Ograniczam, naprawiam, nie kupuję. Moje proste sposoby na bycie eko
Strajki–marsze klimatyczne organizowane przez młodzież w ubiegły piątek oraz rozmowy z moimi wnukami, sprowokowały mnie do napisania krótkiego raportu o stanie mojej świadomości w materii, której protesty dotyczyły. Dziś będzie o śmieciach.
Z segregowaniem śmieci radzimy sobie coraz lepiej. Jednak ilość śmieci, które wytwarzamy to poważny problem.
W sklepie samoobsługowym nikt się już nie dziwi gdy warzywa i owoce, kładę niezapakowane na taśmę przy kasie. Staram się pamiętać, aby na zakupy zabierać solidną torbę, a jeżeli zapomnę, to zawsze w sklepie znajdę karton, który później w domu, po złożeniu odkładam na makulaturę.
Większość produktów spożywczych jest zapakowanych i to głównie te opakowania zapełniają nasze pojemniki. Tego chyba nie da się zlikwidować. Uważam, że właściwe pakowanie żywności to jednak zdobycz cywilizacyjna. Musimy sobie po prostu z tymi opakowaniami lepiej radzić.
Staram się każdego wieczora zastanowić nad tym ile dziś wyprodukowałem niepotrzebnych śmieci? Bo kupując przedmiot, kupuję śmieć. Prędzej czy później on się przecież w śmieć obróci. Lepiej żeby później.
Jedzenie jakoś chyba trudno ograniczyć, chociaż niektórzy się starają, z różnym skutkiem. Ograniczyć za to można zakupy tak zwanych przedmiotów trwałych: ubrań, mebli i wyposażenia domu, elektroniki i samochodów itd.
Na temat ubrań się nie wypowiadam, bo nie rozumiem jak można wciąż kupować nowe stroje. Dla mnie takie zakupy to katorga i nowe spodnie czy koszulę kupuję pod przymusem rodziny, albo gdy rozdarcia nie da się naprawić. A i tak mam w szafie kilka sztuk, których prawie nie noszę. Zostawiam ten temat, bo go nie rozumiem, ale wiem na pewno, że kupowanie ubrań można znacząco ograniczyć.
Czy da się ograniczyć zakupy urządzeń elektronicznych? Z pewnością. Chociaż producenci często nas przymuszają do wymiany urządzenia na nowe, produkując nowe elementy i dodatki, które nie pasują do starszych urządzeń lub systemów. Tu każdy musi rozważyć, czy zakup nowego gadżetu jest konieczny. A jeżeli już, to starsze urządzenie może innej osobie dłużej posłużyć do innych celów, na przykład bardziej ograniczonych niż nasze. Sam na przykład piszę te słowa na 8-letnim laptopie, który służy mi do obsługi edytora tekstu, arkusza kalkulacyjnego czy też wyświetlania prezentacji. Do poważniejszych prac wolę używać komputera stacjonarnego, którego obudowa, zasilacz i wentylatory mają już ponad 10 lat, a istotne podzespoły wymieniałem gdy zachodziła taka potrzeba. Rozumiem jednak, że są osoby, których charakter pracy wymaga nowoczesnego komputera przenośnego, ale czy to takie częste sytuacje? Laptopa nie da się (poza pamięcią i dyskiem) modyfikować i starzeje się w całości, szybko lądując na hałdach elektronicznych śmieci. Najczęściej gdzieś w Afryce.
Pojazdy napędzane silnikiem elektrycznym są generalnie dość przyjazne środowisku, o ile ich elektryczne „paliwo” pochodzi z przyjaznych środowisku źródeł. Jeżeli ładuję auto prądem wytwarzanym w węglowej elektrowni, to truję po prostu nieswoje otoczenie. Odkładam więc na razie ‚zelektryfikowanie’ mojego 18-letniego SMART’a, póki nie zainstaluję paneli fotowoltaicznych, które będą źródłem energii dla pojazdu. Zresztą przed tą operacją wstrzymują mnie również nadal wysokie ceny stosownych akumulatorów. Bateria akumulatorów to najdroższy element elektrycznego auta, a wszystkie pozostałe części już mam.
Na razie więc do wyjazdów z naszej wsi do miasta i jazdy po nim używam SMART’a z jego 0,8 l silnikiem diesla, który pali niewiele, więc stosunkowo niewiele zanieczyszcza powietrze, a i miejsca do parkowania potrzebuje mniej. Duże auto używam jedynie do dalszych podróży, w liczniejszym towarzystwie, tak, żeby zużycie paliwa i przestrzeni rozłożyło się na więcej osób.
Jeżeli ktoś potrafi majsterkować, to przy obecnym dostępie do części zamiennych można naprawdę długo utrzymywać auto w dobrym, bezpiecznym stanie. Oczywiście nie każdy lubi majsterkować, ale piszę tu o mnie, a ja lubię.
Podobnie rzecz się ma z domowym sprzętem AGD. Dla majsterkowicza to przyjemność wymienić w pralce, zmywarce czy kuchence zużyte elementy na nowe, kupione przez internet i dostarczone ‚pod drzwi’. Pamiętam czasy, gdy trzeba było kleić, spawać i dorabiać brakujące części.
Mimo, że obecne urządzenia wydają się mniej trwale niż produkowane dawniej, to jednak przy odrobinie staranności da się je utrzymać przez wiele lat. A to właśnie pochopnie wyrzucane pralki, lodówki, kuchenki, zmywarki, żelazka, miksery, czy suszarki zalegają składowiska. Nadal nawet nie połowa z nich jest poddawana recyklingowi (co też wymaga zużycia różnych zasobów).
Z segregowaniem śmieci radzimy sobie coraz lepiej. Jednak ilość śmieci, które wytwarzamy to poważny problem.
Staram się każdego wieczora zastanowić nad tym ile dziś wyprodukowałem niepotrzebnych śmieci? Bo kupując przedmiot, kupuję śmieć. Prędzej czy później on się przecież w śmieć obróci. Lepiej żeby później.
Kupując coś niepotrzebnie, dokładam też porcję zanieczyszczeń pochodzących od maszyn, przy pomocy których przedmiot wytworzono i zużywam energię (najczęściej z paliw kopalnych) potrzebną do jego wyprodukowania, zapakowania i dostarczenia.
No tak, ale rezygnując z zakupu nie zmieniam tego, iż zasoby do wyprodukowania mojego gadżetu już zostały zużyte. Jednak to akt kupna towaru jest decydującym czynnikiem dla jego powstania. Tutaj może następstwo zdarzeń jest mylące. Bo przecież najpierw się produkuje, a później sprzedaje. Tak, ale bez "obietnicy kupna" nie będzie produkcji. I ja, nie kupując, odmawiam złożenia tej obietnicy. Jaki to będzie miało wpływ na zużycie zasobów do produkcji, to jest tylko sprawa skali tego zjawiska. Podejmując (lub nie) decyzję o kupnie czegoś, nie tylko wpływam na proces wytwarzania tego konkretnego przedmiotu, ale też przekazuję informację innym osobom w moim otoczeniu – sprzedawcom, klientom, rodzinie itd. A to zwielokrotnia mój wpływ na decyzje o skali produkcji przedmiotu, nad kupnem którego się zastanawiam.
OK. Trzeba tez mieć trochę przyjemności z życia, a robienie rzeczy niepotrzebnych często bywa przyjemne. I oczywiście, nie mówię, żeby od czasu do czasu nie pojechać gdzieś ‚bez celu’. To jest odpoczynek. I jest potrzebny. Dobrze byłoby jednak żeby marnotrawienie czasu, sił i innych zasobów nie stało się regułą mojego życia. Dobrze jest żyć nie wykorzystując innych, ale też i nie wykorzystując ponad miarę zasobów Ziemi, które przecież nie należą do mnie. Nawet wtedy, gdy za nie zapłaciłem. Tylko przez chwilę jestem ich dysponentem.
Jestem na tym świecie krótkoterminowym gościem.
* * *
Tekst pochodzi z bloga janm.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł