Fragment książki:
"Najlepszy przyjaciel najprawdopodobniej będzie miał dobrą żonę, ponieważ dobre małżeństwo polega na talencie do przyjaźni".
Fryderyk Nietzsche
Mężczyźni również mają mnóstwo ubogacających, ale także trudnych doświadczeń w rozmowach z kobietami.
Podam niemalże klasyczny przykład z psychologii komunikacji: Mąż pyta żonę: „Co to jest to zielone, co pływa w zupie?". Najoczywistszą odpowiedzią byłaby: „To jest pietruszka" (albo szczypiorek, albo cokolwiek by to mogło być). Udzielając takiej odpowiedzi, żona pozostałaby na płaszczyźnie rzeczowej. Jednak bardzo niewielu kobietom się to udaje. Najczęściej przechodzą one do odbijania piłeczki w kierunku ucha relacyjnego, odpowiadając pytaniem na pytanie: „Dlaczego pytasz? Nie smakuje ci to zielone?", przez co zmuszają męża do wyjaśnień („Pytam, bo...").
Jeszcze mniej bezpiecznie jest, gdy „ona" myśli, że może sobie darować to pytanie, ponieważ uważa, że dobrze odczytała „intencję relacji" i np. odpowiada z rozdrażnieniem: „Wcale nie musisz jeść tej zupy, jeśli ci nie smakuje". Albo: „No to gotuj sam, skoro nigdy nie można ci dogodzić!". W tym przypadku ona popełnia błąd przeniesienia raczej kobiecych wzorców komunikacji na partnera i zarzuca mu formę komunikacji niebezpośredniej, która jest jak najbardziej typowa dla kobiet, ale nie dla mężczyzn. W tym momencie rozmowa staje się dla mężczyzny naprawdę uciążliwa, ponieważ musi on bronić się przed zarzutami. Jeśli np. na pytanie: „Dlaczego pytasz?" odpowie: „Po prostu mnie to interesuje", a ona natychmiast zacznie drążyć dalej: „Ale dlaczego cię to zainteresowało? Przyznaj się, że ci nie smakuje!", to on, wzdychając, powie: „Ależ nie, smakuje mi!" i będzie miał cichą nadzieję, że tej wypowiedzi nie będzie już analizowała krytycznie.
Innymi słowy, najczęściej daremne jest usiłowanie wyciągnięcia z mężczyzn wyznania „ukrytej informacji nt. relacji", ponieważ na ogół jej tam nie ma. Jeśli kobieta w to nie wierzy, to świadczy to o braku kobiecej intuicji. Jeśli kobieta zapyta mężczyznę podczas zakupów: „Jak myślisz, pasuje mi ta sukienka?", a on odpowie prosto: „Tak, bardzo ładnie ci w tym!", to nie powinna się zastanawiać, jaki interes albo myśl może się kryć za tymi słowami („Czy on chce mieć wreszcie święty spokój? Czy on przypadkiem nie chce mnie zirytować? Czy on może chce jak najszybciej wrócić do domu?").
Bezlitośnie skarykaturował tę kobiecą skłonność do doszukiwania się drugiego dna w prostych męskich zdaniach Loriot[1] w skeczu Co robisz? [Was machst du?). Pracująca w kuchni żona nie potrafi poprzestać na prostej odpowiedzi spokojnie siedzącego w fotelu męża („Nic!") i zadając mu kolejne natarczywe pytania, w końcu doprowadza go do białej gorączki. To samo zresztą można przećwiczyć z pytaniem: „O czym myślisz?". Męska odpowiedź: „O niczym!" kobiecie wprawdzie nie mieści się w głowie, ale ona powinna w to uwierzyć, ponieważ mężczyźni rzeczywiście potrafią „nie myśleć o niczym", czytaj: bez problemu potrafią odciąć świadomy strumień myśli (co zresztą jest niesłychanie pomocne przy zasypianiu!).
Także na ulubione pytanie kobiet: „Kochasz mnie (jeszcze)?" trudno jest mężczyźnie odpowiedzieć, ponieważ pytany słusznie przeczuwa, że pytająca przypuszczalnie nie zadowoli się jednosylabowym „tak". Ale nie potrafi znaleźć w tym pytaniu informacji „po co?", ponieważ treść informacji - co tutaj znaczy słowo „miłość"? - wydaje mu się wystarczająco niejasna i ponieważ przeczuwa, że na to pytanie też niełatwo będzie odpowiedzieć na płaszczyźnie czysto rzeczowej. Dlatego wielu mężczyzn reaguje na to pytanie raczej unikiem („Znowu zaczynasz!", „Co ma znaczyć to pytanie?", „Przecież wiesz!", „Przecież niedawno ci mówiłem!") nie dlatego, że nie kochają partnerki, lecz dlatego, że się obawiają, że to pytanie mogłoby być wstępem do rozmowy na temat relacji, której to rozmowie mogą nie sprostać albo chcą uniknąć trudu z nią związanego.
[1] Niemiecki komik, rysownik, pisarz, scenograf, kostiumolog, aktor, reżyser profesor sztuk teatralnych (przyp. tłum.).
Mężczyźni często mówią, że kobiety w rozmowie są „bardziej emocjonalne i nierzeczowe" niż oni. Jeśli zaczniemy zgłębiać, co dokładnie mają przez to na myśli, to okaże się, że mężczyźni nie lubią, gdy kobiety schodzą z płaszczyzny czysto rzeczowej, tzn. jeśli uwzględniają płaszczyznę relacji. Z jakiego względu tego nie lubią, widać jak na dłoni po tym, co zostało tu powiedziane: komunikacja staje się przez to nie tylko wielopłaszczyznowa i o wiele bardziej skomplikowana, lecz - dla mężczyzn - także o wiele bardziej męcząca i stwarzająca okazję do konfliktu.
Z pewnością nie jest to jedyny powód. Uważam, że między ludźmi jak najbardziej istnieje dużo okazji i treści do komunikacji, w których koncentracja na przedmiocie i odsunięcie na bok płaszczyzny emocjonalnej są nie tylko wskazane, lecz także rozsądne.
Upraszcza to współżycie, jeśli skoncentrujemy się na przekazanej informacji albo na zadanym pytaniu, a nie od razu zaczniemy snuć przypuszczenia, co przez to mogło być powiedziane między wierszami. Współżycie ułatwia także, jeśli spodziewamy się od bliskiej osoby, że w formie jak najbardziej jasnej i wolnej od nieporozumień wyrazi to, czego pragnie albo czego jej brak.
Na przykład gdy podczas jazdy samochodem kobieta zechce pilnie odwiedzić toaletę, nie powinna pytać męża: „Czy nie uważasz, że powinniśmy zrobić przerwę?" - a potem się denerwować, jeśli on odpowie krótko i węzłowato: „Nie, nie potrzebuję przerwy!". Jeśli natomiast na to odpowie: „Aleja muszę do toalety!", to on zapyta - i będzie miał rację - „To dlaczego od razu tego nie powiedziałaś?!".
Mężczyźni mają prawo do tego, by kobiety dostosowały się trochę do ich stylu komunikacji - tam, gdzie jest to wskazane. To znaczy kobiety powinny zauważyć korzyści płynące z jasnego oddzielania płaszczyzny rzeczowej i płaszczyzny relacji - nie żeby wykluczyć płaszczyznę relacji, ale żeby jej permanentnie nie wplatać w płaszczyznę rzeczową.
Skłonność wielu kobiet do zbyt chętnego i zbyt szybkiego mieszania tych dwóch rzeczy - przynajmniej w rozmowie z mężami - prowadzi do tego, że mężczyźni unikają takich rozmów, jak mogą, ponieważ czują, że nie są w stanie sprostać tej mieszaninie i nie widzą w tym korzystnego oddziaływania na komunikację. Podczas gdy kobietom z łatwością przychodzi, że tak powiem, zwinne przeskakiwanie pomiędzy płaszczyznami rzeczową i relacji, dla mężczyzn ta „skoczność" jest wyjątkowo trudna. Ba, dla większości z nich jest to coś zupełnie obcego, ponieważ oni w miarę możliwości odcinają płaszczyznę relacji.
Kobieta mówi do partnera:
- Uważam, że powinniśmy na nowo urządzić ogród, ten mi się już nie podoba.
- Co chcesz zmienić? (płaszczyzna rzeczowa!)
- Jeszcze nie wiem, też mógłbyś się nad tym trochę zastanowić!(przejście z płaszczyzny rzeczowej do płaszczyzny relacji, połączone z niebezpośrednią krytyką)
- Dlaczego mam się zastanawiać, mnie się podoba tak, jak jest! (płaszczyzna rzeczowa, płaszczyzna relacji została zignorowana!)
- Jasne, że ci się podoba, bo tak jest najwygodniej. Gdyby to zależało od ciebie, to do tej pory mielibyśmy te same meble kuchenne, które kupiliśmy zaraz po ślubie! (kolejny zarzut na płaszczyźnie relacji)
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego mam zmieniać coś, co mi się podoba i co jeszcze jest dobre? (płaszczyzna rzeczowa, płaszczyzna relacji nadal jest ignorowana, tak jak nowy zarzut)
- Mógłbyś to zrobić na przykład dla mnie! Inne kobiety co parę lat robią sobie nowe ogrody, a mężowie je przy tym wspierają! (nowy zarzut na płaszczyźnie relacji w połączeniu z rezygnacją z argumentów na płaszczyźnie rzeczowej).
Jeszcze długo można by tak kontynuować ten dialog, z rosnącym rozdrażnieniem i agresją po obu stronach. „Ona" permanentnie miesza przedmiot - pragnienie zmian w ogrodzie - i relację: własne niezadowolenie z rzekomego braku inicjatywy i zainteresowania ze strony partnera, które być może jest dla niej oznaką braku szacunku.
„On" natomiast koncentruje się na przedmiocie (czy ogród trzeba urządzić na nowo - tak czy nie?) i niezmiennie ignoruje jej wplatane i coraz wyraźniejsze zarzuty. To mijanie się w rozmowie zdarza się wielu parom, ale kto właściwie jest za to odpowiedzialny? Moim zdaniem zarówno kobieta, jak i mężczyzna. Zasadniczo można powiedzieć, że problemy w relacjach nie są powodowane ani przez jedną, ani przez drugą osobę, lecz przez sposób, w jaki one do siebie podchodzą.
Proszę pozwolić mi zilustrować to na przytoczonym przykładzie. Odpowiedzi żony wyraźnie pokazują, że raz dwa potrafi ona temat rzeczowy potraktować jako wstęp do wytknięcia problemu w relacji, co nie jest zbyt konstruktywne, jak widać po rozmowie. Odpowiedzi męża sygnalizują, że nie jest on skłonny (albo nie jest w stanie) zająć się tymi dwoma zupełnie różnymi złożonymi tematami jednocześnie, a już zupełnie nie, jeśli niezwłocznie zostanie zepchnięty do roli oskarżonego.
Należy zadać takie pytanie: Dlaczego kobieta miesza te dwa tematy? Jakiej korzyści oczekuje od ich przeplatania? Przypuszczam, że w ogóle się nad tym nie zastanawia - po prostu tak robi. Pragnienie przedyskutowania do końca tematów dotyczących relacji pomiędzy płciami przez „pas transmisyjny" tematów rzeczowych rokuje niewielkie nadzieje na powodzenie! Mężczyźni czują się podenerwowani tak dużym brakiem rzeczowości, kobiety nie czują się traktowane poważnie w swojej - według własnego przekonania krystalicznie czystej i przejrzystej - informacji na temat relacji.
Co byłoby rozwiązaniem? Jeśli mężczyzna zadałby sobie pytanie: „Jaki problem w naszej relacji kryje się za tym rzeczowym pytaniem?", to mógłby o to od razu bezpośrednio zapytać partnerkę: „Mam wrażenie, jakbyś oczekiwała ode mnie więcej kreatywności w kwestii domu i ogrodu. Czy czujesz się w tym za bardzo zostawiona samej sobie?". Na to kobieta mogłaby - rzeczowo! - odpowiedzieć: „Tak, dokładnie o to chodzi!" albo: „Nie, nie mam takiego poczucia". W tym przypadku byłaby zmuszona do konkretnego sformułowania problemu, co byłoby ze wszech miar korzystne dla dalszego przebiegu rozmowy: „Wiesz, chodzi mi o to, że...".
Wykorzystywanie werbalnej przewagi w dziedzinie emocji
Jak wielokrotnie stwierdziliśmy, kobiety są najczęściej o wiele sprawniejsze językowo, jeśli idzie o uczucia, ponieważ ewidentnie mają mniej trudności z ich uświadomieniem sobie i ubraniem w formy językowe. Jeśli używają one swojej zręczności słownej do tego, by coś wmówić bądź wybić z głowy mężczyźnie, wykpić go albo zapędzić w kozi róg, to mężczyznę ogarnia przy tym coraz bardziej nieprzyjemne uczucie („Nie dam sobie z nią rady!"). Tym bardziej ma to miejsce, gdy ona upokarza go raniącymi ocenami („Z niczym sobie nie radzisz, popatrz na swojego brata - jemu wszystko idzie jak z płatka").
Jeśli kobieta wykorzystuje swoją zręczność słowną, to nieuchronnie wytwarza w mężczyźnie poczucie bycia słabszym lub bezbronnym. Czuje się zagrożony. Na to reaguje mózg - niezależnie, czy chodzi o fizyczne czy psychiczne poczucie zagrożenia - niezmiennym, utrwalonym programem alarmowym, tzw. reakcją na stres, która obejmuje całe ciało. Reakcja na stres zna dwie alternatywy: albo walkę (agresywność, atak werbalny albo fizyczny - rękoczyny), albo ucieczkę (odejście, milczenie, wycofanie emocjonalne itd.).
Niestety, elementem tej reakcji na stres jest sparaliżowanie akurat tego, czego kobieta właściwie oczekuje od rozmowy z mężem - a mianowicie zdolności do jasnego myślenia. Zamiast tego zostają uaktywnione odwieczne, prawie że automatycznie przebiegające emocjonalne programy reakcji, które prowadzą do tego, że nie może być mowy o rozsądnym wyjaśnieniu problemów. I rzeczywiście, wiele aktów przemocy w afekcie (do nich należy także tzw. morderstwo współmałżonka), jest popełnianych przez mężczyzn, a ich przyczyną są zachowania albo nawet wypowiedź drugiej osoby, która głęboko dotknęła mężczyznę w bardzo wrażliwym u niego punkcie, jakim jest poczucie własnej wartości.
Nie chcę w ten sposób ograniczyć kobiecie prawa do wolnego wyrażania swojego zdania ani do działania według własnego uznania. Ale każda kobieta żyjąca w związku powinna się dobrze zastanowić nad tym, jak zrealizować to prawo wobec mężczyzny nie raniąc go głęboko, ani nie wymagając od niego zbyt wiele pod względem emocjonalnym.
Kobiety mają czasem skłonności do niezwracania uwagi na wrażliwość, podatność na zranienia u mężczyzny, jeśli ten się otworzy, przez co mogą go zranić, nie będąc tego świadomą. Często nie uświadamiają sobie w pełni, jak wiele wysiłku kosztuje mężczyznę mówienie o nieprzepracowanych doświadczeniach, ranach albo „słabych punktach" jego psychiki albo życia. Wszystko to, co najchętniej by ukrył albo zachował dla siebie, ostatecznie zagraża jego obrazowi samego siebie i zaufaniu do siebie! Jeśli kobieta zauważy w mężczyźnie poczucie bezsilności i bezradności, doświadczenie klęski i porażki, zranienia i gorzkich rozczarowań, wówczas powinna zareagować na nie z wielką cierpliwością, taktem i ostrożnością. Przedwczesna ocena, krytyczne uwagi, drwiące i negatywne komentarze nierzadko są tu trucizną, która niszczy związek[1].
Mąż przychodzi wieczorem z pracy, żona go pyta:
- Jak było dzisiaj w pracy?
- Jak zwykle...
- Co to znaczy „jak zwykle"? Wyglądasz na wykończonego!
- No, jeśli ci idioci z innego działu ciągle rzucaliby ci kłody pod nogi...!
- Naprawdę uważasz, że w twoim dziale jest mniej idiotów?
- Nie, ale nie o to teraz chodzi.
- Dlaczego? O to też chodzi, bo nie uważam, żeby szukanie winytylko u innych, kiedy pojawią się problemy, było dobre!
- O Boże, nie zaczynaj z tym znowu. Idę się wykąpać.
Właściwie zaczęło się wspaniale - pytanie żony zachęciło męża do podzielenia się aktualnym nastrojem. Mąż nie od razu podejmuje to zaproszenie, lecz odpowiada najpierw ogólnym „jak zwykle". Żona jednak uparcie pyta dalej i zagaduje nawet konkretnie o stan jego uczuć - „wyglądasz na wykończonego". Ona sygnalizuje w ten sposób jeszcze raz, że jest zainteresowana jego przeżyciami wewnętrznymi i że chciałaby mieć udział w jego doświadczeniach.
Na to kolejne pytanie mąż naprawdę się otwiera, ale na swój sposób - nie mówi, jak się czuje (że jest mocno sfrustrowany), lecz opisuje problem w sposób odwracający uwagę od siebie samego - „ci idioci z innego działu". Próbuje tego, co opanował najlepiej, a mianowicie skonstruować problem rzeczowy - „gdyby inni nie byli takimi idiotami..." - i sygnalizuje, jak bardzo bolesne są dla niego te doświadczenia. W tym miejscu żona powinna była dalej zapytać tak: „Czy chcesz przez to powiedzieć, że boli cię zachowanie twoich kolegów? Co takiego robią?".
Zamiast tego żona wykonuje nagły zwrot od współczującego zainteresowania do ataku. Jej drwiące pytanie - „naprawdę uważasz..." - jak najbardziej mogłoby być zinterpretowane jako niebezpośredni zarzut - »być może ty też należysz do tych idiotów, tylko tego nie widzisz!". W ten sposób żona schodzi z płaszczyzny rzeczowej rozmowy i nagle atakuje męża na płaszczyźnie relacji. Mąż ze zrozumiałych względów reaguje rozdrażnieniem i obroną, ponieważ nie chce tak po prostu pogodzić się z nagłą zmianą tematu, która jest także zmianą płaszczyzny rozmowy. Nadal próbuje przekazać swoją informację, do czego ona go wyraźnie zachęcała! Ale do tego nie dochodzi, ponieważ ona mu bez wyczucia wchodzi w słowo - „dlaczego...?" - i do tego jeszcze nawet konkretyzuje i rozszerza swój atak.
W ten sposób ostatecznie dokonało się zejście z płaszczyzny empatycznego współodczuwania. Żona wykorzystała gotowość męża do rozmowy o sobie do tego, by poruszyć najwidoczniej od dawna tlący się w niej problem związany z ich relacją (który być może brzmi: „Cierpię z tego powodu, że w naszym małżeństwie też umywasz ręce od problemów"). Mąż przejrzał jej grę i zareagował złością i wycofaniem. Przez przedwczesny atak żona szybciutko zamknęła męża, który właśnie zaczął się ostrożnie otwierać, i wywołała w nim „odruch izolacji". Następnym razem przypuszczalnie mąż nie da się tak nieostrożnie naciągnąć na zwierzenia.
[1] Zobacz rozdział 14.
Z powodu bardziej rozbudowanej świadomości stanu ducha i emocji u kobiet często mają one skłonności do postrzegania mężczyzn jako istot ułomnych, niejako skazanych na kalekie życie emocjonalne, z którego tylko kobiety mogą ich wyratować. W tej postawie objawia się brak szacunku dla odmienności mężczyzny. Zamiast respektować inność, kobieta czyni swoje predyspozycje miarą wszystkiego. Tego rodzaju - na pewno nieświadoma - zarozumiałość wywołuje u mężczyzn raczej tendencje do wycofania niż gotowość walki. Niekoniecznie chcieliby być traktowani z wyższością, raczej woleliby być uznani przynajmniej za równych i - skądinąd słusznie - nie mają ochoty o to walczyć.
W rozmowach z małżeństwami zauważam np. często, że kobiety bez ogródek skarżą się na jakąś wadę partnera („Mój mąż jest takim bałaganiarzem, ciągle muszę po nim sprzątać!", „Nie ma umiejętności społecznych, dlatego to ja muszę dbać o nasze kontakty z ludźmi!", „Mój mąż ostatnio bez przerwy o czymś zapomina. Czy pani mąż też tak ma?") - podczas gdy mężczyznom z natury zdarza się to o wiele rzadziej. Wprawdzie bronią się przed tymi zarzutami - często z zakłopotaniem i nieporadnie („To nieprawda!", „No, tak źle to jeszcze nie jest!"), ale - co ciekawe - rzadko przechodzą do kontrataku („A ty co? Z niczym nie potrafisz się rozstać, nasz dom wygląda jak jeden wielki śmietnik!", „A ty? Do tej pory nie potrafisz zrozumieć rozliczenia za prąd!"). Według moich doświadczeń, kiedy mężczyźni zostaną zaatakowani, znacznie rzadziej mają skłonności do takich ripost niż kobiety.
Mężczyźni są - takie mam wrażenie - raczej gotowi do akceptowania i tolerowania partnerek takimi, jakie są, podczas gdy kobiety najczęściej pewnego dnia zaczynają zauważać w partnerze różne wady i je piętnować.
„Jasne - mogłaby w tym miejscu powiedzieć typowa kobieta -mniej wymagającemu jest zawsze łatwiej! My, kobiety, nie jesteśmy tak prosto skonstruowane, jesteśmy bardziej wymagające!". Być może nawet miałaby w tym rację, jeśli chodzi o relacje i ich kształtowanie - ale nie może to być powodem, by te małe wymagania mężczyzn z góry traktować jako coś negatywnego albo małowartościowego. Przeciwnie - ten, kto potrafi się zadowolić i cieszyć tym, co ma, z pewnością jest o wiele bardziej uzdolniony do szczęścia niż wiecznie poszukujący czegoś jeszcze lepszego malkontent.
Poza tym można rzec, że istnieje tyle form relacji, które dzięki małym wymaganiom są źródłem ulgi i odprężenia, bo dzięki nim obie strony nie czują presji oczekiwań i przez to mają mniej stresów. Mam tu na myśli np. relacje między dorosłymi dziećmi a rodzicami. Często ojcowie są tu „łatwiejsi w obsłudze" od matek, ponieważ oni nie mają wobec dzieci pewnych oczekiwań („Przyjdziecie na święta, prawda?", „Mam nadzieję, że ochrzcicie dziecko!"). Ojcowie tego nie robią, tylko akceptują styl życia dzieci albo zachowują krytyczne uwagi dla siebie[1].
Także w przyjaźniach odbieram mężczyzn z reguły jako mniej skomplikowanych. Nie sprawdzają i nie przeliczają, kto ostatnio dzwonił i kto kogo zapraszał. Nie ważą każdego słowa na aptekarskiej wadze. Konflikty, nieporozumienia i różnice zdań nie prowadzą od razu do kryzysów w relacji, lecz bez wielkich ceregieli i bez długiej wymiany zdań mogą być odłożone ad acta. W miarę możności respektują wolność i inność drugiego człowieka. Zanim się na kogoś zdenerwują, starają się najpierw zbytnio nie przejmować tym, czego doświadczyli - co w wielu przypadkach jest najmądrzejszym rozwiązaniem.
Dlaczego kobiety nie są tak mało wymagające w relacjach? Czy naprawdę jest to oznaka - jak oczywiście twierdzą - większej wrażliwości albo wyższego stopnia rozwoju? A może mogłaby to być także oznaka przeceniania własnego ja i jego rozlicznych wymagań i drażliwości? Czy kobiety nie mogłyby się więc nauczyć czegoś od mężczyzn, zwłaszcza w dziedzinie tolerancji i małych wymagań - np. zasady „żyj i pozwól żyć innym", zwłaszcza w relacjach rodzinnych, żeby nawzajem nie odbierać sobie przestrzeni do życia? Na pewno wskazane jest - czy to dla mężczyzny, czy dla kobiety - zastosowanie mądrych zaleceń poety Kahlila Gibrana[2], które dał on wszystkim świeżo poślubionym:
Kochajcie się wzajemnie,
lecz niech wasza miłość nie stanie się więzieniem - niech będzie raczej morzem falującym od brzegu duszy do brzegu. Napełniajcie wzajem wasze kielichy,
lecz nie pijcie z jednego kielicha. Dzielcie się chlebem, lecz nie jedzcie z jednego bochenka. Śpiewajcie, tańczcie i bądźcie radośni,
lecz niech każde z was będzie samo, jak same są struny lutni, choć każda drga tą samą muzyką. Bądźcie razem, lecz nie nazbyt blisko, albowiem filary świątyni stoją oddzielnie.
[1] Inaczej wygląda sprawa, jeśli ojcowie mają wobec dzieci konkretne plany zawodowe, np. w postaci przejęcia firmy itp. W tej kwestii ich oczekiwania są nierzadko zbyt konkretne, a dzieci - w większości synowie - często nie chcą lub nie mogą ich spełnić.
[2] Kahlil Gibran, Prorok, Monachium 2002, s. 23n.
Skomentuj artykuł