Pozostawić wygodne duszpasterstwo

(fot. MTSOfan/flickr.com/CC)
ks. Mirosław Tykfer

"Idziesz przekonać drugiego człowieka, żeby został katolikiem? Nie, nie, nie! Idziesz z nim się spotkać, jest twoim bratem! I to wystarczy. Idź mu pomóc, a resztę zrobi Jezus, zrobi to Duch Święty". Zadziwiające słowa papieża Franciszka! Pozornie stawiają wszystko na głowie.

Nie będzie niczym nowym, jeśli przypomnę, że papież Franciszek wzywa do ewangelizacji. Ciekawe jest jednak to, jak ją rozumie. Niedługo, bo już pod koniec września, czeka nas międzynarodowe spotkanie w Rzymie duchownych i świeckich, które będzie wspólnym poszukiwaniem odpowiedzi na to pytanie. Jestem przekonany, że wiele osób, które przeczytało adhortację Evangelii gaudium, może uznać, że tam już znajduje odpowiedź. Papież przypomina o konieczności powrotu do kerygmatu, czyli do głoszenia podstawowych prawd wiary. Spróbuję jednak wyjaśnić to, co moim zdaniem w tej adhortacji nie jest jednak tak oczywiste i co moim zdaniem często nie jest wystarczająco mocno uwypuklone w niektórych środowiskach zaangażowanych w nową ewangelizację.

DEON.PL POLECA

Wyjście…

We wspomnianym dokumencie czytamy: "W Słowie Bożym pojawia się nieustannie dynamizm «wyjścia», jaki Bóg pragnie wzbudzić w wierzących". Papież Franciszek mówi o wyjściu w dwóch kierunkach: w kierunku Boga i drugiego człowieka. Pierwszy rodzaj "wyjścia" autor wyjaśnia na przykładzie Abrahama, który zostawił wszystko, aby wyruszyć w drogę wiary. Celem tej wędrówki nie było jedynie wyznaczone wcześniej miejsce, ponieważ Abraham nie wiedział, dokąd Bóg go prowadzi. Nawet jeśli ostatecznie dotarł do obiecanej ziemi, ważne w tym wyjściu było także to, co dokonało się po drodze. Była to przemiana myślenia, w którym przestawało liczyć się poczucie bezpieczeństwa płynące z posiadanej ziemi, a stopniowo znaczenia nabierało przekonanie, że jedyną pewną i trwałą przyszłością człowieka jest sam Bóg. Wyjście Abrahama z Ur chaldejskiego oznaczało przekroczenie bariery polegania na sobie i tym, co daje rodzinna ziemia i bezgraniczne zaufanie wobec Boga, który prowadzi poza horyzont rzeczy doczesnych, kieruje myśli ku niebu. Była to droga otwarcia serca na głębszy wymiar życia, które w każdym momencie i miejscu wypełnia Boża obecność.

…z wygody…

Dla papieża dopiero tak rozumiane serce człowieka wierzącego jest zdolne do autentycznego poświęcenia się w służbie ewangelizacji i do skutecznego jej wykonania. W adhortacji pisze wprost: "Wszyscy jesteśmy zaproszeni do przyjęcia tego wezwania: wyjścia z własnej wygody". W ewangelizacji nie chodzi więc o to, aby zwyczajnie wyjść na ulice, do ludzi i tam głośno wołać o zbawieniu w Chrystusie. Przynajmniej nie najpierw o to tu chodzi. Papież pisze o pozostawieniu czegoś, co nas obciąża, zanim wyruszymy do innych ludzi. Zaprasza nas na drogę przemiany myślenia na wzór Abrahama. Słowem kluczowym jest tutaj wspomniana przez Franciszka "wygoda".

"Trzeba koniecznie dokonać przejścia «od duszpasterstwa zwykłego zachowywania stanu rzeczy do duszpasterstwa zdecydowanie misyjnego»" - pisze dalej papież. "Wyjście" oznacza więc odwagę pozostawienia starych przyzwyczajeń oraz tego, co daje nam fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Odejście od myślenia, że robimy coś od tylu lat i przecież ktoś w końcu w tym uczestniczy. Niektórzy prześcigają się w liczeniu osób, które przyszły na procesję czy uroczystość odpustową. Jedni biją na alarm, bo frekwencja w kościele gwałtowanie spada, a inni z zadowoleniem utrzymują: "U mnie nie jest jeszcze tak źle". Wygodne jest jednak robienie wciąż tego samego, dla tych samych ludzi. Wygodne jest także narzekanie i szukanie winnych poza swoim podwórkiem. "Wyjście" natomiast to najpierw sprawa serca i odnowionego myślenia. Pozostawienie wygodnego duszpasterstwa, aby zaryzykować samego siebie, swoje uczucia, swoją reputację.

…na spotkanie…

Wyjście, o którym mówi papież, to ryzyko spotkania tych, którzy odeszli, a może nawet odrzucili Boga. Franciszek wyjaśnia istotę tego ryzyka w zaskakujący sposób: "Idziesz przekonać drugiego człowieka, żeby został katolikiem? Nie, nie, nie! Idziesz z nim się spotkać, jest twoim bratem! I to wystarczy. Idź mu pomóc, a resztę zrobi Jezus, zrobi to Duch Święty". Słowa te nie tylko zaskakują, one stawiają potoczne rozumienie głoszenia Ewangelii na głowie. Na czym miałaby w takim razie polegać ewangelizacja - zapyta niejeden z nas - jeśli nie na próbie przekonania innych, aby stali się wyznawcami Chrystusa w Kościele katolickim? Otóż kluczowym słowem jest tutaj "spotkanie".

Papież nie zaprzecza, że ostatecznym owocem głoszenia Ewangelii powinno być czynienie innych uczniami Jezusa, ale pokazuje, jaki jest najlepszy sposób na to, aby ten owoc osiągnąć. Jest nim wyjście uczniów Chrystusa do tych, którzy Go nie znają lub odrzucili w postawie otwartości i chęci spotkania. Ewangelizator, według modelu Franciszka, zanim wygłosi jakiekolwiek treści doktryny wiary, będzie chciał spojrzeć na twarz drugiego człowieka, spotkać go tam, gdzie on faktycznie jest.

Patrząc na sprawę bardziej z praktycznego punktu widzenia, wydaje mi się, że wyjście naprzeciw drugiego wyraża się przez przede wszystkim przez postawę zrozumienia dla skomplikowanego świata jego myśli, zaakceptowania zawiłości nagromadzonych w nim doświadczeń, uczuć, przeżyć, przemyśleń, grzechów i zranień. Właśnie tam wejść może tylko ten, kto najpierw sam wyjdzie z siebie, swojego wygodnego świata, swoich uprzedzeń wobec ludzi, w końcu ze swojego przekonania, że jest kimś od innych lepszym. Jest to spotkanie w tym, co papież określa mianem skrytości serca. "Ewangelizacja - pisze w adhortacji - jest istotnie związana z głoszeniem Ewangelii tym, którzy nie znają Jezusa Chrystusa lub zawsze Go odrzucali. Wielu z nich, ogarniętych tęsknotą za obliczem Boga, szuka Go w skrytości, również w krajach o starej tradycji chrześcijańskiej".

Na czym polega więc ryzyko spotkania, które nosi w sobie sił? ewangelicznej przemiany? Jest to ryzyę ewangelicznej przemiany? Jest to ryzyko zaangażowania. I nie tyle chodzi o zaangażowanie zewnętrzne, poświęcenie czasu czy zajęcie się problemami osób, które odeszły, ile najpierw o współczujące spotkanie, które nie pozwala pozostać dla siebie nawzajem kimś obcym. Jeszcze bardziej dosłownie papież Franciszek wyjaśnia istotę tego spotkania w innych zadziwiających mnie słowach: "Ja czasem pytam różne osoby: «Czy pan daje jałmużnę?». Odpowiadają: «Tak, ojcze». «A kiedy pan daje jałmużnę, czy patrzy w oczy osobom, którym ją daje?». «Och nie wiem, nie zwracam na to uwagi». «No to pan ich nie spotyka. Pan rzucił jałmużnę i sobie poszedł. Kiedy pan daje jałmużnę, dotyka pan ręki czy rzuca monetę?». «Nie, rzucam monetę». «A więc go pan nie dotknął. A jeśli go nie dotknął, to go nie spotkał»".

Dla papieża Franciszka istotą Ewangelii jest spotkanie człowieka z Bogiem i drugim człowiekiem. Spotkanie w miłości, która wymaga wyjścia z siebie, aby spotkać delikatne towarzyszenie "Ty" Boga i "ty" drugiego człowieka. Wierzymy przecież, że Chrystus jest objawieniem Boga, który wychodzi z "wygodnego" nieba, aby spotkać grzesznego człowieka. "Umiłował nas, gdy byliśmy jeszcze grzesznikami" - zapisał św. Jan w Nowym Testamencie. To więc, co moim zdaniem pogłębia dokument w rozumieniu ewangelizacji, to wyjaśnienie prawdy, że obok konieczności uproszczenia treści przekazu wiary, co odnosi się do głoszenia kerygmatu, potrzebne jest uczenie się wrażliwości adekwatnej do najgłębszej zawartości tego przesłania. Innymi słowami ujął to wcześniej papież Benedykt XVI, który napisał: "Punktem centralnym i ostatecznym ewangelizacji jest Jezus Chrystus, Syn Boży, natomiast krzyż jest w pełnym tego słowa sensie znakiem wyróżniającym tego, który głosi Ewangelię: znakiem miłości i pokoju, wezwaniem do nawrócenia i pojednania". To więc, co dla mnie nie było tak oczywiste w odniesieniu do potocznego rozumienia ewangelizacji, jest jej wyjaśnienie w kontekście potrójnego zestawienia słów: "wyjście" z "wygody" na "spotkanie". Stąd wniosek, że nasze duszpasterstwa staną się miejscami nowej ewangelizacji według modelu Franciszka nie tylko przez odnowione metody głoszenia, ale przede wszystkim przez pogłębioną wrażliwość na konkretne relacje, którą papież nazywa krótko "kulturą spotkania".

Ewangelizacja jest istotnie związana z głoszeniem Ewangelii tym, którzy nie znają Jezusa Chrystusa lub zawsze Go odrzucali. Wielu z nich, ogarniętych tęsknotą za obliczem Boga, szuka Go w skrytości, również w krajach o starej tradycji chrześcijańskiej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Pozostawić wygodne duszpasterstwo
Komentarze (36)
P
piw
9 września 2014, 10:59
Dla mnie liczą się słowa Pana Jezusa a nie bełkot Franciszka. "Idźcie i głoście" - tak powiedział Pan. I gdyby Apostołowie tego nie zrobili to dziś Kościół ograniczałby się do grona rybaków z Galilei.
AJ
Ale Jak To
9 września 2014, 11:11
Ciekawe jak wygląda Twoja ewangelizacja jeśli porady doświadczonych organizatorów ewangelizacji nazywasz bełkotem
P
piw
9 września 2014, 13:54
Papież Franciszek również jako kard. Bergoglio nie osiągnął ŻADNYCH sukcesów w ewangelizacji. Argentyna stała się najbardziej zlaicyzowanym krajem w Ameryce Południowej, jako pierwsi zalegalizowali zabijanie nienarodzonych i tzw. małżeństwa homoseksualne. Rozmiary biedy i dysproporcje między ludźmi są ogromne. A Franciszek stawia siebie w centrum, a nie Boga. Ludzie przychodzą żeby zobaczyć papieża, bo jest medialny, bo wykonuje różne gesty. I nie idzie za tym nic! Ewangelizatorzy z poprzednich wieków szli i głosili, płacili za to życiem, mówili rzeczy niewygodne, nawoływali do nawrócenia. A współcześni ewangelizatorzy? Idą i "dialogują" żeby czasem nikogo nie urazić, sami popadają w zwątpienie.
P
pawq
9 września 2014, 15:34
Oto m.in. nad czym pracował obecny papież: "Jako arcybiskup Buenos Aires — metropolii liczącej ponad 3 mln mieszkańców — realizował program misyjny, w którego centrum były jedność i ewangelizacja. Miał on cztery główne cele: otwarte i braterskie wspólnoty; zaangażowanie świadomego laikatu; ewangelizacja adresowana do każdego mieszkańca miasta; opieka nad ubogimi i chorymi. Postawił na nową ewangelizację Buenos Aires, «biorącą pod uwagę, kto tam mieszka, jaki jest, jego historię». Zachęcał księży i świeckich do wspólnej pracy. We wrześniu 2009 r. zapoczątkował kampanię solidarności z okazji dwusetlecia odzyskania niepodległości: 200 dzieł miłosierdzia, które mają być zrealizowane do 2016 r. W odniesieniu do kontynentu wiąże wielkie nadzieje z przesłaniem konferencji w Aparecidzie w 2007 r., nazywając je wręcz «Evangelii nuntiandi Ameryki Łacińskiej»." Odnośnie Twoich zarzutów: "W lipcu 2010 Zgromadzenie Narodowe Argentyny przyjęło ustawę o legalizacji malżeństw osób tej samej płci. Jest to tym samym pierwszy kraj południowoamerykański, w którym związki małżeńskie mogą być zawierane bez względu na płeć małżonków. Ustawa zostało przyjęta pomimo bardzo ostrych protestów i manifestacji politycznych organizowanych przez katolicki Episkopat Argentyny" I tak jak prosiłem - napisz proszę w jaki sposób Ty ewangelizujesz.
P
piw
9 września 2014, 15:58
no właśnie te "protesty" były takie jakby ich wcale nie było. Znam dobrze tę sprawę. Arcybiskup Bergoglio opuścił swoją owczarnię i nie udzielił im praktycznie żadnego wspracia. Wiadomo - w imię dobrych relacji z władzą. Jego kampanie i pomysły nie dają NIC - nie ma efektów. Zielonoświątkowcy się panoszą i Kościół Katolicki traci wiernych.
P
piw
9 września 2014, 16:03
Konferencje, deklaracje takie i owakie, kampanie solidarności, programy misyjne - to wszystko biurokracja i zbędna papierologia. W centrum musi być Pan Bóg. Jedność, braterstwo czy ewangelizacja sama w sobie nie jest celem. Nie działamy po to żeby "zrobić ewangelizację". Tak samo celem nie może być "dialog". To puste słowo, bardzo nadużywane. Istotą tego dialogu ma być głoszenie Pana Jezusa! Ja widziałem przejawy dialogu chrześcijańsko-żydowskiego - ani słowa nie było o Jezusie!!!
P
Pawq
9 września 2014, 18:14
No ok, wiem jak wygladała ewangelizacja Warszawy i rzeczywiście to tylko na papierze wyglądało spektakularnie Bóg osądzi naszego papieża i sam stwierdzi czy jest zimny czy gorący. Tylko że czytając jego dokumenty mam wrażenie że rzeczywiście wie jak ewangelizacja wyglada z autopsji. W przeciwieństwie do Ciebie gdzie napisałeś że współcześni ewangelizatorow idą i dialogują żeby nikogo nie urazić - na jakiej ewangelizacji się z czymś takim spotkałeś? Brałeś kiedykolwiek udział w jakiejś ewangelizacji?
P
piw
9 września 2014, 22:09
Mam wrażenie że to ziarno tzw. nowej ewangelizacji często trafia na skalistą i płytką glebę, jak w przypowieści o siewcy. Kiełkuje szybko ale równie szybko obumiera bo nie ma korzeni. Uczestniczyłem w ewangelizacjach i widziałem ten zapał, ten entuzjazm. Niestety trwało to zbyt krótko. Znam ludzi którzy udzielali się w Oazie a teraz są po rozwodach .. Droga do zbawienia jest wyboista.
P
Pawq
9 września 2014, 22:45
Siewca po prostu sieje, reszta nie zależy już od niego - kto inny podlewa i daje wzrost.Ja z kolei widziałem jak to ziarno wpada na glebę żyzną i ewangelizowani zamieniali się później w ewangelizatorów. Papież Franciszek pisał o tym, że nie idziemy po by kogoś nawrócić, ale się z nim spotkać jako bratem i obdarzyć miłością - jeśli autentycznie będziemy to czynili w imię Jezusa, Duch Św będzie dokonywał cudów. Ewangelizatorzy pierwszych wieków byli bezkompromisowi ale przede wszystkim w miłości, mówiono o nich "zobaczcie jak oni sie kochają". Jeśli podczas ewangelizacji wdawałeś się w bezkompromisowe dyskusje zamiast obdarzać ludzi tą miłością którą otrzymałeś od Jezusa, tonie ma co się dziwić że ich serca stały się jak skala. A co do oazy - są różne grupki które potrafią wychować wojowników Pana, ale zdarzają sie i takie, które są raczej towarzystwem wzajemnej adoracji
G
gość
8 września 2014, 22:17
Nareszcie mądry pomysł. Niech więc kapłani dają wiernym przykład swoim życiem a reszta się stanie sama.
P
POKOJowka
9 września 2014, 04:45
To odnosi sie do calego Kosciola, szczegolnie do mnie (niech kazdy zaczyna od siebie) ale tez i od Ciebie
AJ
Ale Jak To
8 września 2014, 21:27
hmm... Sporo tutaj teoretyków ewangelizacji :D Może zamiast się przekomarzać i obrzucać oskarżeniami warto by było poczytać, jak wygląda doświadcznie praktyków ewangelizacji ;) http://www.przystanekjezus.pl/kategoria/twoja-historia/
N
niedoskonała
8 września 2014, 10:41
"katolicy przekonani o swojej wyższości i monopolu na prawdę, z góry na innych patrzący... " Chyba niestety jest w tym czasami sporo racji. Może to indywidualna kwestia cech charakteru, ale u skrajnie konserwatywnych Katolików można często zaobserwować jakiś rodzaj zapalczywości, nietoleracji, czy chociażby niechęci, braku otwartości na  pozostałych mniej doskonałych" w wierze. To jakiś rodzaj pychy, zarozumialstwa, które faktycznie odpychają. Ale prawdopodobnie oni nie zdają sobie z tego sprawy. Bardzo trafne słowa Papieża Franciszka. Niestety rzadko się o tym słyszy w kościołach. 
8 września 2014, 12:33
"Chyba niestety jest w tym czasami sporo racji. Może to indywidualna kwestia cech charakteru, ale u skrajnie konserwatywnych Katolików można często zaobserwować jakiś rodzaj zapalczywości, nietoleracji, czy chociażby niechęci, braku otwartości na  pozostałych mniej doskonałych" w wierze" Jasne, w tych "mniej doskonałych w wierze" czy w tych co nie wierzą jest za to pełnia otwartości, zrozumeinia, tolerancji.... A może niektórzy specjalnei stawiaja nieralne wymagania innym - katoliku, abyś głosił wiarę musisz być idealny - i tym sposobem pozbywają się kłopotu z włąsnym sumieniem.
A
anonim
8 września 2014, 18:20
TomaszL, Twoja argumentacja na zasadzie "a wy dręczycie murzynów" zdradza jedynie brak argumentów merytorycznych. Niewierzący są tacy jacy są, i nie ma sensu o to się na nich obrażać, i narzekać, że ewangelizowanie nie wychodzi bo nie są otwarci. Dla ewangelizacji problemem jest niewłaściwa postawa chrześcijan/katolików. I @partenos dość trafnie to ujmuje mówiąc: "katolicy przekonani o swojej wyższości i monopolu na prawdę, z góry na innych patrzący, skutecznie ją od tej religii odstręczają". Świetny przykład tej odstręczającej, wręcz przemądrzałej wyższości masz choćby w wątku "Co to jest Msza z modlitwą o uzdrowienie?", w sporze w który wdałeś się z niejaką @Magdaleną.
M
Magdalena
8 września 2014, 20:48
…a obgadywanie osób nieobecnych jest Twoim świadectwem wiary.
A
anonim
8 września 2014, 21:25
... w Twoim wykonaniu to oczywiście nie było to już obgadywanie ale właśnie świadectwo Twojej wiary?
9 września 2014, 08:00
"Dla ewangelizacji problemem jest niewłaściwa postawa chrześcijan/katolików" A jaka to wg. Ciebie jest ta właściwa postawa chrześcijan/katolików?
Z
zdrajca
9 września 2014, 08:53
 "Jeżeli nie chcemy iść Judaszową drogą, to naprawdę trzeba uznać istnienie w sobie takiej ciemnej, czy wręcz czarnej strefy. Trzeba odważnie stanąć twarzą w twarz wobec własnego sumienia. Przyznać się bez czarowania do grzesznych dążeń i zachowań. Uznać pokornie, że to właśnie ja jestem tym, który może zdradzić. Gdy pada Jezusowe jeden z was mnie zdradzi, pokorny najpierw pomyśli o sobie. To nie bliska osoba może mnie zdradzić. To ja mogę być zdrajcą". Polecam całość: http://eremmaryi.blogspot.com/2013/03/uznaj-to-w-sobie.html
M
Magdalena
9 września 2014, 09:30
…Rozumiem, że obgadując mnie za plecami w wątku w którym mnie nie było, dałeś upust swojej złości na mnie za nasze spory w innych wątkach….Jeśli jednak wyznacznikiem dobrej postawy chrześcijańskiej miałby być brak zezłoszczonych rozmówców, to najlepszym chrześcijaninem byłby milczący chrześcijanin…
A
anonim
9 września 2014, 12:44
Pytasz jaka to postawa jest ta właściwa? Skoro powiedziane było jaka jest ta niewłaściwa: "katolicy przekonani o swojej wyższości i monopolu na prawdę, z góry na innych patrzący, skutecznie ją od tej religii odstręczają". to wg mnie oczywiste że ta właściwa właściwa nie może polegać na patrzeniu na innych z góry, nie może wiązać się z okazywaniem wyższości i posiadania monopolu na prawdę. Ta niewłaściwa postawa polega na tym, że przychodzisz do kogoś i oznajmiasz mu że tylko w Kościele Katolickim jest prawda i tylko w Kościele Katolickim jest możliwe zbawienie, i oznajmieniu mu "Dobrej" Nowiny, że jak się nie nawróci to pójdzie do piekła. Więc niech posłucha jaka jest prawda i przestanie żyć w kłamstwie i taplać się w swoich grzechach. Różnie można to ujmować, ale bardzo trafnie ujął to np. papież Franciszek: "Idziesz przekonać drugiego człowieka, żeby został katolikiem? Nie, nie, nie! Idziesz z nim się spotkać, jest twoim bratem! I to wystarczy. Idź mu pomóc, a resztę zrobi Jezus, zrobi to Duch Święty" A więc nie nawraca się wymądrzaniem się i pouczaniem lecz świadectwem swojego życia. Wystarczy być gotowym pomagać bliźniemu, świadczyć mu dobro, a resztę zrobi Duch Święty.
P
partenos
8 września 2014, 09:55
"tam wejść może tylko ten, kto najpierw sam wyjdzie z siebie, swojego wygodnego świata, swoich uprzedzeń wobec ludzi, w końcu ze swojego przekonania, że jest kimś od innych lepszym". Własnie to przekonanie o tym, że jest sie lepszym od tych, co jeszcze nie poznali, bądź nie pokochali naszego Pana, od tych, co śmieją zyć i myśleć inaczej, to przekonanie jest najbardziej denerwujace u nas katolików... Rozmawiałam kiedys z pewna Szwedką, z natury bardzo dobrą i pokojowo nastawioną do świata osobą - przykro było mi usłyszec od niej, że może w teorii chrzescijaństwo jest piękne, ale katolicy przekonani o swojej wyższości i monopolu na prawdę, z góry na innych patrzący, skutecznie ją od tej religii odstręczają...
8 września 2014, 10:13
"katolicy przekonani o swojej wyższości i monopolu na prawdę, z góry na innych patrzący, skutecznie ją od tej religii odstręczają..." Doskonała wymówka, alibi. Ale de facto jedna wielka bzdura głosozna zawsze przez osoby odrzucajace katolicyzm lub jakąś cześc nauki Kościoła. Nie dajmy sobie wmówić winy, której w zdecydowanej większości katolików nie ma. 
P
partenos
8 września 2014, 10:17
Tomaszu, jesteś pewien tego co piszesz? Bo ja, choć kocham Kościół, nie mam tak idealistycznego spojrzenia jak Ty i boleję nad tym, że niestety, ale w tej  kwestii katolicy poważnie kuleją. Nie zrozum mnie źle. Nie uprawiam tu żadnej partyzantki. Uważam tylko, że samokrytyka jeszcze nikomu nie zaszkodziła... może jedynie pomóc.
8 września 2014, 12:30
Gdyby poszczególni członkowie Koscióła żyli w pełni w zgodzie z kanonami wiary, to czy by potrzebowali Kościoła? Przecież wtedy zamiast Koscioła byśmy mieli Niebo. Stąd opowiadanie, iż katolicy swoim zachowaniem osdtręczją kogoś od wiary jest bzdurą. Niestety wielu katolików lapie sie w tą pułapkę i w ten sposób pozbawia siebie i innych katolików prawa do ewangelizacji czyli głoszenia Dobrej Nowiny. Swój osąd opiera na słowach tych, co odrzucajac wiarę jednoczesnei oczekują , aby inni byli idealnie wierzącymi.
P
partenos
8 września 2014, 14:26
Ależ Tomaszu, nikt nie wymaga od nikogo bycia doskonałym. Doskonały jest tylko Bóg. A my oczywiscie to tylko Święty Kościół grzesznych ludzi... Ale przecież mamy dążyć do tego by być coraz bardziej do Niego podobnymi...i nie możemy sie z tego zwalniać. Na pewno nie staniemy się bardziej podobni, jeśli będziemy zaprzeczać swojej grzeszności, jesli nie będziemy chcieli zauważyć, że popełniamy błędy, jesli nie damy nikomu siebie upomnieć...a tak trochę robisz - pisząc to co piszesz. Nie wpadajmy w skrajności. Nasza grzeszność nas NIE PRZEKREŚLA - nikt tak nie twierdzi... Jezus w końcu przyszedł do grzeszników. Ale nie wolno nam też na tę grzeszność tak po prostu się zgadzać. Stawanie w prawdzie to między innymi codzienna konfrontacja ze swoją grzesznością i praca nad sobą. Żeby sie doskonalic, trzeba wiedzieć w czym sie kuleje... Oczywiście są i tacy, co do katolicyzmu zachecają i tacy,co od tego katolicyzmu odstręczają... Nie mam ku temu żadnych watpliwości. Jednak jesli mamy być dobrymi katolikami, nie wolno jednak zwalniać się z dawania świadectwa. Najgorszymi grzechami, jakich Jezus nie znosił, była zawsze hipokryzja i zgorszenie. Strzeżmy się przed nimi. Jeśli twierdzisz, że nasze grzechy nie mogą innych odstręczać od wiary, to wybacz... ale nie moge się z Tobą zgodzić. Nasze świadectwo nie jest czymś obojętnym i nie wpływającym na wiarę innych...Oczywiscie nic nie zwalnia niewierzących od wysiłku i poszukiwań Boga...ale oni czesto taki wysiłek podejmują, a potem spotykają takich katolików... Jeszcze dla jasności: Nikt nie odmawia nikomu prawa do bycia grzesznikiem dopóki pokornie uznaje, że tym grzesznikiem jest, a w zwiazku z tym prędzęj bije w swoje piersi niż w czyjeś... "Po uczynkach ich poznacie". Mamy obowiazek sie doskonalić. Takie artykuły mają nam po prostu pomóc uświadomić, nad czym mamy pracować, więc dziękuję jego Autorowi. A Tomaszowi dziekuję za owocną rozmowę i przepraszam jeśli przypadkiem uraziłam. :)
8 września 2014, 14:50
"Stawanie w prawdzie to między innymi codzienna konfrontacja ze swoją grzesznością i praca nad sobą. Żeby sie doskonalic, trzeba wiedzieć w czym sie kuleje." Jaki jest cel takowego własnego doskonalenia? Jaki jest cel pracy nad sobą? Bycie lepszym katolikiem? "Jednak jesli mamy być dobrymi katolikami, nie wolno jednak zwalniać się z dawania świadectwa." Co znaczy być dobrymi, a co znacyz być złymi katolikami?  "Nasze świadectwo nie jest czymś obojętnym i nie wpływającym na wiarę innych." Co znaczy świadectwo. Czy jest tym co opowiadasz, czy jest to po prostu świadczeniem życiem w zwykłych sytuacjach życiowych? ".Oczywiscie nic nie zwalnia niewierzących od wysiłku i poszukiwań Boga...ale oni czesto taki wysiłek podejmują, a potem spotykają takich katolików..." Takich, to znaczy jakich?
P
partenos
8 września 2014, 16:44
ad. 1 Jaki cel? "Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski." (Mt 5,48) ad.2 Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na to pytanie. Codzienne czytanie Biblii pomaga rozeznać, co znaczy być dobrym katolikiem/chrześcijaninem. ad. 3 Świadectwo powino polegać przede wszystkim na realizacji przykazania miłości, czyli niezależnie od tego, czy to nasza mowa czy zachowanie, jeśli łamie przykazanie miłości, to jest to antyświadectwo. (To nie znaczy, że przekreśla nas jako katolików, ale jest antyświadectwem i ma swoje konsekwencje jak każdy grzech). ad. 4 Jakich katolików? Jaki koń jest każdy widzi... Każdy, najmniejszy grzech powinien nas boleć, bo rani Miłość. Więc gdy dokonujemy samokrytyki (my katolicy), to tak jakbyśmy robili refleksję nad tym,by przestać ranić Miłość... Chrześcijanin bez tej refleksji,liczący tylko na Boże Miłosierdzie (czyli taki,co nie ma zamiaru się zmieniać, bo przecież PanBóg i tak wybaczy) popełnia grzech przeciwko Duchowi Świętemu... Miło, że pytasz.
9 września 2014, 07:56
1. Pomijając wyrwanie cytatu z kontekstu, to rzucająca się w oczy różnica pomiędzy „doskonalcie się, a „bądźcie doskonali jak Bóg”. Ale co ważniejsze – wcześniej było krótko i nakazowo: „miłujcie waszych nieprzyjaciół”. Rodzi się pytanie, kiedy człowiek sam z siebie jest w stanie wypełnić to i wszystkie pozostałe polecenia? 2. Nie ma dobrych, nie ma złych katolików. Bo nie jesteśmy w stanie zdefiniować kryterium oceny. 3. Ze świadectwami –nie ma czegoś takiego jak antyświadectwo. Zawsze i wszędzie każdym czynem świadczysz o sobie, w tym o swojej wierze.  Jestem też przekonany, iż z ilości osób, które zgorszyliśmy (w sensie biblijnym) zostaniemy rozliczeni. Ale zupełnie innym problemem jest wmawianie nam przez osoby „na obrzeżach” win i mówienie, iż skoro my grzeszymy, to ich wiara nie interesuje. Albo że odeszli z Kościoła z winy księdza, sąsiada z kościelnej ławki czy katolickiego sąsiada z podwórka. 4. Po za nielicznymi wyjątkami, zresztą zgodnie z tym co piszesz, niewierzący praktycznie zawsze na swojej drodze spotka katolików „doskonalących się”, ale nie doskonałych.  Aczkolwiek uważa iż powinien, biorąc literalnie przepisy Ewangelii, spotkać katolików doskonałych. Dlaczego więc mając oczywisty nakaz bycia doskonałymi, nimi nie jesteśmy? ​ Na marginesie, to co piszesz o samokrytyce, ja bym nazwał jednak wyznaniem grzechów i szedł droga Tradycji – Sakramentu Pokuty, a nie szukał innych dróg.
K
ktoś
9 września 2014, 08:52
Człowieku, czytaj ze zrozumieniem, a potem zabieraj głos.
M
Milik
8 września 2014, 09:05
Papież nie podkrył niczego nowego. Tak właśnie postepują świadkowie Jehowy. Oni poprostu mają c zas by porozmawiać z drugim człowiekiem w przeciwieństwie do większości duchowieństwa katolickiego.!!!!
P
partenos
8 września 2014, 10:12
"wyjście naprzeciw drugiego wyraża się przez przede wszystkim przez postawę zrozumienia dla skomplikowanego świata jego myśli, zaakceptowania zawiłości nagromadzonych w nim doświadczeń, uczuć, przeżyć, przemyśleń, grzechów i zranień" Nie chcę generalizować (bo nie znam wszystkich Jehowitów), ale zaden Jehowita, który do mnie podszedł (a było ich sporo) też nigdy ze mną w ten sposób NIE rozmawiał. Jedynie usilnie próbował przekonac mnie do swoich racji...co zresztą nie był w stanie zrobić. Nie czułam w tym miłości, ani prawdziwego zainteresowania... tylko próbę "dopięcia swego", udowodnienia swojej racji... Prawdziwe spotkanie z człowiekiemnie ma nic wspólnego z tym, co oni robia. Porównałabym to prędzej do religijnej akwizycji...Przykro mi. Bez urazy, ale proszę nie siac propagandy i przyjrzeć się jak to naprawdę wygląda - przyjrzeć szczerym sercem. Piszę to równiez do siebie i do innych katolików....
M
Milik
8 września 2014, 10:59
Ja też wiele razy rozmawiałem z Jehowami . Są rózni i ich głównym celem jak najbardziej jest agitacja. Jednak wielu ludzi tego nie czuje . Nawet O. Jacek Salijh w poradniku " Jak rozmawiać ze Świadkiem Jehowy " ten wątek podkresla.
P
partenos
8 września 2014, 11:26
Osobiście nie mam nic przeciwko rozmawianiu z nimi, choć jeśli nie znamy dobrze własnej wiary - duże prawdopodobieństwo, że damy się im zwieść. Problem w tym, że świadkowie gdy się zorientują, że ktoś zna Biblię, ich czasopisma, gdzie jedno drugiemu zaprzecza, wówczas nie chcą umówić się na kolejne spotkania. A jak ktoś wyciąga Biblię w oryginale, to wieją jeszcze szybciej i juz nigdy pod dany adres nie wracają. My katolicy mamy wobec nich kompleksy, bo zwykle nie znamy Pisma w takim stopniu jak oni, a przynajmniej tak nam sie zdaje (bo ten, co regularnie uczestniczy w Eucharystii i rzeczywiscie wsłuchuje się w czytania, to z pewnościa zna Pismo lepiej od nich). Tak sobie myslę, że w sumie dobrze, że mamy te kompleksy. Oby były motywujace i sprawiły, że w końcu Biblia stanie się naszą podstawową lekturą...
M
Milik
8 września 2014, 12:26
Ja akurat nie mam kompleksów w tym temacie. Jednak szanuję swój czas i te rozmowy nie są zbyt absorbujące. Poradnik O.Jacka jest świetną instrukcją. Znajomośc Pisma Św. jednak jest czynnikiem sprzyjającym i koniecznym w rozmowie z nimi
A
anonim
8 września 2014, 17:47
Kompletna bzdura. Najprawdopodobniej wynikająca z jedynie powierzchownej znajomości tzw. świadków Jehowy. Tzw. świadkowie Jehowy kompletnie nie są zainteresowani tym człowiekiem do którego przychodzą. Słowa które mówią nie są ich słowami, a jedynie systematycznie trenowanymi na szkoleniowych spotkaniach technikami takiego prowadzenia rozmowy aby wygłosić z góry zaplanowane kwestie. Rozmówca się nie liczy. Liczy się tylko to aby  powiedzieli to co mają zaplanowane i to jak dużo czasu komuś zajmą. KAŻDE spotkanie ma czas mierzony stoperem! I z tego czasu są rozliczani w comiesięcznych sprawozdaniach.