To nie są już czasy Prymasa Tysiąclecia
Z metropolitą warszawskim, abp. Kazimierzem Nyczem, rozmawiają Sebastian Duda i Tomasz Kot SJ
Chcielibyśmy z początku zapytać o model funkcjonowania Kościoła we współczesnej Polsce. Z tego co wiemy, Ksiądz Arcybiskup sugeruje, że po 1989 r. nie jest już mu potrzebny jeden przywódca na miarę Prymasa Tysiąclecia. Istotniejszy staje się wymiar lokalny: poszczególnych diecezji i biskupa diecezjalnego. Co staje się istotnie ważne w posłudze biskupa w takiej sytuacji? Czego do tej pory nie zauważaliśmy wyraźnie?
Takie rozumienie Kościoła nie wynika z przemian roku 1989, tylko z teologii II Soboru Watykańskiego. Została tutaj wyeksponowana funkcja i pozycja Kościoła partykularnego, czyli diecezji i biskupa, i nie ma żadnych pośrednich elementów teologicznych, eklezjologicznych, a nawet prawno-kanonicznych, które byłyby elementami pośrednimi między biskupem Rzymu a konkretną diecezją w Kościele. Tak zaczęło się dziać po II Soborze Watykańskim w całym Kościele. U nas w Polsce, ze względu na komunizm, potrzebne było podkreślenie jedności przez mocną pozycję prymasa i przewodniczącego episkopatu w jednej osobie i to się wiązało także konkretnie z osobą prymasa Wyszyńskiego, który miał na tamte czasy – dziś o tym wiemy – dobry sposób sprawowania urzędu przewodniczącego KEP, wspartego przez specjalne uprawnienia. Natomiast po 1989 r. sytuacja wróciła do kościelnej, eklezjologicznej normy i myślę, że wszystko to, co jest między, to znaczy KEP i różne komisje, mają naturę służebną wobec diecezji. Żeby biskupi nie musieli robić wszystkiego pojedynczo, pewne rzeczy robimy razem i reprezentujemy głos Kościoła w tych sprawach, które są potrzebne. Myślę, że ta służebność KEP i przewodniczącego jest potrzebna, gdy trzeba zabrać głos w sprawach dotyczących życia społecznego, politycznego czy etycznego, zagadnień edukacji czy życia rodzinnego, gdy potrzeba pewnej ogólnej oceny lub podsumowania. Zatem, nie lansuję tutaj swoimi poglądami czegoś nowego. Jestem zwolennikiem tego, by Kościół partykularny miał swoją pozycję w relacji do biskupa Rzymu, czyli do Kościoła powszechnego, a jednocześnie by wszystkie inne struktury „pośrednie” służyły Kościołowi diecezjalnemu.
Jakie są obecnie najbardziej wymagające uwagi, „strategiczne” sektory w archidiecezji warszawskiej?
Dla mnie nie ulega wątpliwości, że – nie tylko w archidiecezji, ale także w Kościele powszechnym, więc i w Kościele w Polsce – przede wszystkim potrzebne jest teraz uświadomienie wszystkim wiernym, zwłaszcza świeckim, że są Kościołem. Chodzi o ich aktywność i apostolstwo w Kościele. Myślę, że to jest problem, który widać na poziomie parafii i diecezji. Dzisiaj w sytuacji społeczeństwa pluralistycznego, także w sprawach religijnych, bez udziału świeckich nie jesteśmy w stanie dotrzeć z Ewangelią wszędzie tam, gdzie Chrystus nas posyła. Nas, to znaczy cały Kościół, nie tylko biskupa i księży, których głos bardzo często dociera jedynie do drzwi kościołów. Misję niesienia Ewangelii możemy spełnić tylko przez upodmiotowienie całego Kościoła. Czyli powrót do apostolstwa świeckich. I to jest, moim zdaniem, najważniejsze zadanie i priorytet Kościoła dzisiaj. Druga sprawa to wielostronna pomoc rodzinie jako takiej, czyli duszpasterstwo rodzin w najszerszym wymiarze. My, nie tylko w wychowaniu szkolnym ale także i w życiu parafialnym, nie zastąpimy rodziny. Możemy ją jedynie lepiej lub gorzej wspomóc. W zeszłym roku, wg GUS, zostało zawartych 240 tys. małżeństw i w tym samym czasie doszło do 70 tys. rozwodów. To jest tylko wymiar skrajnej patologii rodziny, w której się ona rozpada. Należy jednak pamiętać o innych trudnościach, np. gdy z powodu przestawienia hierarchii wartości rodzina nie ma czasu na wychowanie dzieci, bo najważniejsza stała się kariera zawodowa i awans społeczny. Urodzenie dziecka jest odsuwane na późniejsze lata, a nawet gdy się ono pojawi, to nie ma komu je wychowywać, bo rodzice wracają do domu spracowani i zmęczeni. To jest kwestia przepowiadania właściwej hierarchii wartości w życiu człowieka i w życiu rodziny, wobec zadań, które nam Pan Bóg postawił. Pamiętając o jego słowach „rośnijcie, rozmnażajcie się i czyńcie sobie ziemię poddaną”, wydaje mi się, że myśmy odwrócili kolejność tego wszystkiego.
Co zatem trzeba by konkretnie zmienić w tradycyjnym duszpasterstwie, by nastąpiła rzeczywiście aktywizacja wiernych świeckich w Kościele?
Zacznijmy od skutku. Jeśli chcemy być np. bardziej zadowolonymi ze świata mediów, a nie tylko narzekać, że mają one negatywne działanie, to trzeba uczestniczyć także w religijnej formacji ludzi świata mediów. To samo dotyczy polityki. Narzekamy często na wymiar etyczny życia politycznego, słabo obecny, bo albo ludzie są do tego nieprzygotowani, albo są apostolsko mało odważni i zostawiają wymiar etyczny w domu, nie wnosząc go w politykę. To są skutki. A naprawą na poziomie przyczyny byłoby przedłużenie na okres życia dorosłego religijnej, apostolskiej i eklezjalnej formacji ludzi świeckich w Kościele. A my poprzestajemy na etapie bierzmowania. Między bierzmowaniem a końcem studiów, czyli początkiem aktywności zawodowej człowieka, jest długi okres ok. 8-10 lat.
Nie da się wychować człowieka na zapas. Nie da się uczyć na zapas. Tak czasem księża myśleli, że przy okazji pierwszej komunii powinni wszystko powiedzieć o spowiedzi, by wystarczyło to na całe życie. Więc uczyli dzieci o grzechu przeciw szóstemu przykazaniu, który ewentualnie mógł stać się problemem za kilka lat. Kluczem duszpasterstwa jest formacja nie tylko na etapie szkolnym, ale także później. Jeśli dziś spotykam dziennikarza, którym mogę się chlubić – jest przejrzysty, nie goni za sensacją, jest dobrym profesjonalistą liczącym się z odpowiedzialnością etyczną – to najczęściej dowiaduję się, że miał on w swoim życiu dobrego duszpasterza akademickiego, członkiem jakiejś wspólnoty lub ruchu. To jest formacja, o którą mi chodzi.
Warszawa jako miasto stołeczne jest dość szczególnym przypadkiem na tle całej Polski. Jest tu mniejszy niż gdzie indziej związek wiernych ze wspólnotami parafialnymi. Jakie tutaj konkretne formy duszpasterskie by Ksiądz Arcybiskup widział?
Myślę, że nie zastąpimy unowocześnionych form tradycyjnych, czyli parafii i działających w nich ruchów i wspólnot. Boję się, owszem, że może stać się to, co np. dzieje się w Kościele we Francji, gdzie ruchy oderwały się od eklezjalnego zwornika, jakim jest parafia. Gdy 30 lat temu Oaza odrywała się od parafii, przeżywała potężny kryzys. Podobny problem dotyka dziś ruch Rodzin Nazaretańskich. Czyli potrzebna jest parafia, która od 2 tys. lat pełni funkcję zasadniczą w ramach potrójnej misji Kościoła – słowo, sakrament i miłość – ale uzupełniona o formy nowe. W czasie wizytacji oceniam parafię i stopień jej zaangażowania w Kościół warszawski na podstawie tego, czy spełnia swoje podstawowe funkcje i czy ma w sobie potencjał ruchów i wspólnot nie tylko wśród dzieci, bo to jest najprostsze. Miarą dla mnie jest to, czy jest rada parafialna, jaka jest i czy są w niej przedstawiciele wszystkich rzeczywiście istniejących w parafii grup, nie tylko np. bielanek, ale wszystkich grup i ruchów, które obejmują ludzi w sile wieku. Dzisiaj w duszpasterstwie rodzin są ruchy i wspólnoty jak np. Kręgi Domowego Kościoła, które byłyby punktem odniesienia dla innych rodzin, by małżeństwa mogły przyjść nie tylko do księdza czy poradni, ale miały także grupę wsparcia.
Specyfika Warszawy to także niski wskaźnik praktyk religijnych, zatem jest tu duża liczba ludzi żyjących na marginesie Kościoła, rzadko przychodzących do parafii, czy ludzi obojętnych religijnie. Jaka jest troska Kościoła o tych ludzi i kto w Kościele powinien się o nich troszczyć?
Cały Kościół powinien się o tych ludzi troszczyć. Jednak łatwiej jest tu wiernym świeckim niż księżom. W czasie wizyty duszpasterskiej ksiądz często zastaje zamknięte drzwi, których nie może przecież forsować. Rzeczywiście jest to problem. Im większe miasto, tym większy stopień wykorzenienia i anonimowości. Na przykład w nowych osiedlach na obrzeżach Warszawy jest wielu ludzi, którzy aktywnie włączają się w nowo powstałe parafie, ale też są tacy, którzy chcą pozostać anonimowi. Dopiero przez różne sposoby działania parafii, księdza i sąsiadów udaje się związać tych ludzi z parafią. Mamy tu do czynienia z anonimowością, która wynika nie tylko z wielkości miasta czy parafii, ale także z pewnych modnych potrzeb współczesnego człowieka. Nie dotyczy to zresztą tylko parafii. Proszę zauważyć, że wiele nowych rezydencji wokół Warszawy jest otoczonych wysokim murem, za którym stróżują psy. Być może, że człowiek zmęczony pracą i związanymi z nią kontaktami w mieście, chce być wreszcie w domu sam.
Problemem Warszawy jest także wykorzenienie jej mieszkańców. Około 70% populacji stanowią ludzie, którzy przybyli tu w ciągu ostatnich 40-50 lat. Ponadto ludzie najnowszej fali migracji traktują Warszawę jako miejsce pracy od poniedziałku do piątku, a ich właściwym środowiskiem relacji, także parafialnym, pozostaje miejsce, z którego pochodzą i do którego wracają na weekend: to są miasta tak odległe jak Poznań, Kraków czy Gdańsk. To są trudne problemy duszpasterstwa dla parafii warszawskich. Podobne wyzwanie stanowi duża obecność ludzi niewierzących. W przypadku parafii należących do diecezji tzw. ściany wschodniej, gdzie wciąż jeszcze do Kościoła chodzą prawie wszyscy, priorytetem ewangelizacyjnym jest pogłębienie wiary parafian. W Warszawie natomiast przed parafią oprócz pogłębienia religijności wszystkich wiernych, tak by nie pozostawała ona jedynie na poziomie religijności ludowej, stoi także ważne zadanie preewangelizacji: dotarcia do ludzi, którzy do Kościoła nie przychodzą i otwarcie ich na wartości chrześcijańskie.
Jakie formy preewangelizacji Ksiądz Arcybiskup ma na myśli?
Różne. Na przykład Emanuel w kilku parafiach organizuje kilkumiesięczne przygotowanie ewangelizatorów, którzy potem idą do szkół, na uczelnie czy na ulicę. Skutkiem takich działań, prowadzonych przez księży, ale przede wszystkim wiernych świeckich, jest np. powstanie w jednej z parafii nowej grupy ludzi dorosłych, którzy nazwali się Uniwersytetem Trzeciego Wieku, a na Uniwersytecie Warszawskim powstała kilkudziesięcioosobowa grupa studentów, którzy najprawdopodobniej nie przyszliby do parafii. Takich form trzeba szukać. Ogromnie dużo mogą zrobić tu zaangażowani świeccy, jeśli w parafii nie są zamknięci w sobie.
Ostatnio często powraca w Kościele temat tradycjonalistów. Nastąpiło uznanie mszy w rycie trydenckim za równoprawną z rytem posoborowym. Z inicjatywy papieża Kongregacja Biskupów cofnęła ekskomunikę biskupom konsekrowanym w 1988 r. przez abp. Marcela Lefebvre’a bez zgody Jana Pawła II. Jak wygląda w Kościele warszawskim sytuacja tradycjonalistów w praktyce, jaka jest ich obecność i jaka jest wobec nich duszpasterska postawa biskupa?
W archidiecezji warszawskiej są trzy miejsca, gdzie odprawiana jest msza św. w rycie trydenckim: na Starym Mieście, przychodzi tu niewielka grupa wiernych; w Brwinowie, przychodzi tam ok. sto osób i w Łomiankach, gdzie msza św. trydencka jest odprawiana raz w miesiącu. Większego zainteresowania w archidiecezji nie stwierdziłem. Wszędzie tam, gdzie sprawowana jest msza św. w rycie trydenckim, jest ona dodatkową mszą oprócz zwyczajnie przewidzianych, tak by ludzi przywiązanych do konkretnej godziny nie przymuszać do uczestnictwa w mszy trydenckiej. Dotychczas na terenie naszej diecezji formalnie nie istnieje Bractwo Piusa X, ale w kilku diecezjach ma swoje punkty. Zdjęcie ekskomuniki z tych czterech biskupów nie oznacza dla nich rozwiązania problemu. To jest dopiero początek drogi ku pełnej jedności. To jest także kwestia przyjęcia całej nauki II Soboru Watykańskiego. Dlatego myślę, że papież Benedykt XVI wraz ze swoimi współpracownikami będzie cierpliwie z nimi rozmawiał i czekał na konkretne postawy zmierzające ku jedności. Czym innym jest odrębność pewnego rytu, a czym innym kwestia doktrynalnej zgodności z całym Kościołem i uznanie wszystkiego tego, co abp Lefebvre zanegował w II Soborze Watykańskim.
Zmieńmy nieco temat. Relacje Państwo-Kościół w wymiarze diecezjalnym: jak wygląda współpraca z samorządem lokalnym? Jakie są pola wspólnej troski archidiecezji i samorządów o społeczność lokalną?
Jestem bardzo wrażliwy na tę kwestię od początku mojej biskupiej posługi zarówno w Koszalinie, jak i teraz w Warszawie. Nie traktuję tego jako czegoś nadzwyczajnego. Cały czas powtarzam to sobie samemu i samorządowcom: my służymy tym samym ludziom, choć w różnych aspektach. Kościół czyni to przede wszystkim w wymiarze duchowym, ale nie tylko, bo przecież jego działalność dotyczy także np. sektora edukacyjnego czy charytatywnego. Wiele możemy zatem robić wspólnie. To też odnosi się do konkordatowej zasady, która mówi nie tylko o autonomii, ale także o współpracy. Powtarzam to księżom proboszczom oraz samorządowcom: jeśli w gminie Pana czy Pani proboszcz próbował rządzić, to proszę go pogonić, bo on nie jest od tego. Trzeba przestrzegać i bronić autonomii, ale też z drugiej strony nie należy ingerować w życie parafii. Przy zachowaniu autonomii pola współpracy są naprawdę rozległe.
Co roku organizuję opłatkowe spotkanie, na które zapraszam wszystkich samorządowców: prezydentów, burmistrzów, wójtów oraz przewodniczących rad. Ostatnio na 86 zaproszonych przyszło ponad 70, czyli właściwie z każdej gminy obecny był jakiś reprezentant. Spotkanie to stwarza okazję do chwili refleksji ale także do osobistej rozmowy. Ogólnie mówiąc, są trzy najważniejsze dziedziny współpracy. Pierwszą jest edukacja, czyli katecheza w szkole i szkoły katolickie. Na terenie archidiecezji funkcjonuje 10% wszystkich szkół katolickich w Polsce.
Druga dziedzina współpracy to szeroko pojęta współpraca charytatywna. Nie chodzi oczywiście o zastępowanie MOPS-u, GOPS-u czy jakichkolwiek innych ośrodków pomocy społecznej. Mimo wszystko ksiądz w parafii ma lepsze rozeznanie potrzeb ludzi ubogich przez to, że zna ich osobiście, że choćby przy okazji wizyty duszpasterskiej ma możliwość poznania ich sytuacji, a co jest bardzo trudne dla pracowników służb społecznych wielkich dzielnic. To stwarza możliwość wymiany informacji. Współpraca ta może dotyczyć np. ferii dla dzieci ubogich, które organizują niektóre parafie, a gmina dotuje. Innym przykładem na poziomie diecezji jest Caritas, która prowadzi wiele dzieł powierzonych przez samorząd. Trzecia dziedzina współpracy to wspólna troska o dziedzictwo kultury narodowej. Są takie gminy w diecezji warszawskiej, podobnie zresztą jak w całej Polsce, w których jedynym zabytkiem jest kościół. Tu współpraca jest nieodzowna. Oczywiście do troski parafii należy codzienna pielęgnacja takich zabytków, ale gdy jest potrzeba poważniejszych konserwacji, nieodzowna jest współpraca z samorządem. Współpraca dla dobra ludzi w tych trzech wymiarach jest bardzo potrzebna.
W Warszawie mamy do czynienia z wyjątkową koncentracją mediów elektronicznych i tradycyjnych, działa tu także wiele instytucji kultury. Jakie to ma znaczenie dla Kościoła warszawskiego, jakie daje możliwości? Jakie stawia wyzwania?
To prawda, Warszawa jest także pod tym względem diecezją specyficzną. Jest tu koncentracja świata polityki na skalę niespotykaną w żadnej innej diecezji. Nie można zatem unikać kontaktu z tym środowiskiem, także kontaktu duszpasterskiego. Podobnie jest z mediami, szczególnie o zasięgu ogólnokrajowym, w których wypowiedź ma znaczenie zupełnie inne niż w mediach o zasięgu lokalnym. Staram się nie unikać wypowiedzi dla tych mediów, jednak przestrzegam takiej zasady, że nie ma głosu jednoosobowego Kościoła w Polsce. Kościół w Polsce to nie są województwa, z których każde ma jednego premiera. Każda diecezja jest osobnym Kościołem w takim znaczeniu, że w każdym Kościele diecezjalnym, pozostającym w łączności z Rzymem, obecny jest cały Kościół. Kościół powszechny nie jest sumą Kościołów partykularnych diecezji, to diecezja jest partykułą, cząstką Kościoła. Podobnie jak partykułą nazywamy cząstkę, którą odłamujemy od hostii. Wiemy, że jest w niej obecny nie kawałek Pana Jezusa, ale cały Jezus. W Kościele diecezjalnym, który ma swojego biskupa, następcę jednego z Dwunastu, obecny jest cały
Kościół, pod warunkiem że jest złączony z Rzymem, to znaczy uznaje prymat biskupa Rzymu. W ten sposób Kościół, który założył Chrystus, istnieje w Kościołach partykularnych. Zatem, jeśli przewodniczący KEP wypowiada się w kwestiach dotyczących wiary i moralności, to wypowiada się jako biskup, w imieniu kolegium biskupów Kościoła w Polsce. Jeśli wypowiada się w kwestiach poglądów dotyczących np. polityki prorodzinnej, o których dyskutujemy podczas spotkań KEP, to ma ku temu pewne umocowanie płynące z naszych głosowań czy ustaleń. Gdy zaś jestem zaproszony osobiście do tego typu wypowiedzi w mediach, to się wymawiam tym, że nie mam umocowania prawnego, tak jak przewodniczący KEP. Natomiast jeśli chodzi o wypowiedzi dotyczące ściśle spraw związanych z Kościołem i diecezją, każdy biskup ma swój własny głos.
Wspomniał Ksiądz Arcybiskup o polityce prorodzinnej. Czy mamy ją w Polsce?
W ciągu ostatnich dwóch, trzech lat w końcu zaczęliśmy o niej myśleć i mówić. Sądzę, że dopiero teraz – i szkoda, że tak późno– zaczyna dokonywać się istotne rozróżnienie między polityką socjalną i prorodzinną. Do tej pory, niestety, była to przede wszystkim polityka socjalna: ona troszczyła się o pomoc tylko biednym rodzinom. Natomiast polityka prorodzinna zaczyna się wówczas, gdy rodzinę wspiera się niezależnie od jej statusu materialnego, a tylko dlatego, że jest rodziną i ma dzieci. Obecnie we Francji współczynnik dzietności wynosi ok 2,1 dziecka przypadającego na jedną kobietę, a w Polsce wynosi on 1,3 – co daje nam ostatnie miejsce w Europie. Niektórzy tłumaczą to liczną we Francji populacją muzułmanów. Ale, wg socjologów, nawet gdyby stanowiła ona 10-15% całej populacji, to i tak nie byłoby to w stanie zmienić współczynnika dzietności w skali całego kraju. Jest to raczej wynikiem 20 lat porządnej polityki prorodzinnej. Zbyt długo wydawało się nam, że mamy wszystko najlepsze, a gdy w innych państwach pojawiały się lepsze wyniki, zazwyczaj to deprecjonowaliśmy. Skutki polityki prorodzinnej są zauważalne po ok 10--15 latach.
Przed nami zatem długa droga. I nie jest to kwestią jedynie bogactwa państwa, ale także np. prowadzenie polityki prorodzinnej, nie dając każdemu zasłużonej ulgi podatkowej proporcjonalnej do liczby dzieci, niezależnie od jego statusu materialnego. Inaczej znów ograniczymy się do polityki socjalnej.
Mamy coraz więcej ludzi rozwiedzionych, wchodzących w związki niesakramentalne. Czy w archidiecezji warszawskiej działalność duszpasterska powinna przyjąć jakąś szczególną formę?
Myślę, że pod tym względem jesteśmy sporo spóźnieni. Pamiętajmy, że od „Familiaris consortio”, w której papież poświęcił osobny rozdział duszpasterstwu ludzi żyjących w niesakramentalnych związkach małżeńskich, minęło już 30 lat. A myśmy niewiele w tym kierunku zrobili, choć można było. I nie chodzi o to, by organizować dla nich jakieś getto, oni sami też by tego nie chcieli. Należy bardziej uwzględniać ich w codziennym duszpasterstwie parafialnym czy w rekolekcjach parafialnych, tak by możliwe było ukazanie, jak bardzo są oczekiwani w Kościele, potrzebni Kościołowi, mimo iż nie mogą w pełni uczestniczyć w Eucharystii.
Sugeruje Ksiądz Arcybiskup, że duszpasterstwo ludzi żyjących w niesakramentalnych związkach małżeńskich powinno być raczej zadaniem każdej parafii, niż jakiegoś specjalistycznego duszpasterstwa?
Proszę zwrócić uwagę, że na przestrzeni ostatnich 20 lat liczba rozwodów utrzymywała się, niestety, na poziomie ok. 50 tys. rocznie. Czyli w sumie dziś jest przynajmniej ok. miliona małżeństw, które rozpadły się w ciągu 20 lat, i 2 mln ludzi rozwiedzionych. Prowadzenie duszpasterstw specjalistycznych dla tych ludzi poza parafią, tworząc odrębne grupy tak by ich nie piętnować, było możliwe dawno temu. Dziś każda parafia musi być zatroskana duszpastersko o tych ludzi. To jest duży problem i nie da się mu zaradzić małymi środkami. Jeśli zaś chodzi o duszpasterstwa specjalistyczne, jak duszpasterstwo np. lekarzy czy innych grup, to powstawały one w latach sześćdziesiątych z inicjatywy takich biskupów jak Wojtyła, Tokarczuk czy Stroba. To była odpowiedź na zlikwidowanie przez władze państwowe różnorakich stowarzyszeń katolickich działających w ramach pewnych grup zawodowych. Dzięki utworzeniu takich duszpasterstw możliwe było kontynuowanie działalności tych grup. Dziś Kościół nie musi już organizować przestrzeni dla tych grup zawodowych, bo mogą one swobodnie działać same. Natomiast dobrze się dzieje, gdy w parafii jest miejsce dla ludzi, którzy wywodzą się z różnych środowisk, a łączą ich wspólne potrzeby duchowe, na które Kościół powinien odpowiedzieć. Potrzeby duchowe polityka, lekarza czy kogokolwiek innego nie są wcale różne. Może na nie odpowiedzieć duszpasterstwo ludzi dorosłych, czy, posługując się terminem mało zakorzenionym w Polsce, katecheza dla dorosłych, która, jak to wynika z dokumentów soborowych czy posoborowych, jest pierwszą i najważniejszą formą katechezy. Wciąż aktualne jest stare powiedzenie: „Pan Jezus uczył dorosłych, dorośli uczyli dzieci, a Jezus je błogosławił; my natomiast uczymy dzieci, a dorosłych błogosławimy”. Wydaje się nam, że sami zastąpimy dorosłych i rodziców. Ale to nie możliwe.
Czy myśląc o innych wyznaniach chrześcijańskich lub wyznawcach innych religii, uważa Ksiądz Arcybiskup, że potrzebne są nowe formy dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego?
W Polsce poza Śląskiem Cieszyńskim, w okolicach którego się wychowałem, ze względu na ważną obecność protestantów, i białostocczyzną, gdzie żyje wielu prawosławnych, tak naprawdę codziennego i całorocznego dialogu ekumenicznego nie ma. Chodząc do liceum w Czechowicach-Dziedzicach sam miałem okazję być świadkiem praktycznego współżycia ludzi różnych wyznań. Mam wielu kolegów z liceum, którzy wstąpili w związki małżeńskie wyznaniowo mieszane. Z ich opowiadań wynika, że w praktyce nie jest to łatwy dialog. Nieraz mówią mi, że gdy przychodzi niedziela rano i dzieci pytają: „Do którego Kościoła pójdziemy?” – co im wtedy powiedzieć, jak wytłumaczyć? Mówią, że wówczas przychodzi pokusa, by zostać w domu i tu się pomodlić. To są rzeczywiście trudne problemy. Jeśli chodzi natomiast o Warszawę, gdzie obecność zarówno protestantów jak i prawosławnych nie jest aż tak znacząca, uważam, że ta praca, którą zajmuje się w diecezji bp Tadeusz Pikus jest bardzo dobra i śmiem powiedzieć, że w dotychczasowej formie wystarczająca. Natomiast jeśli chodzi o działanie całoroczne, na pewno moglibyśmy zrobić więcej np. w dziedzinie charytatywnej, tak by dialog nasz nie ograniczał się jedynie do uroczystości związanych z tygodniem ekumenicznym.
Myśląc o przyszłości Kościoła w Polsce i biorąc pod uwagę jego aktualną sytuację, jaki, zdaniem Księdza Arcybiskupa, jest priorytet w formacji seminaryjnej przyszłych księży, proboszczów ?
Chodzi o to, by w czasie tych sześciu lat formacji seminarzysta nie oderwał się od rzeczywistości ludzi świeckich, by nie stracił znajomości problemów ludzi żyjących w świecie. Oczywiście, ważna jest także umiejętność komunikowania się z ludźmi żyjącymi w świecie. Kwestia języka jest jednym z najważniejszych problemów dzisiejszej ewangelizacji. Niedawno podczas spotkania z rektorami kilku warszawskich uczelni, gdy omawialiśmy różne sprawy związane z młodzieżą, padło bardzo interesujące pytanie dotyczące właśnie języka: Czy to my, jako profesorowie, powinniśmy uczyć się języka ludzi młodych, czy oni naszego, byśmy mogli się porozumieć? Pewnie odpowiedź jest taka, że zarówno jedni jak drudzy powinni się uczyć języka drugiej strony dialogu. W przypadku Kościoła trzeba pamiętać, że język należy do istoty jego misji. To nie jest tylko opakowanie czy dodatek. Wyrzykowski przed wojną miał podobno takie powiedzenie: monetą, którą płaci się za formę – a język to forma – jest treść. Jak forma kiepska, to treść również się taka staje. Pragnąłbym zatem, by młody ksiądz, kończąc seminarium, nie stracił empatii wobec świata i jego problemów, by, wychodząc z seminarium, nie znajdował się nagle w świecie nieznanym, nie stracił kontaktu ze świeckimi i umiał z nimi rozmawiać, nie chroniąc się za wyniosłym, paternalistycznym tonem. By w dialogu przekazywać Ewangelię, by być pontifexem, tym który buduje mosty, to trzeba znać oba przyczółki: przyczółek Ewangelii i świata. Nie zbuduje się mostu na jednym przyczółku. Oczywiście istotną sprawą jest to, by księża nie byli jedynie technikami od przekazu Ewangelii, sprawnymi w komunikacji, ale naprawdę byli zakorzenieni w pogłębionej duchowości, by to, co mówią, naprawdę płynęło z ich wnętrza, z przemyślenia i z modlitwy. Mam tu na myśli to, co mówił w czasie swojej wizyty w Polsce papież Benedykt XVI, by księża nie byli ekspertami od szczegółów technicznych, ekonomicznych, ale ekspertami od życia duchowego.
Skomentuj artykuł