działania różnorodnych kościelnych podmiotów.
Pozytywne elementy polskiej religijności
Ogromną wartość polskiej religijności stanowi obecne tu chrześcijańskie dziedzictwo: tysiącletnia historia, podczas której chrześcijaństwo stało się trwałym elementem wielonarodowej kultury. Dzięki temu nasz region Europy – Polska, Ukraina, Białoruś i Litwa, a także Słowacja – jest terenem o najwyższych wskaźnikach religijności w Europie.
Najwyższy poziom praktyk religijnych w Europie Środkowowschodniej obserwujemy w Polsce. Polacy wydają się odporni na laicyzację: zarówno tę dawną, totalitarną, jak i obecną, oferowaną przez kulturę konsumpcjonistyczną. Za osoby wierzące uważa się ponad 92 procent społeczeństwa, a tylko 2 procent deklaruje ateizm. Systematycznie uczęszcza do Kościoła 58 procent Polaków, a 45 procent jest obecnych w kościele w niedzielę. W okresie transformacji po 1989 roku poziom praktyk religijnych spadł nieznacznie, o około 3 procent. Jest to fenomen godny zauważenia. Obala tezę – głoszoną do niedawna przez renomowane środowiska socjologiczne – że modernizacja społeczeństwa czy szybki rozwój ekonomiczny nieuchronnie pociągają za sobą laicyzację. Socjologowie coraz częściej podkreślają, że droga, jaką pod tym względem przeszła Europa Zachodnia, jest szczególna, ale nie musi ona stanowić reguły.
Charakterystyczne jest – i to cieszy – że w Polsce nastąpił w tym okresie dwukrotny wzrost liczby wiernych określających się jako „głęboko religijni”. Za takie osoby uważało się w 1991 roku 10 procent wiernych, w 2002 roku już blisko 20. Wzrasta też liczba comunicantes. O ile w 1980 roku 8,7 procent wiernych systematycznie przystępowała do tego sakramentu, to w 2002 roku 17,5 procent. Polska – mimo wyraźnego spadku w ostatnim roku – jest też krajem o najwyższym wskaźniku powołań kapłańskich i zakonnych w Europie.
Zjawiskiem pozytywnym – moim zdaniem – jest pluralizm w ramach naszej wspólnoty kościelnej, choć rodzi on problemy. O polskim katolicyzmie nie można powiedzieć, że jest on „ludowy” czy „inteligencki”, „tradycyjny” lub „nowoczesny”.
Warto zaznaczyć, że polski Kościół, mimo naturalnego tradycjonalizmu, dokonał dość głębokiej reformy soborowej. Właśnie w tym wewnętrznym pluralizmie wspólnoty kościelnej – poza dziedzictwem historii – upatrywałbym istotne źródło trwałości naszego katolicyzmu: niezależnie od przemian, jakie się dokonują. Spójrzmy na Irlandię: do niedawna najbardziej religijny kraj w Europie. Jednak w ostatnich latach coś się załamało w zderzeniu z nowymi prądami cywilizacyjnymi. Dlaczego? Ponieważ mieliśmy tam do czynienia z tradycyjnie rozumianą religijnością ludowo-patriotyczną, która okazała się niezdolna do podjęcia nowych wyzwań.
W Polsce jest inaczej. Można to udowodnić chociażby na podstawie powołań kapłańskich. Przed dwudziestu laty 80 procent powołań pochodziło z tradycyjnych rodzin wiejskich, dziś 80 procent seminarzystów pochodzi z miast, ze środowiska nowych ruchów apostolskich. Tradycyjne powołania wiejskie zostały zastąpione dzięki dynamizmowi nowych ośrodków ewangelizacyjnych.
Innym pozytywem polskiego katolicyzmu są jedne z najciekawszych w Europie elity świeckich – określane mianem „inteligencji katolickiej”. Do tego dochodzi silna obecność ruchów i wspólnot apostolskich, powstałych w Kościele w drugiej połowie XX stulecia. W świetle badań, w ruchy i stowarzyszenia katolickie angażuje się w Polsce około dwóch i pół miliona wiernych.
Innym ciekawym i pozytywnym zjawiskiem są stosunki między państwem a Kościołem. Reguluje je zasada przyjaznej autonomii sfery religijnej i politycznej. Bardzo istotnym znakiem w tej sferze było przyjęcie konstytucji zawierającej niewykluczające kogokolwiek odniesienie do wartości chrześcijańskich. Podobnie przyjęcie chroniącej życie, a przy tym kompromisowej ustawy antyaborcyjnej. W efekcie tych procesów mamy w Polsce jeden z bardziej korzystnych w Europie modeli stosunków państwo – Kościół. Możemy go propagować jako cenny wkład Polski do procesów integracji europejskiej. Nie zapominajmy, że projekt preambuły z polskiej konstytucji stał się niestety niezrealizowanym wzorcem dla traktatu konstytucyjnego Unii Europejskiej, popieranym przez Europejską Partię Ludową.
Wyzwania przyszłości
Mimo że religijność w Polsce jest jedną z najbardziej dynamicznych w Europie, ma ona także wiele słabych stron. Problem – podkreślany przez ośrodki socjologiczne – stanowi rozdźwięk pomiędzy deklarowaną wiarą a respektem dla norm moralnych i praktycznym ich zastosowaniem. Wiara Polaków kryje w sobie liczne paradoksy. Badania Instytutu Statystyki Kościoła w Polsce pokazują, że mimo iż 92 procent Polaków przyznaje się do wiary, to o jeden procent mniej z nich wierzy w istnienie osobowego Boga, a tylko 69 procent podziela wiarę w życie wieczne. W zmartwychwstanie wierzy 65,8 procent. Stwierdzono, że 72,8 procent Polaków uznaje niebo, ale tylko 31 procent jest w stanie przyjąć do wiadomości fakt istnienia piekła.
Te same problemy występują w innych krajach regionu. Pokazują to badania „Europejskich Systemów Wartości”. W zmartwychwstanie na Słowacji wierzy 38 procent badanych, na Węgrzech 25, a w Czechach i Bułgarii 13. Wiarę w życie wieczne podziela na Słowacji 41 procent, na Węgrzech 23, w Czechach 17. Na ostatnim miejscu znajduje się Bułgaria –15 procent. Podobnie rzecz ma się ze świadomością grzechu. Najwyższa jest w Polsce – 83 procent. Na drugim miejscu pozostaje Słowacja –
60 procent, dalej Czechy – 50, Węgry – 36, Bułgaria – 26.
Poważne wyzwanie dla Kościoła w Polsce stanowi stan moralności Polaków, szczególnie w sferze etyki seksualnej. Proces relatywizacji obserwuje się zwłaszcza wśród młodych. Wolną miłość i „seks bez ograniczeń” akceptuje połowa badanych. Podobnie współżycie seksualne przed ślubem. Najwięcej – ponad 55 procent – jest ich w Warszawie, najbardziej zlaicyzowanym polskim mieście. Najmniej – 14,5 procent – w diecezji tarnowskiej. Rozwodów nie akceptuje tylko około 40 procent Polaków, przy dwudziestoprocentowym poziomie akceptacji. Widać, że Polska – jak mówił Jan Paweł II w 1987 roku w Warszawie – wciąż pozostaje krajem misyjnym. Brakuje wiary dojrzałej, która łączyłaby wszystkie płaszczyzny życia.
Cieszymy się, że połowa Polaków co niedziela chodzi do Kościoła. Oznacza to jednak, że druga ich połowa chodzi rzadko lub wcale. Kształtuje się model, który nazwałbym „społeczeństwem pogranicza” – pomiędzy wiarą a niewiarą. Jest to teren, na który najsilniej oddziaływać będą prądy laicyzacyjne. Nad tym trzeba się poważnie zastanowić.
Wyzwaniem dla Kościoła w Polsce jest z pewnością religijność młodzieży. Instytut Statystyki Kościoła wykazuje, że w dziesięcioleciu 1988-1998 procent młodych deklarujących się jako wierzący spadł z 61 do 57, natomiast jako „głęboko wierzący” z 17 do 10 procent. Wśród młodych nastąpił też około dziesięcioprocentowy spadek praktyk religijnych. To „średnia krajowa”, problem natomiast jest o wiele bardziej widoczny w dużych miastach. W Warszawie na przykład spadek religijności wśród młodzieży sięga 30 procent.
Sytuacja bezpośrednio po śmierci Jana Pawła II pokazała, że młode pokolenie Polaków to ludzie o dużej wrażliwości religijnej, mający jednak kłopot z odnalezieniem się w Kościele. Rodzi się też pytanie o jakość szkolnej katechizacji. W mojej opinii powinna ona zostać zreformowana w kierunku znacznie ściślejszego współdziałania szkoły z parafią. Proponowałbym, by na przykład jedna lekcja religii odbywała się w szkole i miała charakter bardziej religioznawczy, druga – w parafii i była autentyczną inicjacją w życie religijne.
Świeccy i duchowni – obudzić olbrzyma
Kościół w Polsce jest nadal zbyt sklerykalizowany, a miejsce świeckich w nim – nikłe. Przeważa model duchownego „przywódcy-administratora”, a zbyt mało „kapłana-przewodnika i duszpasterza”. Wyraźnie mówił o tym Benedykt XVI podczas spotkania z duchownymi w katedrze warszawskiej, kiedy powiedział wprost: „Od księdza nie wymaga się, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki, lecz tego, że będzie ekspertem w dziedzinie życia duchowego”. Mam wrażenie, że nadal – w wielu środowiskach – pokutuje model pracy księdza wypracowany w okresie komunizmu, kiedy z oczywistych przyczyn świeccy nie mogli podejmować się odpowiedzialności w Kościele, a wszystko spoczywało na barkach kapłana.
Jednym z podstawowych problemów Kościoła w Polsce jest dziś –w świetle mojej oceny – nie tyle chęć zajmowania miejsca kapłanów przez świeckich, jak zdarza się na Zachodzie, ale miejsca świeckich przez kapłanów. Często bywa tak, że jeśli świeccy rozpoczną jakąś ciekawą i rokującą na przyszłość inicjatywę, pojawia się ambitny i nadaktywny kapłan, który przejmuje dowodzenie. Duża część polskich księży nie rozumie, na czym w istocie polega ich rola w takiej czy innej wspólnocie bądź stowarzyszeniu. Powinni zajmować nie tyle miejsce liderów, co asystentów kościelnych czuwających nad kwestiami doktrynalnymi i przewodników świeckich na drodze ich formacji duchowej i sakramentalnej. Świeccy bardzo tego potrzebują. Rola kapłana to też uruchamianie energii świeckich, których często trzeba obudzić z bierności. Kwestia ta dotyczy wspólnot i ruchów apostolskich, jak i zwykłej parafii.
W każdej parafii taką „szkołą zaangażowania świeckich” winna być rada duszpasterska czy rada ekonomiczna. Nie powinny być one „dodatkiem” do proboszcza, lecz swego rodzaju radą programową i zarządem ekonomicznym danej wspólnoty. Rolą kapłana – który kanonicznie ponosi odpowiedzialność za całość – jest oczywiście korygowanie świeckich, aby rzecz nie poszła w niewłaściwym kierunku.
Warto przypomnieć, że powołanie do pracy apostolskiej w równym stopniu dotyczy stanu duchownego, jak i świeckiego. Trzeba więc pilnie obudzić tego „śpiącego olbrzyma”, jakim w Polsce są świeccy. Kto to powinien zrobić? Dokonać się to musi drogą partnerskiego dialogu, w trakcie którego księża winni wiernym ukazywać obszary ich zaangażowania i stopniowo dzielić się z nimi odpowiedzialnością.
Elementem zaburzającym niejednokrotnie właściwe rozumienie priorytetów w życiu kapłańskim jest zjawisko, które nazwałbym „czarem kościelnej kariery”. Można odnieść wrażenie, że niektórzy spośród księży zdecydowanie wolą spędzać swoje kapłańskie życie w roli dyrektora, administratora czy organizatora – a nie „zwykłego” duszpasterza. Stanowisko w administracji kościelnej uważane jest często za awans, a zostanie proboszczem – szczególnie na wsi – za degradację. Drogę życia kapłana postrzega się na wzór świecki, jako zdobywanie kolejnych szczebli w karierze. Co gorsza – w przeciwieństwie do życia świeckiego – kolejne szczeble traktuje się jako „dobro nabyte”, trwałą pozycję, z której już nie można się cofnąć.
Dużą część pracy administracyjnej czy ekonomicznej w Kościele winni przejąć świeccy. Nie jest prawdą, że w Polsce mamy nadmiar duchownych. Owszem, ich bezwzględna liczba jest stosunkowo duża – około dwudziestu dziewięciu tysięcy, ale w przeliczeniu na liczbę wiernych nie wygląda to już tak optymistycznie. W diecezji tarnowskiej na jednego duchownego przypada tysiąc czterystu wiernych, co jest jednym z najwyższych wskaźników w Europie. Średnia dla całej Polski wynosi około tysiąca wiernych na kapłana.
Warto się więc zastanowić, czy stanowiska kierownicze w rozmaitych dziełach apostolskich winni sprawować wyłącznie duchowni. Myślę o kościelnych fundacjach czy mediach. Przecież świeccy w dziedzinie zarządzania czy finansów są lepiej przygotowani od duchownych, którzy dopiero muszą się do tego przyuczać.
Pytania o formację
Kapłan – jak sądzę – powinien być przede wszystkim przewodnikiem duchowym i pomagać człowiekowi odnaleźć autentyczne wartości w świecie.
Co znaczy być przewodnikiem w zakresie formacji i życia duchowego? Znakomicie ujął to Benedykt XVI podczas wizyty w Austrii. Do kapłanów mówił: „Stoicie po stronie tych, którzy poszukują żmudnie owego sensu, po stronie tych wszystkich, którzy chcą nadać pozytywny wymiar życiu. Modląc się i prosząc, jesteście rzecznikami tych, którzy szukają Boga. Dajecie świadectwo nadziei, która wbrew wszelkiej rozpaczy milczącej lub okazywanej, ponownie zwraca się ku pełnej miłości wierności i uwadze Boga. W ten sposób stoicie po stronie tych wszystkich, którzy zginają się pod ciężkim brzemieniem losu i nie potrafią się już uwolnić od swych ciężarów. Dajecie świadectwo tej Miłości, która dała się ludziom i tak zwyciężyła śmierć. Stoicie po stronie tych, którzy nigdy nie doświadczyli miłości, którzy nie potrafią już uwierzyć w życie”.
A więc podstawowa sprawa to nie tylko nauczanie, ale i umiejętne towarzyszenie ludziom mającym problemy, zagubionym i pogrążonym w beznadziejności. Taka bowiem jest kondycja współczesnego mieszkańca Europy, poszukującego i potrzebującego nadziei.
Istotna jest też znajomość problemów, jakimi żyje dzisiejszy człowiek, w tym orientacja w zjawiskach kultury. Tymczasem poważna część polskich księży słabo się w tym orientuje. Nie zna wartości, jakie proponuje dzisiejsza kultura, koncentruje się więc na „antywartościach”, oferowanych przez nią na poziomie najbardziej masowym. Może warto by wrócić do dobrej przedwojennej tradycji, kiedy seminaria były lokowane przy znakomitych wydziałach teologicznych renomowanych uniwersytetów. A może należałoby przedłużyć studia seminaryjne o rok lub dwa, aby każdy diakon odbył roczną praktykę w jakimś aktywnym środowisku apostolstwa, w parafii czy ruchu ewangelizacyjnym?
Z pewnością – jak zauważa słynny biograf Jana Pawła II George Wei- gel – reformy wymaga sposób wyboru kandydatów na biskupów. W obecnej sytuacji przeważająca większość biskupów rekrutuje się z kręgów kościelnej administracji wysokiego szczebla lub spośród kościelnych środowisk naukowych. Rzadko stanowiska te uzyskują wybitni duszpasterze. Proporcje te należałoby odwrócić. Podstawowym kryterium wyboru na biskupa – jak zaznacza Weigel – winny być wybitne zdolności duszpasterskie oraz przejrzysta i czytelna sylwetka duchowa.
Inny problem to fakt, że w Kościele – nie tylko polskim – nad priorytetami ewangelicznymi nierzadko przeważa tak zwane myślenie „korporacyjne”. Najlepszym przykładem tego jest stosunek do błędów czy do grzechu publicznie popełnianego przez urzędowych reprezentantów Kościoła. Nie sposób nie dotknąć tu kwestii lustracji duchowieństwa. Choć należy przyznać, że Kościół w Polsce dopracował się najlepszego w Europie Środkowowschodniej systemu autolustracji, to wiele pozostaje do życzenia. Priorytetem tego procesu jest troska, aby nikt z podejrzanych nie został niesprawiedliwie osądzony, przy braku równie silnej troski o czytelne świadectwo uczciwości na zewnątrz. Grzechu – w mojej opinii – nie należy się obawiać, ponieważ wierni są w stanie zrozumieć Bosko-ludzką rzeczywistość Kościoła. Obawiać się należy natomiast zbyt łatwego bagatelizowania skutków grzechu.
W świecie czy przeciwko światu?
Jest to jeden z istotnych problemów dzisiejszego duszpasterstwa w Polsce. Odpowiedź na to pytanie stanowi zarazem jedno ze źródeł podziałów i napięć w naszej wspólnocie kościelnej. Tymczasem podstawowym problemem u progu nowego tysiąclecia jest nie tyle walka o zachowanie wiary przez Polaków, co o kształt polskiej religijności i wynikające z niej postawy wobec otaczającego świata. Krótko mówiąc – o model obecności polskich katolików we współczesnym, pluralistycznym społeczeństwie.
Napięcia, jakie obserwujemy dziś w łonie Kościoła w Polsce, nie są sporem – tak jak gdzie indziej – między konserwatystami a głosicielami odnowy. W debacie tej – w przeciwieństwie do Zachodu – nie znajdujemy odwołań do znanych, a przeciwstawnych sobie autorytetów teologicznych. Podstawowym dylematem wydaje się pytanie: Jak polski katolik winien odnosić się do otaczającego świata i współczesnej kultury?
O konieczności redefinicji linii duszpasterskiej Kościoła w Polsce mówił wyraźnie Jan Paweł II podczas pielgrzymek do ojczyzny. W specjalnym słowie do biskupów z Konferencji Episkopatu Polski, wygłoszonym w czerwcu 1991 roku, Ojciec Święty zwrócił uwagę na potrzebę odczytania „znaków czasu”, jakie stają dziś przed Kościołem w Polsce. „Nasze polskie znaki czasu – napisał – uległy wyraźnemu przesunięciu wraz z załamaniem się systemu marksistowskiego i totalitarnego, który warunkował świadomość i postawy ludzi w naszym kraju. [...] W poprzednim układzie [...] Kościół stwarzał jakby przestrzeń, w której człowiek i naród mógł bronić swoich praw. [...] W tej chwili [...] człowiek musi znaleźć w Kościele przestrzeń do obrony poniekąd przed samym sobą: przed złym użyciem swej wolności, przed zmarnowaniem wielkiej historycznej szansy”.
Podstawowe zatem pytanie o rolę Kościoła brzmi: Czy jego zadaniem jest obrona wspólnoty wierzących przed złem, jakie płynie z zewnątrz, czy też umiejętność otwartej i skutecznej ewangelizacji zewnętrznego świata? Odpowiedź jest jasna, a Sobór Watykański II udzielił jej w sposób jednoznaczny na korzyść drugiego modelu. Wydaje się jednak, że poważna część wspólnoty katolickiej w Polsce o wiele bardziej oczekuje zdecydowanie obronnego modelu działania Kościoła.
Szukając odpowiedzi na opisywane dylematy, trzeba wziąć pod uwagę procesy społeczno-ideowe, jakie ujawniły się w Polsce w ostatnich kilku latach. Zaczęły coraz bardziej być w cenie postawy radykalne, zarówno w polityce, życiu społecznym, jak i w Kościele. Wydaje mi się, że tak jak w polskiej polityce potrzebne są nowe elity, podobnie jest i z polskim światem katolickim. Mało atrakcyjna wydaje się formacja Klubów Inteligencji Katolickiej, gdyż w opinii wielu wierzących proponują one za bardzo „rozmyty” model wiary. Potrzebne są ruchy i środowiska, które cechować będzie z jednej strony radykalizm doktrynalny, z drugiej natomiast otwartość na otaczający świat.
Przy okazji warto zwrócić uwagę na pilną potrzebę apostolstwa w dziedzinie społecznej: w konfrontacji z wielkimi problemami, jakie tam się pojawiają. Wiara większości Polaków – mówią socjologowie – przeżywana jest przede wszystkim w płaszczyźnie życia indywidualnego bądź w kręgu rodziny. Wspólnototwórcza postawa dużej części polskich katolików nie znajduje przełożenia na zainteresowanie życiem społecznym, publicznym i politycznym. Nic dziwnego, że osoby świeckie, które zostały wybrane do takich czy innych demokratycznych ciał przedstawicielskich, nie potrafią się tam odnaleźć jako chrześcijanie. Jednym z priorytetów w duszpasterstwie Kościoła w Polsce winno być więc położenie o wiele większego niż dotąd nacisku na przygotowywanie wiernych świeckich do apostolstwa społecznego.
Skomentuj artykuł