Oto człowiek

Agam Hlebowicz / "Znak" marzec 2010

Przyjechałem do Gdańska. Tanie linie lotnicze docierające od pewnego czasu także do Europy Wschodniej sprawiły, że ostatnio częściej latam na wschód niż na zachód. Praga, Wilno, niedawno Kraków, teraz Gdańsk – miasto Lecha Wałęsy i legendarnej „Solidarności”. Wczoraj zaliczyłem tylko lotnisko, dziś wyruszyłem do starego miasta. Na szerokim deptaku za tutejszym ratuszem zaciekawił mnie niekonwencjonalny tłum ludzi. Piątek, popołudnie, polskie miasto nad Bałtykiem, a tu przebierańcy w starozakonnych chałatach. Nie tyle takich jednak jak w żydowskich dzielnicach Londynu czy Nowego Jorku, ile raczej wzorowanych na starych sztychach ilustrujących Biblię. Wielu tych dziwnych „Żydów” (także kolorowo odziane kobiety) krążyło wśród współcześnie ubranych ludzi i krzyczało coś po polsku. Co ciekawe, wśród przebierańców byli także kuglarze, błazny… Cała ta sytuacja przywodziła na myśl jakby starożytny rynek, gdzie można było dostać wszystko i niemal wszystko zobaczyć. O co tu chodzi? Zaciekawiło mnie to widowisko, wciągnęło, nie wiadomo kiedy stałem się jego uczestnikiem.

Stacja I. Jezus na śmierć skazany

Nagle odezwał się mocny głos. Krotko ostrzyżony facet w białej todze i narzuconym na nią czerwonym płaszczu stanął na przedprożu efektownej szerokiej kamienicy i zaczął mówić. Jakiś teatr, pomyślałem. Dwóch żołnierzy w strojach rzymskich legionistów prowadziło pod ręce brodatego mężczyznę przypominającego wyglądem Jezusa z Nazaretu. Ten nie odzywał się, patrzył przed siebie, milczał. Odbywało się coś na kształt sądu. Mężczyzna w todze, pewnie Piłat, przewodniczył. Via dolorosa we współczesnym Gdańsku, dwa tysiące lat po tej prawdziwej z Jerozolimy. Dlaczego tutaj, dlaczego właśnie Gdańsk, czemu inscenizacja odbywa się w środku miasta, a nie gdzieś na obrzeżach, na miejscowej Kalwarii? Miałem wiele pytań i wątpliwości, chwilowo nie miał ich kto rozwiać.

Nagle kolorowy tłum przebierańcow zaczął wrzeszczeć: Barabasza, Barabasza, Barabasza… Przecież dobrze znam te słowa, co najmniej raz w roku słyszę w kościele to wezwanie, odczytywane w Niedzielę Palmową. Co innego jednak słyszeć monotonny tekst w zacisznej świątyni, a co innego krzyk tłumu, który przenika do trzewi, pali ci wnętrzności. Trochę się przestraszyłem. Znam prawdę, wiem, kto jest niewinny, a jednak moc tłumu jest potężna. Kiedy nie jesteś w większości, czujesz niepewność swojego zachowania, swojego myślenia. Czy to nie głupie? Przecież to tylko przedstawienie, złapałem się na myśli.

Po raz drugi krzyk tłumu wybił mnie z zamyślenia, kiedy Piłat mruknął coś pod nosem (potem domyśliłem się, że powiedział: „Ecce homo”). Może zresztą celowo mruknął te słowa niezrozumiale, żeby wrzaski protestujących były jeszcze bardziej wyraziste. A może my, bierna masa przyglądająca się temu theatrum, powinniśmy w tym momencie zaprotestować? Krzyknąć: nie, przecież nie masz racji, to Mesjasz, to Bóg, to nasz Zbawiciel! Może On tego dzisiaj ode mnie oczekiwał? Ode mnie, od ciebie, od wszystkich gapiów, zadowolonych z tego, że w nudny piątkowy, szary dzień nareszcie coś się dzieje.

Z ciekawością przyglądałem się kilkuletniemu chłopcu, ubranemu w dżinsy, ciepły bezrękawnik, stojącemu wśród tłumu krzyczących Żydów. On też krzyczał, wytykał palcem, podskakiwał na swoich krótkich nóżkach. Dlaczego to robił? Bawiło go to przedstawienie, a może spodobały mu się te okrzyki, to poczucie siły tkwiące w warkliwym, nieprzyjemnym tłumie? A może zwyczajnie się go obawiał…

Wokół postaci Jezusa, wśród demonstrantów kręciło się wielu fotoreporterów i kamerzystów. Sądząc po sprzęcie, na którym pracowali, musieli być profesjonalistami z miejscowych gazet, telewizji, stacji radiowych, agencji fotograficznych. Początkowo nie zwróciłem na nich uwagi. Zawsze gdy coś się dzieje, pojawiają się ludzie z aparatami, kamerami, mikrofonami, stając się niejako współkreatorami toczących się wydarzeń. Tu jednak byli jakoś irytujący. Po pierwsze, było ich bardzo wielu, jakby co najmniej prezydent wielkiego państwa zawitał niespodziewanie do Gdańska. Po drugie, wciskali się ze swoimi urządzeniami przed samo oblicze Chrystusa, pod stojącego na podwyższeniu Piłata, byli niemal tym samym co wrzeszczący faryzeusze. Irytująca była ich nachalność i wścibstwo. Ludzie co chwila syczeli ze zdenerwowania, że kolejny „fotopstryk” czy kamerzysta przeszkadza im w odbiorze przedstawienia. Właśnie – czy przedstawienia? Dlaczego dziennikarzom tak bardzo zależy na dobrym ujęciu? Przecież to nie Barack Obama ani krolowa brytyjska przyjechali do starego Gdańska, nawet nie Madonna ani U2. To jacyś nieznani aktorzy, a historia jest doskonale wszystkim znana. Więc po co tak blisko z obiektywem, po co rejestracja słów, które dla nikogo nie są nowe?

Stacja II. Jezus bierze krzyż na swoje ramiona

Przesunąłem się w pobliże fontanny z Neptunem. Stały tam, oparte o metalowe zdobienia, trzy drewniane krzyże. Nie mogłem od nich oderwać oczu. Uświadomiłem sobie w tej chwili, że to narzędzia zbrodni. Jak nóż, jak siekiera, jak kałasznikow, jak rakiety Patriot. Czy muzułmanie nie mają trochę racji, dziwiąc się, że za symbol naszej wiary obraliśmy narzędzie zbrodni? Jednak nie – ten kawał drewna w postaci skrzyżowanych belek to w tym wypadku nie narzędzie zbrodni, to znak oddania, poświęcenia, niedającej się z niczym porównać miłości Boga do nas.

Gram postać Jezusa. Po raz trzeci z kolei. Zawsze najtrudniejsze są te pierwsze kroki z krzyżem. Moj jest nieco większy od krzyży kolegów, wynika to z mojego wzrostu. Na dodatek jest zupełnie nowy, świeży, pełen niewyschniętych jeszcze soków. Ktoś ukradł nasze krzyże z ubiegłorocznego misterium. Kiedy się o tym dowiedziałem, pierwsze, co przyszło mi do głowy, to myśl, co złodziej zrobi z tymi krzyżami. Porąbie je, wykorzysta do budowy ogrodowej altanki, sprzeda? Z drugiej strony, jeśli bardzo potrzebował tych krzyży, może drewna, to niech mu służą, na zdrowie.

Staram się nie patrzeć wokół siebie. Jestem skupiony tylko na krzyżu. Nie mogę grać, czynić jakichś teatralnych gestów, nie mogę patrzeć w obiektywy aparatów fotograficznych, w kamery. Czasami łapię jakiś ludzki wzrok skupiony na mnie. Zdarza się, że widzę w tych oczach coś nieokreślonego. Wzruszenie, chęć pomocy, współczucie?

Skupiam się na niesieniu krzyża, który waży ponad czterdzieści kilogramów. Bruk, nierówne płyty chodnikowe, krawężniki nie ułatwiają mi zadania. Mam do przejścia ponad trzy kilometry, w tym ostatni odcinek mocno pod gorę, na naszą Golgotę, którą w Gdańsku jest Góra Gradowa. To od trzech lat mój najważniejszy dzień w roku.

 

Stacja III. Pierwszy upadek pod krzyżem

Ale fajne to misterium. Dwugodzinna doskonała okazja do zrobienia świetnych ujęć. Takie foty weźmie moja gazeta, ale może ktoś jeszcze, agencja fotograficzna, PAP, kolorowy tygodnik? Muszę tylko być bardzo blisko niego. Mam wprawdzie przy sobie duży obiektyw, ale zdjęcie zrobione z oddali to nie to samo co przystawienie aparatu niemal do twarzy Jezusa. Widać każdy ruch, wysiłek, zmrużenie oczu. Facet grający Jezusa nie wychodzi ze swej roli. Nawet przez chwilę nie popatrzy w mój czy kolegów obiektyw.

Dobrze, że organizatorzy misterium pozwalają nam na takie zbliżenia. Jezus jest jak współczesna gwiazda. Fota z tej strony, z tamtej, w ujęciu takim lub innym. Niesie krzyż, coraz mocniej chwieje się na nogach. Usiłuję sobie wyobrazić, jak wyglądałby ten medialny spektakl, gdyby dziś naprawdę krzyżowano cieślę z Nazaretu. Pewnie tak jak w tej chwili w Gdańsku.

Chrystus zatacza się, wreszcie pada. Dość majestatycznie. Nikt mu jednak nie pomaga i człowiek w długiej powłóczystej szacie wali się na ziemię. Głowa w cierniowej koronie spoczywa na krzyżu, niemal się do niego przytula, jakby tu szukając odrobiny ciepła i współczucia. Pamiętam, jak w telewizji BBC pokazywali w Wielkanoc 2005 roku Jana Pawła II. W Wielki Piątek, kiedy odprawiano bez niego watykańską drogę krzyżową, on przed telewizorem, stary i schorowany, tak samo przytulał się do trzymanego krzyża.

Stacja IV. Jezus spotyka swoją Matkę

Jeszcze świeże jajka na jutrzejsze święcone, biała kiełbasa i młode gałązki brzozy i będę miała wszystko. Muszę iść do hali targowej, tam wszystko dostanę, włącznie z dużym wyborem gospodarskich jaj i pękiem świeżej brzeziny. Czemu tu taki tłok? Czy wszyscy uparli się robić zakupy na ostatnią chwilę? Zaraz, zaraz to jakiś cyrk, teatr, no, jakieś przedstawienie. Ale w Wielki Piątek… Widzę krzyż, nie – trzy krzyże, to pewnie droga krzyżowa. Tylko po co te przebrania, te stroje? Poza tym nikt się nie odzywa, jacyś młodzi ludzie ubrani na czarno, długowłosi, te włosy dziwnie poskręcane, grają na bębnach. Widzę Chrystusa, też ma długie włosy, trochę siwawe, więc pewnie to nie peruka. Twarz ma umęczoną, pełną wysiłku. Staje. Ktoś jest naprzeciw niego. Niebieska szata. Staję na palcach, żeby zobaczyć, kto to. Niemłoda kobieta. Maryja?

Nie mogę oderwać wzroku od tej pary. Patrzą na siebie. Żołnierze coś krzyczą do nich. Ona wyciąga rękę do jego policzka, ale strażnik nie pozwala. Maryja, matka, pobrużdżona twarz. Czy kobieta, która gra tę rolę, kupiła już białą kiełbasę i jajka do święconki? – przechodzi mi przez głowę. Co za niedorzeczność, łapię się sama na tej myśli.

Orszak rusza. Ilu jest tych ludzi? Tysiąc, dwa tysiące? W ciasnej zabudowie starego Gdańska wydaje się, że bardzo wielu. Jakoś bezwiednie ruszam ze wszystkimi.

Przy wyjściu z hali targowej na wózku inwalidzkim siedzi stary człowiek. Na kolanach trzyma pomiętą czapkę, w której leży kilka drobnych monet. Ręka chwile wcześniej wyciągnięta po datek opadła na poręcz wózka. Po pobrużdżonych wiekiem policzkach ciekną łzy. Obok starca przechodzi Chrystus z krzyżem. Nie mogę patrzeć, odwracam wzrok.

Stacja V. Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż Jezusowi

Mam piętnaście minut do odjazdu mojego tramwaju. No to chwila na odsapnięcie, przydałaby się dobra kawa. Jest. Przy zejściu do City Forum mała kawiarenka, dwa stoliki puste, przy jednym tylko trzy osoby. Zamawiam szybko kawę i rozglądam się wokół. Przy zajętym stoliku dwóch młodych mężczyzn i starsza kobieta. Jeden z panów przyciąga wzrok nie tylko bardzo eleganckim ubraniem, ale i kolorem skory. Dzisiaj, co prawda, przyzwyczailiśmy się już trochę do obecności ludzi rożnych ras w Polsce, ale ten czarnoskóry facet jest wyjątkowo przystojny.

Z oddali słychać przybliżający się gwar. Bębny, bardzo rytmiczny dźwięk bębnów, i chyba sporo osób. Po chwili widzę ten tłum. O, to chyba Pasja, o której pisali w gazetach. Na czele rzymscy legioniści, tuż za nimi Chrystus z krzyżem, dwaj łotrzy. Mam niezły punkt widokowy z mojego tarasu. Dopijam kawę, ale muszę chwilę poczekać, bo teraz i tak się nie przebiję na przystanek tramwajowy. Tłum staje. Rzymscy legioniści gdzieś się rozbiegają. Dwóch wpada na mój kawiarniany taras. Zaraz, zaraz, czego chcą ode mnie? Nie, minęli mnie. Co za ulga. Dopadli jednak sąsiedni stolik, szarpią czarnoskórego przystojniaka. To chyba przesada. Rasistowska Pasja? Nie rozumiem tego. Tymczasem żołnierze doprowadzają szarpiącego się Afrykanina do Jezusa i tam wkładają mu na ramiona jego krzyż. Cyrenejczyk? Teraz do mnie dotarło. No nieźle, może ten historyczny Cyrenejczyk też miał inny kolor skory.

Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Kiedy po kilku sekundach ochłonęłam, naszła mnie myśl – a gdyby tak mnie kazali wziąć krzyż Jezusa na ramiona? Co bym zrobiła? Nie, przepraszam panów, ale właśnie w tej chwili odchodzi mój tramwaj, może innym razem? Jakie to głupie, nie, nie wiem, co bym zrobiła. Rozglądam się wokół. Kilka osób, podobnie jak ja, tak to odczuwam, jest zszokowanych. Czy też zadają sobie podobne pytania?

 

Stacja VI. Weronika ociera twarz Jezusowi

Trzy przebrane w stroje młode kobiety krzyczą coś, a potem głośno się śmieją. Chyba naigrawają się z Jezusa. Potem inna kobieta podchodzi do niego z białym płótnem i ociera mu twarz. Jeden z aktorów, starszy człowiek z długą siwą brodą, podchodzi do kobiety i pokazuje jej palcem jakieś miejsce: tu. Ona zatrzymuje się i rozpościera płótno z odbiciem twarzy Chrystusa. Uświadamiam sobie, jak ważną rolę w naszym życiu pełnią podsuwane nam obrazki. Ikona, billboard, t-shirt z twarzą idola… Jak to się niewiele zmieniło w ciągu dwóch tysięcy lat.

Coraz więcej ludzi goniących gdzieś za swoimi sprawami przystaje, przygląda się cudacznym przebierańcom. Jedni dołączają do orszaku, drudzy pędzą gdzieś dalej. Weroniko, gdzie jesteś?

Stacja VII. Drugi upadek pod krzyżem

Chrystus znów pada. Jeden z kamerzystów telewizyjnych niemal przykłada obiektyw kamery do leżącego. „Szczegóły drugiego upadku Chrystusa bada specjalna komisja” – przychodzi mi do głowy standardowy komentarz telewizyjny wygłaszany zazwyczaj przy takich okazjach. Błyskają flesze.

Dwoje ludzi mówiących po francusku przerywa rozmowę. Patrzą w milczeniu na leżącego człowieka. Ciekawe, czy potraktują ten epizod w swojej wyprawie turystycznej do Polski jako ciekawy przerywnik, dodatkową atrakcję kraju nad Wisłą, czy jako swego rodzaju przeżycie duchowe? Czy dadzą się, tak jak ja, wkręcić w całe to przedstawienie? Francuskojęzyczni długo przyglądają się leżącemu. Milczą.

Stacja VIII. Pan Jezus napomina płaczące niewiasty

No, wreszcie ostatni dzień handlowania. Od jutra święta, czyli długi weekend. Ale dziś naszło ludzi… Idą, tylko idą, kupiliby co u mnie, a nie tylko szli. Nie, no to już jest przesada! Ten Kościół to już nie wie, co wymyślić. Tu ludzie się spieszą, chcą jeszcze jakieś zakupy porobić, a ci jakąś drogę krzyżową wymyślili. I to w piątek przed świętami. Nie wytrzymuję i drę się: a kto was tu, cholera, nasłał, zaraz wezwę straż miejską, to zrobi z wami porządek! Chcecie się modlić, to siedźcie w swoim kościele, a nie przeszkadzajcie uczciwym ludziom w codziennych obowiązkach. No, kto to widział, żeby takie manifestacje religijne urządzać w tunelu, gdzie pełno ludzi, wszyscy się spieszą, a to na kolejkę, a to na tramwaj czy autobus, a jeszcze my chcemy tu pohandlować. Przecież płacę za to podatki! Cholera by was wzięła!

No, a ten niby-Jezus jeszcze przystaje i zbiera mu się na pogawędki. Znalazł sobie słuchaczki! Baby się na czarno przebrały i artystki udają. Do garów, święta szykować, a nie robić mi tu jakąś Jerozolimę! Ludzie to nie znają miary!

Stacja IX. Trzeci upadek pod krzyżem

Stary, ale heca! Stoję przy dworcu PKS, a tu, bracie, orszak z tunelu wychodzi. Nie uwierzysz. Jezus z krzyżem, cały zakrwawiony, to ściema, rzecz jasna, jakiś keczup na niego wylali, ale wygląda spoko. Dwóch innych gostków też z krzyżami posuwa. Są prawdziwi rzymscy żołnierze. No, stary, to jest zajebiste, mają prawdziwe rzymskie stroje, nie jakieś tam wieśniacze podróbki, ale autentyki. Hełmy z pióropuszami, miecze, jak na Gladiatorze. Ty, ale ile ludzi idzie, nie uwierzysz. W ogóle jest niezły czad: niektórzy kierowcy uchylają okna w swoich autach i gapią się. No, ja właściwie też się gapię.

Ty, Jezus pada na ziemię. Normalnie leży na twarzy. Parę razy próbuje się podnieść. Bez skutku. Pogięło cię, nie prosi o pomoc, ale też nikt mu nie pomaga. Wszyscy stoją, ty, nawet jakiś Murzyn jest. Ciekawe, czy to też jest aktor? No, wreszcie się podnosi. Ciekawe, z czego ten krzyż ma zrobiony, bo chyba z prawdziwego drewna nie może być. Kto dałby radę z takim balastem zasuwać!

Ej, widzę dwie laski z naszej budy. Idą ze wszystkimi. Ty, stary kończę, idę z nimi pogadać, dowiem się, o co tu chodzi. Jak się skończy, puszczę ci strzałkę. No to narka!

 

Stacja X. Obnażenie na Golgocie

Jakie to dziwne uczucie zrywać z kogoś ubranie! Dzisiaj na szczęście jest ciepło, świeci słońce, pamiętam, jak w zeszłym roku w czasie misterium padał śnieg pomieszany z deszczem. Wtedy zrywanie szat z Jezusa to było naprawdę coś nieludzkiego. I ja to robiłem! Co ciekawe, podczas zeszłorocznej inscenizacji gdańskiej Pasji większość aktorów się poprzeziębiała, tylko nie ten grający Chrystusa. A tylko on był niemal cały obnażony. Po spektaklu mówił, że nie czuł zimna, nic nie czuł, poza tym, że musi dograć swoją rolę do końca.

Zerwaliśmy tunikę z Jezusa. Stoi pośród nas, ma zamknięte oczy. Chwila ciszy. Patrzę na jego nagi tors. Większość ludzi w kurtkach, mimo że jest pewnie 12–13 stopni. Nagość jako bohaterstwo. Zupełnie inaczej niż w masowej kulturze, gdzie nagie ciało jest eksploatowane do granic wytrzymałości. Czy pamiętacie jakiś blok reklamowy w telewizji, gdzie nie byłoby eksponowane nagie ludzkie ciało? Częściej kobiece niż męskie, nagie ciało jako wabik, jako zachęta do kupna jakiegoś towaru. O sztuce nie wspomnę. Tu eksploatacja jest niemal przemysłowa, łącznie z wykorzystaniem ludzkiego tłuszczu.

Mija minuta, dwie – Chrystus stoi nadal nieporuszony.

Stacja XI. Jezus przybity do krzyża

Skazańcy leżą na krzyżach, na gołej ziemi. Słychać stukot młotków. W drewno wchodzą kilkucalowe gwoździe. Po chwili dzieło skończone. Krzyże z zawieszonymi na nich ludźmi idą w gorę. Podniesienie krzyża, właściwie krzyży.

Rozglądam się po raz kolejny po placu. Faryzeusze wszczynają ponownie jazgot. Co chwila któryś z nich, brodaty, ubrany w ozdobne żydowskie szaty, wykrzykuje coś do pomstującego tłumu. Jeden z legionistów zawiesza na krzyżu Chrystusa drewnianą tabliczkę z napisem INRI. Tłum czeka. Reporterzy szaleją z aparatami. Niezwykły widok. Trzy krzyże z przypiętymi do nich ludźmi, a w tle miasto. Z lewej strony stoczniowe dźwigi, w środku dwa nowoczesne wysokościowce, po prawej rozciąga się stare miasto, z wieżami największych gdańskich kościołów – Mariackiego, św. Jana, św. Katarzyny. Ile razy Jezus umierał w Gdańsku?

Stacja XII. Jezus umiera na krzyżu

Punktualnie o godzinie trzeciej Chrystus zwiesza głowę na krzyżu. Umiera na Gradowej Górze (dawniej Hagelsbergu) w Gdańsku. W przeszłości toczyły się tu bitwy gdańskie, polskie, niemieckie, rosyjskie, saskie, francuskie, pruskie. Dużo krwi ludzkiej wchłonął ten skrawek ziemi. W pobliżu Gradowej znajduje się pomnik poległych rosyjskich żołnierzy, nieco dalej cmentarz żołnierzy francuskich. Na samej górze i rozległych terenach wokół znajdują się liczne fortyfikacje, które miały bronić miasto przed agresorami z zewnątrz. Bastion, gdzie umiera na krzyżu Chrystus, od stuleci nazywa się Bastionem Jerozolimskim. Podobno wcześniej była tu karczma o nazwie Jerozolima, gdzie skazańcom idącym na śmierć podawano ostatni napój, a jeszcze wcześniej – kaplica jerozolimska upamiętniająca zdobycie Świętego Miasta przez krzyżowców. W 2001 roku stanął na szczycie Góry Gradowej krzyż milenijny, upamiętniający dwa tysiąclecia istnienia chrześcijaństwa.

Trzy krzyże na Górze Gradowej, trzy krzyże tam, na dole, na placu Solidarności, tuż koło gdańskiej stoczni. Widać z oddali przejeżdżające tramwaje, samochody, autobusy. Życie toczy się dalej.

Stacja XIII. Jezus zdjęty z krzyża i złożony w ramiona Matki

Pieta. Symbol połączenia Matki z Synem tak stary jak stara jest kultura chrześcijańska. I chyba jest to najbardziej niezmienne z uczuć, jakie zdołał poznać świat. Tegoroczne Piety z Kamienia Pomorskiego, La Aquili i tyluż jeszcze miejsc na świecie wyglądają dokładnie tak samo jak matka z Jerozolimy roku 33 i matka z Gdańska roku 2009.

Stacja XIV. Ciało Jezusa złożone w grobie

Wytrwałem. Dobrnąłem za Jezusem i jego orszakiem aż na samą Gorę. Już po wszystkim. Mama niepotrzebnie dała mi grubą kurtkę bez rękawów. Tak to jest, jak człowiek ma dwanaście lat. Jest ciepło. Wciągnęło mnie to przedstawienie. Kiedy tłum pod Dworem Artusa krzyczał, ja też krzyczałem, kiedy szukano osoby do pomocy Jezusowi w niesieniu krzyża, chciałem i ja ponieść, ale żołnierze nie dali, to może teraz pomogę nieść zawinięte w białą płachtę jego ciało. Wkręcam się w kolorowy tłum dźwigający ukrzyżowanego. Dlaczego krzyczałem przeciwko niemu? Wydawało mi się, że to fajna zabawa. Skoro wszyscy krzyczą, to ja też. Mama nie zawsze na to pozwala. Teraz za to niosę go. Jest ciężki. Czy ja też przyczyniłem się do jego śmierci?

2009

 

ADAM HLEBOWICZ, dziennikarz, redaktor naczelny Radia Plus w Gdańsku.

Organizatorem odbywającego się od czterech lat w Gdańsku w Wielki Piątek misterium Męki Pańskiej jest Stowarzyszenie SUM. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Oto człowiek
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.