Ks. Halik: "syci" ludzie w Kościele czasami muszą wyjść ku tym, którzy są na obrzeżach

Ks. Tomáš Halik (fot. Wydawnictwo WAM)

Jezus nie czynił wszystkich głodnych sytymi (...), a ludzi ze społecznego marginesu nie przyprowadził do centrum drogą rewolucyjnego przewrotu, żeby uczynić ich silnymi i bogatymi. Nie zapewnił płaczącym dobrej rozrywki i nie obiecał prześladowanym nieba na ziemi, sprawiedliwego społeczeństwa w bliskiej przyszłości czy nęcącej perspektywy życia pozbawionego ryzyka, przeszkód i krzyży. (...) Błogosławił ubogim – nie w taki sposób, by utwierdzać ubogich w ich położeniu, serwując im opium obietnicy nagrody po śmierci, jak odczytują tę scenę niektórzy marksiści - pisze ks. Tomáš Halik w książce "Cierpliwość wobec Boga".

Na pewno słusznym i ważnym sposobem naśladowania Chrystusa jest ofiarowanie swoich sił opiece nad chorymi, trosce o cudzoziemców i przesiedleńców oraz walce o sprawiedliwość społeczną. Jezus jednak nie był pracownikiem socjalnym ani politycznym reformatorem, a Jego „opcja na rzecz ubogich” to tylko jeden z aspektów czegoś, co dla Niego jest znacznie bardziej charakterystyczne: opcja na rzecz ludzi z obrzeża, i to wcale nie jedynie w wymiarze społeczno-ekonomicznym.

Solidarność z ubogimi i społecznie słabymi, troska o chorych i upośledzonych, odwaga wstawiania się za uciśnionymi, wykorzystywanymi i prześladowanymi stanowią w całych dziejach Kościoła jedną z nieodłącznych form świadectwa chrześcijańskiego na tym świecie, dziś może jeszcze bardziej potrzebną niż kiedykolwiek wcześniej. Czynić te rzeczy, znaczy iść zdecydowanie śladami Chrystusa i tysięcy świętych przeszłości, być solą ziemi i wnosić w ciemne, zatęchłe zakątki świata woń nieba.

DEON.PL POLECA

Kiedy jednak rozmyślałem o spotkaniu Jezusa z Zacheuszem i wielu innych przejawach Jego „opcji na rzecz ludzi z obrzeża”, zadałem sobie pytanie, czy aby jednym ze składników pełnego naśladowania Jezusa nie jest jeszcze coś innego: zainteresowanie, wręcz opcja na rzecz ludzi z obrzeża wspólnoty wiary. Na rzecz tych, którzy przebywają w przedsionku Kościoła, o ile w ogóle znajdą się w jego pobliżu. Zainteresowanie ludźmi z „szarej strefy” między religijną pewnością a ateizmem, wątpiącymi i poszukującymi.

Oczywiście, w tych „poszukujących” strefach wód łowią dziś misjonarze wszystkich niemal religii, Kościołów i sekt. Również wielu dzisiejszych kapłanów, znawców prawa czy faryzeuszy z pewnością pochwaliłoby mnie za to zainteresowanie. Ja jednak owego zainteresowania ludźmi z obrzeża nie pojmuję w wąsko misjonarskim sensie. Nie chodzi mi przede wszystkim o ich „nawrócenie” – uczynienie „pewnych” z niepewnych.

Oczywiście, trzeba ich uczyć, głosić kazania, przekonywać i nawracać, udzielać odpowiedzi na pytania szukających, przecież Jezus także uzdrawiał chorych i kazał karmić głodnych. Nakaz „nauczania” znajdziemy również w tradycyjnym zestawie „czynów duchowego miłosierdzia”. Jednak nawet Jezus nie czynił wszystkich głodnych sytymi (oparł się wręcz, jako szatańskiej, pokusie przemiany kamieni w chleb), a ludzi ze społecznego marginesu nie przyprowadził do centrum drogą rewolucyjnego przewrotu, żeby uczynić ich silnymi i bogatymi. Nie zapewnił płaczącym dobrej rozrywki i nie obiecał prześladowanym nieba na ziemi, sprawiedliwego społeczeństwa w bliskiej przyszłości czy nęcącej perspektywy życia pozbawionego ryzyka, przeszkód i krzyży. Powiedział o ubogich, płaczących i prześladowanych, że są błogosławieni; jako Mistrz paradoksu pogratulował im.

Błogosławił ubogim – nie w taki sposób, by utwierdzać ubogich w ich położeniu, serwując im opium obietnicy nagrody po śmierci, jak odczytują tę scenę niektórzy marksiści (i jak czasami rzeczywiście interpretują to niektórzy chrześcijanie). On czyni z ubóstwa metaforę otwartości na dary Boże. Należy zachowywać ducha ubóstwa, nie zajmować miejsca wśród sytych, pewnych siebie i zadufanych, którzy są zadowoleni i zamknięci w sobie.

Podobnie odnoszę to do sfery ducha: należy zachowywać ducha poszukujących. (Duchowi mistrzowie Wschodu nazywają to duchem nowicjuszy). Nie mam nic przeciwko misjom i kazaniom, są równie potrzebne, jak użyteczne są instytucje kościelnego Caritasu. Należy uczyć, podobnie jak należy karmić głodnych. Ale tutaj chodzi o coś innego. Mamy stać się głodujący, podobnie jak mając ducha ubóstwa – mamy stać się otwarci, ponieważ tylko do takich może przyjść królestwo Boże. Właśnie ubogich, płaczących i łaknących sprawiedliwości Jezus błogosławi; On nie gratuluje cynicznie tym, którzy mają pustą kieszeń, pusty żołądek i łzy na policzkach.

Ks. Tomáš Halik "Cierpliwość wobec Boga. Spotkanie wiary z niewiarą" (Wydawnictwo WAM)

Troska o ubogich i bliskość z nimi nie wzbogaca tylko ich, ale także nas, pozwala nam uczyć się ducha ubóstwa i zachowywać go. Również nasza bliskość z poszukującymi powinna nas uczyć otwartości, nie musimy myśleć wyłącznie o tym, że to my mamy ich uczyć i pouczać – wiele bowiem możemy się nauczyć od nich. Także religijnie zadufanym, „sytym” ludziom w Kościele możemy spróbować pokazać, że trzeba przynajmniej czasami wyjść również ku tym, którzy są na obrzeżach Kościoła, i to nie tylko po to, by ich „nawrócić” i upodobnić do siebie. Móc przez chwilę zobaczyć, jak wygląda Bóg z perspektywy ludzi poszukujących, wątpiących, pytających – czyż to nie nowe, przejmujące, potrzebne i pożyteczne doświadczenie religijne?

Publikowany fragment pochodzi z książki ks. Tomáša Halika "Cierpliwość wobec Boga" (Wydawnictwo WAM)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ks. Halik: "syci" ludzie w Kościele czasami muszą wyjść ku tym, którzy są na obrzeżach
Komentarze (1)
JW
~Jerzy Wylężek
13 października 2022, 09:33
Niech ks. Halik sprzeda swoje krawaty