Trochę boję się tego pytania [REPORTAŻ]
Nie umiem opowiedzieć o doświadczeniu pracy w obozie w kilku zdaniach. Zmieniło to perspektywę, z której patrzę na wydarzenia polityczne na naszym kontynencie. Myślę o tylu niesamowitych ludziach, których miałam przyjemność spotkać.
Ponad cztery miesiące temu wróciłam z obozu dla uchodźców Eleonas w Atenach, gdzie przez niecałe 3 tygodnie pracowałam jako wolontariuszka. Minęło sporo czasu, zdążyłam już wrócić do mojego zwykłego trybu życia, ale od 19 września (wtedy wróciłam do Polski) nie było jeszcze dnia, żebym nie myślała o tym, czego tam doświadczyłam, o ludziach, których poznałam, i o panujacej dziś na świecie sytuacji.
(fot. projectelea.org)
Coś jest nie w porządku. Nie wchodząc w dyskusję na temat ideałów naszych przodków, jestem przekonana, że nie walczyli za taką Europę, nie pracowali na taki jej los. Bez względu na poglądy polityczne nikt nie chce Polski, która odwraca się od cierpiących. Nie jest istotne, którą stronę politycznej sceny popieramy, chodzi o pytanie, kim jesteśmy i czym się w życiu kierujemy? Wzniosłe, ale w rzeczywistości to bardzo proste. Czy ktoś z nas chciałby być uznany za barbarzyńcę? Za kata winnego okrutnej zbrodni? Zakładam, że nie. Chcemy być uważani za dobrych, przyzwoitych ludzi. Ale czy nimi jesteśmy? Czy ja, osoba żyjąca w bezpiecznym kraju i mająca potrzebne do życia środki, mogę nazwać siebie dobrym i przyzwoitym człowiekiem, kiedy ktoś cierpi, jest ofiarą okrutnego reżimu, grozi mu śmierć, a ja przechodzę obok? Często jest tak, że skoro nie widzę tej osoby, bo nie puka do mych drzwi i nie siedzi obok mojego domu, to pozwalam sobie na luksus zapomnienia i ignorancji. Pomoc nie jest łatwa, oczywista lub korzystna. Czasem trzeba otworzyć się i zrobić miejsce dla kogoś jeszcze.
Obóz Eleonas znajduje się w mało ciekawej części Aten. Składa się z wielu szeregów blaszanych baraków i trzech dużych, otwartych namiotów. Wyposażenie baraków jest podstawowe (minimalne). W jednym baraku mieszka nawet 12 osób. Obóz został założony przez rząd Grecji rok temu, we wrześniu, i znajdują się w nim głównie Syryjczycy oraz Afgańczycy. Baraki zajmują same kobiety albo sami mężczyźni, ale zdecydowanej większość zajmują je mieszkające razem rodziny, zazwyczaj dwie. W większości to starsze małżeństwa z kilkorgiem dzieci, sporo młodzieży, kilka osób starszych lub niepełnosprawnych.
(fot. projectelea.org)
Obóz dzieli się na dwie części: jedna zarządzana przez ministerstwo, w której jest 1500 osób, i druga zarządzana przez greckie wojsko, w której przebywa 1000 osób. Ja byłam wolontariuszką w projekcie Elea, który działa i organizuje życie obozowe mieszkańców pierwszej części. Projekt Elea został zainicjowany i jest koordynowany przez Cypryjczyka Andreasa i Paulę z Niemiec. Realizują go wyłącznie wolontariusze z całego świata.
Na początku celem projektu było tylko zapewnienie mieszkańcom obozu różnych form zajęć, ale wolontariusze działali na tyle dobrze, że przejęli też dystrybucję żywności, ubrań, a częściowo także stronę edukacyjną (na co składają się głównie zajęcia z angielskiego dla dzieci). W obozie działa też Międzynarodowy Komitet Ratunkowy, SOS Wioski Dziecięce, a do niedawna byli tam Lekarze bez Granic (obecnie w całym obozie, na 2500 osób, jest tylko kilka pielęgniarek).
W czasie mojego pobytu w obozie pracowało około 20 wolontariuszy. Pochodzili głównie z Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji czy Stanów Zjednoczonych. Były też pojedyncze osoby z Kanady, Japonii czy Australii (z Polski byłam tylko ja). W większości ludzie przed trzydziestką, ale towarzyszyło nam również starsze małżeństwo i jedna pani, która miała 60 lat.
(fot. projectelea.org)
Nie umiem opowiedzieć o doświadczeniu pracy w obozie w kilku zdaniach. Zmieniło to perspektywę, z której patrzę na wydarzenia polityczne na naszym kontynencie. Słowo "uchodźcy" nie oznacza dla mnie po prostu grupy ludzi uciekających przed niebezpieczeństwem. Słysząc i myśląc o nich, widzę Sarę, która codziennie przychodzi z 3-letnim bratem na zabawy z angielskim, i Ryana zawsze pomagającego w rozpakowywaniu ciężarówki z jedzeniem. Widzę Saharę, która uwielbia skakać na skakance i pięknie maluje henną, oraz Ahmeda regularnie przychodzącego pograć w koszykówkę (strzela tylko za trzy punkty).
Widzę Leię, która nauczyła mnie liczyć w farsi i na nasz widok zawsze się szeroko uśmiechała. Widzę Masouda, który jest krawcem i co wtorek prowadzi zajęcia z szycia, oraz małego Ali, który z wolontariuszami spędza całe dnie i uwielbia obrazki ze zwierzętami. Był też pewien pan, który raczej trzymał się na uboczu obozowego życia i nie znałam nawet jego imienia, codziennie przy odbiorze jedzenia dziękował nam, że jesteśmy.
Myślę o tylu niesamowitych ludziach, których miałam przyjemność spotkać, i o tym, że każdy z nich ma inną historię. Łączy ich to, że mają w sobie wiele cierpienia, traumy, lęku i niepewności. Mimo wszystkich doświadczonych potrafili dać mi tyle uśmiechu i ciepła, ile w życiu jeszcze nie doświadczyłam. I kiedy słyszę na ulicy lub od znajomego "prawdy" o imigrantach, nie umiem już dyskutować, spokojnie przedstawiać argumentów, bo czuję się po prostu tak tym dotknięta, jakby mówiono o mojej rodzinie.
(fot. projectelea.org)
Dlaczego tak łatwo nam uwierzyć, że to nie nasza sprawa, a imigranci to agresywni oszuści? Dlaczego współczujemy wujkowi, który miał stłuczkę, a nie umiemy znaleźć współczucia, dla osób, które uciekają przed śmiercią?
Czy będę w stanie spojrzeć w twarz moim wnukom i szczerze powiedzieć: "Zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby być dobrym człowiekiem i pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują"? Nie wiem i trochę boję się tego pytania.
Anna Stratenwerth - polska wolontariuszka świecka pracująca w obozie dla uchodźców Eleonas w Grecji
Skomentuj artykuł