Dlaczego mężczyźni wolą milczą, a kobiety nie chcą się z tym pogodzić?

Beate M. Weingardt / Edycja św. Pawła

Fragment książki:

"Najlepszy przyjaciel najprawdopodobniej będzie miał dobrą żonę, ponieważ dobre małżeństwo polega na talencie do przyjaźni".

Fryderyk Nietzsche

Mężczyźni również mają mnóstwo ubogacających, ale także trud­nych doświadczeń w rozmowach z kobietami.

Podam niemalże klasyczny przykład z psychologii komunikacji: Mąż pyta żonę: „Co to jest to zielone, co pływa w zupie?". Najoczywistszą odpowiedzią byłaby: „To jest pietruszka" (albo szczypiorek, albo cokolwiek by to mogło być). Udzielając takiej odpowiedzi, żona po­zostałaby na płaszczyźnie rzeczowej. Jednak bardzo niewielu kobie­tom się to udaje. Najczęściej przechodzą one do odbijania piłeczki w kierunku ucha relacyjnego, odpowiadając pytaniem na pytanie: „Dlaczego pytasz? Nie smakuje ci to zielone?", przez co zmuszają męża do wyjaśnień („Pytam, bo...").

Jeszcze mniej bezpiecznie jest, gdy „ona" myśli, że może sobie da­rować to pytanie, ponieważ uważa, że dobrze odczytała „intencję re­lacji" i np. odpowiada z rozdrażnieniem: „Wcale nie musisz jeść tej zupy, jeśli ci nie smakuje". Albo: „No to gotuj sam, skoro nigdy nie można ci dogodzić!". W tym przypadku ona popełnia błąd przeniesienia raczej kobie­cych wzorców komunikacji na partnera i zarzuca mu formę komuni­kacji niebezpośredniej, która jest jak najbardziej typowa dla kobiet, ale nie dla mężczyzn. W tym momencie rozmowa staje się dla męż­czyzny naprawdę uciążliwa, ponieważ musi on bronić się przed za­rzutami. Jeśli np. na pytanie: „Dlaczego pytasz?" odpowie: „Po pro­stu mnie to interesuje", a ona natychmiast zacznie drążyć dalej: „Ale dlaczego cię to zainteresowało? Przyznaj się, że ci nie smakuje!", to on, wzdychając, powie: „Ależ nie, smakuje mi!" i będzie miał cichą nadzieję, że tej wypowiedzi nie będzie już analizowała krytycznie.

Innymi słowy, najczęściej daremne jest usiłowanie wyciągnięcia z mężczyzn wyznania „ukrytej informacji nt. relacji", ponieważ na ogół jej tam nie ma. Jeśli kobieta w to nie wierzy, to świadczy to o braku kobiecej intuicji. Jeśli kobieta zapyta mężczyznę podczas za­kupów: „Jak myślisz, pasuje mi ta sukienka?", a on odpowie prosto: „Tak, bardzo ładnie ci w tym!", to nie powinna się zastanawiać, jaki interes albo myśl może się kryć za tymi słowami („Czy on chce mieć wreszcie święty spokój? Czy on przypadkiem nie chce mnie ziryto­wać? Czy on może chce jak najszybciej wrócić do domu?").

Bezlitośnie skarykaturował tę kobiecą skłonność do doszukiwa­nia się drugiego dna w prostych męskich zdaniach Loriot[1] w skeczu Co robisz? [Was machst du?). Pracująca w kuchni żona nie potrafi po­przestać na prostej odpowiedzi spokojnie siedzącego w fotelu męża („Nic!") i zadając mu kolejne natarczywe pytania, w końcu doprowa­dza go do białej gorączki. To samo zresztą można przećwiczyć z py­taniem: „O czym myślisz?". Męska odpowiedź: „O niczym!" kobiecie wprawdzie nie mieści się w głowie, ale ona powinna w to uwierzyć, ponieważ mężczyźni rzeczywiście potrafią „nie myśleć o niczym", czytaj: bez problemu potrafią odciąć świadomy strumień myśli (co zresztą jest niesłychanie pomocne przy zasypianiu!).

Także na ulubione pytanie kobiet: „Kochasz mnie (jeszcze)?" trud­no jest mężczyźnie odpowiedzieć, ponieważ pytany słusznie prze­czuwa, że pytająca przypuszczalnie nie zadowoli się jednosylabowym „tak". Ale nie potrafi znaleźć w tym pytaniu informacji „po co?", ponieważ treść informacji - co tutaj znaczy słowo „miłość"? - wydaje mu się wystarczająco niejasna i ponieważ przeczuwa, że na to pytanie też niełatwo będzie odpowiedzieć na płaszczyźnie czysto rzeczowej. Dlatego wielu mężczyzn reaguje na to pytanie raczej uni­kiem („Znowu zaczynasz!", „Co ma znaczyć to pytanie?", „Przecież wiesz!", „Przecież niedawno ci mówiłem!") nie dlatego, że nie kocha­ją partnerki, lecz dlatego, że się obawiają, że to pytanie mogłoby być wstępem do rozmowy na temat relacji, której to rozmowie mogą nie sprostać albo chcą uniknąć trudu z nią związanego.


[1] Niemiecki komik, rysownik, pisarz, scenograf, kostiumolog, aktor, reżyser profesor sztuk teatralnych (przyp. tłum.).

 

Mężczyźni często mówią, że kobiety w rozmowie są „bardziej emo­cjonalne i nierzeczowe" niż oni. Jeśli zaczniemy zgłębiać, co dokład­nie mają przez to na myśli, to okaże się, że mężczyźni nie lubią, gdy kobiety schodzą z płaszczyzny czysto rzeczowej, tzn. jeśli uwzględ­niają płaszczyznę relacji. Z jakiego względu tego nie lubią, widać jak na dłoni po tym, co zostało tu powiedziane: komunikacja staje się przez to nie tylko wielopłaszczyznowa i o wiele bardziej skompliko­wana, lecz - dla mężczyzn - także o wiele bardziej męcząca i stwa­rzająca okazję do konfliktu.

Z pewnością nie jest to jedyny powód. Uważam, że między ludźmi jak najbardziej istnieje dużo okazji i treści do komunikacji, w któ­rych koncentracja na przedmiocie i odsunięcie na bok płaszczyzny emocjonalnej są nie tylko wskazane, lecz także rozsądne.

Upraszcza to współżycie, jeśli skoncentrujemy się na przekazanej informacji albo na zadanym pytaniu, a nie od razu zaczniemy snuć przypuszczenia, co przez to mogło być powiedziane między wiersza­mi. Współżycie ułatwia także, jeśli spodziewamy się od bliskiej oso­by, że w formie jak najbardziej jasnej i wolnej od nieporozumień wy­razi to, czego pragnie albo czego jej brak.

Na przykład gdy podczas jazdy samochodem kobieta zechce pil­nie odwiedzić toaletę, nie powinna pytać męża: „Czy nie uważasz, że powinniśmy zrobić przerwę?" - a potem się denerwować, jeśli on odpowie krótko i węzłowato: „Nie, nie potrzebuję przerwy!". Jeśli natomiast na to odpowie: „Aleja muszę do toalety!", to on zapyta - i będzie miał rację - „To dlaczego od razu tego nie powiedziałaś?!".

Mężczyźni mają prawo do tego, by kobiety dostosowały się tro­chę do ich stylu komunikacji - tam, gdzie jest to wskazane. To zna­czy kobiety powinny zauważyć korzyści płynące z jasnego oddziela­nia płaszczyzny rzeczowej i płaszczyzny relacji - nie żeby wykluczyć płaszczyznę relacji, ale żeby jej permanentnie nie wplatać w płasz­czyznę rzeczową.

Skłonność wielu kobiet do zbyt chętnego i zbyt szybkiego miesza­nia tych dwóch rzeczy - przynajmniej w rozmowie z mężami - pro­wadzi do tego, że mężczyźni unikają takich rozmów, jak mogą, po­nieważ czują, że nie są w stanie sprostać tej mieszaninie i nie widzą w tym korzystnego oddziaływania na komunikację. Podczas gdy ko­bietom z łatwością przychodzi, że tak powiem, zwinne przeskaki­wanie pomiędzy płaszczyznami rzeczową i relacji, dla mężczyzn ta „skoczność" jest wyjątkowo trudna. Ba, dla większości z nich jest to coś zupełnie obcego, ponieważ oni w miarę możliwości odcinają płaszczyznę relacji.

Kobieta mówi do partnera:

- Uważam, że powinniśmy na nowo urządzić ogród, ten mi się już nie podoba.

- Co chcesz zmienić? (płaszczyzna rzeczowa!)

- Jeszcze nie wiem, też mógłbyś się nad tym trochę zastanowić!(przejście z płaszczyzny rzeczowej do płaszczyzny relacji, połą­czone z niebezpośrednią krytyką)

- Dlaczego mam się zastanawiać, mnie się podoba tak, jak jest! (płaszczyzna rzeczowa, płaszczyzna relacji została zignorowa­na!)

- Jasne, że ci się podoba, bo tak jest najwygodniej. Gdyby to za­leżało od ciebie, to do tej pory mielibyśmy te same meble ku­chenne, które kupiliśmy zaraz po ślubie! (kolejny zarzut na płaszczyźnie relacji)

- Możesz mi powiedzieć, dlaczego mam zmieniać coś, co mi się podoba i co jeszcze jest dobre? (płaszczyzna rzeczowa, płaszczy­zna relacji nadal jest ignorowana, tak jak nowy zarzut)

- Mógłbyś to zrobić na przykład dla mnie! Inne kobiety co parę lat robią sobie nowe ogrody, a mężowie je przy tym wspierają! (nowy zarzut na płaszczyźnie relacji w połączeniu z rezygnacją z argumentów na płaszczyźnie rzeczowej).

Jeszcze długo można by tak kontynuować ten dialog, z rosnącym rozdrażnieniem i agresją po obu stronach. „Ona" permanentnie miesza przedmiot - pragnienie zmian w ogrodzie - i relację: wła­sne niezadowolenie z rzekomego braku inicjatywy i zainteresowa­nia ze strony partnera, które być może jest dla niej oznaką braku szacunku.

„On" natomiast koncentruje się na przedmiocie (czy ogród trzeba urządzić na nowo - tak czy nie?) i niezmiennie ignoruje jej wplatane i coraz wyraźniejsze zarzuty. To mijanie się w rozmowie zdarza się wielu parom, ale kto właściwie jest za to odpowiedzialny? Moim zda­niem zarówno kobieta, jak i mężczyzna. Zasadniczo można powie­dzieć, że problemy w relacjach nie są powodowane ani przez jedną, ani przez drugą osobę, lecz przez sposób, w jaki one do siebie pod­chodzą.

Proszę pozwolić mi zilustrować to na przytoczonym przykładzie. Odpowiedzi żony wyraźnie pokazują, że raz dwa potrafi ona temat rzeczowy potraktować jako wstęp do wytknięcia problemu w relacji, co nie jest zbyt konstruktywne, jak widać po rozmowie. Odpowie­dzi męża sygnalizują, że nie jest on skłonny (albo nie jest w stanie) zająć się tymi dwoma zupełnie różnymi złożonymi tematami jedno­cześnie, a już zupełnie nie, jeśli niezwłocznie zostanie zepchnięty do roli oskarżonego.

Należy zadać takie pytanie: Dlaczego kobieta miesza te dwa tema­ty? Jakiej korzyści oczekuje od ich przeplatania? Przypuszczam, że w ogóle się nad tym nie zastanawia - po prostu tak robi. Pragnienie przedyskutowania do końca tematów dotyczących relacji pomiędzy płciami przez „pas transmisyjny" tematów rzeczowych rokuje nie­wielkie nadzieje na powodzenie! Mężczyźni czują się podenerwowa­ni tak dużym brakiem rzeczowości, kobiety nie czują się traktowa­ne poważnie w swojej - według własnego przekonania krystalicznie czystej i przejrzystej - informacji na temat relacji.

Co byłoby rozwiązaniem? Jeśli mężczyzna zadałby sobie pyta­nie: „Jaki problem w naszej relacji kryje się za tym rzeczowym py­taniem?", to mógłby o to od razu bezpośrednio zapytać partnerkę: „Mam wrażenie, jakbyś oczekiwała ode mnie więcej kreatywności w kwestii domu i ogrodu. Czy czujesz się w tym za bardzo zostawio­na samej sobie?". Na to kobieta mogłaby - rzeczowo! - odpowie­dzieć: „Tak, dokładnie o to chodzi!" albo: „Nie, nie mam takiego po­czucia". W tym przypadku byłaby zmuszona do konkretnego sformułowania problemu, co byłoby ze wszech miar korzystne dla dal­szego przebiegu rozmowy: „Wiesz, chodzi mi o to, że...".

Jeśli natomiast kobieta zadałaby sobie samej pytanie: „Jaki pro­blem w naszej relacji łączę z tym rzeczowym pytaniem?", to mogła­by z góry jasno oddzielić te tematy i np. powiedzieć: „Rozumiem, że ogród ci się podoba, ale byłoby mi miło, gdybyś uszanował moją potrzebę i mimo to pomógł mi w tych czy innych zmianach!". Na to on mógłby spokojnie odpowiedzieć: „Przekonałaś mnie! Pomogę ci, ale proszę, nie oczekuj ode mnie zbyt wiele!".

Wykorzystywanie werbalnej przewagi w dziedzinie emocji

Jak wielokrotnie stwierdziliśmy, kobiety są najczęściej o wiele spraw­niejsze językowo, jeśli idzie o uczucia, ponieważ ewidentnie mają mniej trudności z ich uświadomieniem sobie i ubraniem w formy językowe. Jeśli używają one swojej zręczności słownej do tego, by coś wmówić bądź wybić z głowy mężczyźnie, wykpić go albo zapę­dzić w kozi róg, to mężczyznę ogarnia przy tym coraz bardziej nie­przyjemne uczucie („Nie dam sobie z nią rady!"). Tym bardziej ma to miejsce, gdy ona upokarza go raniącymi ocenami („Z niczym so­bie nie radzisz, popatrz na swojego brata - jemu wszystko idzie jak z płatka").

Jeśli kobieta wykorzystuje swoją zręczność słowną, to nieuchron­nie wytwarza w mężczyźnie poczucie bycia słabszym lub bezbron­nym. Czuje się zagrożony. Na to reaguje mózg - niezależnie, czy cho­dzi o fizyczne czy psychiczne poczucie zagrożenia - niezmiennym, utrwalonym programem alarmowym, tzw. reakcją na stres, która obejmuje całe ciało. Reakcja na stres zna dwie alternatywy: albo wal­kę (agresywność, atak werbalny albo fizyczny - rękoczyny), albo ucieczkę (odejście, milczenie, wycofanie emocjonalne itd.).

Niestety, elementem tej reakcji na stres jest sparaliżowanie aku­rat tego, czego kobieta właściwie oczekuje od rozmowy z mężem - a mianowicie zdolności do jasnego myślenia. Zamiast tego zosta­ją uaktywnione odwieczne, prawie że automatycznie przebiegające emocjonalne programy reakcji, które prowadzą do tego, że nie może być mowy o rozsądnym wyjaśnieniu problemów. I rzeczywiście, wie­le aktów przemocy w afekcie (do nich należy także tzw. morderstwo współmałżonka), jest popełnianych przez mężczyzn, a ich przyczy­ną są zachowania albo nawet wypowiedź drugiej osoby, która głębo­ko dotknęła mężczyznę w bardzo wrażliwym u niego punkcie, jakim jest poczucie własnej wartości.

Nie chcę w ten sposób ograniczyć kobiecie prawa do wolnego wy­rażania swojego zdania ani do działania według własnego uznania. Ale każda kobieta żyjąca w związku powinna się dobrze zastanowić nad tym, jak zrealizować to prawo wobec mężczyzny nie raniąc go głęboko, ani nie wymagając od niego zbyt wiele pod względem emocjonalnym.

 

Kobiety mają czasem skłonności do niezwracania uwagi na wraż­liwość, podatność na zranienia u mężczyzny, jeśli ten się otworzy, przez co mogą go zranić, nie będąc tego świadomą. Często nie uświa­damiają sobie w pełni, jak wiele wysiłku kosztuje mężczyznę mówie­nie o nieprzepracowanych doświadczeniach, ranach albo „słabych punktach" jego psychiki albo życia. Wszystko to, co najchętniej by ukrył albo zachował dla siebie, ostatecznie zagraża jego obrazowi sa­mego siebie i zaufaniu do siebie! Jeśli kobieta zauważy w mężczyź­nie poczucie bezsilności i bezradności, doświadczenie klęski i poraż­ki, zranienia i gorzkich rozczarowań, wówczas powinna zareagować na nie z wielką cierpliwością, taktem i ostrożnością. Przedwczesna ocena, krytyczne uwagi, drwiące i negatywne komentarze nierzad­ko są tu trucizną, która niszczy związek[1].

Mąż przychodzi wieczorem z pracy, żona go pyta:

- Jak było dzisiaj w pracy?

- Jak zwykle...

- Co to znaczy „jak zwykle"? Wyglądasz na wykończonego!

- No, jeśli ci idioci z innego działu ciągle rzucaliby ci kłody pod nogi...!

- Naprawdę uważasz, że w twoim dziale jest mniej idiotów?

- Nie, ale nie o to teraz chodzi.

- Dlaczego? O to też chodzi, bo nie uważam, żeby szukanie winytylko u innych, kiedy pojawią się problemy, było dobre!

- O Boże, nie zaczynaj z tym znowu. Idę się wykąpać.

Właściwie zaczęło się wspaniale - pytanie żony zachęciło męża do podzielenia się aktualnym nastrojem. Mąż nie od razu podejmuje to zaproszenie, lecz odpowiada najpierw ogólnym „jak zwykle". Żona jednak uparcie pyta dalej i zagaduje nawet konkretnie o stan jego uczuć - „wyglądasz na wykończonego". Ona sygnalizuje w ten spo­sób jeszcze raz, że jest zainteresowana jego przeżyciami wewnętrz­nymi i że chciałaby mieć udział w jego doświadczeniach.

Na to kolejne pytanie mąż naprawdę się otwiera, ale na swój spo­sób - nie mówi, jak się czuje (że jest mocno sfrustrowany), lecz opi­suje problem w sposób odwracający uwagę od siebie samego - „ci idioci z innego działu". Próbuje tego, co opanował najlepiej, a mia­nowicie skonstruować problem rzeczowy - „gdyby inni nie byli ta­kimi idiotami..." - i sygnalizuje, jak bardzo bolesne są dla niego te doświadczenia. W tym miejscu żona powinna była dalej zapytać tak: „Czy chcesz przez to powiedzieć, że boli cię zachowanie twoich kole­gów? Co takiego robią?".

Zamiast tego żona wykonuje nagły zwrot od współczującego zain­teresowania do ataku. Jej drwiące pytanie - „naprawdę uważasz..." - jak najbardziej mogłoby być zinterpretowane jako niebezpośredni zarzut - »być może ty też należysz do tych idiotów, tylko tego nie widzisz!". W ten sposób żona schodzi z płaszczyzny rzeczowej roz­mowy i nagle atakuje męża na płaszczyźnie relacji. Mąż ze zrozu­miałych względów reaguje rozdrażnieniem i obroną, ponieważ nie chce tak po prostu pogodzić się z nagłą zmianą tematu, która jest także zmianą płaszczyzny rozmowy. Nadal próbuje przekazać swoją informację, do czego ona go wyraźnie zachęcała! Ale do tego nie do­chodzi, ponieważ ona mu bez wyczucia wchodzi w słowo - „dlacze­go...?" - i do tego jeszcze nawet konkretyzuje i rozszerza swój atak.

W ten sposób ostatecznie dokonało się zejście z płaszczyzny empatycznego współodczuwania. Żona wykorzystała gotowość męża do rozmowy o sobie do tego, by poruszyć najwidoczniej od dawna tlą­cy się w niej problem związany z ich relacją (który być może brzmi: „Cierpię z tego powodu, że w naszym małżeństwie też umywasz ręce od problemów"). Mąż przejrzał jej grę i zareagował złością i wycofa­niem. Przez przedwczesny atak żona szybciutko zamknęła męża, któ­ry właśnie zaczął się ostrożnie otwierać, i wywołała w nim „odruch izolacji". Następnym razem przypuszczalnie mąż nie da się tak nie­ostrożnie naciągnąć na zwierzenia.


[1] Zobacz rozdział 14.

 

Z powodu bardziej rozbudowanej świadomości stanu ducha i emocji u kobiet często mają one skłonności do postrzegania mężczyzn jako istot ułomnych, niejako skazanych na kalekie życie emocjonalne, z którego tylko kobiety mogą ich wyratować. W tej postawie obja­wia się brak szacunku dla odmienności mężczyzny. Zamiast respek­tować inność, kobieta czyni swoje predyspozycje miarą wszystkie­go. Tego rodzaju - na pewno nieświadoma - zarozumiałość wywo­łuje u mężczyzn raczej tendencje do wycofania niż gotowość walki. Niekoniecznie chcieliby być traktowani z wyższością, raczej woleli­by być uznani przynajmniej za równych i - skądinąd słusznie - nie mają ochoty o to walczyć.

W rozmowach z małżeństwami zauważam np. często, że kobiety bez ogródek skarżą się na jakąś wadę partnera („Mój mąż jest takim bałaganiarzem, ciągle muszę po nim sprzątać!", „Nie ma umiejętno­ści społecznych, dlatego to ja muszę dbać o nasze kontakty z ludź­mi!", „Mój mąż ostatnio bez przerwy o czymś zapomina. Czy pani mąż też tak ma?") - podczas gdy mężczyznom z natury zdarza się to o wiele rzadziej. Wprawdzie bronią się przed tymi zarzutami - czę­sto z zakłopotaniem i nieporadnie („To nieprawda!", „No, tak źle to jeszcze nie jest!"), ale - co ciekawe - rzadko przechodzą do kontrata­ku („A ty co? Z niczym nie potrafisz się rozstać, nasz dom wygląda jak jeden wielki śmietnik!", „A ty? Do tej pory nie potrafisz zrozu­mieć rozliczenia za prąd!"). Według moich doświadczeń, kiedy męż­czyźni zostaną zaatakowani, znacznie rzadziej mają skłonności do takich ripost niż kobiety.

Mężczyźni są - takie mam wrażenie - raczej gotowi do akcepto­wania i tolerowania partnerek takimi, jakie są, podczas gdy kobie­ty najczęściej pewnego dnia zaczynają zauważać w partnerze różne wady i je piętnować.

„Jasne - mogłaby w tym miejscu powiedzieć typowa kobieta -mniej wymagającemu jest zawsze łatwiej! My, kobiety, nie jesteśmy tak prosto skonstruowane, jesteśmy bardziej wymagające!". Być może nawet miałaby w tym rację, jeśli chodzi o relacje i ich kształto­wanie - ale nie może to być powodem, by te małe wymagania męż­czyzn z góry traktować jako coś negatywnego albo małowartościowego. Przeciwnie - ten, kto potrafi się zadowolić i cieszyć tym, co ma, z pewnością jest o wiele bardziej uzdolniony do szczęścia niż wiecznie poszukujący czegoś jeszcze lepszego malkontent.

Poza tym można rzec, że istnieje tyle form relacji, które dzięki małym wymaganiom są źródłem ulgi i odprężenia, bo dzięki nim obie strony nie czują presji oczekiwań i przez to mają mniej stresów. Mam tu na myśli np. relacje między dorosłymi dziećmi a rodzicami. Często ojcowie są tu „łatwiejsi w obsłudze" od matek, ponieważ oni nie mają wobec dzieci pewnych oczekiwań („Przyjdziecie na świę­ta, prawda?", „Mam nadzieję, że ochrzcicie dziecko!"). Ojcowie tego nie robią, tylko akceptują styl życia dzieci albo zachowują krytyczne uwagi dla siebie[1].

Także w przyjaźniach odbieram mężczyzn z reguły jako mniej skom­plikowanych. Nie sprawdzają i nie przeliczają, kto ostatnio dzwonił i kto kogo zapraszał. Nie ważą każdego słowa na aptekarskiej wadze. Konflikty, nieporozumienia i różnice zdań nie prowadzą od razu do kryzysów w relacji, lecz bez wielkich ceregieli i bez długiej wymiany zdań mogą być odłożone ad acta. W miarę możności respektują wol­ność i inność drugiego człowieka. Zanim się na kogoś zdenerwują, starają się najpierw zbytnio nie przejmować tym, czego doświadczy­li - co w wielu przypadkach jest najmądrzejszym rozwiązaniem.

Dlaczego kobiety nie są tak mało wymagające w relacjach? Czy naprawdę jest to oznaka - jak oczywiście twierdzą - większej wraż­liwości albo wyższego stopnia rozwoju? A może mogłaby to być także oznaka przeceniania własnego ja i jego rozlicznych wyma­gań i drażliwości? Czy kobiety nie mogłyby się więc nauczyć czegoś od mężczyzn, zwłaszcza w dziedzinie tolerancji i małych wymagań - np. zasady „żyj i pozwól żyć innym", zwłaszcza w relacjach rodzin­nych, żeby nawzajem nie odbierać sobie przestrzeni do życia? Na pewno wskazane jest - czy to dla mężczyzny, czy dla kobiety - za­stosowanie mądrych zaleceń poety Kahlila Gibrana[2], które dał on wszystkim świeżo poślubionym:

Kochajcie się wzajemnie,

lecz niech wasza miłość nie stanie się więzieniem  - niech będzie raczej morzem falującym od brzegu duszy do brzegu. Napełniajcie wzajem wasze kielichy,

lecz nie pijcie z jednego kielicha. Dzielcie się chlebem, lecz nie jedzcie z jednego bochenka. Śpiewajcie, tańczcie i bądźcie radośni,

lecz niech każde z was będzie samo, jak same są struny lutni, choć każda drga tą samą muzyką. Bądźcie razem, lecz nie nazbyt blisko, albowiem filary świątyni stoją oddzielnie.


[1] Inaczej wygląda sprawa, jeśli ojcowie mają wobec dzieci konkretne plany zawodowe, np. w postaci przejęcia firmy itp. W tej kwestii ich oczekiwania są nierzadko zbyt konkretne, a dzieci - w większości synowie - często nie chcą lub nie mogą ich spełnić.

[2] Kahlil Gibran, Prorok, Monachium 2002, s. 23n.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego mężczyźni wolą milczą, a kobiety nie chcą się z tym pogodzić?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.