Kto zabił Amy Winehouse?

(fot. fyunkie / Foter / CC BY)
Timothy O'Brien SJ

Pytanie "kto zabił Amy Winehouse" tkwi w sercu nowego filmu o wokalistce. I żadna z możliwych odpowiedzi - sama Amy, jej uzależnienia, odrzucenie czy wykorzystanie przez rodzinę - nie wydaje się satysfakcjonująca.

Niektóre albumy muzyczne ściśle wiążą się z pewnymi wydarzeniami w naszym życiu. Słysząc daną piosenkę - nawet po latach - od razu powracasz do konkretnego epizodu z przeszłości. Takim albumem był dla mnie krążek Amy Winehouse ''Back to Black".

Kiedy słucham piosenek Amy, automatycznie cofam się do roku 2007, kiedy jako młody chłopak dostałem pracę w wielkim mieście i miałem naprawdę mało pieniędzy. To były moje "lata włóczęgi", okres, w którym po skończeniu szkoły szukałem kierunki dla swojego życia. "Kim chcę zostać i co robić, gdy już dorosnę?" Te pytania stały się bardzo naglące, ponieważ niespodziewanie szybko stałem się dorosły - przynajmniej w oczach urzędu podatkowego.

DEON.PL POLECA

Głos Amy, jej muzyka były dla mnie porywające. Łączyły "stare" dźwięki mojego dzieciństwa z bardzo jasnym i intensywnym obrazem spraw bliskich 22-latkowi: alkoholu, narkotyków, seksu, miłości i bólu serca (czasem w tej kolejności, ale nie zawsze).

Odczuwałem smutek, gdy w 2011 roku Winehouse - osłabiona długotrwałą walką z bulimią - zmarła na skutek zatrucia alkoholowego. Byłem też smutny (ale nie zaskoczony) nieco wcześniej, gdy wstąpiłem do Jezuitów w 2008 roku i widziałem jak media przedstawiają swoją ulubioną "niegrzeczną dziewczynkę".

Dokument Asafa Kapadii "Amy" pojawił się na początku czerwca [w Polsce pod koniec lipca - przyp. red.]. Jest to delikatne, wręcz intymne, spojrzenie na życie i muzykę tej naprawdę wybitnej artystki. Kapadia dokonał znakomitej selekcji materiałów wideo i fotografii Amy oraz jej bliskich - od prywatnych domowych filmów aż po zdjęcia paparazzich z jej ostatnich lat.

Opowieści nie prowadzi wszechwiedzący narrator, ale toczy się ona wraz z nagranymi wywiadami. To zarchiwizowane rozmowy z Amy, a także rozmaite refleksje ludzi którzy ją kochali - nagrane już po jej śmierci. Wiele z nich zdradza podejście "co by było, gdyby…", które pozostało bliskim po przyjaciółce. Film przykuwa uwagę i wyciska łzy.

Muzycy dosyć często mawiają, że tworzą "dla muzyki", a nie dla sławy. Takie deklaracje w najlepszym wypadku wydają się nieszczere, w najgorszym - po prostu śmieszne. Jednak w przypadku Amy Winehouse takie słowa nie były w żadnym razie puste.

Mimo swojej surowej, chrapliwej muzyki i życia osobistego, podczas wywiadów, które przedstawił Kapadia, Amy wyraźnie była nieśmiała i zakłopotana podczas wywiadów. Skupiona na niej uwaga mediów, szczególnie po ukazaniu się krążka "Back to Black", była raczej niechcianą ingerencją, która wtargnęła w jej życie. Co więcej, wydaje się że ta uwaga odwróciła ją od miłości do muzyki.

Film był nieco kontrowersyjny. Choć pierwotnie zaakceptowana przez rodzinę Winehouse'ów, biografia została skrytykowana przez ojca Amy - Mitcha Winehouse’a. Ci, którzy widzieli już film lub znali życiorys piosenkarki, pewnie dobrze wiedzą, skąd wzięła się ta krytyka: tak jak Amy jest prześladowanym bohaterem historii, tak też jej ojciec został przedstawiony jako typowy łajdak i "czarny charakter".

Nieobecny w jej dzieciństwie, pojawia się nagle, by pomóc Amy zarządzać jej ogromnym sukcesem (i ciągnąć z tego zyski). Film niezbyt subtelnie pokazuje, że Mitch - będąc zawsze bezwarunkowo kochanym przez swoją córkę - zawsze brał pod uwagę własny interes, przedkładając go nad zdrowie i życie Amy.

Jego wypowiedź "Amy nie potrzebuje teraz odwyku", której prawdziwość się obecnie podważa, wydaje się dziś pocałunkiem śmierci. Rzuca też światło na zapewnienie Amy wypowiedziane podczas odbioru nagrody Grammy: "Tata uważa, że jestem zdrowa".

Moim zdaniem Mitch Winehouse zrobił niewiele, by ratować swoją córkę. Uważam też, że dorobił się na jej sukcesie w sposób godny pożałowania. Obietnica pokrzywdzonego ojca, że zrobi własny dokument o Amy pokazuje - przynajmniej w nieżyczliwej interpretacji - że w tym wszystkim chodzi mu tylko o niego samego.

Z drugiej strony - uczciwie rzecz ujmując - łatwo nam osądzać rodzicielstwo innych osób, szczególnie z perspektywy czasu. Nie jest to zresztą ani moim celem, ani też - jak mniemam - filmu Kapadii. Prawdą jest, że w życiu Amy pojawiło się mnóstwo różnych "czarnych charakterów". Byli wśród nich członkowie rodziny, byli też ludzie, których sama wybrała (szczególnie jej zwyrodniały "eks": Blake Fielder-Civil), inni pojawili się jako skutek muzycznego sukcesu Amy. Nie wspominając już o jej własnych demonach. Jeśli zebrać cały chaos życia Amy razem, to widać, że utworzył on zbyt wielką lawinę, by mógł ją zatrzymać jej ojciec czy ktokolwiek inny.

Mimo że gra w obwinianie przynosi łatwe rozwiązania, nadal uważam, że pytanie o to "kto zabił Amy Winehouse", w sposób nieunikniony tkwi w sercu filmu. I żadna z możliwych odpowiedzi - sama Amy, jej uzależnienia, odrzucenie czy wręcz wykorzystanie przez rodzinę i przyjaciół, presja sławy - nie wydaje się satysfakcjonująca. Co gorsza, film w pewnym sensie wciąga też fanów Amy, w tym też mnie samego, w to, co przyczyniło się nie tylko do jej sukcesu, ale też i jej upadku.

Druga połowa filmu opiera się przede wszystkim na materiałach pochodzących od paparazzi - również tych, które pokazują jak wielką uwagę media przywiązywały do problemów Winehouse z końca jej życia. Film dobrze ilustruje, jak materiały paparazzi zaspokajały głód publiczności na plotki o ostatnich dniach Amy. Nie jestem ekonomistą, ale podejrzewam że podaż podążała za popytem.

Skargi na szaleństwo "karmienia newsami" przez paparazzich i media nie są niczym nowym. Szaleństwo to nie było też wyjątkowe w przypadku Amy Winehouse. Nie jest to jednak nic pocieszającego.

Niezależnie od tego, kim jest celebryta, czy obmawiana osoba publiczna - materiały paparazzi zawsze zależą od rynku, a publikacje medialne od konsumentów (czyli od nas). Konsumenci mają i chcą być szokowani, intrygowani i podniecani. Ten system, jak wielokrotnie widzieliśmy, z jednej strony generuje sławę, a z drugiej - łamie tych, którzy stali się sławni, a nie czarują już jak dawniej. Amy Winehouse nie była tu wyjątkiem.

Od 2007 roku byłem odbiorcą - użytkownikiem - jej muzyki. Wychodząc z kina w 2015 roku, pełen obaw zastanawiałem się, czy to, co "użytkowałem" (wraz z milionami innych osób), to była naprawdę Amy.

Wielu komentatorów wskazywało, że dziś nie jest możliwe słuchanie hitu Winehouse pt. "Rehab" (pol. "odwyk") w taki sposób, w jaki słuchało się go po tym, gdy piosenkarka - mówiąc wprost - zapiła się na śmierć. Bóg wie co jest prawdą, ale ta opinia wydaje mi się trochę zakłamana. Przecież gdy Amy rozpoczynała terapię odwykową, walcząc z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków, to nawet wtedy pojawiało się wiele żartów o Winehouse mówiącej "yes, yes, yes" dla odwyku. I były one o wiele częstsze niż wyrazy prawdziwej troski. Chociażby jej pierwszy mąż, który (z niezrozumiałych powodów) towarzysząc jej w odwyku, wypowiada podobny żart, co możemy obejrzeć w filmie Kapadii.

Mniejsza zresztą o "Rehab". Piosenką, która nie daje mi spokoju, jest jej pośmiertnie wydany cover "Will You Still Love Me Tomorrow?" (pol. "Czy jutro wciąż będziesz mnie kochać?"). Jeśli znamy historię Amy, to stary hit z lat 60. grupy The Shirelles nabiera całkiem innego znaczenia.

To prawda, że piosenka mówi o zupełnie innej relacji niż tej istniejącej między gwiazdą a fanami, racja. Jednak to ją miałem w głowie przez cały czas w trakcie filmu Kapadii, szczególnie podczas sceny pokazującej ostatni koncert Winehouse w Belgradzie, zaledwie parę dni przed jej śmiercią.

Przywitana przez huczne oklaski po wejściu na scenę osłabiona Amy nie była w stanie lub nie chciała (a może z obu powodów) śpiewać. Oklaski zamieniły się natychmiastowo w gwizdy.

Nie byłoby nic bardziej odpowiedniego niż gdyby Winehouse zaśpiewała wtedy dla tego tłumu (i wielu innych "fanów") tę nie dającą mi spokoju piosenkę:

Dziś w nocy całkowicie jesteś mój
Dajesz swą miłość tak słodko
Dziś w nocy światło miłości jest w twoich oczach
Czy jutro wciąż będziesz mnie kochać?

I choć tak bardzo chciałbym, by wtedy ją zaśpiewała, by uczyniła tę piosenkę naszym ostatnim żywym wspomnieniem, to jednocześnie nie mogę powstrzymać się od tego, by w jej śpiewie słyszeć tęsknotę i wrażliwość, pragnienie miłości. A co do odpowiedzi na jej pytanie, to obawiam się, że brzmiałaby ona niestety: "Nie".

Zobaczyć film Kapadii to zobaczyć ową nieuchwytną miłość, której pragnęła Amy - szczególnie od swojej rodziny, przyjaciół i partnerów. I której prawie nigdy nie otrzymywała. Zobaczyć "Amy" to poznać na nowo prawdę, że uznanie publiczności i rzeczywista miłość to dwie bardzo odmienne od siebie rzeczy.

Amy przeżywała swoje życie do czasu, gdy ono ją zabiło. Szukała miłości, aż te poszukiwania ją złamały. Śpiewała dla nas dając nam słowa tam, gdzie kiedyś nie mieliśmy żadnego. I to my, użytkownicy, pomogliśmy ją "zużytkować".

Teraz możemy ją opłakiwać. Niech spoczywa w pokoju.


Redakcja DEON.pl poleca:

12 KROKÓW OD DNA

Meszuge

Od osiemdziesięciu lat Anonimowi Alkoholicy dysponują rozwiązaniem problemu alkoholizmu i choć 12 Kroków AA nie uległo zmianie od czasu ich opublikowania w 1939 roku, to suma doświadczeń członków Wspólnoty nieustannie rośnie. Dotyczy to szczególnie sponsorowania, czyli specyficznej dla AA, bezinteresownej formy pomocy w poznawaniu i realizacji Programu Anonimowych Alkoholików.

Nowe wydanie książki wzbogacone zostało o sugestie dotyczące zastosowania Tradycji AA w życiu osobistym, krótkie omówienie Koncepcji dla służb AA w Polsce, jednak głównie i przede wszystkim o rozdziały dotyczące sponsorowania. Oczywiście zaktualizowana została przy tej okazji cała treść książki.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kto zabił Amy Winehouse?
Komentarze (1)
LS
~Leopold Staff
1 grudnia 2019, 14:56
W każdym artykule jest trochę racji i mitu. Tylko nie wiemy co jest czym. Ktoś powiedział, skomentował, zdementował. Nie można już dojść do prawdy, bo Amy nie żyje. Ale Ona już nie chciała żyć! Bardzo wrażliwa kobieta, rozczarowana postawą rodziny, partnerów, przyjaciół. Wszyscy ONI, Ją po części, na raty, zabili. Każdy patrzył i nie chciał dostrzec, że ona coraz mniej chce żyć. Amy zabił egoizm otaczających Ją ludzi. Tak! Wszyscy wyjadali konfitury, aż słoik się stłukł!