Krytyka personalistyczna

Krytyka personalistyczna Egzystencjalizm chrześcijański Tymon Terlecki / Wyd. "WIĘŹ"
Tymon Terlecki / Wyd. "WIĘŹ"

Krytykę personalistyczną można wyprowadzić z prostego i ra­czej niespornego założenia: każdy akt twórczy jest aktem osobi­stym, każde dzieło jest znakiem danym przez osobę ludzką i utrwalonym w jakimś materiale. To w naszym przypadku byłby ów punkt środkowy, z którego krytyk może ogarnąć całość, punkt - w przekonaniu Coleridge'a - krytykowi równie niezbędny, jak astronomowi niezbędne jest przyjęcie stanowiska na słońcu, jeśli chce wyjaśnić ruchy systemu słonecznego. Spróbujmy rozejrzeć się w tym systemie.

Fragment eseju:

DEON.PL POLECA

Preliminaria pierwsze

Nasamprzód wyjaśnienie co do terminu. Gdy w r. 1930 zacząłem w „Słowie Polskim" i gdzie indziej ogłaszać pierwsze studia krytyczne, nie znałem słowa „personalizm". Jak to nieraz bywa, istniało ono od dawna, ale żyło w utajeniu, na marginesie myśli jako jeden z „izmów" o wielu znaczeniach. Dzisiejszy obieg i rozgłos nadał temu terminowi mój rówieśnik Emmanuel Mounier, twórca miesięcznika „Esprit", który zaczął wychodzić w październiku 1932 r. i autor ogłoszonego w 1936 Manifeste au service du personnalisme. Jeśli dzisiaj mówi się o personalizmie, często oznaczając go bliżej przymiotnikiem „chrześcijański", ma się na myśli wielki ruch wywołany przez tego pisarza i działacza, który zmarł w r. 1950 śmiercią godną swojej filozofii: w najpełniejszym rozkwicie i natężeniu osobowości.

Ale nawet na terenie francuskim Mounier nie był wynalazcą słowa i pojęcia; wprowadził je na przełomie stuleci mistrz Bendy, Charles Renouvier głosząc, że osobowość jest najwyższą katego­rią i usiłując z doktryny osobowości (jego ostatnia książka z r. 1903 nosi tytuł Le Personnalisme) uczynić świecką, filozofi­czną, racjonalną religię. Wcześniej, równolegle i później rozwijały się inne linie tego prądu. W Niemczech jeszcze w ubiegłym wieku Hermann Lotze, przeciwnik Fichtego, Schellinga i Hegla, autor książki Mikrokosmos znajdował rzeczywistość jedynie w konkret­nym istnieniu osobowości, a za naszych czasów rozszerzył i pog­łębił ten pogląd Max Scheler. Linii amerykańskiej czy anglosaskiej personalizmu patronuje z dala „siwy bard", poeta Walt Whitman, a B. P. Bowne stworzył w Stanach całą szkołę; do tej linii należą także „holiści", wśród nich sławny „Africander" marsz. J. C. Smuts. Najpóźniej wystąpiła na jaw linia rosyjska i zaznaczyła się dobitnie przede wszystkim przez Mikołaja Bierdiajewa.

Wiele z tych osiągnięć personalizm mounierowski włączył w krąg swoich poszukiwań, zawdzięcza wiele zwłaszcza Schelerowi i Bierdiajewowi. W naszej epoce spotkał się z rozmnoże­niem egzystencjalizmów i stał się jeszcze jedną filozofią egzystencji. Szczególnie bliskie związki - mimo różnic i sporów - łączą Mouniera z głównym przedstawicielem egzystencjalizmu chrześcijańskiego, Gabrielem Marcelem.

Preliminaria drugie

Określenie „krytyka personalistyczna" zjawiło się w Polsce na krótko przed wojną. Pierwszy użył go Ludwik Fryde, pisarz wielkich obietnic i wielkiej prawości wewnętrznej, jedno z tych deli­katnych istnień, które brutalnie podeptała i starła z powierzchni ostatnia wojna. Próbując uporządkować ówczesne gospodarstwo krytyczne Fryde objął tym terminem Hieronima Michalskiego i mnie. Od tego czasu Michalski przeszedł złożone, dramatyczne przemiany. Ja podejmuję tutaj próbę sformułowania stanowiska krytycznego - w dość szczególnych warunkach: bez możności stwierdzenia, co Fryde używając terminu „krytyka personalisty­czna" wiedział o personalizmie i co podkładał pod to słowo.

Nawet bez tych szczególnych okoliczności takie przedsięwzięcie zawiera w sobie element ryzyka. Jest to bowiem przejście od działania instynktownego do teoretyzowania na jego temat. Dobre to czy złe, ale działałem zrazu odruchowo. Dopiero później ta praktyka zdradziła tajne więzi z epoką, z innymi ludźmi, z „atmosferą ponadindywidualną", jak historycy kultury nazy­wają powietrze duchowe, którym oddychamy sami o tym nie wiedząc, ów układ niewidzialnych prądów, które nas niosą ku niespodzianym spotkaniom. Zamierzone wydobycie się na powierzchnię świadomości będzie z mojej strony pierwszą, a zatem nieuchronnie mało udaną próbą.

Propozycje teoretyczne będę usiłował zestawiać głównie z per­sonalizmem mounierowskim, a to dlatego, że wydaje się on naj­bardziej reprezentatywny dla naszego czasu, że jest tworem poniekąd syntetycznym, dużo w siebie wchłonął i przyswoił, że -last but not least - mimo wszystkich jego zbłądzeń i pośliźnięć odczuwam jego bliskość. Wybór zwierciadła nie przesądza niczego. Można później rozszerzyć zakres konfrontacji i w ten sposób wysubtelnić tę postawę krytyczną, jeśliby się okazała pobudzająca i płodna.

Ale nawet w tak zakreślonych granicach będzie to polowanie na obszarze dziewiczym, nie znam bowiem żadnego zastosowania personalizmu do krytyki literackiej czy artystycznej. Ruch „Esprit" w ciągu kilkunastu lat niezmiernie natężonego promieniowa­nia ogarniał rozmaite dziedziny, podejmował bardzo trudne i złożone sprawy, ale o sztukę zahaczał tylko ubocznie. W ostat­niej, wydanej tuż przed śmiercią, książce Mouniera Le Personnalisme jest dwustronicowy zarys estetyki personalistycznej, niestety bardzo sumaryczny i niekonkretny. Ale też jego zainteresowania i grupy, ruchu, który stworzył były natury wychowawczej, ety­cznej, moralno-społecznej, praktyczno-filozoficznej; sam Mounier przy jakiejś sposobności nazwał swoją filozofię une philosophie-epee (filozofią szpady).

W tych warunkach wszystko, co się tu powie w usiłowaniu, by termin „krytyka personalistyczna" wypełnić uchwytną treścią, będzie z konieczności niesprawne, jak pierwsze kroki i pierwsze słowa.

„Punkt środkowy"

Krytykę personalistyczną można wyprowadzić z prostego i ra­czej niespornego założenia: każdy akt twórczy jest aktem osobistym, każde dzieło jest znakiem danym przez osobę ludzką i utrwalonym w jakimś materiale. To w naszym przypadku byłby ów punkt środkowy, z którego krytyk może ogarnąć całość, punkt - w przekonaniu Coleridge'a - krytykowi równie niezbędny, jak astronomowi niezbędne jest przyjęcie stanowiska na słońcu, jeśli chce wyjaśnić ruchy systemu słonecznego. Spróbujmy rozejrzeć się w tym systemie.

Wszystkie wspomniane odmiany personalizmu uznają osobę ludzką, pojedynczy ośrodek świadomości za najwyższą postać istnienia. Osoba ludzka - powiada Mounier -jest jedyną rzeczywi­stością, którą znamy i którą jednocześnie od wewnątrz tworzymy. Holizm, filozofia pojmująca świat nie jako nagromadzenie ele­mentów i części, ale jako całość, zbiór całości, tworzenie coraz nowych i wyższych całości, uważa osobę ludzką za szczyt „ewolu­cji twórczej"; Smuts nazywa ją unique creative novelty (jedyną twórczą nowością), nieustannie przejawiającą się we wszechświe­cie.

Wszyscy personaliści widzą w osobie źródło wartości i drogę do jej poznania. Nawet nihilista Sartre mówi w L'Etre et le neant: To ja jestem bytem, dzięki któremu powstają wartości. Osoba ludzka nie tylko zaspokaja swoje potrzeby, ale nad światem elementar­nych zaspokojeń wznosi świat bezinteresownych dążeń, pragnień, ideałów, przeświadczeń, miar nieznanych innym istotom organi­cznym. Tworzenie wartości jest sprawą na wskroś i wyłącznie ludzką. Stanowi atrybut osoby.

Ze swej definicji osoba jest tym, co nie może być dwa razy powtórzone. Człowiek jest czymś jedynym, niepowtarzalnym, czymś, czego nie można zastąpić nikim innym ani niczym innym. Każda osoba stanowi świat dla siebie. Każda jest środkiem świata. Każda jest miarą wszechrzeczy.

Osoba i indywduum

Po tej wstępnej orientacji może się na pierwszy rzut oka wyda­wać, że znajdujemy się w zaklętym kręgu, w dusznej atmosferze romantyzmu. Ale jest to złudzenie wynikające z niepełnej perspektywy.

Widzenie świata przez personalistów przeciwstawia się roman­tyzmowi, wszystkim jego echom, przystosowaniom, zwyrodnieniom. Świat romantyczny składa się z indywiduów, jednostek, bytów samotniczych, zamkniętych orbit, „monad" Leibnitza. Świat personalistyczny tworzą osoby, istnienia otwarte na inne istnienia. Znosi on podział na „ja" i „nie-ja", zażegnuje wiekuisty antagonizm między nimi, nieustanną grę odwetu. „Ja" uświada­mia się, poszerza, wzbogaca przez „nie-ja", zaś „nie-ja" istnieje, aktualizuje się, jest wezwane do istnienia, niejako przymuszone do niego przez „ja".

W młodzieńczym liście do siostry Mounier wyznawał: - voila le drame). Pod koniec życia twierdził, że osoba od swego zaczątku jest ruchem w stronę czegoś, co nią nie jest. Osoba to nie istnienie w sobie, ale ku czemuś - etre-vers. Jeszcze dobitniej wyraża to metafora: Osoba odnajduje się tylko wtedy, gdy gubi siebie. I takie patetyczne porównanie: Osoba nie jest komórką nawet społeczną, ale stanowi szczyt, z którego rozchodzą się wszystkie drogi świata.

Tak pojęte istnienie nazywa Mounier słowem-nowotworem: comexistence, ustawia obok niego odpowiednik niemiecki: Mitsein i wyjaśnia peryfrazą: l'existence avec autrui, co współgra z la­pidarnymi określeniami Marcela: 1'etre c'est l'etre avec, l'etre est communion - byt jest wspólnotą. Obaj filozofowie mogliby się tutaj powołać na wizjonerską formułę św. Pawła: Sumus invicem membra.

Istnienie w tym ujęciu przedstawia się jako proces dynamiczny, ciągły, jako ekspansja i samoofiarowanie się, jako rezygnacja z siebie, która się stokrotnie opłaca. Ten ruch poza siebie i ponad siebie jest treścią i sensem osoby ludzkiej, jest źródłem i sensem kultury ludzkiej. Ten ruch Mounier nazywa mouvement de person-nalisation, ruchem zmierzającym do uczłowieczenia, do nadania znamion ludzkich jak największej ilości rzeczy i zjawisk, do zagarnięcia wszystkiego w obręb ludzkiej zdobywczości.

Tutaj wchodzi w grę termin l'engagement - zaangażowanie, wywodzący się od Schelera i Jaspersa, wprowadzony w szeroki obieg przez grupę „Esprit", przejęty później przez wszystkich egzystencjalistów, dziś powszechnie używany i nadużywany. Ten termin wyraża ideę, że człowiek to nie przedmiot historii, wplą­tany w jej automatyzm jak w tryby maszyny, niesiony bezwolnie jej falami, ale - twórca historii. Człowiek-osoba (1'homme personnel) nie jest człowiekiem żyjącym w odosobnieniu, jest to człowiek otoczony wokoło, wciągnięty, wezwany. Im pełniej odpowiada na to wezwanie, im chętniej wychodzi naprzeciw wpływom, im bar­dziej świadomie uczestniczy w życiu i dobitniej mu zaświadcza, im ofiarniej się wprzęga w świat, im większą bierze na siebie odpo­wiedzialność - w tym większym stopniu staje się osobą, tym doskonalej spełnia le metier d'homme.

Między samotnością i wspólnotą

W tym świetle wolno może zaryzykować twierdzenie, że twórca, artysta, pisarz w szczególności jest niejako osobą typową. Dzieło sztuki, w szczególności dzieło literackie stanowi jakby okazowy, poglądowy przykład włączenia się osoby ludzkiej w świat innych osób. Cała sztuka jest ze swej istoty - żeby użyć określenia Mouniera - personnaliste et communautaire, to znaczy osobista, poczęta i zrodzona z osoby, a jednocześnie odwołująca się do zbiorowości osób ludzkich i dla nich przeznaczona.

W tym świetle wszelkie działania artystyczne przedstawia się jako ruch wyjście czy wyniesienie osoby ludzkiej poza jej własny obręb, najwyższe jej urzeczywistnienie w łączności z innymi.

W tym świetle sztukę można by określić jako wyjście z bez­imienności i odebranie bezimienności światu, jako dawanie nazwy temu, co jej jeszcze nie ma. Sztuka zrywa nieustannie anonimat, nieznużenie szuka imion, jest propozycją coraz to nowych, coraz innych nazwań dla zjawisk i wydarzeń widzialnego i niewidzial­nego świata.

W tym świetle można by wreszcie powiedzieć, że sztuka jest to dążność całkująca byt, jest to usiłowanie ogarnięcia go w jego wszystkości i całości. Takiemu pojęciu przyklasnąłby filozof-holista.

Jakkolwiek by się ją określiło, zdaje się nie ulegać wątpliwości, że sztuka, każde jej dzieło powstaje w odosobnieniu, ale żyje we wspólnocie i dla wspólnoty. Artysta chwieje się, jak wahadło między samotnością a wspólnotą, bez której nie może się w pełni urzeczywistnić, bez której właściwie nie może istnieć. Karmi się jej sokami, wchłania jej promieniowanie. Stając twarzą w twarz z tym, co nim nie jest, ze współistniejącym światem, ze współist­niejącymi ludźmi odbiera ładunek pobudzeń, przejmuje w siebie nasienie i wchodzi w stan brzemienny. Jego płodem jest dzieło.

Tak ujęte powołanie artysty dokładnie przystaje do formuły

mounierowskiej: Tak pojęta twórczość artysty jest działałnością samowyzwalającą i wyzwalającą innych (liberatoire et liberatrice) dostosowaną do wszystkich wymagań osoby ludzkiej (une fois modellee a toutes les exigences de la personne). Tymi słowami określił Mounier produk­cję, ale bodaj w większym stopniu stosują się one do twórczości.

Aby wyczerpać wszystkie widoki otwierające się przez ujęcie artysty w kategoriach personalistycznych, trzeba stwierdzić, że nie jest to tylko światłoczuła klisza, nie jest to również wytwórnia pomysłów, ale ktoś kto istnieje konkretnie, ktoś kogo nie można odłączyć od ciała i historii, ktoś wezwany przez los i wprzęgnięty w życie. W tym związku zdumiewają intuicyjnym wyczuciem i stają się w pełni zrozumiałe słowa Stanisława Brzozowskiego:

I na koniec do artysty przede wszystkim odnosi się to, co Mounier mimochodem, w jakiejś przygodnej recenzji, powiedział o człowieku: Uczłowiecza on wszechświat i włącza go w boskość całego wszechświata... Można powiedzieć, że tak podtrzymuje pier­wotny akt stworzenia (Il hominise l'univers et 1'integre a la divinisa-tion de l'univers entier... il continue pour ainsi dire l'elan primordial de la creation).

Stanowisko krytyki personalistycznej

Jeśli się przyjmie - choćby roboczo - takie widzenie świata i takie widzenie sztuki w świecie, można podjąć próbę określenia jakie jest, może być czy powinno być stanowisko krytyki personalistycznej.

Stoi ona jakby wobec podwójnej perspektywy. Jedna z nich prowadzi z zewnętrznego obwodu w głąb dzieła i twórcy. Druga otwiera się z osoby tworzącej i jej tworu w świat dookolny. Głównym zadaniem krytyki personalistycznej jest wykreślenie linii tej podwójnej perspektywy: od obwodu do środka i od środka do obwodu.

Dałoby się to wyrazić inaczej w taki sposób. Krytyka personalistyczna dochodzi co w twórcy i w dziele jest odrębne, niepowta­rzalne, jedyne. Równocześnie usiłuje wskazać, co ta odrębność, niepowtarzalność, jedyność zawdzięcza wspólnocie. I wreszcie, zamykając krąg, stara się ona odpowiedzieć na pytanie: co i jak osoba tworząca wnosi do świata osób? czy i o ile pomnaża istnie­jący zasób wartości?

Jeszcze inaczej. Krytyka personalistyczna pragnie zrozumieć i wytłumaczyć to pchnięcie energii, które stało się bodźcem do powstania utworu. Chce ułatwić najpełniejsze uczestnictwo w podnietach, w intencjach, które zawiera w sobie gotowy utwór.

Krytykę personalistyczna obchodzi dzieło w najgłębszej taje­mnicy powstawania i najszerszym zasięgu oddziaływania. Można by obrazowo powiedzieć, że zabiega ona o to, by je zobaczyć z całym rozprzestrzenieniem podziemnych konarów, korzeni, naczyń włoskowatych i w całym rozroście konarów widzialnych, gałęzi, witek i liści. Chce ona ukazać, że między tymi dwoma kręgami ekspansji istnieje ścisła współzależność. Im szerzej, głę­biej rozbudowuje dzieło swoją ukrytą armaturę, tym większe jest rozbujanie jego korony. Na odwrót: im dalej sięga ono w niebo, im więcej zagarnia powietrza i światła, tym dalszych granic dosięga jego podziemna zdobywczość.

Wobec twórcy i odbiorcy

Ten krąg przyczyn i skutków, zamknięty i ruchomy krąg uwspółzależnienia krytyk-personalista stara się rozświetlić czyn­nym rozpoznaniem. Usiłuje być świadomością artysty i odbiorcy. Toczy walkę z dziełem i twórcą o wydarcie mu tajemnicy swoistości, o możliwie jasne określenie tej swoistości, o wyznaczenie jej granic i otwarcie perspektyw rozwojowych. Pasuje się z od­biorcą, by mu ukazać, co w dziele i twórcy jest z niego, co może go wzbogacić, dopełnić, ułatwić wyjście poza siebie i ponad siebie - se surpasser.

Twórca i odbiorca nie są dla krytyki personalistycznej bytami oderwanymi, istniejącymi osobno, niezależnie od siebie. Dramat ich wzajemnej zależności, dramat trudno osiągalnej wspólnoty rozgrywa się ciągle i dotykalnie, jest dramatem rzeczywistym. Twórca to nie obojętne źródło światła, latarnia morska otwiera­jąca i przymykająca świetliste oko, odbiorca to nie zwierciadło równie obojętne i niczego nie pamiętne. Twórca to nie fabryka, odbiorca to nie wielogłowa hydra pochłaniająca fabryczne wytwory.

Krytyka personalistyczna widzi jednego i drugiego w ludzkim, osobowym istnieniu, wezwanych przez wspólny los, przywiązanych do historii, wprzęgniętych w określony układ rzeczy. Usiłuje ona w bezpośrednim doświadczeniu rozważać dzieło i pogłos przez nie wywoływany jako część rozwoju dziejowego. Umieszcza się nie na zewnątrz, ale wewnątrz złożonego procesu, z którego powstaje sztuka i który tworzy życie sztuki w zbiorowości ludzkiej.

Drogi tego procesu są zawiłe, trudno uchwytne, nieraz mylące. Wśród nich przyświeca krytykowi-personaliście głębokie przeświadczenie, że odbiorca jest obecny w dziele nie tylko apres la lettre, ale także avant la lettre, nie tylko wtedy, gdy je gotowe spożywa, ale już wtedy, gdy się ono poczyna, kształtuje i rodzi. Na odwrót twórca czerpie soki z gruntu historycznej wspólnoty i jest czułym rezonatorem echa, jakie jego dokonanie wzbudza wśród ludzi, jesteśmy tu najdalej od przeciwieństwa, które Carlyle wyra­ził słowami: the inspired and uninspired.

Jeśli by się chciało wyrazić to obrazem albo oznaczyć symbo­lem geometrycznym, można by zakreślić koło złożone z czterech odcinków łączących cztery punkty: twórca - świat osób - dzieło -świat osób. Sztuka powstaje i trwa przez nieustanny ruch po tym obwodzie. Odbywa się na nim krążenie między samotnością i wspólnotą, wspólnotą i samotnością, o którym była mowa poprzednio.

Krytyk personalistyczny umieszcza się pośrodku koła, staje na skrzyżowaniu prądów żywiących sztukę, podsycających żar ludz­kiego zrozumienia w twórcy, ludzkiego z nim porozumienia u tych, którym trud jego służy. Krytykiem idealnym w takim ujęciu byłby ktoś, kto by odbiorcy otwierał najdalsze widoki w dziele, artyście - najdalsze perspektywy w świecie i w nim samym (już zresztą stary Sainte-Beuve twierdził, że ocena publi­czna pomaga pisarzowi w poznaniu samego siebie). Krytykiem idealnym byłby ktoś, przy którego współudziale i twórca, i spo­żywca sztuki stawaliby się osobami ludzkimi w najwyższym, najpełniejszym znaczeniu słowa.

To są najogólniejsze rysy krytyki personalistycznej - najogól­niejsze a zatem zbyt pogrubione lub zbyt wyostrzone. Ale określić siebie można także przez przeciwieństwa. Nieraz sylwetkę bar­dziej wyraziście rysuje nie kontur lecz tło kontrastowe. Oto trzy takie przeciwieństwa, trzy tła kontrastowe.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Krytyka personalistyczna
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.