Kościół w internecie. Niemożliwe?
Na naszych oczach wytwarza się nowy "kontynent" - internet. Kościół musi być tam obecny. To jest nasz psi obowiązek. Gdzie są ludzie, tam musimy iść z Ewangelią - pisze Piotr Żyłka.
Zbyt często podchodzimy w Kościele do Internetu lekceważąco. Nie jest już tak źle, jak jeszcze kilka lat temu - w sieci pojawia się coraz więcej dobrych, chrześcijańskich projektów. Jednak mam wrażenie, że wciąż nie traktujemy tej przestrzeni tak poważnie, jak powinniśmy to robić.
Od 5 lat staram się dzielić Dobrą Nowiną w Internecie. Jestem chrześcijaninem, który dostał naprawdę dużo od Boga i nie potrafię zatrzymać tego tylko dla siebie. Dlatego każdego dnia, kiedy siadam przy komputerze, który jest narzędziem mojej pracy, przypominam sobie tę najważniejszą myśl - jestem tutaj po to, żeby się dzielić tym, co zostało mi dane.
Dlaczego o tym piszę? Bo to wcale nie jest takie oczywiste. Pracując codziennie dla Kościoła, bardzo łatwo stracić z pola widzenia tę najważniejszą tożsamość bycia świadkiem i po prostu wykonywać (albo mówiąc dosadniej - odwalać) swoje obowiązki. A to jest droga donikąd.
Bez zaangażowania się całym sercem i bez wiary w to, że moje działania w sieci są poważną misją, że Pan Bóg postawił mnie dokładnie w tym miejscu, bo chciał posłużyć się moimi talentami, żeby dotrzeć tam, gdzie w tradycyjny sposób nie byłoby to możliwe, wszystkie moje działania nie miałby najmniejszego sensu.
Nie ważne kim jesteśmy - księżmi, biskupami, liderami wspólnot, duszpasterzami, dziennikarzami, zwykłymi świeckimi, czy nawet samym papieżem. Jeśli umknie nam ta najważniejsza perspektywa, jeśli zapomnimy, że jesteśmy na misji i mamy głosić nie siebie tylko Boga, że tu nie chodzi o przekonywanie ludzi do swoich poglądów, pomysłów na życie i najpiękniejszych nawet idei, ale o docieranie do nich z prawdą o Bogu, który kocha każdego człowieka, oddał za niego życie, zmartwychwstał i zrobił to wszystko absolutnie za darmo, to lepiej będzie jeśli się zamkniemy.
Dlaczego? Bo zamiast ludziom pomagać, możemy zrobić im krzywdę. Nie ma nic gorszego, niż ludzie Kościoła, którzy zamiast prowadzić do Boga, opowiadają jakieś bzdury i w ten sposób tworzą w głowach i sercach słuchających ludzi Jego fałszywy obraz.
Na samym początku Dziejów Apostolskich jest napisane: "Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi". W tym zdaniu zawarta jest odpowiedź dla każdego, kto zastanawia się, co jest najważniejsze, jeśli chcemy robić sensowną ewangelizację w sieci.
Po pierwsze i najważniejsze (jeśli ktoś ma problemy z zapamiętywaniem takich rzeczy, niech to sobie gdzieś zapisze i często do tego wraca) - nic nie możemy zrobić bez Ducha Świętego. Jeśli On nas nie pośle, jeśli On nie będzie nami kierować, jeśli nie będziemy się otwierać na Jego działanie w nas i przez nas, to nawet nasze najbardziej fantastyczne pomysły nie będą wiele warte. Kiedy mówimy o robieniu czegokolwiek w Kościele, to zawsze musimy zacząć od proszenia o Ducha, o Jego moc i prowadzenie.
Po drugie - jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy Internet jest dobrym miejscem na prowadzenie ewangelizacji - to w tym fragmencie Pisma Świętego jest jasno powiedziane, że mamy być świadkami "aż po krańce ziemi", czyli absolutnie wszędzie. A jeśli wszędzie, to również w wirtualnej rzeczywistości.
Czasami słyszę, jak ktoś mówi, że owszem Kościół powinien być obecny w sieci, ale raczej w takim informacyjnym i wizerunkowym sensie. Dobrze by było, gdybyśmy mieli ładne i przyjazne użytkownikom strony parafialne, kilka portali, kilka fajnych aplikacji, ale to wystarczy.
Generalnie żeby nie było siary. Nie ma sensu marnować na Internet zbyt wiele czasu i energii, które można poświęcić na ważniejsze zadania duszpasterskie. No bo przecież to jest przestrzeń sztuczna, a my mamy zapraszać ludzi do realnego spotkania z Bogiem, robić wszystko, żeby angażowali się w życie wspólnot, spotykali się ze sobą, modlili i rozmawiali. To jest ogromny błąd w myśleniu i równocześnie wyzwanie, które przed nami wszystkimi stoi.
W czym tkwi problem? Prawdą jest, że wiara, spotkanie z Bogiem, wspólnota i Kościół to przestrzenie jak najbardziej realne, które muszą angażować całego człowieka. Jednak równocześnie prawdą jest to, że przez ostatnich kilka lat otaczająca nas rzeczywistość radykalnie się zmieniła.
Młodzi ludzie potrafią spędzać więcej czasu przed komputerem niż na realnych spotkaniach. I to wcale nie jest dowód na to, że "dzisiejsza młodzież jest taka straszna". Po prostu żyjemy w takich czasach. Edukacja, nauka języków, dodatkowe zajęcia, a później praca zawodowa - wszystko to kręci się wokół komputerów, tabletów, przeróżnych urządzeń mobilnych i multimedialnych oraz oczywiście Internetu.
Możemy się obrazić na rzeczywistość i powiedzieć, że świat jest zepsuty i to jest problem tych ludzi, a nie nasz. Możemy też próbować zawracać kijem Wisłę i starać się odciągnąć młodych od sieciowo-multimedialno-nowoczesnego sposobu życia, pracowania i spędzania wolnego czasu. Powodzenia.
Zresztą to nie jest już tylko kwestia dotycząca młodzieży. Z roku na rok będzie przybywać ludzi, którzy nie tylko spędzają mnóstwo czasu w sieci. To co dzieje się na naszych oczach to ogromne zmiany społeczno-kulturowe.
Jakiś czas temu przeprowadzałem wywiad z biskupem Grzegorzem Rysiem. W trakcie rozmowy zwrócił on uwagę na wyzwanie, które stoi przed nami w kontekście obecności Kościoła w sieci. Powiedział, że będziemy musieli się zmierzyć z nowym rodzajem inkulturacji. Dlaczego? Ponieważ zmiany, które zachodzą w ludziach pod wpływem korzystania z nowych technologii i spędzania dużej ilości czasu w mediach społecznościowych rewolucjonizują sposób funkcjonowania i myślenia człowieka.
Krakowski biskup odpowiedzialny za Nową Ewangelizację stwierdził, że Internet nie jest tylko jakimś nośnikiem informacji i sposobem na spędzanie wolnego czasu, ale jest nowym kontynentem. I my musimy się poważnie zastanowić, jak do ludzi na tym kontynencie docierać.
Tyle jeśli chodzi o diagnozę. Teraz oczywiste pytanie - jak na to wszystko odpowiedzieć? Zmiany społeczne, o których powiedział biskup, są czymś dynamicznym i nowym, dlatego ciężko jasno określić, w którym kierunku to wszystko zmierza. Na chwilę obecną mamy więcej pytań niż odpowiedzi, więcej wątpliwości niż pewników.
Tak naprawdę pewna jest tylko jedna rzecz. Skoro na naszych oczach wytwarza się jakiś nowy kontynent, na którym żyją ludzie, to Kościół musi być tam obecny. To jest nasz psi obowiązek. Gdzie są ludzie, tam musimy iść z Ewangelią.
W tym momencie powinniśmy wrócić do myśli z początku tego tekstu. Jeśli nie potrafimy precyzyjnie odpowiedzieć na konkretną potrzebę albo wyzwanie, jakie pojawia się przed Kościołem, to po prostu musimy zwrócić się do Ducha Świętego i prosić Go o pomoc. Pytać się, co powinniśmy zrobić.
Najlepszą receptę na ewangelizację, jaką do tej pory usłyszałem, przedstawił ks. Przemysław Szewczyk, który na kongresie Nowej Ewangelizacji Archidiecezji Łódzkiej powiedział tak: "Ewangelizacja z jednej strony jest szalenie ciężka, bo pułapek które zastawiamy w naszym sercu i naszym umyśle, żeby nie mogło w nas rozbłysnąć światło Jezusa Chrystusa jest nieskończenie wiele. To są te pułapki, które widział święty Antoni, gdy udał się na pustynię, żeby Ewangelia przeniknęła całe jego życie.
Kiedy zobaczył wszystkie podstępy i myśli które go odwodzą od Ewangelii, zobaczył je jako sidła rozstawione na ziemi i westchnął ciężko: «Któż temu umknie? Któż przejdzie pod tymi sidłami tak, żeby jedno czy drugie nie zatrzymało go w drodze do Pana, do światłą Ewangelii?». I usłyszał odpowiedź: «Pokora, pokora, pokora».
Ewangelizacja z tego powodu jest trudna, bo tych przeszkód, pułapek, zwodzenia, czasami bardzo subtelnego, które gasi w nas światło Ewangelii jest bardzo wiele. Ale z drugiej strony ewangelizacja jest bardzo prosta, bo nie jest naszym dziełem, bo to nie my robimy, ale to Pan tego dokonuje.
Dlatego ewangelizować może tylko człowiek pokorny, który wie, że sam z siebie nic nie może uczynić. Ewangelizować może tylko pokorna wspólnota, która wie, że jest sama dziełem Pana Jezusa Chrystusa i ewentualnie może stać się - jeżeli On zechce - narzędziem budowania Kościoła i rozszerzania Ewangelii.
Kiedy więc chcemy głosić Ewangelię i stać się narzędziem ewangelizacji, to prośmy Boga, aby nam głęboko uświadomił, że jest tylko jedno źródło Ewangelii - śmierć i zmartwychwstanie naszego Pana Jezusa Chrystusa. I niech wobec tego źródła całe nasze bogactwo, to wszystko co sami z siebie możemy dać, zostanie upokorzone, tak żeby mogło stać się narzędziem Jego dzieła".
Jeśli będziemy działać mając taką perspektywę w sercu, to jestem pewien, że nasze działania w sieci będą mieć sens. A owoce naszej pracy będą jak najbardziej realne.
Piotr Żyłka - redaktor naczelny DEON.pl
Skomentuj artykuł