Katarzyna Glinka: Odpuszczenie kontroli daje wolność. To moje życiowe odkrycie

Moja sprawczość działała cuda. Ale ta historia nie miała happy endu. Okazało się, że cuda to za mało, że to wszystko, czego dokonałam, nic nie dało. A ja miałam poczucie przegranej… I ciągle nie umiałam odpuścić, zrozumieć, że czegoś nie da się załatwić. Miałam trzydzieści siedem lat i po raz pierwszy świat postawił mnie w sytuacji, w której naprawdę nic już się nie dało.
Kiedy myślę o mojej drodze do nowej mnie, to wiem, że nie ma nowej Kasi bez odpuszczenia kontroli. I to w każdej sferze. Oczywiście, ta moja sprawczość, to, że decyduję i skutecznie działam, to mój bardzo cenny zasób. To cecha, którą bardzo w sobie lubię. Opowiadałam już o najdramatyczniejszych chwilach w moim życiu, o tym, że tata zachorował na raka. Wtedy dosłownie stanęłam na głowie, zapewniłam wszystko, co można było zapewnić, zapukałam do drzwi wszystkich najlepszych lekarzy… Szłam jak czołg, jak taran. Tata mógł skorzystać z najlepszych możliwości leczenia, z najnowocześniejszych metod.
Choroby taty i punkt zwrotny
Moja sprawczość działała cuda. Ale ta historia nie miała happy endu. Okazało się, że cuda to za mało, że to wszystko, czego dokonałam, nic nie dało. A ja miałam poczucie przegranej… I ciągle nie umiałam odpuścić, zrozumieć, że czegoś nie da się załatwić.
Miałam trzydzieści siedem lat i po raz pierwszy świat postawił mnie w sytuacji, w której naprawdę nic już się nie dało. Do tej pory żyłam w poczuciu, że wystarczy dostatecznie mocno się postarać, że zawsze jest jakieś wyjście… Tutaj go nie było. Nie miałam na to wpływu. Tata umierał, a ja ciągle, do ostatniej chwili nie umiałam się z tym pogodzić, szukałam kolejnych terapii, lekarzy, pomysłów… I nic.
Trudna nauka odpuszczania kontroli w życiu
To był dla mnie szok. I moment, który nauczył mnie, że nie na wszystko będę miała wpływ. Oczywiście, nie przyjęłam tego tak od razu. Po śmierci taty musiałam zmierzyć się z kolejną ekstremalnie trudną sytuacją, z rozwodem. I znowu: nie chciałam tego przyjąć, walczyłam jak lwica. Bo przecież wszystko da się załatwić… To było we mnie takie silne! Zrozumienie, że nie mam wpływu na czyjeś decyzje, przekonania, nawet jeśli dotyczą mnie samej, zajęło mi kilka lat.
Musiałam odrobić tę lekcję. Dziś jest już zupełnie inaczej, dziś zajmuje mi to dzień albo pół dnia. Jeśli na przykład ktoś myśli na mój temat naprawdę nieprzyjaźnie, jeśli widzi mnie w sposób, z którym się nie zgadzam, mogę próbować to wyjaśnić… ale jeżeli nadal nie przyjmuje moich argumentów, mówię: trudno. Nie mogę zmienić tego, co dzieje się w jego głowie. Nie mogę go zmusić, żeby mnie lubił, żeby uważał mnie za fajną osobę. I ta świadomość jest naprawdę uwalniająca. Odchodzi mi tyle godzin myślenia, analizowania… Bo jestem człowiekiem, który dużo czasu spędza właśnie na analizowaniu i to kosztuje mnie bardzo dużo energii. Ale jeśli nagle przestajesz angażować głowę i rozwibrowane do maksimum emocje w rzeczy, na które nie masz wpływu, pojawia się ogromna ulga.
„Nie podkręcam w sobie stresogennych emocji”
Dopiero niedawno odkryłam, że byłam bardzo przyzwyczajona do silnych emocji i dawałam je sobie w niemal każdym obszarze. Mój organizm ich potrzebował właśnie dlatego, że ciągle je generowałam, że to była moja normalność. Jak taki wiatraczek, który cały czas się kręci, bo nieustannie w niego dmuchasz – i w efekcie non stop jesteś pobudzona. Wtedy cały świat działa inaczej, niżbyś chciała. Nawet ten sprzedawca w sklepie zdejmuje rzeczy z taśmy i nabija na kasę za wolno albo za szybko, albo nie w takiej kolejności, jaką uważasz za optymalną… Cały czas są emocje. Nie umiesz bez nich funkcjonować, jesteś zmęczona, wyczerpana, ale nie potrafisz żyć bez tego ciągłego „podkręcenia”.
Zmiana, jaką przeszłam… jaką ciągle przechodzę… była możliwa dzięki temu, że zdałam sobie sprawę, że właśnie tak zostałam ukształtowana, że te silne emocje mocno mnie triggerują i powodują, że często szukam sytuacji, w których świat wokół mnie solidnie zadrży, zawibruje. I nagle złapałam się na tym, że one nie są mi tak naprawdę wcale potrzebne, że przecież nie chcę tak żyć. Bo co mi to da, że będę przez pięć godzin dyszała i chodziła po ścianach w histerii, że mój synek jedzie autokarem na zieloną szkołę?
Oczywiście, dziesięć lat po tamtej najboleśniejszej lekcji, którą dostałam, kiedy umierał mój tata, to była ciągła nauka godzenia się ze stratami, z trudnościami, z tym, że nie mam wpływu na wiele spraw. Dziś przychodzi mi to dużo łatwiej… co nie znaczy, że raz na jakiś czas nie generuję sobie tych emocji zupełnie jak dawna Kasia.
Niedawno mój syn był na wakacjach ze swoim tatą. Rozmawialiśmy kilka godzin wcześniej, nie spodziewałam się więc kolejnego telefonu tego samego dnia. I nagle w przerwie na planie filmowym zobaczyłam, że tata Filipa znowu dzwonił. Myślałam, że zemdleję! Pół minuty wybierania numeru i czekania na połączenie sprawiło, że w mojej głowie powstał milion scenariuszy, jeden gorszy od drugiego. Coś musiało się stać, na pewno coś się stało… Oczywiście to nie była prawda. Chciał zapytać o jakiś drobiazg, ale ja dochodziłam do siebie potem przez godzinę. To pokazało mi, że jestem ciągle w tym procesie – i kiedy wydaje mi się, że już osiągnęłam metę, znowu dzieje się coś takiego i sprawia, że moje emocje rozwibrowują się jak przed laty. Ale staram się na tym łapać, obserwować, co i dlaczego się ze mną dzieje.
Bo kiedy już coś zauważysz, nie możesz tego „odzobaczyć” – mówiłam ci już, że lubię to powiedzenie, sprawdza się często w moim życiu. Staram się więc widzieć i analizować. Przecież podjęłam decyzję, że chcę się uwolnić od tego bycia „niewolnicą emocji”. Chcę umieć nimi zarządzać. A więc każda sytuacja, która zdarza się w moim życiu, jest przeze mnie traktowana jak barometr tego, czy przesuwam się w odpowiednim kierunku, czy też nie. Widzę swój cel i wiem, gdzie chciałabym być. Ale to jest proces! I zareaguję tak, jak nie chciałabym reagować, jeszcze pewnie sto razy. A może tysiąc? I to jest w porządku.
Ty pewnie też nie zawsze zapanujesz nad swoimi emocjami. Masz do tego prawo. Bo jesteś człowiekiem, bo masz swoje przyzwyczajenia, masz miesiączkę, PMS albo menopauzę. Jesteś przepracowana albo nie masz pracy. Może być tysiąc powodów. Ale jeżeli pięć razy na dziesięć udało ci się zareagować lepiej, spokojniej niż kiedyś i odpuścić kontrolę – pochwal się za to, co osiągnęłaś. To też ważna sprawa, wiesz? Staram się odwracać myślenie, że jestem do bani, że znowu mi się nie udało.
Nic się nie stanie, jeśli puścisz kontrolę
Kiedy rozmawiam z przyjaciółkami, odruchowo skupiamy się na tym, co nam nie wyszło, wytykamy sobie samym, że gdzieś utknęłyśmy, że popełniłyśmy stare błędy… A przecież powinnyśmy przede wszystkim pochwalić się za to, co nam się udało, za to, że jesteśmy już oczko dalej. A jeśli się nie udało? To też jest lekcja! Każda taka sytuacja, w której widzę, że znowu zadrżało, że znowu są te silne emocje, sprawia, że staram się zastanowić, jak to się dzieje, co mnie tak uruchamia. Przyglądam się temu i zwykle przy kolejnej okazji reaguję już lepiej.
Odpuszczenie kontroli daje wolność, to jest naprawdę moje życiowe odkrycie. Sprawia, że nie bierzesz odpowiedzialności za te wszystkie rzeczy, które się wydarzają i na które po prostu nie masz wpływu, nie możesz ich zmienić, chociażbyś chciała. Stoję w korku, jadąc na spotkanie albo na plan zdjęciowy. Kiedyś od razu strasznie się denerwowałam, jak to się skończy, jakie będą konsekwencje… Dzisiaj już wiem, że takie rzeczy się zdarzają i że jestem wobec nich bezsilna. Oczywiście, mogę płakać, krzyczeć ze złości, sprawdzać co pięć sekund w nawigacji, czy nie da się tego jakoś objechać, skręcać w boczne uliczki i pakować się w kolejny korek. Tylko po co? Jedyne, co można zrobić, to zadzwonić, przeprosić, wyjaśnić, jaka jest sytuacja. Ten stres niczego nie zmieni. Lepiej więc włączyć muzykę, zrelaksować się, posłuchać podcastu. I nie wskakiwać na ten poziom wysokich emocji, które wcale mi przecież nie służą. Zauważyłam, że odpuszczenie kontroli oznacza, że mam w sobie dużo więcej spokoju i łagodności.
Przechodzę z męskich wibracji działania do żeńskiej energii, odpuszczam siłowanie się ze światem, nie muszę odpowiadać wszędzie i za wszystko, spinać się, że coś nie idzie zgodnie z planem. I to są bardzo przyjemne momenty w moim życiu, kiedy zaczynam tak działać – i zwykle okazuje się, że nic się nie stanie, jeśli puszczę tę kontrolę.
Fragment pochodzi z książki „Mnie też zabrakło sił”, wydanej nakładem wyd. MANDO. Książka jest dostępna również jako ebook.
Skomentuj artykuł