Głodówką w system
Gdy historia zniknie ze szkoły, będzie jak za okupacji. Ale mam pomysł, co zrobić, by ten eksperyment nie śmierdział za bardzo tamtą epoką. Trzeba dać młodzieży coś nowoczesnego. Na przykład Piastów i Jagiellonów zamienić na edukację seksualną według Środy, czyli uczyć dzieci zakładać prezerwatywę na banana.
- Ale o co chodzi? - pytali pierwszego dnia krakowianie, gdy widzieli przyklejoną do drzwi salki parafialnej kartkę z napisem: "19 marca 2012 r. Pierwszy dzień protestu. Grzegorz Surdy, Adam Kalita, Leszek Jaranowski".
- Ale o co chodzi? - pytali, gdy przechodzili obok płotu, na którym ktoś powiesił biało-czerwoną flagę i baner z bojowym hasłem: "PROTEST GŁODOWY. BRONIMY POLSKIEJ SZKOŁY".
Więc o co chodzi?
Dziś wiedzą już pewnie wszyscy, bo afera o historię przedarła się do wszystkich mediów, nawet tych "usłużnych". 19 marca działacze antypeerelowskiej opozycji rozpoczęli w salezjańskim kościele św. Stanisława Kostki na krakowskich Dębnikach protest przeciwko "hodowli matołów". Przez "hodowlę" należy tu rozumieć politykę oświatową, "matołami" będą zaś wykształciuchy bez tożsamości i korzeni.
- Głodówka to była nasza wspólna decyzja - mówi "Przewodnikowi" Grzegorz Surdy, wiceprezes Stowarzyszenia NZS 1980. - Rozmawialiśmy o tym z Adamem Kalitą, potem radziliśmy się przyjaciół i doszliśmy do wniosku, że jest ona jedyną formą protestu, która w tak dramatycznej sytuacji może przynieść efekt.
Głodujących w obronie historii w polskich szkołach natychmiast poparły placówki wychowawcze i oświatowe z uniwersytetami na czele. Wyrazy uznania słały instytucje publiczne i prywatne z całej Polski, środowiska artystyczne i organizacje non-profit. Za historią opowiedzieli się także sami uczniowie, którzy z własnej, nieprzymuszonej woli przychodzili do koczujących na łóżkach polowych bojowników o idee. Z drugiej strony internet zaroił się od pogardliwych komentarzy w stylu: "działania leśnych dziadków z opozycji lat 80. są już bez znaczenia".
Głodówka zakończyła się 30 marca. Opozycjoniści podjęli taką decyzję pod wpływem rozmowy z kard. Stanisławem Dziwiszem, który odwiedził ich w podziemnym oratorium. Powiedział, że są potrzebni Polsce, ale zdrowi i sprawni. Obiecał wsparcie.
Anachroniczny rząd
- Niektórzy mówią, że głodówka to już nie wypada w XXI w., że to anachroniczna i niecywilizowana forma protestu - mówię do zmęczonego, niedospanego i niedojedzonego opozycjonisty.
- Anachroniczna?! - oburza się Grzegorz Surdy. - Anachroniczny to jest ten rząd, to rozporządzenie, te wymysły! Ale problem nie jest anachroniczny. Nie potrafili go załatwić politycy, intelektualiści, nauczyciele, środowiska akademickie, nie mogli sobie z tym poradzić rodzice. Więc może trzeba takiego wstrząsu. Wstrząsu, do którego by nie doszło, gdyby władza inaczej załatwiała pewne sprawy. Mówi, że były konsultacje społeczne. Ale prawda jest taka, że żadnych konsultacji nie było, chyba że "konsultacjami" można nazwać obwieszczanie obywatelom odgórnie ustalonych zasad.
- Politycy twierdzą, że skoro wybraliśmy ich w demokratycznych wyborach, to mają mandat do tego, by decydować, rozporządzać, ustawiać ustawy…
- Okej. A społeczeństwo zawsze ma prawo patrzeć na ręce swoich przedstawicieli. Tym bardziej że mówimy o tak ważnej sprawie jak kształtowanie umysłów. Kto powinien mieć na to wpływ jak nie rodzice? Nigdy się nie zgodzimy, by decydował o tym rząd. Jakikolwiek. To ja jako ojciec wiem, co jest najlepsze dla mojego dziecka. Poza tym budżet państwa w znacznej mierze opiera się na budżecie podatników. Mamy więc prawo współdecydować, jak są wydawane nasze pieniądze i domagać się, aby nasze stanowisko zostało uwzględnione.
- Który dzień był najtrudniejszy?
- Drugi, trzeci. Wtedy pojawia się intensywny ból głowy. Końcówka też była niełatwa. Poza tym cały czas przebywaliśmy w tym samym towarzystwie, od rana do rana. Były nerwy, emocje.
Wyobcowany rząd
- Ile Pan schudł? - rozmawiam z Adamem Kalitą, działaczem NZS-u, Solidarności, radnym Krakowa. Na żywo widzę go pierwszy raz, ale "na oko" ma sporo kilogramów mniej niż na internetowych zdjęciach sprzed paru miesięcy.
- 14 kilo. I ciągle chudnę.
- Jak się wraca do normalnego odżywiania?
- Trzeba jeść często, mało i lekko.
- A jak to było, gdy podjął Pan decyzję o głodówce? Jak zareagowała rodzina?
- Nie byli szczęśliwi, ani żona, ani dzieci, choć mój 24-letni syn Tomek przez cztery dni protestował razem z nami. Reszta nas odwiedzała. I im dłużej to trwało, tym bardziej nas wspierała.
- Najtrudniejszy moment?
- Sama decyzja o rozpoczęciu. Znaliśmy się, byliśmy zdeterminowani, ale nie wiedzieliśmy, jak długo to potrwa, ile damy radę wytrwać. Były dni łatwiejsze i trudniejsze. Ciężko było, gdy zabierali do szpitala naszego najstarszego 66-letniego kolegę Mariana Stacha. Zresztą, my też już nie mamy po 20 lat…
- Macie żal do państwa? W dziewiątym dniu protestu minister Szumilas zaprosiła Was - wycieńczonych i głodnych - do Warszawy. Kiepskie wyczucie sytuacji…
- Żal to nie jest dobre słowo. To świadczy o wyobcowaniu tej władzy ze społeczeństwa. Urzędnikom w ministerstwie wydaje się, że są najważniejsi na świecie, pani minister też. Zaproszenie nas do Warszawy w dziewiątym dniu to kuriozum, nawet w PRL-u nie zdarzały się takie cyrki! Coś tu się komuś bardzo pomyliło - to władza jest dla ludzi, a nie ludzie dla władzy.
Co dalej?
Po Krakowie pałeczkę przejęła Warszawa i głodówka przeniosła się do siedziby Stowarzyszenia Wolnego Słowa, gdzie kontynuowali ją inni peerelowscy opozycjoniści. Razem z krakusami postulują utworzenie obywatelskiej komisji edukacji narodowej - apolitycznego ciała wyjętego spod kurateli polityków. Co w obecnej sytuacji jest niezbędne, ale też komiczne, tragiczne i żałosne. Bo komu, jak nie reprezentantom Polski, powinno zależeć na pielęgnowaniu pamięci o naszych korzeniach?
Jak powiedział Piłsudski
Historię won ze szkoły, religię do salek parafialnych, wyciąć klasykę z kanonu lektur na języku polskim (cud, że przeszła matura z matematyki). Dajmy za to dzieciom duuuużo seksu, o który zaciekle walczy lewica. Ciemną masą z klapkami na oczach łatwiej rządzić.
Obiecałam sobie nie u
derzać w patetyczne tony, ale w tej sytuacji naprawdę się nie da. Nie da się, bo gdy myślę o głodujących mężczyznach (odpowiedzialnych, przewidujących, zdrowych na umyśle), przypominają mi się słowa George’a Santayany umieszczone na ścianie jednego z oświęcimskich bloków: "Kto nie pamięta historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie".
I jeszcze coś z Piłsudskiego: "Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości". Pod rozwagę i ku przestrodze.
Skomentuj artykuł