Rzeczpospolita sześciu narodów

(fot. ekkebus/flickr.com)
Krzysztof Kawa / "Dziennik Polski"

Strach przed kompromitacją podczas turnieju Euro 2012 skłania selekcjonera do szukania reprezentantów Polski wśród Niemców, Francuzów i Brazylijczyków, a nawet piłkarzy pochodzących z Kolumbii czy Izraela.

Trzech obywateli Niemiec (Sebastian Boenisch, Adam Matuszczyk, Kamil Glik), dwóch Francji (Ludovic Obraniak, Damien Perquis) po jednym Kolumbii (Manuel Arboleda), Izraela (Maor Melikson) i Brazylii (Roger Guerreiro) oraz zaledwie trzech piłkarzy tylko z jednym, polskim obywatelstwem - tak mogłaby wyglądać jedenastka naszej reprezentacji na mistrzostwa Europy w przyszłym roku.

DEON.PL POLECA

W odwodzie jest jeszcze co najmniej dwóch Brazylijczyków (Thiago Cionek, Hernani). Wszyscy wymienieni obcokrajowcy mają albo lada chwila będą mieć polskie paszporty.

- Postępując w taki sposób Katar, Rosja, albo inny bogaty kraj, może stworzyć mocniejszą reprezentację, bo kupi sobie najlepszych piłkarzy - zżyma się Holender Robert Maaskant, trener Wisły Kraków.

Gdyby polska kadra wygrywała, nie byłoby sprawy. Ale strach przed kompromitacją podczas turnieju Euro w Polsce i na Ukrainie skłania selekcjonera do chwytania się wszelkich możliwych sposobów. PZPN wyszukuje w obcych ligach takich piłkarzy polskiego pochodzenia, którzy mogliby podnieść poziom reprezentacji.

- Mam negatywne zdanie na temat powoływania zbyt wielu naturalizowanych obcokrajowców - mówi Stefan Białas, były trener m.in. Cracovii i Legii Warszawa, a obecnie ekspert telewizyjny. - Z kim mają się utożsamiać nasi kibice, z kim mali chłopcy, którzy dopiero rozpoczynają kopanie piłki i potrzebują wzorców? Branie do kadry zawodników, którzy nie mają z Polską nic wspólnego, to dewaluowanie prestiżu drużyny narodowej.

Zaczęło się od Emmanuela Olisadebe i prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego. Nigeryjczyk występował w Polonii Warszawa, w stolicy znalazł sobie żonę. W polskiej ekstraklasie strzelał wiele goli i w trybie przyspieszonym, z inicjatywy ówczesnego selekcjonera Jerzego Engela, uzyskał polski paszport. Wystąpił w eliminacjach do mistrzostw świata 2002 roku i pojechał na turniej do Korei Płd. - W dużej mierze dzięki "Emsiemu" wywalczyliśmy awans. Dużo nam pomógł i szybko go zaakceptowaliśmy - wspomina Marcin Żewłakow, który dekadę temu rywalizował z Olisadebe o miejsce w reprezentacyjnym ataku.

Przetartą przez Nigeryjczyka ścieżką podążył Roger Guerreiro. Brazylijczykowi z Legii niepotrzebna była nawet polska żona. Gdy tylko upłynął 5-letni okres pobytu nad Wisłą, wystąpił o paszport do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I znów sprawa była załatwiana w ekspresowym tempie, bo zbliżały się finały mistrzostw Europy w 2008 roku. Podczas turnieju Roger pokazał kilka brazylijskich zagrań i strzelił nawet jedną, jedyną bramkę, jaką biało-czerwoni zdobyli na boiskach w Austrii. Ale stał się również symbolem klęski, jaką poniosła drużyna Leo Beenhakkera i jego polityka wyciągania Polski z "drewnianego pudełka". Tymi słowami Holender określił naszą mentalność, jego zdaniem konserwatywną, ciasną, nie przystającą do zmieniającego się świata. Przed opuszczeniem Polski Beenhakker zdążył jeszcze zaakceptować spolszczenie Ludovika Obraniaka z Lille.

Jego następca, Franciszek Smuda, początkowo budował swój wizerunek w opozycji do Leo. Natychmiast więc odciął się od pomysłu pozyskiwania na potrzeby kadry kolejnych obcokrajowców. - Mamy Rogera, Obraniaka i wystarczy - mawiał. Szybko zmienił zdanie. Najpierw namówił do gry posiadającego podwójne obywatelstwo - niemieckie i polskie, Adama Matuszczyka (Matuschyka), którego z naszym krajem łączyło tylko miejsce urodzenia - Gliwice, bo od małego wychowywał się za granicą. Wkrótce potem selekcjoner znalazł w Bundeslidze drugiego Niemca z Gliwic, Sebastiana Boenischa. Jego ojciec, Peter Pniowski, w 1988 roku zabrał żonę z dziećmi i wyjechał do obozu dla uchodźców pod Dortmundem. Gdy Niemcy sprawdzili ich niemieckie korzenie, wręczyli paszporty i przywrócili rodzinie używane na Śląsku przez prababcię Sebastiana nazwisko Boenisch.

Smudzie pomogły nowe przepisy FIFA, które stanowią, że zawodnik dopiero wtedy nie może zmienić barw narodowych, gdy wystąpi w meczu o punkty drużyn seniorskich. A Boenisch miał za sobą jedynie spotkania w kadrze młodzieżowej Niemiec U-21, z którą przed dwoma laty zdobył tytuł mistrza Europy.

Przekonywanie Boenischa do występów w koszulce z orłem wcale nie było łatwe, bo obrońca Werderu Brema miał nadzieję na kontynuowanie występów ku chwale Niemiec. Dopiero gdy po kilku miesiącach oczekiwania na powołanie selekcjoner Joachim Loew pozbawił go złudzeń, Boenisch przyjął ofertę Smudy. Jak na razie furory jednak nie zrobił. Zadebiutował siedem miesięcy temu w towarzyskim spotkaniu z Ukrainą w Łodzi (1-1), a następnie zagrał w przegranym 1-2 meczu z Australią w Krakowie i doznał poważnej kontuzji kolana. Przeszedł już dwie operacje i jego piłkarska kariera stanęła pod znakiem zapytania.

Tymczasem po serii porażek Smuda, w akcie rozpaczy, coraz głośniej zaczął mówić o kolejnych naturalizacjach. Zachwycił się Laurentem Koscielnym, ale ten nie przyszedł na umówione spotkanie, gdy usłyszał, że ma szansę otrzymać powołanie do reprezentacji Francji. To nigdy nie groziło Damienowi Perquisowi, który chętnie spotkał się ze Smudą w Sochaux.

Za przekonaniem Perquisa (a wcześniej Obraniaka) do "przypomnienia" sobie o polskich korzeniach stoi Tadeusz Fogiel, mieszkający w Paryżu dziennikarz i menedżer. Babcia Perquisa, Józefa Bierła, wyjechała z rodzicami do Francji jako mała dziewczynka, ale do dziś mówi po polsku. Wnuka tego języka nie nauczyła, ale Fogiel podkreśla, że Francuzowi tak zależy na występach w biało-czerwonej koszulce, iż, od jesieni ubiegłego roku, "wziął już piętnaście lekcji polskiego".

Obraniak, choć występuje w koszulce z orłem od blisko dwóch lat, nadal nie mówi po polsku. Tak jak Boenisch, który udziela wywiadów po niemiecku lub angielsku. Brazylijczyk Roger co nieco umiał, ale sporo zapomniał, gdy wyjechał do Grecji. Arboleda mieszka w Polsce od ponad 5 lat, ale nadal z trudem formułuje najprostsze zdania w naszym języku. A wniosek o polskie obywatelstwo, jaki złożył w Wielkopolskim Urzędzie Wojewódzkim, został mu zwrócony z powodu wielu uchybień formalnych. Zabrakło w nim nawet odpisu aktu małżeństwa, choć Smuda triumfalnie ogłosił, że o nowe paszporty wystąpiła cała kolumbijska rodzina gracza Lecha. Na dodatek we wniosku Arboleda zataił sprawę karną, jaką wytoczył mu Robert Pietryszyn, były prezes Zagłębia Lubin, za publiczne pomówienie.

- Rozumiem, gdy ktoś ma polskie korzenie, mówi po polsku, potrafi zaśpiewać nasz hymn. Ale jestem przeciwny powoływaniu do naszej kadry takich piłkarzy, jak Kolumbijczyk, który z Polską nie ma nic wspólnego poza występami w Lechu Poznań - mówi Stefan Białas.

Opinii wśród kibiców, dziennikarzy, trenerów i piłkarzy jest tyle, ile zapytanych osób. Tomasz Hajto, który występował w jednej drużynie z Olisadebe, należy do grona wielkich przeciwników wcielania do reprezentacji Arboledy. Na jednej ze stron internetowych napisał na ten temat ostry felieton, a obok zamieścił sondę. Był skonsternowany, gdy okazało się, iż minimalnie, ale jednak większość głosujących kibiców opowiedziała się za Kolumbijczykiem.

Inni piłkarscy eksperci zadają pytanie, dlaczego rozmawiamy tylko o Arboledzie, skoro polski paszport ma występujący na tej samej pozycji Brazylijczyk Hernani z Korony Kielce, a lada chwila otrzyma go Thiago Cionek z Jagiellonii Białystok, którego przodkowie wyemigrowali z Polski do Brazylii w XIX wieku. Zbigniew Boniek stwierdził wręcz, że Cionek jest obrońcą trudniejszym do ogrania przez napastników niż stoper Lecha. Kibice mają podobne zdanie, bo w sondzie przeprowadzonej przez tygodnik "Piłka Nożna" na pytanie, który z zagranicznych obrońców aspirujących do występów w reprezentacji byłby jej największym wzmocnieniem, Cionek zyskał 39,4 proc. głosów, Arboleda 35,1, Perquis 23,2, a Hernani 2,3 proc. Nadto Cionek ma dopiero 25 lat, tymczasem Kolumbijczyk skończył już 32 i ledwie rozpocząłby karierę w reprezentacji, już by ją kończył.

Do grona "obcokrajowców" w zespole Smudy z powodzeniem można dołączyć jeszcze jednego środkowego obrońcę, Kamila Glika. To Ślązak, który posiada obywatelstwo naszego zachodniego sąsiada ze względu na pochodzenie dziadka (który, notabene, w trakcie II wojny światowej został wcielony do Wehrmachtu). W niemieckim dokumencie jego nazwisko jest zapisane jako Glück. Choć zagrał już w naszej reprezentacji dziewięć spotkań, teoretycznie nadal może zmienić barwy, bo nie były to oficjalne mecze o punkty. I np. podczas mistrzostw Europy wystąpić w kadrze Niemiec. Podobnie jak Adam Matuszczyk czy Sebastian Boenisch.

Czesław Michniewicz kpi, że obecnie zagranicznemu piłkarzowi wystarczy posiadanie psa polskiej rasy, by uzyskać nasz dokument. Trener Widzewa Łódź nie zgadza się z chętnie przywoływanym przez Smudę argumentem, iż Niemcy robią to samo, co my, skoro w ich drużynie są i Turcy, i Brazylijczycy, i Polacy (Lukas Podolski, Miroslav Klose, Piotr Trochowski). Bo przecież ci, którzy występują w zespole Joachima Loewa, mieszkają w Niemczech od dziecka (wyjątkiem jest Brazylijczyk Cacau), zintegrowali się z miejscową społecznością i tam przeszli przez cały system szkolenia piłkarskiego. My zaś namawiamy do zmiany barw ukształtowanych zawodników, którzy zwietrzyli szansę na promocję podczas turnieju mistrzostw Europy w 2012 roku. I nasza kultura, historia, tradycja niespecjalnie ich interesują.

W ostatnich miesiącach nastąpił wręcz wysyp tych, którzy odnaleźli w życiorysach swoich bliskich polskie ślady. Nie trzeba daleko szukać, Polką jest matka jednego z czołowych piłkarzy Wisły Kraków Maora Meliksona. On sam zadebiutował już w kadrze Izraela, ale zgodnie ze wspomnianymi wyżej przepisami FIFA, nie jest "spalony" dla naszej reprezentacji. - Całe życie mieszkałem w Izraelu, urodziłem się tam, grałem dla reprezentacji juniorskich. To nie jest dla mnie łatwe. Byłbym dumny, grając i dla Izraela, i dla Polski, ale nie myślę teraz o tym. O polskiej reprezentacji mówili mi na razie tylko dziennikarze - mówi Melikson.

Holenderska reprezentacja tenisa stołowego jest zdominowana przez Chińczyków, którzy nawet nie znają holenderskiego. Jestem za tym, by drużyny narodowe pozostały narodowymi - upiera się trener Maaskant. Ale po chwili dodaje: - Chociaż w przypadku Maora jest trochę inaczej - jego matka jest Polką i stąd taki pomysł. Rozmawiałem o tym z Maorem i powiedział mi, że w tej chwili koncentruje się na grze w Wiśle. Powiedział też, że jest gotów podjąć decyzję, jeśli tylko któryś z selekcjonerów zgłosi się po niego.

Smuda zareagował na monity dziennikarzy i sygnał od swego asystenta Jacka Zielińskiego, który obserwował Izraelczyka, gdy ten podczas ligowego meczu z Widzewem zasłynął 81-metrowym rajdem z piłką. Selekcjoner obejrzał wiślaka w znacznie słabszym spotkaniu przeciw Podbeskidziu Bielsko-Biała i natychmiast wydał wyrok skazujący. Pytania o Meliksona traktuje wręcz jak prowokację i uznaje za temat zamknięty.

Tymczasem w kolejce ustawili się następni chętni. Timothee Kolodziejczak, 19-letni piłkarz Olympique Lyon, wprawdzie wolałby grać dla reprezentacji Francji, ale gdyby tam okazał się za słaby, to Polsce nie mówi "nie"...
- Żeby w 40-milionowym kraju nie było jedenastu gości, którzy potrafią kopać piłkę. Żal - komentują na forach internauci.

Źródło: Rzeczpospolita sześciu narodów

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Rzeczpospolita sześciu narodów
Komentarze (2)
T
tsj
5 czerwca 2011, 12:34
Ostatnie zdanie jest przykładem bezsensownego narzekactwa i wywoływania wstydu. Równie dobrze można napisać o wielokrotnie liczebniejszych państwach. 11-stu (do kwadratu) mistrzów jest wszędzie. Tylko trzeba ich wyłowić, odkryć ich talent, wyszkolić. Potrzebny jest wydajny, skuteczny, mądry system. Najlepiej gdyby grać w reprezentacji mogły wyłącznie osoby urodzone i wychowanye w danym państwie. Tymczasem np. u Niemców walczą najemnicy. W klubach to już zupełne kuriozum. Ale biznes, to bizes. Tylko po co w nazwach klubów pojawia się nazwa miejscowości, jeśli jego zawodnicy mają z nią niewiele czy nic wspólnego?
G
Grzegorz
5 czerwca 2011, 08:14
Na co dzień nie czytam o sporcie, ale ten przeczytałem z przyjemnością. Ostatnie zdanie jest mocne...