Tak rodzi się sekta
"Wiara w wiarę" to pierwszy krok do powstania sekciarstwa wewnątrz Kościoła. To zaś prowadzi do odejścia wiernych, którzy nie akceptują fanatyzmu.
Przełożona wita siostry: "Niech Bóg pobłogosławi kolejny dobry dzień". Czuć w niej serdeczność i miłość do dziewczyn, które opuściły świat i weszły na drogę powołania. Ale zaraz, jakby na jednym tonie, przełożona zmienia się w pryncypialną wizjonerkę: "Wasz pobyt poza klasztorem wiąże się z niebezpieczeństwem". A przecież siostry Anna i Łucja opuszczają klasztor, by pomagać w parafii ks. Stefanowi. Przełożona więc napomina: "Każda z was może zostać splamiona złem. Dziś w nocy stała się rzecz niezwykła. Zły duch odważył się zaatakować. Będziemy się modlić za Annę i za wszystkie siostry, które mogą się stykać z brudem i złem". Tak oto "szatański" sen Anny staje się iskrą rozpalającą skrywane dotąd namiętności, fałszywą religijność, fanatyzm połączony z obłędem.
Przełożona "bombarduje" miłością młode siostry, delikatne i nadwrażliwe, pełne naiwnej i nieugruntowanej wiary. Funduje im dwubiegunowy obraz świata. Na zewnątrz jest tylko zło, także w strukturach Kościoła, który zbliża się do upadku. Musi więc nadejść wiosna Kościoła, i to właśnie "nasz zakon" ma być jej zwiastunem. Trzeba tylko odciąć się od świata, zamknąć w klasztorze, a mury zabezpieczyć drutem kolczastym. Diabeł może co prawda przekraczać wszystkie zasieki, ale "we wspólnocie miłości" na pewno zostanie pokonany.
Tak rodzi się sekta.
Prorok ostrzegał
Film Barbary Sass "W imieniu diabła", który wchodzi na ekrany 16 września, opowiada o mechanizmach powstawania sekty. Inspiracją są niedawne wydarzenia w klasztorze Betanek w Kazimierzu nad Wisłą - film nie jest zapisem tych dramatycznych wydarzeń. To fikcja, ale przejmująco realistyczna. Sass stawia w niej pytanie, ile w naszej "normalnej" religijności znajdziemy myślenia sekciarskiego. Diagnoza nie jest optymistyczna. Obraz przywołuje na myśl słowa Thomasa Mertona, że rzekome "życie wewnętrzne" może być "tylko heroiczną i bezsensowną ucieczką od rzeczywistości. Pod pozorem, że to, co wewnątrz, jest naprawdę prawdziwe, duchowe, nadnaturalne i tym podobne, pielęgnuje się pogardę i niedbałość o to, co zewnętrzne, jako ziemskie, zmysłowe, materialne i sprzeczne z dobrem. Jest to niedobra teologia i zły ascetyzm".
Jaka to więc teologia? Taka, o której pisał współczesny nam prorok ks. Józef Tischner: "Nikt jakoś nie jest w stanie przekonać mnie, że dziś największym niebezpieczeństwem chrześcijaństwa jest ateizm i laicyzm. Widzę na co dzień większe niebezpieczeństwo. I myślę sobie, że jeśli Bóg - po latach rozkwitu - dopuści jakieś nieszczęście na nasz Kościół i naszą wiarę, to przyjdzie ono nie z zewnątrz, ale od wewnątrz: z krzykliwej wiary nie w Boga, ale wiary w wiarę".
Wiara w Boga jest zawsze "niepewna" i "wątpliwa", nawet jeśli mocna, to jednocześnie krucha, "oświecona niewiedza" (Mikołaj z Kuzy). Wiara w wiarę natomiast zawsze przeradza się w ideologię, która jest zaprzeczeniem poszukiwania, a tylko nieustanne poszukiwanie prowadzi nas do odkrycia Sensu i - jak pisał niedawno w "Tygodniku" Piotr Sikora - do świadomości, że istnieje Wzorzec, który nadaje absolutną wartość temu, kim jestem.
Wiara w wiarę to pierwszy krok do powstania sekty - albo do sekciarstwa wewnątrz Kościoła. To zaś jest bardziej niebezpieczne niż sama sekta, bo prowadzi do odejścia z "instytucji" wiernych, którzy nie akceptują fanatyzmu. I nie pocieszałbym się, że pozostaną tylko ci, co prawdziwie wierzą i są oddani Kościołowi. Takie myślenie to nie tylko dezynwoltura, to po prostu odejście od Ewangelii. Poza tym trzeba wtedy na nowo zdefiniować, co to znaczy "prawdziwie wierzyć" i "być oddanym".
W filmie Sass siostra Anna wprawdzie uciekła z sekty zakonnej, ale do Kościoła już nie wróciła.
Strój faryzeusza
Dziewczyna trafiła do zakonu, będąc na rozstajach życiowych dróg. W klasztorze spotkała dwie osoby doskonale wyczuwające jej zagubienie i niepewność: przełożoną i sprowadzonego przez nią spowiednika, o. Franciszka. Przełożona to postać opętana jednocześnie mistycznym i erotycznym szaleństwem. Jej fanatyczne dążenie do "wiosny" Kościoła, coraz bardziej - jak mówi - zdemoralizowanego i zdegenerowanego, to próba wyparcia z siebie przeszłości (czy też teraźniejszości?), a może chęć samousprawiedliwienia, to faryzeizm w czystej formie: zakłamanie i hipokryzja połączone z wiarą... w co? W wiarę.
Podobnie rzecz się ma z o. Franciszkiem, który zastąpił ks. Stefana, bo ten był przedstawicielem zewnętrznego, brudnego świata. To podejrzana persona: ksiądz czy może były ksiądz? Prowadził misję w Kongu. Przełożona mówi o nim, że "cały jest wypełniony miłością i dobrocią". Zdejmuje z sióstr odium grzechu poprzez magiczne rytuały i cielesne zbliżenia. Robi wrażenie typa wulgarnego, skrzywionego seksualnie, a za retoryką religijną pełną patetycznych uniesień kryje się perwersyjna żądza zniewolenia duchowego i cielesnego.
Sass obrazuje w tych dwóch postaciach mentalność faryzejską, opisaną przez Hannę Malewską. Najtwardsze słowa Chrystusa - podkreślała - legendarna redaktorka "Znaku" - padły przeciw faryzeuszom, a więc ludziom wiary niezmąconej żadną wątpliwością: "Faryzeusz w ciągu wieków zmieniał swój strój (...), stawał się nawet obleśnie pokorny, ale nie zmieniał swego fundamentalnego przeświadczenia, że jest solą ziemi, która nigdy nie zwietrzeje". Inni się zatracają, nie on. Ma sumienie czyste jak wypolerowane szkło. Jest w nim "całkowita nieuległość Bogu" i "całkowita uległość sobie". Faryzeusz ma ekskluzywną wiedzę, czego Bóg od nas wymaga. Z niej rodzi się fałsz samowystarczalnej pychy, wynikający z wiary w wiarę, a nie w Boga.
Na przykładzie przełożonej i o. Franciszka widać, jak faryzeizm w Kościele może prowadzić do tragicznych skutków, dramatów ludzkich, z których nie ma dobrego wyjścia. Bo współczesny faryzeusz, podobnie jak ten biblijny, nie zna miłosierdzia, jest "typowym kapitalistą skarbów duchowych", uzurpującym sobie prawo do wyroków i naznaczania pokuty. Sam jednak boi się Boga. Dba o czystość Kościoła, ale odwraca znaczenie tych słów, w swej gorliwości zatracając poczucie tego, co dobre i złe. W Polsce, diagnozowała Malewska, dominuje faryzeizm "poczciwy", przy czym ta "poczciwość" może odkryć swoje przerażające oblicze: "Dla jednostki, jak i dla społeczności chrześcijańskiej nie ma nic groźniejszego jak bezpieczne, faryzejskie poczucie wyższości moralnej".
Tu nie ma miejsca dla Boga.
Szatan jest blisko
Sass sugeruje, że za przełożoną ciągnie się smuga mrocznej przeszłości. Manipuluje dziewczynami (fikcyjne łzy na wizerunku Matki Bożej), pokazuje im swoje rzekome stygmaty. Gardzi ciałem i jest nim jednocześnie zafascynowana. Wyznaje Annie: "Ostatnio zrozumiałam, że Matka Boża woli, jak mam odkryte ciało, wtedy lepiej przenikają do mnie jej znaki. Czuję wtedy gorąco, jakby przenikał mnie ogień". Nosi w sobie grzech przeszłości popełniony w "brudnym świecie", którego teraz nienawidzi, bo utożsamia z nim własny niezabliźniony dramat. Ta świadomość radykalizuje ją moralnie. Kobieta staje się bezwzględna, sądząc, że oczyszcza swoje wnętrze i ratuje innych. Ale to pozory, bo w klasztorze "nie ma już Boga", jak mówi zbuntowana Łucja i jako pierwsza ucieka w nocy z opętanej twierdzy.
Przełożona coraz bardziej zatraca umiejętność rozróżniania między rzeczywistością a imaginacjami: "Święta Maria przekazała mi dziś następny znak: mamy odsunąć się od świata, który jest pełen zła, mamy odsunąć się od Kościoła, który uległ demoralizacji, zgadza się na brudne zasady tego świata i dlatego jest zgubiony, ale my jesteśmy powołane do wielkiej miłości Boga". I apeluje do dziewczyn, by nie zostawiły jej samej, tym bardziej że szatan jest blisko. Błaga siostry o pomoc i publicznie się biczuje.
Szaleństwo połączone z ekstazą. Religia spleciona z erotyką.
Archimedes i Jezus
Przełożona i o. Franciszek tworzą w klasztorze stan psychozy, z którego nie będzie można się wyrwać. Lęk paraliżuje duszę i ciało. Najważniejsze, to bać się Boga. A jeśli boimy się Boga, boimy się wszystkiego. Wówczas nie ma w nas radości, brak nam odwagi. Gdybyśmy ufali Bogu - pisze Mnich Kartuski - nie lękalibyśmy się ani świata, ani ciała, ani cierpienia, ani przeszłości czy przyszłości, ani bliźnich, ani samych siebie.
Strach przed Bogiem zabija nasze człowieczeństwo. W filmie Sass ten strach przybiera formy ekstremalne. Jest narzędziem władzy: bo ludźmi zalęknionymi łatwiej manipulować.
Próbę zerwania psychozy podejmuje usunięty przez przełożoną ks. Stefan. Usiłuje wyrwać Annę z klasztornej warowni. Wyznaje dziewczynie, że chce ją ratować przed diabłem, że przełożona to dobra chrześcijanka, ale jak każdy "ma prawo do błędu". Kapłan wcale nie mówi prawdy. Ale jego postawa obrazuje rzeczywisty problem: tłumaczenia postaw sekciarskich, które utożsamia się z katolicyzmem ludowym, zamiast nazwać je po imieniu, słyszymy w świecie rzeczywistym. To także konsekwencja faryzeizmu i wiary w wiarę.
Tadeusz Sobolewski trafnie podsumował finał "W imieniu diabła": "Końcowy obraz jest znamienny i mocny: w opustoszałym klasztorze, z którego policja wyprowadziła heretyczki, leży na ziemi rozbita figura Matki Boskiej - znak utraconej religii. Próba jej samozwańczego zreformowania okazała się fałszywa: w tym nie ma Boga. Ale po tym traumatycznym doświadczeniu nie ma też powrotu do Kościoła, takiego jaki jest. Wymaga on zreformowania, ale nikt nie wie, jak ma wyglądać reforma - jej próby prowadzą do demontażu samej religii. Czy nie jest to problem polski?".
Odpowiedź nasuwa mi się jedna: że chodzi tu o prawo Archimedesa, które zastępuje nam Ewangelię. Zamiast podać rękę tonącemu (a może być nim każdy z nas), nie pytając go o nic, my mu groźnie i pryncypialnie tłumaczymy, że gdyby znał i stosował w życiu prawo Archimedesa, to nie znalazłby się w takim położeniu. Tylko że tak postępuje wierzący w swoją wiarę faryzeusz, a nie chrześcijanin. W rezultacie ów tonący pogrąży się w otchłaniach wód. Albo zostanie uratowany przez kogoś spoza Kościoła, kto poda rękę bez zbędnych słów. I będzie to zapewne ręka ewangeliczna.
Wyznawcami "prawa Archimedesa" byli zarówno przełożona zakonu, jak i ks. Stefan. Ona w wersji ekstremalnej, prowadzącej do obłędu, on - w wersji pragmatycznej, kościelnej. Nie ma w tym ewangelii, a więc Jezusa. Jak zatem ma wyglądać reforma Kościoła? Sprawa wydaje się prosta: Ewangelia ponad prawem Archimedesa!
Sprawa wydaje się prosta...
Ks. Andrzej Luter jest filmoznawcą, asystentem kościelnym Towarzystwa "Więź", współpracuje z "Tygodnikiem" i miesięcznikami "Kino" oraz "Dialog".
Skomentuj artykuł